MacLean - Stacja arktyczna Zebra.pdf

(1190 KB) Pobierz
MacLean - Stacja arktyczna Zebra
Alistair Maclean
Stacja arktyczna "Zebra"
Przedruk z wydawnictwa:
"Amber", Poznań 1990
1
Rozdział 1
James D. Swanson, komandor podporucznik amerykańskiej Marynarki Wojennej
był pulchny, niewysoki i zbliŜał się do czterdziestki. RóŜowa twarz cherubina,
kruczoczarne włosy i zmarszczki, promieniujące od oczu i okalające usta, efekt
skłonności do śmiechu, wszystko to tworzyło obraz człowieka, który zawsze jest duszą
towarzystwa. Tak go przynajmniej oceniałem na pierwszy rzut oka. Jednak rozsądek
podpowiadał, Ŝe u kogoś wyznaczonego na stanowisko dowódcy najnowocześniejszego
atomowego okrętu podwodnego powinienem zauwaŜyć takŜe inne cechy. Przyjrzawszy
się więc uwaŜniej dostrzegłem to, co przeoczyłem na początku z powodu zimowego
zmierzchu i wilgotnej szarej mgły nad zatoką Clyde. Jego oczy. W niczym nie
przypominające oczu dowcipnego bon vivanta. Najzimniejsze, najbystrzejsze szare oczy,
jakie zdarzyło mi się spotkać. świdrowały na wskroś, cięły niczym chirurg lancetem,
dokładne jak elektronowy mikroskop. Taksujące. Swanson zmierzył najpierw mnie, potem
dokument, który trzymał w dłoni, wyników po sobie nie dał poznać.
- Przykro mi, doktorze Carpenter. - Głos miał cichy i uprzejmy, ale Ŝalu w nim nie
wyczułem. Schował telegram z powrotem do koperty i wręczył mi ją ze słowami:
- Nie mogę zaakceptować ani tego telegramu jako upowaŜnienia, ani pana jako
pasaŜera. Nie ma w tym nic osobistego, rozumie pan. Mam jednak swoje rozkazy.
- Niewystarczające upowaŜnienie? - Wyjąłem telegram wskazując na podpis: - To
według pana sygnatura czyściciela szyb w Admiralicji?
To nie było zabawne i gdy spojrzałem na niego w półmroku, pomyślałem, Ŝe chyba
przeceniłem jego poczucie humoru.
Sprecyzował:
- Admirał Hewson jest dowódcą Wschodnich Dywizji NATO. Pod jego komendę
przechodzę podczas manewrów. W kaŜdej innej sytuacji odpowiadam przed
Waszyngtonem. I to jest ta inna sytuacja, a zresztą mógł pan, doktorze Carpenter,
zaaranŜować wysłanie telegramu przez kogo bądź w Londynie. Nie jest on zresztą na
odpowiednim formularzu.
Przeoczył niewiele, ale niepotrzebnie był tak podejrzliwy. Powiedziałem:
- Mógłby pan rozmawiać z admirałem przez radiotelefon, komandorze.
- Owszem, ale tylko akredytowani obywatele amerykańscy mają prawo wstępu na
okręt, a upowaŜnienie musi wyjść z Waszyngtonu.
- Od szefa Sekcji Podwodnych Działań Bojowych lub głównodowodzącego
Atlantycką Flotą Podwodną?
Przytaknął powoli i z rozmysłem, a ja mówiłem dalej:
- To proszę zatelefonować do nich, Ŝeby się skontaktowali z admirałem
Hewsonem. Mamy mało czasu, komandorze.
Mógłbym jeszcze dodać, Ŝe zaczyna padać śnieg i Ŝe jest mi coraz zimniej, ale
powstrzymałem się.
Po chwili namysłu kiwnął głową, podszedł do telefonu na nabrzeŜu i przemówił do
słuchawki krótko, niskim głosem. Aparat był połączony kablem telefonicznym z długim
ciemnym kształtem leŜącym niemal u naszych stóp. Ledwo znów do mnie podszedł, juŜ
2
trzy opatulone w grube wojskowe płaszcze postaci wbiegły po trapie, skierowały się do
nas i w końcu zatrzymały się obok. NajwyŜszy z trzech męŜczyzn - szczupły osobnik o
włosach koloru pszenicy i wyglądzie człowieka, którego właściwe miejsce jest w siodle,
wysunął się lekko do przodu.
Komandor Swanson wskazał w jego kierunku:
- Porucznik Hansen, mój pierwszy oficer. Zaopiekuje się panem, dopóki nie wrócę.
- Nie potrzebuję opieki - powiedziałem uprzejmie. - Jestem dorosły i wcale nie
czuję się samotny.
- Postaram się załatwić to tak szybko, jak to tylko moŜliwe, doktorze Carpenter -
odparł Swanson.
Zbiegł po trapie, a ja popatrzyłem na niego w zamyśleniu. Porzuciłem juŜ myśl, Ŝe
szef floty podwodnej USA wybiera sobie oficerów dowodzących spośród bywalców Parku
Centralnego. Próbowałem wejść na okręt Swansona i jeŜeli nie byłem do tego
upowaŜniony, on nie zamierzał pozwolić mi odejść, dopóki nie wyjaśni, dlaczego chciałem
to zrobić. Przypuszczałem, Ŝe Hansen i jego dwaj ludzie to trzech najtęŜszych marynarzy
na okręcie.
Okręt. Spojrzałem na ogromny czarny kształt leŜący prawie u moich stóp. Było to
moje pierwsze spotkanie z łodzią podwodną o napędzie atomowym. "Delfin", bo taka była
jej nazwa, w niczym nie przypominał Ŝadnego znanego mi dotąd okrętu podwodnego.
Miał mniej więcej tę samą długość, co dalekiego zasięgu łodzie podwodne z okresu II
wojny światowej, ale i na tym kończyły się wszelkie podobieństwa. Jego średnica była co
najmniej dwukrotnie większa niŜ w kaŜdej innej łodzi konwencjonalnej. "Delfin" miał
niemal cylindryczny kształt w przeciwieństwie do swoich poprzedniczek, których linie
przypominały nieokreślone opływowe burty łodzi, a dziób literę V; oraz półkulisty dziób
zamiast dotychczasowego. Nie było tu pokładu - strome zaokrąglone burty i takaŜ rufa, i
dziób okrętu zostawiały tylko niewielkie przestrzenie do pracy. Przestrzenie tak
niebezpieczne w swojej śliskiej wypukłości, Ŝe podczas postoju w porcie musiały być
zaopatrzone w relingi. Około trzydziestu trzech metrów od dziobu wznosiła się na
wysokość sześciu metrów wysmukła, ale i masywna wieŜyczka, o wyglądzie płetwy
grzbietowej jakiegoś monstrualnego rekina. W połowie wysokości wieŜyczki sterczały
prostopadle pomocnicze stateczniki okrętu. Próbowałem dostrzec, co znajdowało się
bliŜej rufy, ale mgła i wirujący, coraz bardziej gęstniejący śnieg pokonały mnie. Zresztą i
tak coraz mniej mnie to interesowało. Miałem na sobie tylko cienki płaszcz i czułem, jak
pod wpływem mroźnych powiewów zimowego wiatru zaczynam dostawać gęsiej skórki.
- Nikt nie kazał nam tutaj zamarznąć - zwróciłem się do Hansena. - Tam znajduje
się kantyna. Czy pańskie zasady zabraniają panu przyjęcia filiŜanki kawy od doktora
Carpentera, dobrze znanego agenta wywiadu?
Uśmiechnął się i odparł:
- Jeśli chodzi o kawę, przyjacielu, nie mam Ŝadnych zasad. Szczególnie
dzisiejszego wieczora. Ktoś powinien był ostrzec nas przed szkocką zimą.
Nie tylko wyglądał na kowboja, podobnie się teŜ wyraŜał. A wiem, co mówię, bo
często zbyt zmęczony, by wyłączyć telewizor, oglądam westerny.
- Rawlings, idź i powiedz komandorowi, Ŝe chronimy się przed zawieją w kantynie.
3
Podczas gdy Rawlings podszedł do telefonu, Hansen poprowadził mnie w kierunku
kantyny. Przepuścił mnie pierwszego poprzez oświetlone jaskrawym neonem drzwi i
skierował się ku ladzie. Jednocześnie drugi marynarz, osobnik o czerwonej twarzy oraz
wzroście i kształtach polarnego niedźwiedzia, pchnął mnie delikatnie w stronę stolika
stojącego w rogu. Nie dawali mi wielkich szans na swobodę ruchu. Hansen usiadł z mojej
drugiej strony, a Rawlings, gdy tylko wrócił, zasiadł na wprost mnie.
- Czysta robota, to zaganianie do zagrody, dawno takiej nie widziałem -
powiedziałem z aprobatą. - Jesteście paskudnie podejrzliwi, nieprawda?
- Myli się pan - odrzekł ze smutną miną Hansen. - Jesteśmy tylko trzema
przyjacielsko nastawionymi chłopcami, wykonującymi rozkazy. To komandor Swanson
ma brzydkie myśli, no nie tak, Rawlings?
- Zgadza się, poruczniku - odparł Rawlings ponuro. - Dowódca jest bardzo czuły na
punkcie bezpieczeństwa.
Spróbowałem jeszcze raz:
- A czy to nie jest kłopotliwe? Myślę o tym, Ŝe kaŜdy z was jest teraz bardzo
potrzebny na pokładzie, jeśli macie ponownie odpłynąć w ciągu dwóch godzin.
- Niech pan mówi dalej, doktorku - powiedział Hansen zachęcająco, ale nic
zachęcającego w jego zimnych, niebieskich oczach nie zauwaŜyłem. - Proszę, słucham
uwaŜnie.
Zapytałem miłym głosem:
- PodróŜ w kierunku dryfującej kry?
Pracowali na tej samej długości fali, to pewne. Nawet nie spojrzeli na siebie. Było
widać, jak zgodnym ruchem przysunęli się do mnie o kilka centymetrów. Hansen
odczekał z uśmiechem na zrelaksowanym obliczu, póki kelnerka nie ustawiła na stole
trzech filiŜanek parującej kawy i rzekł tym samym zachęcającym tonem:
- Prosimy dalej, przyjacielu. Nic nie cieszy nas bardziej od wysłuchiwania ściśle
tajnych informacji w kantynach. Skąd, do diabła, wie pan, dokąd zamierzamy odpłynąć?
Sięgnąłem pod klapę płaszcza i moja ręka pozostała tam unieruchomiona w
nadgarstku przez dłoń Hansena.
- Nie jesteśmy podejrzliwi ani nic w tym rodzaju - powiedział przepraszająco. - Po
prostu my, marynarze słuŜący w łodziach podwodnych, jesteśmy bardzo nerwowi, co jest
związane z niebezpiecznym trybem Ŝycia, jakie prowadzimy. Mamy na pokładzie sporo
filmów, a za kaŜdym razem, gdy ktoś w którymś z nich sięga pod płaszcz, robi to zawsze
z jednego powodu i to nie dlatego, Ŝe chce sprawdzić, czy nie zapomniał portfela.
Wolną ręką chwyciłem go za przegub, uniosłem jego ramię w górę i połoŜyłem na
stole. Nie chcę powiedzieć, Ŝe to było łatwe. Marynarka Wojenna USA z pewnością nie
Ŝałuje marynarzom protein. Udało mi się jednak tego dokonać bez nadrywania sobie
mięśni. Wyciągnąłem z kieszeni płaszcza zwiniętą gazetę i rozłoŜyłem ją na stole.
- Chcieliście wiedzieć, skąd ja, do diabła, wiem, dokąd płyniecie. PoniewaŜ umiem
czytać, stąd wiem. To jest popołudniówka z Glasgow, którą kupiłem na lotnisku w
Renfrew pół godziny temu.
Hansen w zamyśleniu pomasował swój przegub i uśmiechnął się.
- W jakiej dziedzinie się pan doktoryzował? Podnoszenie cięŜarów? A jeśli chodzi
4
o gazetę, to jak mógł ją pan kupić pół godziny temu?
- Przyleciałem tu helikopterem.
- Skrzydlaty ptaszek? Słyszałem, jak jeden nadlatywał pół godziny temu. Ale był to
jeden z naszych śmigłowców.
- Miał na kadłubie oznakowania Marynarki Wojennej USA wymalowane metrowej
wielkości literami - przyznałem. - A pilot cały czas Ŝuł gumę i głośno się modlił o jak
najszybszy powrót do Kalifornii.
- Szefowi pan to powiedział? - zapytał Hansen.
- Nie dał mi szansy.
- Ma tyle na głowie i wielu rzeczy musi dojrzeć - wziął go w obronę Hansen i
spojrzał na pierwszą stronę gazety. Nie musiał długo patrzeć, aby znaleźć to, czego
szukał - nagłówek pięciocentymetrowej wielkości biegł przez siedem kolumn pisma.
- Dobra, spójrzcie na to. - Porucznik Hansen nawet nie próbował ukryć irytacji i
zmartwienia. - Siedzimy tutaj stąpając na palcach wokół tego zapomnianego przez Boga
śmietnika, trzymając gębę na kłódkę, zaprzysięŜeni do zachowania tajemnicy otaczającej
naszą misję, a tu wszystkie ściśle tajne szczegóły rozstrzelone grubym drukiem na
pierwszej stronie gazety.- śartuje pan, poruczniku - powiedział męŜczyzna o czerwonej
twarzy i wyglądzie polarnego niedźwiedzia. Jego głos zdawał się wydobywać z butów.
- Wcale nie Ŝartuję, Zabrinsky - odrzekł Hansen chłodnym głosem. - ZauwaŜyłbyś
to, gdybyś umiał czytać.
- "Atomowa łódź podwodna w misji ratowniczej" tak tu napisano. "Dramatyczna
wyprawa w kierunku bieguna północnego". BoŜe dopomóŜ! biegun północny... I zdjęcie
"Delfina". I szefa. Dobry BoŜe! i moje.
- Rawlings wyciągnął owłosioną łapę i przekręcił gazetę, aby lepiej przyjrzeć się
zdjęciu Hansena.
- Rzeczywiście. Niezbyt schlebiające, prawda, poruczniku? Ale jeśli chodzi o moje
zdanie, to uderzające podobieństwo, naprawdę uderzające. Fotograf uchwycił zasadnicze
pana rysy z duŜą precyzją.- Jesteście całkowitym ignorantem w dziedzinie fotografii -
odparł Hansen miaŜdŜąc go wzrokiem. - Posłuchajcie tego: "Następujący wspólny
komunikat został ogłoszony na kilka minut przed południem, jednocześnie w Londynie i
Waszyngtonie: W związku z krytycznym połoŜeniem pozostałych przy Ŝyciu ludzi z załogi
Dryfującej Stacji Arktycznej "Zebra" oraz zakończonymi fiaskiem próbami zarówno
ratunku, jak i skontaktowania się z nimi, Marynarka Wojenna USA z własnej woli
zaproponowała, aby "Delfin" - łódź podwodna o napędzie atomowym, wyruszył pełną
parą w celu odszukania rozbitków.
"Delfin" właśnie powrócił do swojej bazy w Holy Loch w Szkocji po zakończeniu
ćwiczeń w ramach manewrów floty NATO w rejonie wschodniego Atlantyku. WyraŜana
jest nadzieja, Ŝe okręt ten (pod dowództwem komandora podporucznika Jamesa D.
Swansona) wyruszy około godziny dziewiętnastej dzisiejszego wieczoru. Lakoniczny skrót
tego komunikatu zwiastuje desperacką i niebezpieczną akcję ratowniczą, bez precedensu
w historii morza i Arktyki. W tej chwili juŜ sześćdziesiąt godzin..."
- Desperacką. Pan powiedział: desperacką, poruczniku? - Rawlings skrzywił się
mocno. - Niebezpieczną? Komandor będzie szukał ochotników?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin