William Peter Blatty - Egzorcysta.pdf

(1209 KB) Pobierz
WILLIAM PETER BLATTY
EGZORCYSTA
Pragnę serdecznie podziękować za nieoceniona pomoc udzieloną mi podczas
pracy nad tą ksiąŜką p. dr. Herbertowi Tanney’owi, p. Josephowi E.
Jeffsowi, bibliotekarzowi Georgetown University, p. Annie Harris oraz
wydawnictwu Harper and Row. Chciałbym równieŜ wyrazić swoją wdzięczność
ojcu Thomasowi V. Berminghamowi, prowincjałowi Towarzystwa Jezusowego
w okręgu nowojorskim za podsunięcie tematu, a takŜe p. Marcowi Jaffe, który
był
uprzejmy zaufać w wartość mojej ksiąŜki. Do tej listy pragnę takŜe dołączyć p.
dr. Bernarda M. Wagnera, który nauczył mnie pisania, oraz jezuitów, którzy
nauczyli mnie myślenia.
AUTOR
P.S. Pozwoliłem sobie na pewne dowolności w opisie terenu Georgetown
University, zmieniłem mianowicie połoŜenie Instytutu Języków Obcych i
Językoznawstwa, (o więcej dom przy Prospect Street nie istnieje, a opis wnętrza
pensjonatu jezuitów jest równieŜ niezgodny z rzeczywistością.
Fragment prozy przypisywany Lankesterowi Mcrrinowi nic jest moim
wymysłem: wykorzystałem kazanie J.H. Newmana „Druga wiosna".
2
PROLOG
PÓŁNOCNY IRAK
3
Na czole starego człowieka pojawiły się krople potu. Mimo nieznośnego upału
obejmował filiŜankę gorącej, słodkiej herbaty, jakby pragnął się rozgrzać. Nic
potrafił zagłuszyć w sobie przeczucia nieuchronnego zła. Przeszywały go zimne
dreszcze.
Prace wykopaliskowe były ukończone. Cały teren zbadano dokładnie, warstwa
po warstwie; wdarto się do wnętrza ziemi i wydobyto na powierzchnię, a potem
załadowano na statki: spinki, naszyjniki, amulety, pokryte ochrą fragmenty
kamiennej budowli, dzbany z wypalanej gliny. Nic specjalnego. Asyryjska
szkatułka z kości słoniowej. I człowiek. Szczątki człowieka. Kruche
wspomnienie kosmicznej męki; kiedyś na widok podobnych obrazów ogarniało
go zwątpienie, czy zło rzeczywiście zaczęło się od buntu Lucyfera przeciwko
Bogu. Ale od tamtych dni wiele przeŜył. Zapach lukrecji i tamaryszku sprawił,
Ŝe spojrzał na porośnięte makami wzgórza, na przestrzenie pokryte trawą, na
krętą, poszarpaną wstęgę drogi prowadzącą tam, skąd lęk brał swój początek. Na
północnym zachodzie leŜało miasto Mosul; na wschodzie Erbil; na południu
Bagdad i Kirkuk, rozpalony piec Nabuchodonozora. Pił herbatę na tarasie
przydroŜnej kafeterii. Wyciągnął nogi pod stołem i patrzył na poplamione
sokiem trawy spodnie koloru khaki i długie skórzane buty. Upił mały łyk.
Skończyły się wykopaliska, ale co się zaczęło?
Nie potrafił wyzwolić się od tych myśli.
Ktoś zawołał z wnętrza restauracyjki; zmierzał ku niemu ubrany na biało
właściciel wzbijając tumany kurzu przydeptanymi wojskowymi butami. Jego
cień padł na stolik.
— Kaman chay, chuwagu?
Człowiek w khaki potrząsnął przecząco głową; wpatrywał się w buty
restauratora: oblepione grubą warstwą suchej gliny, bez 4
sznurowadeł, popękane — odpady materii. „Tworzywo kosmosu", przemknęła
mu przez głowę myśl. Materia, ale obdarzona duchem.
Duch
i
buty
były
dla
niego
aspektami
czegoś
bardziej
fundamentalnego. Pierwotnego, nieznanego tworzywa.
Cień przesunął się. Kurd czekał cierpliwie niczym zjawa z przeszłości. Stary
człowiek podniósł wzrok i ujrzał przed sobą oczy, wilgotne i wyblakłe jak
skorupka jajka oglądana od wewnątrz.
Jaskra. Kiedyś nie umiałby miłować tego człowieka.
Wyciągnął portfel, aby poszukać drobnych monet pomiędzy wymiętymi
banknotami, starym, wydanym w Iraku prawem jazdy, złamanym na pół
plastikowym kalendarzykiem sprzed dwunastu lat. Na odwrocie kalendarzyka
widniał napis: „Naszą jałmuŜnę dla biednych zabieramy w chwili śmierci".
Takie kalendarzyki rozprowadzała misja jezuitów. Zapłacił za herbatę i zostawił
napiwek na stoliku pokrytym farbą w kolorze smutku.
Ruszył do dŜipa. Odgłos kluczyka przekręcanego w stacyjce zmącił ciszę.
Odczekał chwilę spoglądając na szczyty wieŜyczek i zdobione dachy Erbilu
wyłaniające się w oddali ponad chmurami niby kamienne figury. Nadal miał
dreszcze. Coś czekało.
- Allah ma'ak, chawaga.
Zepsute zęby. Uśmiechnięty Kurd Ŝegnał go, machał ręką.
Wydobył z siebie odrobinę Ŝyczliwości i odpowiedział uśmiechem i skinieniem
dłoni. Gdy ponownie spojrzał przed siebie, uśmiech znikł z jego twarzy. Zapalił
silnik, ruszył, wziął ostry zakręt i odjechał w kierunku Mosulu. Kurd stał ciągle
w tym samym miejscu patrząc za nim, zdziwiony uczuciem pustki, jaka go
ogarniała w miarę oddalania się auta. Kim był ten człowiek, który 5
właśnie odjeŜdŜał? Czym było to, co czuł w jego obecności? Skąd się wzięło to
poczucie bezpieczeństwa i spokoju, które teraz opuszczało go wraz ze
znikającym w oddali dŜipem. Poczuł się dziwnie osamotniony.
Parę minut po szóstej skończyli nuŜące zajęcie polegające na inwentaryzacji
eksponatów. Mosulski konserwator zabytków. Arab o obwisłych policzkach,
starannie wpisywał do rejestru ostatnią pozycję. Przerwał na chwilę i zanurzając
pióro w kałamarzu spojrzał
na przyjaciela. Człowiek w khaki był pogrąŜony w rozmyślaniach.
Stał przy stole trzymając ręce w kieszeniach, jakby zasłuchany w odgłosy
przeszłości. Kustosz zamarł w bezruchu obserwując go z zaciekawieniem.
Potem wrócił do rejestru; pisał starannie i uwaŜnie.
W końcu westchnął, sprawdził godzinę i odłoŜył poro. Pociąg do Bagdadu
odjeŜdŜał o ósmej. Kustosz osuszył bibułą zapisaną stronę i zaproponował
herbatę.
Stary człowiek potrząsnął głową; jego wzrok uparcie przyciągał
jeden z leŜących na stole przedmiotów. Arab nieco się speszył. Coś wisiało w
powietrzu. Co to było? Wstał i podszedł do starca. Poczuł
na szyi zimny powiew, gdy jego przyjaciel niespodziewanie poruszył
się i sięgnął po amulet spoczywający pomiędzy innymi drobiazgami.
W zamyśleniu waŜył go w dłoni. Głowa demona Pazuzu wyrzeźbiona w
zielonym kamieniu; uosobienie południowego wiatru. Panował
nad chorobami i złym losem. Amulet miał przewiercony otwór: noszono go jako
tarczę.
— Zło przeciwko złu — cicho powiedział kustosz wachlując się francuskim
czasopismem pokrytym tłustymi plamami.
Jego przyjaciel nie poruszył się, nie odpowiedział.
— Czy coś się stało? Starzec milczał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin