Stuart_Anne_Swieci_istnieja_naprawde.pdf

(232 KB) Pobierz
Harlequin
Toronto  Nowy Jork  Londyn
Amsterdam  Ateny  Budapeszt  Hamburg
Madryt  Mediolan  Paryż  Sydney
Sztokholm  Tokio  Warszawa
WALENTYNKI ‘94
ROZDZIAŁ 1
– Mówię ci, mam już tego powyżej uszu – utyskiwał starszy mężczyzna. –
Święty Mikołaj skupia całą uwagę, zbiera wszystkie zaszczyty. Świętego
Patryka szanują, a co on takiego zrobił poza zlikwidowaniem paru węży? To
samo można osiągnąć przy zastosowaniu dobrego środka tępiącego
szkodniki. Te święta mają przynajmniej jakiś związek z ich życiem. A co, na
Boga, ma wspólnego Dzień Zakochanych z rzymskim księdzem, żyjącym w
trzecim wieku naszej ery?
Eros spojrzał na swojego towarzysza. Święty Walenty był ascetycznym,
pełnym pretensji i drażliwym starym duchownym, ale przez te wszystkie
wieki jakoś go polubił.
– No cóż, tobie ścięto głowę – zaznaczył. – Może to aluzja do tego, że
ludzie tracą głowy, kiedy się zakochują.
– Nie widzę w tym nic śmiesznego.
– Ciebie w ogóle rzadko coś śmieszy – odparł Eros z westchnieniem i
przeciągnął się leniwie, otulając skrzydłami swoje wspaniałe, białozłote ciało.
– Musimy się pogodzić z tym, że dla większości ludzi Boże Narodzenie jest
ważniejsze niż Dzień Zakochanych. Dostają wtedy prezenty i wszyscy są dla
siebie wyjątkowo mili. Nic dziwnego, że Święty Mikołaj jest tak popularny.
A święty Walenty przynosi im mnóstwo kłopotów.
– To ty im przynosisz kłopoty – odgryzł się Walenty. – Gdyby to zależało
tylko ode mnie, to połączone przez nas pary żyłyby w doskonałej harmonii.
– Doskonałej, platonicznej harmonii – uzupełnił Eros. – Ja nawet częściowo
zgadzam się z tobą. Seks często stwarza poważne problemy. Ale pomyśl,
jakie byłoby życie bez niego.
– Na pewno o wiele spokojniejsze – rzekł Walenty parskając z dezaprobatą.
Eros znów westchnął. Ta dyskusja toczyła się już bardzo długo, szesnaście
Strona nr 3
stuleci, jeżeli chodzi o ścisłość i żaden z nich nie chciał ustąpić ani na krok.
– Działamy wspólnie nie bez powodu, mój drogi. Gdyby miłość była tym,
co ty o niej sądzisz, gatunek ludzki wymarłby w trzecim wieku razem z tobą i
twoimi kolegami męczennikami.
– A gdyby to zależało od ciebie, życie byłoby pasmem bachanalii, a
wszędzie panoszyłoby się wyuzdanie i rozwiązłość.
– I byłoby wspaniale – powiedział Eros z tęsknotą w głosie. – Brakuje mi
tamtych czasów.
– A mnie brakuje mojego dawnego życia, pełnego spokojnej kontemplacji –
mruknął Walenty.
– Nie zapominaj, ile za to zrobiliśmy dobrego – szybko dodał Eros widząc,
że ta rozmowa rozstroiła jego towarzysza. – Pomyśl o tych szczęśliwych
parach, które połączyliśmy.
– A ty pomyśl o tych nienawidzących się parach, które się rozstały.
– Pomyśl o tych wszystkich weselach.
– Pomyśl o rozwodach.
– Pomyśl o kochaniu się.
– Pomyśl o zwierzęcej żądzy.
– Myślę, mój drogi, myślę – rzekł Eros z tęsknym uśmieszkiem. – Musisz
przyznać, że gdyby nie ja, nie byłoby ani romansów, ani małżeństw, ani...
– Ani parzenia się – dokończył Walenty. – Gdyby nie ja, nie byłoby
romantyzmu, braterstwa dusz, czułości.
– Nie mam zamiaru podważać twojego znaczenia – powiedział Eros. – Ale
jeżeli chce się połączyć dwoje ludzi, potrzeba po prostu starego, tradycyjnego
seksu.
– Najpierw muszą się połączyć ich dusze.
– Dusze, śmusze – odparł pogardliwie Eros. – Udowodnię ci, że mam rację.
– Jak masz zamiar to zrobić? – zapytał Walenty z zainteresowaniem. Czuł,
że Eros nie żartuje. Święty Walenty mógł być cnotliwym starcem, ale miał też
wyraźną słabość do gier hazardowych.
– Załóżmy się. Znajdziemy dwie, jak najmniej pasujące do siebie osoby,
spróbujemy je połączyć i zobaczymy, co podziała. Twoje romantyczne serca i
kwiaty czy mój prosty, tradycyjny seks – powiedział Eros, niedbale
rozpościerając skrzydła.
– To brzmi absurdalnie.
– Boisz się przegrać, staruszku?
– Kiedy będę bał się przegrać z takim podstarzałym pedałem jak ty, to
będzie znaczyło, że jest koniec świata – zawrzał gniewem Walenty.
– Pedałem? – zdziwił się Eros, bardziej rozbawiony niż obrażony. – Trzeba
ci wiedzieć, że od kiedy tylko pozwolono mi na wałęsanie się po ziemi,
zawsze byłem zdeklarowanym heteroseksualistą.
– Mówię o twoim wyglądzie, nie o inklinacjach. Masz z metr osiemdziesiąt
Strona nr 4
WALENTYNKI ‘94
wzrostu i skrzydła prawie tak samo długie, zaś twoje złote loki są komiczne i
powinieneś wkładać na siebie coś więcej oprócz tej pieluchy.
– Moje ciało jest bez zarzutu – odpowiedział Eros. – Dlaczego nie mam być
z niego dumny? I nie zmieniaj tematu. Zakładamy się czy nie?
– Na jakich warunkach?
– Kobietę już znamy – rozmawialiśmy o niej kiedyś. Shannon Donnelly
dawno powinna trafić na swoje przeznaczenie. Znajdziemy mężczyznę i
ustalimy datę. Rozśmieszę cię – oni będą już spali ze sobą przed najbliższym
Dniem Zakochanych.
– Spali? Ty potrafiłbyś każdego wsadzić do łóżka. Mnie chodzi o
prawdziwe zaangażowanie – powiedział Walenty.
– Oczywiście – miłość na wieki wieków i te wszystkie bzdury. Wchodzisz?
– A jaka jest pula?
– Jeżeli wygram, dajesz mi wolną rękę. Jeżeli przegram, to tych dwoje
biedaków rozpocznie następną rundę celibatu.
– Wspaniale, zgadzam się. Liczę na Shannon. To słodka dziewczyna,
niemal dziewica, o ile można mówić o czymś takim w dzisiejszych czasach.
– Biedactwo – mruknął Eros.
– Musimy tylko znaleźć odpowiedniego mężczyznę.
– Nieodpowiedniego mężczyznę – przerwał Eros. – To ma być przecież
sprawdzian naszych możliwości. Mamy więc Shannon Donnelly, lat
dwadzieścia dziewięć, ciepłą, lojalną, niewinną, optymistyczną. Z niefortunną
skłonnością do nieudaczników.
– Kulturalni mężczyźni nie są nieudacznikami.
– Ci, których ona wyszukuje, są. To dlatego, że jest tak cholernie
macierzyńska. Jest tak zajęta matkowaniem swoim siostrom i braciom, że
pociągają ją jedynie mężczyźni, którym także może matkować. Potrzebujemy
kogoś, kto tego nie chce.
– Potrzebujemy kogoś, kogo może szanować.
– Potrzebujemy kogoś, kim ona pogardza – odparł Eros. – A ja znam
takiego mężczyznę. – Zachichotał pod nosem. – Nie mogę się doczekać
chwili, kiedy posypią się iskry.
Gdyby Shannon Donnelly chciała sporządzić listę miejsc najmniej przez
siebie lubianych, na samym czele znalazłoby się właśnie to, do którego w tej
chwili zmierzała. Po pierwsze, nigdy nie przepadała za Manhattanem.
Wszyscy tu zdawali się być źli i zwariowani, taksówki usiłowały każdego
rozjechać, a słońce nigdy nie docierało do dna kanionów ulic. Po drugie,
chociaż uważała się za osobę przyjazną i tolerancyjną, jej zdaniem prawnicy
byli gatunkiem najmniej potrzebnym w naturze, a człowiek, do którego biura
właśnie się udawała, miał naprawdę niewiele na usprawiedliwienie swojej
egzystencji. Oczywiście, mogła się nie zgodzić. Ale wtedy musiałaby
Strona nr 5
wytłumaczyć swojej siostrze Moirze, dlaczego nie chce wstąpić do adwokata,
który prowadził sprawę rozwodową jej byłego szwagra, a tego nie była w
stanie zrobić. To, że Moira nie może iść osobiście, było zrozumiałe, gdyż na
rozprawie rozwodowej doprowadzono ją do łez. Tak czy owak, lepiej było,
że przekazanie owej rzeczy, będącej przedmiotem sporu, zostanie dokonane
między osobami trzecimi, a adwokat Harolda Rasmussena i siostra Moiry
Donnelly Rasmussen bez wątpienia najlepiej się do tego nadawali. Shannon
Donnelly nienawidziła owego adwokata z powodów, które uważała za bardzo
istotne, nawet jeżeli zdawały się być nieco irracjonalne. Patrick Lockwood
był dokładnie takim mężczyzną, jakich serdecznie nie znosiła – zimny,
wyrachowany, elegancki i na dodatek nachalnie przystojny.
Gdyby tylko wiedziała kim on jest – wtedy, pierwszego dnia w sądzie.
Przyszła trzymając rękę Moiry, wspierając ją moralnie przy tym rozwodzie,
pierwszym w długiej historii rodziny Donnellych. I gdyby została z nią,
dowiedziałaby się, kim jest ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w
nieskazitelnym włoskim garniturze. Ale niestety wyszła na dwór, na chłodne
jesienne powietrze, żeby zapalić papierosa, chociaż już niemal udało jej się
rzucić palenie. On stał oparty o ścianę budynku sądu, usiłując osłonić się
przed wiatrem postawionym kołnierzem marynarki i trzymał papierosa w
zwiniętej dłoni. Rzucił jej spojrzenie, jakie wymieniają między sobą palacze,
pełne koleżeńskiej współwiny, ona zaś uśmiechnęła się, wzruszając
ramionami. Był niebywale atrakcyjny – wysoki, szczupły, miał dość długie,
lekko posrebrzone siwizną ciemne włosy i inteligentną twarz z wystającymi
kośćmi policzkowymi, satanicznymi brwiami i szerokimi, pociągającymi
ustami.
– Nie mogę odzwyczaić się od tego świństwa – powiedział.
– A mnie się prawie udało – odparła zafascynowana brzmieniem jego głosu
– chłodnym, a zarazem uwodzicielskim. Był starszy o jakieś dziesięć czy
piętnaście lat, a ona do tej pory spotykała się tylko z młodszymi
mężczyznami.
– „Prawie” to za mało.
– Na szczęście nie jestem perfekcjonistką.
– Niestety, ja tak – powiedział i popatrzył na swój papieros z obrzydzeniem.
Musiał wyczuć, że ona wciąż go obserwuje, bo podniósł nagle wzrok i
uśmiechnął się. Odpowiedziała uśmiechem, który jednak zniknął nagle, tak
samo zresztą, jak u niego. Miała świadomość czegoś dziwnego, szokująco
fizycznego i poczuła pragnienie dotknięcia go, przejechania palcami po jego
ciemnej, szczupłej twarzy. Miał oczy zielone, o odcieniu morza w zimie.
Patrzył na nią w napięciu, a następnie podniósł rękę, chwycił kosmyk jej
rozwianych przez wiatr, kasztanowych włosów i owinął go wokół swoich
długich, szczupłych palców. Podobno włosy nie są unerwione, ale czuła to
dotknięcie każdym włókienkiem swego ciała. Stała zesztywniała, z
Strona nr 6
Zgłoś jeśli naruszono regulamin