Zachary_Mia_Taniec_duszy.pdf

(361 KB) Pobierz
315951768 UNPDF
Mia Zachary
Taniec duszy
Special - "Potęga magii"
315951768.001.png 315951768.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Sisi, nie wyglądasz wcale na sukę.
- Słucham?
Zaskoczona Siobhan Silverhawk zamrugała i spojrzała na sześciolatka,
który przyglądał się jej w skupieniu.
- Benjaminie Josephie...
Ojciec chłopca, John Bradley Pendelton, skrzyżował ręce na piersi. Ten
dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna o orzechowych oczach miał coś
władczego w spojrzeniu i swoją postawą mógł budzić strach i szacunek.
Chłopiec jednak najwyraźniej nie przejął się reprymendą ojca.
- No co? Przecież mama zawsze mówiła o niej, że jest suką, która za
pomocą magii kradnie serca mężczyzn - wyjaśnił chłopiec beztrosko. - A sam
rozumiesz, wolałbym wiedzieć, czy to jest prawda, bo jestem mężczyzną i
potrzebuję swojego serca i...
- Wystarczy, Ben. Nie chcę więcej słyszeć takich słów. A teraz przeproś
Siobhan.
- Sorki - mruknął chłopak, ale wyraz jego twarzy wyraźnie wskazywał, że
nie bardzo rozumiał, za co ma przepraszać. - To jak? Jesteś... No wiesz.
- Jestem czarodziejką. - Potargała fryzurę Bena. - I tego się trzymajmy,
dobrze?
- Na żadną wiedźmę też nie wyglądasz. Wiesz, nie masz szpiczastego
kapelusza, zielonej skóry ani nawet macek.
J.B. zaśmiał się.
- Macek?
Ben pokiwał głową.
- No tak. Widziałem w „Małej syrence". Tamta czarownica wyglądała jak
ośmiornica.
Policzki Siobhan oblał rumieniec, gdy spostrzegła, że J.B. przesunął
wzrokiem od jej stóp aż po uda chowające się pod letnią sukienką.
- Ani śladu macek - ocenił.
- Zielonej skóry też nie stwierdzono - uzupełniła. - Aczkolwiek pochodzę
z rodziny o naprawdę silnych właściwościach magicznych.
John Bradley odchrząknął i spojrzał poważnie na Siobhan.
- Wiem, że odgrywasz tę rolę przed turystami, ale powiedziałem Benowi
całą prawdę.
- Którą prawdę? - Spojrzała na niego pytająco, choć doskonale znała
odpowiedź.
- Tę, że czarodziejki i duchy występują tylko w filmach, a czary
ograniczają się do kilku sztuczek podczas imprez urodzinowych.
Ben przechylił głowę i spojrzał badawczo na czarodziejkę.
- Sisi, jak to możliwe, że nigdy nie widziałem, byś robiła sztuczkę z
kartami czy ze znikającą monetą?
- Niedługo rozpocznę pokazy w Las Vegas.
Mówiła to wszystko beztrosko i bez sarkazmu w głosie. Zdawała sobie
sprawę, że ani chłopiec, ani jego tata nie mają pojęcia, jak ich bezceremonialne
uwagi na temat magii ją ranią. Wiedziała, że jej zdolności szwankują i cierpiała
z tego powodu na kompleks niższości.
Jej rodzina słynęła z rozległej wiedzy na temat uleczania wszelkich
chorób oraz przewidywania przyszłości. Siobhan pochodziła w prostej linii z
rodu wielkiego czarodzieja Taliezara ze strony matki oraz legendarnego
szamana Kroczącego z Piorunami ze strony ojca. Doświadczenie i wiedza,
wynikające z połączenia tych dwóch rodów, powinny zostać odziedziczone
przez Siobhan. I choć obie jej siostry, starsza Sian oraz młodsza Shona,
posiadały zdolności magiczne, to ona została ich pozbawiona.
Marzyła o tym, by leczyć ludzi. By zostać tradycyjną szamanką Dne, tak
jak kobiety z rodu jej ojca. Pragnęła łagodzić ból, leczyć rany i zapobiegać
chorobom. Niestety, pragnienia nijak się miały do przeznaczenia. Zdawała
sobie sprawę, że nie można wyleczyć wszystkich, ale najbardziej bolało ją, że w
ogóle nie była w stanie kogokolwiek wyleczyć. A przynajmniej nie za pomocą
magii.
Żyła jednak nadzieją. Jeśli czarodziejka nie posiadła mocy do
dwudziestego piątego roku życia lub ją utraciła, mogła udać się do Ośrodka
Zdrowia dla Magów po pomoc.
I dlatego właśnie Siobhan przyjechała do pustynnego miasteczka Sedona.
Było to miejsce magiczne, wręcz naładowane mocą. Spotkać tu można było
zarówno zwolenników starej szkoły magii, jak i wyznawców współczesnego
mistycyzmu. Wszyscy byli mile widziani, a biuro podróży służyło pomocą
każdemu, kto przybył do Sedony, by poszukiwać tego, co utracił. Lub tylko
przed nim się ukryło.
Choć Siobhan miała jedynie poziom nowicjuszki, to pięć lat
poświęconych nauce w Centrum Magii dawało jej przywilej uczęszczania na
seminaria przeznaczone dla powołanych. Prawdę mówiąc, chodziła na
wszystkie możliwe zajęcia, ale mimo dziedzictwa oraz ogromnego
zaangażowania w naukę, nie objawiała najmniejszych choćby zdolności
magicznych.
Nauczyciele zarzekali się, że posiada dar, ponieważ jednak nie chciał się
ujawnić, Siobhan obawiała się, że nie dane będzie jej ukończyć nauki i
Strażniczka Regina St. Lyon wreszcie wydali ją ze szkoły, a przy jej nazwisku
na zawsze pozostanie adnotacja „przeciętna". Zaczęła powoli godzić się z
myślą, że nawet jeśli ma ów dar, to czary nie są jej pisane.
Dlatego też poświęciła się całkowicie studiowaniu zielarstwa i tworzeniu
balsamów, kremów i olejków, które na swój sposób również leczyły. Luminous,
jej sklepik z tymi specyfikami, oblegany był głównie przez urlopowiczów.
Klienci twierdzili, że w buteleczkach i fiolkach musi skrywać się jakaś magia,
ale Siobhan czuła się jak oszustka.
Sięgnęła do koszyka i wyjęła duże czerwone jabłko. Wyciągnęła rękę do
Bena i spojrzała na niego przebiegle.
- Czy dasz się skusić, mój drogi?
- Jasne, dzięki. - Błyskawicznie odgryzł potężny kęs.
Uśmiechnęła się w duchu i pomyślała, że Ben najwyraźniej nie oglądał
jeszcze „Śpiącej królewny".
- Wiesz co, tato? Z tymi duchami to się mylisz. Mama cały czas mnie
odwiedza.
Zauważyła grymas bólu i smutku na twarzy J.B. Szybko jednak odgonił
złe myśli i uśmiechnął się niepewnie.
- Fajnie jest sobie wyobrażać różne postacie, ale duchy nie istnieją -
powiedział łagodnie.
- Istnieją - nie dawał za wygraną Ben. - Słyszałem, jak babcia mówiła, że
nie jest zaskoczona moim pojawieniem się, ponieważ rozmawiałeś ze swoją
prababcią, kiedy zmarła na atak serca i...
- Hej, kolego. Wystarczy - przystopował syna. - Porozmawiamy sobie o
tym później, dobrze? A teraz przejdź się trochę, a przy okazji wybierz prezent
na urodziny cioci Lissy.
- Dobra. Wybiorę najładniejsze fioletowe rzeczy, jakie znajdę.
Roześmiany pobiegł w stronę koszy i półek z różnymi skarbami, a J.B.
westchnął ciężko, patrząc za nim.
- Nie pogodził się jeszcze, prawda? - spytała po chwili.
- Nie rozumiem tego wszystkiego - odparł cicho. - Gabrielle odeszła
prawie dwa lata temu. - Zatroskany obserwował syna, który szukał fioletowych
drobiazgów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin