Platon - Kritias.pdf

(75 KB) Pobierz
64179796 UNPDF
Platon
Kritias
Osoby dialogu:
Timaios, Kritias, Sokrates, Hermokrates
TIMAIOS:
Ach, jak to miło, Sokratesie! Jakbym po długiej drodze odpoczywał – tak i teraz tylem się
nagadał i mam już tego dość. Cieszę się, żem skończył. A tylko modlę się do tego, który swojego
czasu w rzeczywistości, a przed chwilą w słowach stał się bogiem – jeżeli w tych słowach było coś
powiedzianego w sam raz – żeby nam to obrócił na zbawienie, a jeżeliśmy mimo woli powiedzieli o
nich coś nie do kadencji, żeby nam karę właściwą wymierzył. A kara słuszna w tym, żeby tego, co
fałszywie śpiewa, nauczyć melodii i rytmu. Więc żebyśmy w dalszym ciągu o pochodzeniu bogów
słuszne słowa mówili, modlimy się, żeby nam bóg dał najdoskonalsze i najlepsze z lekarstw:
wiedzę. Pomodliwszy się, oddajemy kolejny głos, zgodnie z umową, Kritiasowi.
KRITIAS:
Ach, Timaiosie, ja przyjmuję i tak samo jak ty na początku z góry prosiłeś o przebaczenie, bo o
wielkich rzeczach zamierzałeś mówić, tak samo i ja o to w tej chwili proszę gorąco, a mam
nadzieję, że uzyskam przebaczenie jeszcze większe – ze względu na to, co ma być powiedziane.
Choć ja wiem mniej więcej, że mi tę prośbę dyktuje ambicja i że to prośba nieprzyzwoicie śmiała,
jednak mówić trzeba. Bo że twoje przemówienie nie wypadło dobrze, któryż by rozumny człowiek
śmiał powiedzieć? Ale że to, co ma być powiedziane, większej pobłażliwości wymaga, bo jest
trudniejsze, to trzeba spróbować jakoś wykazać. Bo widzisz, Timaiosie, kiedy człowiek o bogach
coś mówi do ludzi, łatwiej mu zrobić to wrażenie, że mówił do rzeczy, niż gdyby o ludziach
śmiertelnych mówił do nas. Bo kiedy się słuchacze na przedmiocie dobrze nie znają i po prostu nie
mają o nim pojęcia, to zostawiają wolną rękę temu, który ma coś mówić o takich rzeczach. Wy
wiecie przecież, co my właściwie wiemy o bogach. A żebym jaśniej wypowiedział to, co mam na
myśli, to pójdźcie za mną tędy. Przecież to, co my wszyscy mówimy, może być chyba tylko
pewnym naśladownictwem, pewnym obrazem. A zobaczmy sztukę tworzenia obrazów, którą
malarze uprawiają, jak to oni stwarzają widziadła ciał boskich i ludzkich, i rozpatrzmy ją z tego
względu, czy to jest łatwo, czy trudno wywołać u widzów wrażenie dostatecznego podobieństwa.
Zobaczymy, że jeśli chodzi o ziemię i góry, i rzeki, i las, i o całe niebo i co tam na nim jest, i co
się na nim porusza, to naprzód zadowalamy się, jeżeli ktoś potrafi choćby w nieznacznym stopniu
oddać pewne ich podobieństwo w swoim naśladownictwie, a potem, ponieważ nic jasnego o takich
rzeczach nie wiemy, więc nawet nie badamy i nie potępiamy malowidła, tylko się posługujemy
malowaniem niejasnym a łudzącym, jeżeli o te rzeczy chodzi. Ale kiedy się ktoś bierze do
odtwarzania w obrazie ciał ludzkich, to spostrzegamy bystro, co opuścił, i ponieważ nawykliśmy do
obserwacji na tym punkcie, stajemy się surowymi sędziami dla każdego, kto nie oddaje wszystkich
podobieństw każdego ciała. Trzeba dojrzeć, że to samo się dzieje, kiedy chodzi o słowa. Kiedy
mowa o niebie i o bogach, zadowalamy się i niewielkim prawdopodobieństwem opowiadań, a kiedy
się mówi o sprawach doczesnych i ludzkich, przykładamy miarę dokładną. Więc kiedy się teraz
mówi bez przygotowania i my nie potrafimy w zupełności oddać tego, co należy, to trzeba
wybaczyć. Bo wypada zważyć, że sprawy doczesne nie są łatwe, ale są trudne do odmalowania w
sposób wiarogodny. To chciałem wam przypomnieć i prosić o pobłażliwość nie mniejszą, tylko
większą, ze względu na to, o czym ma być mowa. Dlatego to wszystko powiedziałem, Sokratesie.
Jeżeli się wam wyda, że ja słusznie o ten dar proszę, udzielicie mi go sami.
SOKRATES:
Czemuż byśmy ci, Kritiaszu, nie mieli go udzielić? Oprócz tego, niech ten sam dar od nas
przypadnie w udziale jeszcze i trzeciemu: Hermokratesowi. Bo jasna rzecz, że niezadługo, kiedy
znowu jemu mówić wypadnie, on zacznie nas o to samo prosić co i wy. Więc żeby sobie już inny
początek wymyślił, a nie musiał powtarzać tego samego, niech ma z góry dane pobłażanie na potem
i tak niech mówi. I ja ci, kochany Kritiaszu, z góry mówię, co myśli widownia: że poprzedni poeta
zyskał sobie u publiczności nadzwyczajne uznanie, więc dla ciebie będzie potrzeba jakiegoś bardzo
wielkiego pobłażania, jeżeli czujesz się na siłach i zamierzasz podjąć ten temat.
HERMOKRATES:
Mnie to samo zapowiadasz, Sokratesie, co i jemu. Jednakże ludzie małego serca nigdy jeszcze
nic wznieśli pomnika zwycięstwa. Więc trzeba śmiało zabrać głos, wezwać na pomoc Paiona i
Muzy i pokazać w pieśni, jak dzielni byli dawni obywatele.
KRITIAS:
Kochany Hermokratesie, postawiono cię w drugim szeregu, masz przed sobą kogoś innego i
jeszcze jesteś dobrej myśli! Co to znaczy, to się zaraz pokaże samo; będziesz widział. Ale kiedy tak
zachęcasz i dodajesz ducha, trzeba cię posłuchać i oprócz tych bogów, których wymieniłeś, wezwać
innych też, a najbardziej Mnemozynę. Bo co najważniejsze w waszych mowach, to prawie
wszystko zależy od tej bogini. Bo jeśli sobie należycie przypominamy i wypowiemy to, co swojego
czasu opowiedzieli kapłani i Solon tutaj to przywiózł, to jestem prawie pewny, że zyskamy sobie u
tej widowni uznanie, żeśmy swoje zadanie w sam raz spełnili. Więc to właśnie trzeba już zrobić i
nie wahać się, i nie zwlekać dłużej. Więc przede wszystkim wspomnijmy, jak to głównie o to szło,
że dziewięć tysięcy lat minęło, odkąd podanie przekazało wojnę między tymi, co mieszkali poza
Słupami Heraklesa, a tymi wszystkimi, co po naszej stronie. Ją trzeba teraz przejść od początku do
końca. Więc podanie mówiło, że nad jednymi panowało to państwo i stoczyło tę całą wojnę, a nad
drugimi królowie wyspy Atlantydy, o której mówiliśmy wtedy, że była większa od Libii i od Azji, a
teraz się skutkiem trzęsień ziemi zapadła i zrobiło się z niej błoto nie do przebycia dla tych, którzy
stąd wypływają na tamto morze – drogi już nie ma tamtędy. Więc liczne ludy barbarzyńskie i jakie
wtedy były plemiona helleńskie, te wszystkie szczegółowo pokaże tok opowieści, która się będzie
rozwijała, w miarę jak będziemy na poszczególne plemiona i ludy natrafiali. A ówczesny lud
ateński i lud przeciwników, z którymi oni wojnę stoczyli, potrzeba na początku przejść; naprzód
omówić potęgę jednych i drugich i ustroje państwowe. I z tych rzeczy wypada naprzód powiedzieć
o tym, co tu.
Bogowie swojego czasu ziemię według jej okolic między siebie rozdzielili, ale to nie był spór
pomiędzy nimi. Bo to nie miałoby sensu, żeby bogowie nie wiedzieli, co któremu przystoi, ani to,
żeby wiedząc o tym, co raczej komuś innemu z nich przypada, mieli próbować posiąść to przez
kłótnię. Więc drogą sprawiedliwych losów każdy miłą sobie okolicę dostał w udziale i zamieszkał
w niej. A zamieszkawszy zaczęli nas żywić, jak pasterze żywią trzody, nas, którzyśmy ich
własnością byli i potomstwem. Tyle tylko, że nie zadawali gwałtu ciałom naszym swymi ciałami,
jak to pasterze bydło pasą, bijąc je; człowiekiem przecież kierować łatwiej niż jakąkolwiek inną
istotą żywą, więc bogowie zasiadali na rufie i kierowali duszą według swojej myśli przy pomocy
poddawania myśli, jakby dźwignię steru mieli w ręku. Tak prowadzili cały rodzaj śmiertelny i tak
nim sterowali. Więc różni bogowie różne okolice dostali w udziale i uporządkowali je pięknie, a
Hefajstos i Atena, ponieważ naturę mieli wspólną, bo i rodzeństwem byli – tego samego mieli ojca
– i jedno z umiłowania mądrości, a drugie z zamiłowania do sztuk garnęło się do tego samego, więc
tak oboje jeden i ten sam przydział sobie obrali – tę ziemię tutaj – jako dom i grunt, na którym się
dzielność rodzi i mądrość, tubylcami zrobili ludzi dzielnych i zaszczepili w ich głowach porządek
ustroju państwowego. Ocalały tylko ich imiona, a czyny i dzieła, ponieważ poginęli ci, którzy je
przejęli, i czasy długie przeszły, uległy zapomnieniu. Bo zawsze to pokolenie, które ocalało,
jakeśmy to przedtem mówili, zostawało gdzieś po górach i niepiśmienne znało tylko ze słyszenia
imiona władców tej ziemi i do tego słyszało coś niecoś o ich dziełach. Więc oni te imiona chętnie
nadawali swoim dzieciom, a dzielności i praw przodków nie znali; krążyły między nimi o tym tylko
jakieś ciemne wieści. W niedostatku żyli przez wiele pokoleń – oni sami i dzieci ich tak samo –
myśleć umieli tylko o tym, czego im niedostawało, i o tym też tylko mówili, a o to, co było
przedtem i co było dawno, nie dbali.
Bo mitologia i badanie przeszłości razem z wolnym czasem do państw przeszły, kiedy widziały,
że już niektórzy mają zaspokojone pierwsze potrzeby życia. A przedtem nie. W ten sposób ocalały
imiona starożytnych, ale dzieła ich nie. To mówię opierając się na tym, co Solon mówił, że tamci
kapłani często wymieniali imiona Kekropsa, Erechteusa, Erichtoniosa i Erisichtona i innych, i te
imiona też, które pamięć przekazała jako różnych przodków Tezeusza, i opowiadali o wojnie z
owych czasów i podawali imiona kobiet tak samo. Tak też i postać bogini i posąg, ponieważ
wspólne były wtedy wojenne zajęcia kobiet i mężczyzn, więc wedle tego obyczaju uzbrojona bogini
stała u nich wtedy w świątyniach. Dowód, że u wszystkich istot żywych, które mają dwie płcie:
męską i żeńską, każda płeć ma naturalną zdolność do wspólnego uprawiania zajęć, wymagających
dzielności właściwej każdej płci.
Mieszkały wtedy w tej ziemi różne klasy obywateli, zajęte rzemiosłami i dobywaniem
pożywienia z ziemi, a klasa wojskowych, złożona z ludzi boskich, od początku oddzielona,
mieszkała osobno i miała wszystko, czego potrzebowała do wyżywienia się i wykształcenia.
Własnego nikt z nich nic nie posiadał – wszyscy uważali za właściwe, oprócz dostatecznego wiktu,
niczego nie przyjmować od innych obywateli i oddawali się tym wszystkim zajęciom, o których się
wczoraj mówiło w związku z ewentualnymi strażnikami. A o ziemi naszej też podanie mówiło
przekonująco i prawdziwie. Naprzód, że granice miała wtedy od Istmu, a od reszty lądu stałego
ciągnęła się aż do szczytów Kitaironu i Parnesu i granice jej schodziły w dół, mając po prawej
stronie Oropię, a po lewej od strony morza ograniczały Asopos. Ziemia nasza przewyższała
wartością wszystkie inne. Dlatego też mogła ta ziemia wtedy wykarmić wielkie wojsko z
okolicznych mieszkańców złożone, które roli nie uprawiało. A oto wielki dowód jej wartości. Ten
szczątek, który dziś z niej pozostał, może z każdą inną ziemią iść w zawody, jeżeli idzie o
wydajność i wartość płodów i o doskonałą paszę dla wszystkich istot żywych. A wtedy jej płody
były nie tylko piękne, ale ziemia wydawała je w nieprzebranej obfitości. Jakże to wiarygodne i
dlaczego można słusznie powiedzieć, że to jest szczątek tej ziemi, która była wtedy? Cała od reszty
lądu daleko w morze wysunięta jest jakby przylądkiem. A basen morza naokoło niej jest zaraz przy
samym brzegu głęboki.
W ciągu dziesięciu tysięcy lat wiele było i wielkich potopów (bo tyle lat upłynęło od owego
czasu do dziś), i ziemia w ciągu tych czasów i zmian z wysoczyzn spływająca ani naturalnych
usypisk, jak to po innych okolicach, nie tworzy, o których warto by mówić, tylko wciąż wokoło
płynie i znika w głębinach. I zostają tak jak na małych wyspach, jeśli porównać z tym, co dawniej,
to, co dziś, jakby same kości z ciała, które choroba zjadła; spłynęła naokoło ziemia, która była tłusta
i miękka, a został tylko chudy szkielet ziemi. A wtedy była jeszcze nietknięta i góry miały wysokie
okrycie z ziemi na sobie, i doliny, dziś kamieniste, pełne były ziemi tłustej, i dużo lasów było w
górach, po których jeszcze i dziś są widoczne ślady. Przecież niektóre góry dziś mają pokarm tylko
dla pszczół, a nie bardzo dawno temu wycinano tam drzewa na wiązania dachowe do największych
budowli i te dachy jeszcze stoją całe. A było też wiele innych drzew sadzonych, wysokich i ziemia
dawała nieprzebraną paszę dla bydła. I zbierała sobie przez cały rok wodę od Zeusa – woda nie
spływała marnie jak dziś, z gołej skały do morza; ziemia przechowywała ją w sobie i miała jej dużo
w zbiornikach z nieprzepuszczalnej gliny, i tę pochłoniętą wodę z wysokości spuszczała w doliny, i
tworzyła wszędzie niezliczone strumienie źródeł i rzek; po nich i dziś jeszcze stoją nad źródłami,
które niegdyś istniały, kapliczki – na znak, że dzisiaj prawdę mówimy o naszej dawnej ziemi.
Więc ziemia w ogóle taka była z natury, a uprawiali ją oczywiście rolnicy prawdziwi i ci, którzy
się rolnictwem zajmowali, a kochali się w pięknie i natury mieli dobre; ziemię mieli najlepszą i
wody pod dostatkiem, a nad ziemią pory roku w kombinacji najbardziej umiarkowanej. A miasto w
owym czasie tak było urządzone. Przede wszystkim Akropolis nie wyglądała tak jak teraz. Bo teraz
przyszła jedna noc i tej nocy ulewa nadzwyczajna obmyła ją z ziemi i zostawiła nagą skałę, a
równocześnie trzęsienia ziemi przyszły i olbrzymia powódź, trzecia z kolei przed potopem z czasów
Deukaliona. A przedtem w innych czasach Akropolis była wielka. Sięgała od Eridanu i schodziła do
Ilissu, obejmowała Pnyks i Lykabettos miała jako granicę po przeciwnej stronie Pnyksu. Ziemią
była pokryta w całości i z małymi wyjątkami płaska była na górze. Naokoło mieszkali aż pod same
stoki Akropoli rzemieślnicy i rolnicy, którzy w sąsiedztwie uprawiali pola. A na górze sama tylko
klasa wojskowych mieszkała naokoło świątyni Ateny i Hefajstosa, w obrębie jednego muru, który
w dodatku biegł naokoło, jakby opasywał ogród jednego domu.
W północnej stronie góry zamieszkiwali domy wspólne i wspólne jadalnie na zimową porę mieli
urządzone i wszystkie możliwe budowle, jakich wymagało współżycie obywatelskie – dla nich i dla
kapłanów – tylko złota i srebra tam nie było. Tego nie używali nigdy i nigdzie – trzymali się drogi
pośredniej między przepychem a nędzą i przyzwoite sobie mieszkania pobudowali, w których żyli
sami i potomkowie ich potomków, a zestarzawszy się, innym, takim samym, je oddawali. Po stronie
południowej przebywali, kiedy na przykład w lecie opuszczali ogrody i zakłady gimnastyczne, i
wspólne, jadalnie, a żyli na wolnym powietrzu. Źródło było jedno, w tym miejscu, gdzie jest
dzisiejsza Akropolis. A kiedy ono wygasło pod wpływem trzęsień ziemi, zostały małe dzisiejsze
strumyki okoliczne. Wszystkim ówczesnym to źródło dostarczało wody pod dostatkiem, a woda
była dobra zimą i latem. Więc takim sposobem mieszkali – swoich własnych obywateli strażnicy, a
innych Hellenów dobrowolnie obrani wodzowie – i przestrzegali tego, żeby liczba ich była, ile
możności, wciąż ta sama na zawsze, liczba mężczyzn i kobiet – zdolnych do broni wtedy i na
przyszłość około dwudziestu tysięcy mniej więcej.
Więc oni tacy byli sami i zawsze w jakiś taki sposób sprawiedliwie rządzili swym państwem i
Helladą. W całej Europie i Azji byli sławni z piękności swoich ciał, z wszelakich zalet ducha i
cieszyli się wtedy sławą największą ze wszystkich współczesnych. A jakie znowu stosunki
panowały u ich przeciwników i jak się z nimi rzecz miała od początku, to jeśli nas nie zawiedzie
pamięć o tych rzeczach, o którycheśmy jeszcze w chłopięcych latach słyszeli, wyłożymy teraz na
stół przed wami; niech to będzie wspólną własnością przyjaciół. A jeszcze tuż przed opowiadaniem
trzeba coś wyjaśnić, abyście się nie zdziwili, słysząc nieraz greckie imiona cudzoziemców. Jaka
tego przyczyna, dowiecie się. Solon, ponieważ zamierzał zużytkować to podanie w swoim
poemacie, wypytywał się o znaczenie imion i znalazł, że Egipcjanie imiona tych pierwszych,
których zapisali, przetłumaczyli na swój język, a on sam, odgrzebując na nowo znaczenie każdego
imienia, tłumaczył je na nasz język i tak odpisywał. To jego pismo było u mojego dziadka i jest
jeszcze teraz u mnie. Wyuczyłem się go jako chłopiec. Więc jeżeli usłyszycie imiona takie jak i
tutejsze, niech to was nie dziwi. Przyczynę tego znacie. Otóż długiego podania jakiś taki był wtedy
początek. Jak się poprzednio o przydziałach bogów mówiło, że podzielili między siebie całą ziemię
i taki przydział był raz większy, a nieraz i mniejszy, i urządzili sobie świątynie i ofiary, tak też i
Posejdon dostał w udziale wyspę Atlantydę i osadził tam potomków swoich i jednej kobiety
śmiertelnej w jakiejś takiej okolicy wyspy.
Od brzegu morza aż do środka całej wyspy była równina. Najpiękniejsza miała być ze
wszystkich równin i zadowalającej była wartości. Blisko tej równiny, ale znowu ku środkowi jakoś
na pięćdziesiąt stadiów oddalona, była góra, niewysoka, ze wszystkich stron. Tam mieszkał jeden z
tych ludzi, którzy się tam na początku byli urodzili z Ziemi, a nazywał się Euenor. Mieszkał tam z
żoną Leukippą. Oni mieli jedyną córkę Kleito. Kiedy dziewczyna była już na wydaniu, umiera jej
matka i ojciec. A ją sobie upodobał Posejdon, więc obcuje z nią i pagórek, na którym mieszkała,
ogrodził pięknie i odciął od reszty lądu naokoło, bo porobił z morza i z ziemi na przemian szereg
większych i mniejszych kół współśrodkowych. Dwa z ziemi, a z morza trzy jakby cyrklem obrócił
ze środka wyspy – ze wszystkich stron jednakowo były oddalone – tak, że ludzie tam dostępu nie
mieli. Bo okrętów i żeglugi jeszcze w tych czasach nie było. I sam tę wyspę na środku, jako bóg
przecież, z łatwością pięknie urządził.
Dwojakie wody źródłami spod ziemi na wierzch wyprowadził. Jedno źródło gorące, a drugie
zimne z krynicy spływało i pożywienie różnorodne i dostateczne z ziemi wywiódł. Z męskiego
potomstwa pięć par bliźniaków spłodził i wychował, i całą wyspę Atlantydę na dziesięć części
podzielił. Spośród najstarszych pierworodnemu matczyną siedzibę i cały dział okoliczny – a ten był
największy i najlepszy – przydzielił i ustanowił go królem nad innymi. Innych też uczynił panami.
Każdemu dał panowanie nad wieloma ludźmi i nad rozległą ziemią. I wszystkim ponadawał imiona.
Najstarszemu i królowi to, od którego cała wyspa i morze nazwę dostało – ono się nazywa
Atlantyckie, dlatego że pierwszy król, panujący wtedy, miał na imię Atlas. Bliźniak, który razem z
nim przyszedł na świat, dostał jako przydział przylądek wyspy od Słupów Heraklesa po dzisiejszą
Ziemię Gadeirycką. Ona się tak nazywa według tamtej ziemi. On się po helleńsku nazywał
Eumelos, a w języku tubylców Gadeiros. Jego imię dało nazwę okolicy. Jednego z dwóch
następnych bliźniaków nazwał Auferesem, a drugiego Euajmonem. Z trzeciej pary pierwszy
nazywał się Mneseas, a następny Autochton. Z czwartej pary pierwszy Elasippos, a późniejszy
Mestor. Z piątej pierwszemu nadał imię Azaes, a późniejszemu Diaprepes. Ci wszyscy sami oraz
ich potomkowie przez szereg pokoleń tam mieszkali i panowali nad wieloma innymi wyspami na
morzu, a oprócz tego, jak się i przedtem mówiło, panowanie ich sięgało aż po Egipt i Tyrrenię i
obejmowało ziemie po tej stronie Słupów Heraklesa.
Atlasa ród był zresztą liczny i sławny. Królem był zawsze najstarszy i najstarszemu z rodu
przekazywał władzę. W ten sposób przez wiele pokoleń utrzymali władzę królewską. Bogactwo
posiadali tak olbrzymie, jakiego ani przedtem nigdy w żadnym królestwie nie było, ani też
kiedykolwiek później łatwo nie powstanie. Byli zaopatrzeni we wszystko, czego było potrzeba w
mieście i w reszcie kraju. Wiele dóbr przychodziło do nich z zewnątrz, bo mieli władzę, a najwięcej
ich dostarczała wyspa sama dla zaspokojenia potrzeb życiowych. Najprzód wszystkie w kopalniach
wygrzebywane kruszce i rudy do wytapiania. I to, z czego dziś tylko nazwa pozostała, a wtedy to
było więcej niż tylko nazwa: kruszec z ziemi wykopywany, rodzaj mosiądzu, znajdował się po
wielu miejscach wyspy – poza złotem najdroższy z ówczesnych produktów. I czegokolwiek las do
robót ciesielskich dostarcza, tego wszystkiego przynosiła wyspa bez liku i zwierząt żywiła dość –
udomowionych i dzikich. I gatunek słoni żył lam bardzo liczny. Było dość paszy dla wszystkich
zwierząt, i dla tych, co w bagnach i stawach, i w rzekach mieszkają, i które się po górach i po
dolinach pasą – dla wszystkich było dość, a więc i dla tego zwierzęcia, które ma wzrost największy
i zjada najwięcej.
Oprócz tego, jakie tylko wonności dzisiaj ziemia rodzi gdziekolwiek, korzenie i zioła, i drzewa, i
soki, które ciekną kroplami, i kwiaty, i owoce – wszystko to wyspa wydawała i żywiła dobrze. A
prócz tego winogrona szlachetne i zboża, które nam za pożywienie służą, i te owoce, które
spożywamy, a nazywamy ich wszystkie gatunki strączkowymi, i to drzewo, które napój i pokarm, i
olej wydaje, i te trudne do konserwowania owoce z drzew, które dla pobudzenia apetytu po kolacji
podajemy i chorzy to bardzo lubią, wszystko to wtedy wydawała ta wyspa, będąca jeszcze pod
słońcem, wyspa święta, piękna i przedziwna – w obfitości nieprzebranej. Więc oni to wszystko brali
z ziemi i budowali świątynie i pałace królów, i porty, i arsenały, i całą resztę swojej ziemi urządzili
w ten sposób. Te koliste kanały morskie, które otaczały dawną stolicę, naprzód połączyli mostami,
otwierając w ten sposób drogę na zewnątrz i do królewskiego zamku. A zamek królewski w tej
siedzibie boga i przodków zrazu urządzili po prostu, a później go jeden po drugim dziedziczył i to,
co już było ozdobione i porządne, jeszcze porządkował i zdobił, i przewyższał świetnością
poprzednika, aż w końcu wykończyli gmach zdumiewający oko wielkością i pięknością robót.
Przekopali kanał, poczynając od morza, szeroki na trzy pletry, a na sto stóp głęboki i długi na
pięćdziesiąt stadiów, sięgający do obręczy najbardziej zewnętrznej, i w ten sposób otworzyli wjazd
z morza do środka, jakby do portu. Rozkopali wejście tak szerokie, że mogły w nie wpływać
największe okręty. Przekopali też w kierunku mostów te pierścienie ziemne, które przedzielały
koliste kanały morskie. Tak szeroko, że jedna triera mogła przepływać z jednego kanału do
drugiego, i pokryli te przejścia górą tak, że dołem mogły przepływać okręty. Dlatego że brzegi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin