Jerzy Stefan Stawinski - Glupia milosc.pdf

(570 KB) Pobierz
50490990 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
50490990.001.png 50490990.002.png
JERZY STEFAN STAWIŃSKI
GŁUPIA MIŁOŚĆ
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Co się dzieje, kiedy się człowiek głupio i bez sensu zakocha? Nie życzę tego nikomu.
Można się powołać na okoliczności łagodzące: trudne czasy, ale do trudnych czasów przywy-
kliśmy od dawna. Niestety, tamte, sprzed kilku dziesiątków lat, sprzyjały nierozsądnym po-
czynaniom.
Człowiekowi, który się żeni w wieku lat dwudziestu dwóch z dwudziestojednoletnią
dziewczyną, stanowczo brakuje wyobraźni. Dopóki ich łączy wspólne konspirowanie, dopóki
biegają po tajnych zbiórkach i przenoszą broń, wszystko jest w najlepszym porządku: gdy
spotykają się wieczorem, zadowoleni, że żyją, gotowi są do gorących pieszczot. Ja byłem
dowódcą, ona moją łączniczką, choć najpierw pozbawiłem ją cnoty, a dopiero później wcią-
gnąłem w konspirację. Dwa dni po zamachu na Kutscherę wzięliśmy ślub w kościele św.
Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Ponieważ połowa uczestników ceremonii należała do
AK, pociłem się ze strachu, że zaraz wtargnie gestapo i zamiast przy zastawionym stole znaj-
dziemy się na Pawiaku, tak jak przed rokiem inna para nowożeńców w tym samym kościele.
Nic takiego się nie stało, a nawet spadła mi gwałtownie gorączka, bo tuż przed ślubem przy-
plątała się angina i do kościoła przywieziono mnie chorego dorożką.
Razem z żoną walczyliśmy w powstaniu i rozdzieliły nas dopiero ostatnie walki: ona po-
biegła z meldunkiem, ja broniłem się jak mogłem w jakiejś ruinie, ona nie wróciła, a ja zwia-
łem z resztką moich ludzi, gdy się skończyła amunicja. Później Niemcy zdobyli dzielnicę i
podpisano kapitulację. Marysi już nie odnalazłem i zrosiwszy łzą pogorzelisko zwane ulicą
Marszałkowską pomaszerowałem do niewoli. Znalazłem się w oflagu – obozie dla oficerów,
jeńców wojennych – przypuszczając, że Marysia bohatersko zginęła. Wpadłem z tego powo-
du w rozpacz, gdyż była to jedyna bliska mi osoba – rodzice zginęli w czasie wojny – a w
niewoli, na pryczy, w hali mieszczącej dwustu jeńców człowiek zaczyna pałać gorącym uczu-
ciem do kobiety, z którą dzielił łoże, choćby ją poprzednio uznał za swoją codzienną wła-
sność i zwracał na nią coraz mniej uwagi. Gdy po paru miesiącach przysłała mi wiadomość na
blankiecie „Kriegsgefangenenpost”, że żyje i pracuje w Milanówku pod Warszawą, podsko-
czyłem z radości i postawiłem oficerom z najbliższych prycz butelkę alkoholu pędzonego z
buraczanej marmolady. Kosztowała mnie dwieście cameli, zakupionych z kolei za pięć dola-
rów pochodzących z żołdu wypłaconego nam po kapitulacji powstania przez dowództwo Ar-
mii Krajowej. Po wypiciu paru łyków koszmarnego trunku położyłem się na pryczy i uznałem
Marysię za najpiękniejszą kobietę świata. O mało nie zawyłem z tęsknoty. Niestety, zaraz coś
pode mną trzasnęło i zapadłem się o piętro niżej, na pryczę porucznika Klingera i nieco go
posiniaczyłem swym ciężarem. Takie upadki zdarzały się w hali nierzadko, gdyż deseczek
podtrzymujących sienniki używaliśmy na podpałkę do naszych puszek po mleku w proszku, a
kto w paleniu tych desek przesadził, ten spadał z trzaskiem na pryczę sąsiada z dołu.
Marzyłem o Marysi przez dalszych parę miesięcy, dopóki głód końca wojny nie pozbawił
mnie wszelkich tęsknot oprócz marzenia o kawałku suchego chleba. Na szczęście trwało to
tylko parę tygodni i zaraz nadjechała armia generała Pattona, a dowódca pierwszego czołgu,
Polak z pochodzenia, przeciął nasze druty i krzyknął: „Chłopaki, jesteśta wolne!”
A wolność przytłumiła nieco tęsknotę do Marysi. Zbyt wielkie było to przeżycie i dlatego,
zamiast pędzić do niej, do Polski, wybrałem kierunek odwrotny – do słonecznych Włoch.
Przyjechały po nas, akowców, ciężarówki od generała Andersa, a wraz z nimi artyści z woj-
skowej czołówki, piosenkarze, aktorzy i konferansjerzy. Nie po to, by nas, byłych jeńców,
zabawiać w drodze, ale w celach czysto komercyjnych. Ze stodół i garaży w miasteczku wy-
dobyto ukryte starannie samochody – mercedesy, BMW, wanderery – zapłacono Niemcom
garścią okupacyjnych marek i przystąpiono do nocnej roboty, gdyż z artystami przyjechała
cała lakiernia. Wkrótce samochody przybrały szarą wojskową barwę, a na niej wykwitły białe
alianckie gwiazdy i odpowiednie numery. Z papierami wozów nie było żadnego kłopotu:
4
formularzy in blanco posiadali artyści w nadmiarze. Następnego dnia w drogę do Włoch wy-
ruszyła kolumna alianckich pojazdów: wielkie studebakery wyładowane powstańcami, a mię-
dzy nimi niby to alianckie limuzyny z artystami i lakiernikami w środku.
Na tak zwanym check point na Brennerze amerykańska żandarmeria przepuściła nas bez
kłopotów i gdy tylko dotarliśmy do pierwszego skrzyżowania dróg we Włoszech, limuzyny z
artystami rączo skręciły w prawo i tyleśmy ich widzieli.
– Pojechali je sprzedać do Mediolanu. Zysk parę tysięcy procent – wyjaśnił mi sąsiad. –
Każdy z nas powinien był przyjechać tu samochodem. Mielibyśmy parę groszy na dziwki. A
tak co? Powstańcy gołodupcy!
Od początku powstania zapomniałem o pieniądzach: byłem wszak idealistą. Spryt arty-
stów, pierwszych ludzi w mundurach z napisem POLAND na ramieniu bardzo mnie przygnę-
bił. Dotąd interesy nie łączyły mi się z mundurem. Czy żołnierz wolnej Rzeczypospolitej mo-
że się wzbogacać dzięki temu, że nosi mundur? Poczynania godne pogardy. Kiedyś wojsko
grabiło i łupiło podbite kraje; teraz oddaje się przemytom i szmuglom? Snułem te naiwne
rozważania nie przypuszczając, że niedługo skutki podobnego czyjegoś wzbogacenia wpłyną
na moje losy, a dotyczyć to będzie Marysi.
Znalazłem się we Włoszech, podniszczonych przez wojnę. W czerwcowym upale obraz
Marysi jeszcze bardziej przybladł w mej pamięci. Uznano mnie chyba za erudytę, bo major,
dowódca batalionu, mianował mnie dowódcą wycieczki przeszło czterdziestu żołnierzy do
Rzymu. Pojechaliśmy tam studebakerami. Pamiętając niejedno sprzed wojny, pogoniłem to
wojsko do Kaplicy Sykstyńskiej i do Muzeum Watykańskiego, co również zdradzało mój
idealizm. Żołnierze ledwo spojrzeli na Apollina Belwederskiego. Wzruszyli ramionami na
widok Grupy Laokona. Starałem się ich zatrzymać przy Rafaelu, ale najwyraźniej nie potra-
fiłem im przekazać mego podziwu, bo dojrzałem w ich oczach dogłębną nudę. Co niektórzy
ożywili się dopiero wtedy, gdy o dwunastej stanęliśmy przed obliczem Piusa XII na codzien-
nej audiencji dla żołnierzy alianckich. Ta pozłacana sala, ci Szwajcarzy w łowickie pasy, ten
tłum kościelnych dygnitarzy, wreszcie chudziutki i pomarszczony staruszek w bieli – to
wszystko obudziło moich żołnierzy: przestali ziewać. Papież wypowiedział po parę słów w
kilku językach, a po polsku „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, udzielił błogosła-
wieństwa i w dziesięć minut było po wszystkim.
Około piątej pozbyłem się wojska i wyruszyłem na miasto. Mym przewodnikiem był pod-
chorąży z Komendy Placu w Rzymie. Doskonale wiedział, co może mnie zainteresować. Za-
raz znaleźliśmy się w centrum wydarzeń. W ogromnym pasażu Galleria Colonna kłębił się
tłum młodych kobiet: wielkie targowisko ciał. Wśród nich przechadzali się z wolna alianccy
żołnierze, głównie Amerykanie.
– Wybieraj – powiedział mój przewodnik.
Nie były to słowa rzucone na wiatr. Nie dotknąłem kobiety od upadku powstania warszaw-
skiego. Po obozowym głodzie, odpasiony przez Amerykanów, a później przez kucharzy II
Korpusu, dyszałem seksualną energią. Ale tutaj doszłoby do mego pierwszego kontaktu z
kobietą publiczną. Jakże tak podejść, wskazać palcem i za parę tysięcy lirów wdać się w ero-
tyczne zapasy? Wydawało mi się to niegodne humanisty, a do tego polskiego oficera w mun-
durze.
– To wcale nie są kurwy – wyjaśnił mi przewodnik. – Te biedne Włoszki muszą jakoś
zdobyć środki na życie dla siebie i swoich dzieci. Ich mężowie albo zginęli na wojnie, albo
siedzą w obozach. Wybierając jedną z nich dokonujesz chwalebnego czynu: pomagasz ubo-
giej rodzinie przeżyć ciężkie powojenne czasy.
Wątpliwa była to zachęta. Jeszcze pozostało we mnie wiele z wychowania w dzieciństwie.
Czy w dniu wizyty u papieża wypadało sobie kupić na noc kobietę, wybraną ze stada jak cielę
na targu? Czy przyjąłbym ze spokojem wiadomość, że moja żona Marysia, żeby nie głodo-
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin