Ewa wzywa 07 - 123 - Dziurawiec Andrzej - Debiut.pdf

(496 KB) Pobierz
Flash
Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07...
Andrzej Dziurawiec
DEBIUT
705624217.001.png
Technicy skończyli już swoją pracę. Wszelkie ślady były zabezpieczone, wszystko, co można było
sfotografować, sfotografowane, plan sytuacyjny na papierze milimetrowym sporządzony, ciało odwiezione
do Zakładu Medycyny Sądowej. Gosposia raz jeszcze przeglądała wszystkie pomieszczenia uzupełniając
spis skradzionych przedmiotów.
Zadra wyszedł przed dom. Grupka gapiów sterczała ciągle przed furtką, strzeżoną przez funkcjonariu-
sza, którego wezwań do rozejścia się nikt jakoś nie brał do siebie. Zadra powiódł po nich roztargnionym
spojrzeniem i sięgnął po kolejnego papierosa. A więc to jest jego sprawa... Nic dopuszczał do siebie nawet
myśli, że może mu się nie udać. Zbył długo czekał na ten debiut. "— Za kilka godzin będzie pan miał, po-
ruczniku, odciski palców i zdjęcia. Resztę analiz każę panu dostarczyć, gdy tylko będą gotowe. Prawdopo-
dobnie jutro rano. — Z zamyślenia wyrwał go głos kapitana Wawerko, szefa ekipy technicznej.
— Czy ma pan do mnie coś jeszcze?
— Nie, dziękuje, to na razie wszystko. Czekam na wyniki z laboratorium. To bardzo ważne.
— To zawsze jest bardzo ważne. Na razie, poruczniku, do zobaczenia.
— Do zobaczenia.
Kapitan wsiadł do samochodu. Zadra również postanowił się zbierać. Tutaj nie było już — przynajm-
niej na razie — nic do roboty.
Przywołał chorążego Barnycha.
— Jedziemy. Marku. Nic tu po nas. Przyprowadź tę gosposię, pojedzie z nami do komendy. Muszę z
nią porozmawiać, i pospiesz się, nie mamy czasu do stracenia.
— A wiec tak, Marku: skontaktujesz się natychmiast z Zakładem Medycyny Sądowej. Zenon mówił, że
od denata zalatywało gorzałką. Musiał być chyba na niezłym rauszu. Od chwili morderstwa minęło już kilka
ładnych godzin — ciało było zupełnie zimne — a fetor był wyraźny. Jak będą mieli wynik testu, niech mi
go od razu przetelefonują. Zaznacz, że to bardzo ważne. Później skontaktujesz się z wydziałem gospodar-
czym, sprawdzisz, czy nic mają jakichś danych o zamordowanym. Był właścicielem sporego warsztatu sa-
mochodowego. Może zajmowali się kiedyś jego sprawami? Później weźmie się kilku ludzi i przeprowadzi
wywiad wśród sąsiadów Stareckiego. Ślady wskazują, że ktoś wszedł do sypialni przez okno od ogródka.
Musiał obejść pół domu. Może ktoś wracał późno wieczorem do domu, nie spał, cierpi na bezsenność i coś
zauważył... Zresztą co ci będę tłumaczył, sam wiesz najlepiej, o co pytać. Aha — pogadacie również z
dzielnicowym. To wszystko. Na razie. Melduj się, jak skończysz.
Kiedy chorąży wyszedł, a raczej wybiegł z pokoju, Zadra podszedł do okna. Otworzył je na całą sze-
rokość i wciągnął głęboko powietrze. Orzeźwiający wiatr poruszał lekko żółknącymi już liśćmi drzew w
Parku Krasińskich. Na zewnątrz było cicho, słonecznie i spokojnie. Miasto jeszcze drzemało w wakacyjnym
letargu. Ale Zadra nie miał czasu na rozkoszowanie się pięknem dnia. Tym bardziej, że nagle otworzyły się
drzwi i do pokoju wtargnęła zdenerwowana nie na żarty pani Kortyś.
— Ileż można czekać, panie oficerze! Już pół godziny sterczę na tym korytarzu jak głupia jakaś. Druga
dochodzi, a ja od świtu na nogach i jeszcze do tego...
— Najmocniej przepraszam — Zadra ujął dłoń gosposi ucałował szarmancko. — Mam nadzieję, że mi
pani wybaczy. Musiałem wydać dyspozycje, rozumie pani, mamy teraz mnóstwo pracy, ale już jestem do
pani usług.
Porucznik elegancko podsunął gosposi krzesło, jeszcze raz uśmiechnął się do niej najuprzejmiej jak
tylko umiał i zajął miejsce po drugiej stronie biurka.
—Takie nieszczęście, panie poruczniku, takie nieszczęście. Człowiek nic może już być bezpieczny na-
wet we własnym mieszkaniu. Dobrze przynajmniej, że nie miał rodziny.,.
— Tak, rzeczywiście, pani Kortyś. to bardzo przykra historia. A przechodzę do sprawy — proszę mi
opowiedzieć przebieg dzisiejszego zdarzenia.
—Znaczy — jak to było? Jak odkryłam tę zbrodnię? To było tak: przyszłam na Notariuszowską, do
willi pana Stareckiego, gdzieś tak koło dziewiątej. Zdziwiłam się, bo drzwi były otwarte. To znaczy za-
mknięte, ale tylko na klamkę. Weszłam do przedpokoju, jeszcze nic nie zauważyłam, chociaż poczułam się
tak jakoś dziwnie, jakbym przeczuwała, że stało się nieszczęście. Drzwi do jadalni były otwarte — zajrza-
łam i aż mnie zamroczyło. Takiego bałaganu to w życiu nic widziałam. No to później zacięłam oglądać cały
dom — wszędzie to samo. W końcu weszłam do sypialni pana... Leżał w piżamie aa podłodze, wokół głowy
kałuża krwi — od razu było widać, że trup. Ja się już nieboszczyków w życiu naoglądałam, ale tym razem to
myślałam, że zemdleję...
Pani Kortyś nie była jeszcze nigdy przesłuchiwana i najwidoczniej nie miała zamiaru marnować tak
znakomitej okazji. Zadra wiedział, że jeżeli chce się czegoś od niej dowiedzieć, musi pozwolić jej mówić.
Westchnął z rezygnacją, co starsza pani poczytała najwyraźniej za oznakę wzruszenia, bo odpowiedziała mu
również głębokim westchnieniem.. Przez chwilę w pokoju panowało milczenie. Przerwał je wreszcie Zadra.
— Jak długo pracowała pani u Stareckiego?
— Od ponad czterech lat. Nie, zaraz, zaczęłam przychodzić w lutym siedemdziesiątego czwartego, ja-
kieś półtora roku przed śmiercią pani Stareckkj. Mówię panu, panie poruczniku, to było okropne. Taka mło-
da, piękna kobieta. Niczego jej nie brakowało, chyba tylko ptasiego mleka. Aż tu nagle taka historia... Mu-
sieli chyba strasznie nagrzeszyć. że ich Pan Bóg tak okrutnie pokarał. Najpierw pani, a teraz pan... — w
oczach pani Kortyś pojawiły się łzy. Wyjęła z torebki chusteczkę i mocno wytarła nos.
—A co się stało pani Stareckiej?
— Zabiła się. Któregoś dnia otworzyła gaz i już. Najgorsze, że nikt nie wie, dlaczego. Ludzie mówią, że
głupia była, wie pan, nienormalna, ale kto to może wiedzieć.
— Czy pan Starecki miał jakąś rodzinę?
Zadra starał się tak dobierać pytania, by nie pozwolić Kortysiowej na zbyt odległe dygresje, ale nie bar-
dzo mu się to udawało, gosposia nie dawała mu żadnych szans.
— Nie miał chyba. Ja w każdym razie nic o tym nie wiem. Ale nie dostawał żadnych listów od rodziny,
nikt do niego nie przyjeżdżał... nie, chyba nie miał żadnej rodziny. Przychodzili do niego czasami różni tacy,
ale to na pewno nie był nikt z rodziny.
— A kto do niego przychodził?
— No... znajomi, tacy różni. Jednego nawet znałam, mieszkał gdzieś niedaleko. Miał dziwne trochę
nazwisko, takie zza Buga chyba, coś jak Jagiełło tylko na „m", Magiełło się nazywał, czy coś podobnego
— Chwileczkę — Zadra wyjął z szuflady notatnik z telefonami zabrany z willi na Notariurzow-skiej i
odszukał odpowiednr zapis. — Margiełlo, czy tak?
— O właśnie, bardzo miły pan. Taki grzeczny zawsze, dowcipny, przychodził di mnie, do kuchni,
śmiał się, żartował. Ci znajomi to na karty przychodzili. Czasami to całą noc grali, a dymili, aż strach pomy-
śleć. Jak się rano weszło, to jeszcze można by siekierę w powietrzu zawiesić- Ja nie wiem, czemu te chłopy
tak palą, przecie to tylko smród z tego — pani Kortyś spojrzała z naganą. na wyjmującego z paczki kolejne-
go papierosa Zadrę. — Chociaż teraz to i kobiety nawet palą — kontynuowała. — Obraza boska. Ta, co do
pana Stareckiego przychodziła, też paliła, raz to jej nawet powiedziałam...
— A kto to jest ta pani, która przychodziła do pana Stareckiego?
— A taka jedna... Kawecka się chyba nazywa, ale pan wołał na nią Bożenka.
Również i to nazwisko odnalazł Zadra w notatniku Stareckiego. Podobnie jak poprzednie, zapisał je w
swoim notesie.
— Czy codziennie sprzątała pani u Stareckiego?
— Przychodziłam tylko w poniedziałki, środy i piątki. Posprzątałam, obiad ugotowałam i wracałam do
siebie. Mieszkam niedaleko, na Barskiej, naprzeciw szpitala. pan porucznik wie gdzie to jest...?
Zadra kiwnął głową, że wie, ale pani Kortyś nie zwróciła nawet na niego uwagi, zabierając się do do-
kładnego opisania swojego mieszkania, domu i sąsiadów. Tym razem jednak porucznik jej przerwał:
— To bardzo ciekawe, co pani mówi, ale widzi pani, mamy bardzo mało czasu, a ja chciałbym zadać
jeszcze kilka pytań. O pani sąsiadach porozmawiamy może przy innej okazji. Dobrze? Niech mi pani powie,
jak wyglądało to sprzątanie u Stareckiego? Co konkretnie tam pani robiła?
— No dobrze, już dobrze. Że też teraz tak się wszystkim spieszy. Ja tam tego nie rozumiem. Jak sprzą-
tałam? Normalnie. Podłogi pomyłam, a raz na tydzień, w poniedziałek, to i pastowałam, kurze ścierałam,
naczynia pozmywałam. Czasami małe pranie zrobiłam, bo co większe rzeczy to do pralni oddawałam. To
wszystko.
— Dokładnie pani wycierała kurze?
— Ja, jak już co robię, panie oficerze, to robię dokładnie.
— Rozumiem. Ostatni raz była pani u Stareckiego w poniedziałek, właśnie wczoraj?
— Mówiłam przecież, że chodzę w poniedziałki, środy i piątki...
— A dlaczego przyszła pani dzisiaj, we wtorek?
— No bo pan obiecał, że mi suknie żony nieboszczki odda. Miały wisieć w szafie, mole je miały zja-
dać, to pomyślałam, że większy będzie pożytek jak je sobie wezmę. Trochę na siebie bym przerobiła, trochę
sąsiadkom sprzedała. Poprosiłam pana, wczoraj właśnie, i pozwolił. Nawet samej wybrać kazał. No to i
przyszłam dzisiaj i... — gosposi znowu zebrało się na plącz. Wyjęła z torebki haftowaną chusteczkę i głośno
wysiąkała nos.
— Proszę mi jeszcze powiedzieć, kiedy ostatni raz zmieniała pani pościel u Stareckiego?
— Wczoraj właśnie. Zawsze w poniedziałki zmieniam.
— A o której pani wyszła od Stareckiego?
— Chyba wpół do piątej było. Pan właśnie z warsztatu wrócił.
— Czy wybierał się gdzieś, że tak wcześnie wrócił?
— Mnie się tam nie opowiadał. Nie wiem.
— Czy może mi pani powiedzieć o Stareckim coś jeszcze?
— Niewiele więcej wiem. Zwierzać mi się nie zwierzał. Wiem, że zamożny był człowiek. Warsztat
miał samochodowy na Okęciu, przy Alei Krakowskiej. Akuratny pan, solidny. Pieniążki zawsze w terminie
mi wypłacał. A jak prosił, żebym przyszła w jakiś inny niż było umówione dzień, czy została dłużej, bo go-
ście mieli przyjść i kanapki trzeba było zrobić, to zawsze parę groszy dołożył. Nie można powiedzieć.
— A często przychodzili goście do pana Stareckiego?
— Nie za często. W zasadzie to tylko ci od kart, raz na tydzień, w piątki, A tak poza tym to raczej nie,
tylko co na imieniny pana, raz w roku trochę ludzi przyszło, a tak to nie. Ja w każdym razie nic o tym nie
wiem.
Pani Kortyś nie wiedzieć czemu spojrzała na -Zadrę wojowniczo. Tymczasem porucznik wyciągnął z
teczki podany przez Kortysiową spis co cenniejszych przedmiotów skradzionych i mieszkania na Notariu-
szowskiej.
— Niech pani to jeszcze raz przejrzy; może się pani coś przypomni,
Kortysiowa założyła okulary i zaczęła czytać. Zadra wstał i spacerował po pokoju.
— Zdaje się, że wszystko tu jest. Chyba żeby ten plecak jeszcze, ale ja wiem, czy to takie wartościowe?
— Jaki plecak?
— Dziwny jakiś. Czerwony taki, z ortalionu chyba i na takim aluminiowym rusztowaniu czy czymś
takim. Myłam go wczoraj, bo pan prosił. Pożyczyć go chyba komuś chciał, ale komu, to nie wiem.
— Gdzie był wczoraj ten plecak?
— Jak wychodziłam, to pan powiesił go na tym wieszaku w przedpokoju. Mówił, że nie ma co cho-
wać, bo ten ktoś niedługo przyjdzie, to go sobie weźmie. Pewnie przyszedł — bo dzisiaj już go nie było.
— No, to byłoby chyba wszystko. Dziękuję pani ślicznie. Jeżeli będą nam potrzebne jeszcze jakieś in-
formacje, to pozwoli pani, że zwrócimy się znów do niej. Do widzenia pani — powiedział porucznik uno-
sząc się z krzesła.
W pokoju było duszno i parno. Zadra zdjął marynarkę i rozluźnił nieco krawat. Znowu podszedł do
okna. Wiatr wzmógł się wyraźnie. Najwidoczniej zbierało się na deszcz. Spojrzał na zegarek. Dochodziła
trzecia. Powinni już mieć wynik tego testu — pomyślał. Zadzwonił do Zakładu Medycyny Sądowej. Rze-
czywiście — Analiza była już gotowa. Stężenie alkoholu we krwi denata wynosiło niemal dwa promile. To
dużo. .Wprawdzie Starecki był dosyć potężnie zbudowanym mężczyzną i wyglądał na takiego, który może
sporo wypić, niemniej trzeźwy to on tej nocy nie był na pewno. A więc morderca miał — najprawdopodob-
niej — znacznie ułatwione zadanie. Trzeba będzie sprawdzić, gdzie i z kim pił. W domu nie było żadnych
śladów pijaństwa.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin