Arkadij i Borys Strugaccy - Daleka tęcza. Próba ucieczki.rtf

(4316 KB) Pobierz
Daleka T?cza. Pr?ba ucieczki

 

 

Arkadij i Borys Strugaccy

 

 

Daleka Tęcza
Próba ucieczki

             
 

 

Daleka Tęcza

 

 

             
 

Rozdział l

 

 

              Dłoń Tani, ciepła i nieco szorstka, leżała mu na oczach i nic poza tym go nie obchodziło. Czuł gorzkosłony zapach kurzu, kwiliły na wpół obudzone stepowe ptaki, a sucha trawa kłuła i łaskotała go w kark. Leżeć było twardo i niewygodnie, szyja okropnie swędziała, ale nie ruszał się, słuchając cichego, miarowego oddechu dziewczyny. Uśmiechał się i cieszyła go ciemność, bo ten uśmiech musiał być chyba nieprzyzwoicie głupi i zadufany.

              Potem, całkiem nie na miejscu i nie na czasie, w laboratorium na wieży zajazgotał sygnał wywoławczy. A niech tam! Nie po raz pierwszy. Tego wieczora wszelkie wezwania są nie na miejscu i nie na czasie.

              - Robiku - szepnęła Tania. - Słyszysz?

              - Nie słyszę absolutnie niczego - wymruczał Robert.

              Zamrugał, żeby powiekami połaskotać dłoń Tani. Wszystko było odległe i całkiem niepotrzebne. Patryk, wiecznie otępiały z niewyspania, był daleko. Malajew ze swoimi manierami Sfinksa Lodowego był jeszcze dalej. Cały ich świat bezustannego pośpiechu, ustawicznych przeintelektualizowanych rozmów, wiecznego niezadowolenia i zatroskania, cały ten wyzuty z wszelkich uczuć świat, gdzie gardzi się przejrzystością, gdzie cieszy tylko niezrozumiałość, gdzie ludzie zapomnieli, że są mężczyznami i kobietami - wszystko to znajdowało się daleko, bardzo daleko... Tutaj był tylko nocny step, pusty, rozciągający się na setki kilometrów, który wchłonął upalny dzień, ciepły step pełen ciemnych, podniecających zapachów.

              Ponownie zajazgotał sygnał.

              - Znowu - powiedziała Tania.

              - Nie szkodzi. Mnie nie ma. Umarłem. Zjadły mnie ryjówki. Mnie i tak dobrze. Kocham cię. Nigdzie nie chcę iść. Z jakiej racji? Ty byś poszła?

              - Nie wiem.

              - To dlatego, że niedostatecznie kochasz. Człowiek, który kocha dostatecznie mocno, nigdy i nigdzie się nie szwenda.

              - Teoretyk - stwierdziła Tania.

              - Nie jestem teoretykiem. Jestem praktykiem. I jako praktyk pytam cię: z jakiej racji nagle miałbym gdzieś iść? Kochać trzeba umieć. A wy nie potraficie. Jesteście tylko zdolne do rozprawiania o miłości. Nie pragniecie kochać. Uwielbiacie tylko rozprawiać o kochaniu. Czy dużo paplam?

              - Tak. Okropnie!

              Zdjął rękę z jej oczu i położył sobie na ustach. Teraz widział niebo zasnute obłokami i czerwone światełka rozpoznawcze na kratownicach wieży, na wysokości dwudziestu metrów. Sygnał jazgotał bez przerwy i Robert wyobraził sobie zagniewanego Patryka naciskającego klawisz wezwania i wydymającego z urazą swe dobre, pulchne wargi.

              - Zaraz cię wyłączę - mruknął Robert niewyraźnie. - Taniku, jeśli zechcesz, uciszę go na zawsze. Niech już wszystko będzie na zawsze. Nasza miłość będzie na zawsze i on też zamilknie na zawsze.

              W ciemnościach widział jej twarz - jasną, z ogromnymi, błyszczącymi oczami. Cofnęła rękę i powiedziała: - Lepiej ja z nim porozmawiam. Powiem, że jestem halucynacją. Nocą miewa się halucynacje.

              - On nigdy nie miewa halucynacji. Taki już z niego człowiek, Tanieczko. Nigdy nie ulega złudzeniom.

              - Chcesz, powiem ci, jaki on jest. Bardzo lubię odgadywać charaktery po dzwonkach wideofonicznych. To człowiek uparty, złośliwy i nietaktowny. I gdyby mu nawet obiecać gwiazdkę z nieba, nie siedziałby tak z kobietą po nocy w stepie. Oto jaki jest - widzę go jak na dłoni. A o nocy wie zaledwie tyle, że w nocy jest ciemno.

              - Nie - odparł sprawiedliwy Robert. - Co prawda, to prawda: za gwiazdami rzeczywiście nie przepada. Ale za to jest poczciwy, łagodny i ślamazarny.

              - Nie wierzę - obstawała przy swoim Tania. - Posłuchaj go tylko. - Przez chwilę wsłuchiwali się w jazgot sygnału. - Czyż tak postępuje niedojda? To jest oczywisty tenacem propositi virum.* [*Mąż uporczywy w swoich zamiarach (Horacy).]

              - Czyżby? Powiem mu.

              - Powiedz. Idź i powiedz.

              - Zaraz?

              - Natychmiast.

              Robert wstał, a ona dalej siedziała, oplatając rękoma kolana.

              - Tylko pocałuj mnie najpierw - poprosiła.

              W kabinie windy przywarł czołem do zimnej ściany i przez pewien czas tak stał, z zamkniętymi oczami, śmiejąc się i oblizując wargi. W głowie nie pozostała ani jedna myśl, tylko jakiś triumfujący głos bez ładu i składu wrzeszczał jak opętany: “Kocha!... Mnie!... Mnie kocha!... Ludzie, mówię wam!... Mnie!.. Potem zauważył, że kabina dawno się zatrzymała i spróbował otworzyć drzwi. Nie od razu je znalazł, a w laboratorium znajdowało się mnóstwo zbytecznych mebli: wywracał krzesła, wpadał na stoły i zderzał się z szafami, dopóki nie uświadomił sobie, że zapomniał zapalić światło. Zanosząc się śmiechem namacał kontakt, podniósł przewrócony fotel i usiadł przy wideofonie.

              Kiedy na ekranie pojawił się zaspany Patryk, Robert przywitał go po przyjacielsku: - Dobry wieczór, prosiaczku! I czemu cię tak męczy bezsenność, sikoreczko ty moja, pliszeczko droga?

              Patryk patrzył nań ze zdumieniem, mrugając bez ustanku zaczerwienionymi powiekami.

              - Co tak patrzysz, piesku? Jazgotałeś, jazgotałeś, oderwałeś mnie od ważnych zajęć, a teraz milczysz?!

              Patryk wreszcie otworzył usta.

              - Tobie... Ty... chyba masz... - Stuknął się palcem w czoło, a jego twarz przybrała pytający wyraz. - Hę?...

              - Jeszcze jak! - wrzasnął Robert. - Samotność! Tęsknota! Przeczucia! I w dodatku halucynacje! O mało co o nich nie zapomniałem!

              - Nie żartujesz? - spytał serio Patryk.

              - Skądże znowu! Na posterunku się nie żartuje. Ale nie zwracaj na to uwagi i przystępuj do rzeczy.

              Patryk wciąż mrugał powiekami, całkiem zbity z tropu.

              - Nie rozumiem - przyznał się.

              - Nic dziwnego - rzucił złośliwie Robert. - To emocje, Patryku! Jak by ci tu najprościej, najprzystępniej... Powiedzmy, nie dające się całkowicie zalgorytmizować pobudzenia w układach logicznych o wysokim stopniu złożoności. Dotarło?

              - Aha! - powiedział Patryk. Potarł palcami podbródek, koncentrując się. - Dlaczego do ciebie zadzwoniłem, Robiku? Otóż chodzi o to, że znowu mamy gdzieś przebicie. Może to nie jest przebicie, a może i jest. Na wszelki wypadek sprawdź ulmotrony. Jakaś dziwna ta Fala dzisiaj...

              Robert z zakłopotaniem popatrzył przez otwarte na oścież okno. Całkiem zapomniał o wybuchu. Okazuje się, że tkwię tu ze względu na wybuchy. Nie dlatego, że tutaj jest Tania, lecz z tego powodu, że gdzieś tam pojawiła się Fala.

              - Czemu milczysz? - cierpliwie spytał Patryk.

              - Patrzę, co z Falą - odburknął gniewnie Robert.

              Patryk wytrzeszczył oczy.

              - Widzisz Falę?

              - Ja? Co ci strzeliło do głowy?

              - Przecież sam powiedziałeś przed chwilą, że na nią patrzysz?

              - Owszem, patrzę!

              - No i co?

              - I tyle. Czego ty ode mnie chcesz?

              Oczy Patryka znów zmętniały.

              - Nie zrozumiałem cię - wyjaśnił. - O czym to właśnie mówiliśmy? Aha! Już wiem. Koniecznie sprawdź ulmotrony.

              - Rozumiesz, co mówisz? Jak mogę sprawdzić ulmotrony?

              - No, jakoś tam - odpowiedział Patryk. - Chociaż same podłączenia... Coś tu nam się zupełnie poplątało. Zaraz ci wytłumaczę. Dzisiaj w instytucie wysłali na Ziemię masę... Zresztą to wszystko wiesz. - Patryk pomachał przed swoją twarzą rozczapierzonymi palcami. - Oczekiwaliśmy Fali o wielkiej mocy, a tymczasem rejestruje się jakąś mizerniutką fontannę. Rozumiesz, o co chodzi? Taka mizerniutka fontanna... Malusieńka... - Przywarł do swego wideofonu tak, że na ekranie pozostało tylko ogromne, zmętniałe od bezsenności oko. Oko często mrugało. - Zrozumiałeś? - ogłuszająco zagrzmiało w głośniku. - Nasza aparatura rejestruje quasizerowe pole. Licznik Younga daje minimum... Można to zignorować. Pola ulmotronów wyrównują się w taki sposób, że rezonująca powierzchnia leży w ogniskowej hiperpłaszczyznie, wyobrażasz sobie? Quasizerowe pole jest dwunastowymiarowe, odbiornik składa je według sześciu parzystych składowych. Ognisko jest więc sześciowymiarowe.

              Robert pomyślał o Tani, jak cierpliwie siedzi na dole i czeka. Patryk bez przerwy brzęczał nad uchem, przysuwając się i odsuwając, jego głos to dudnił, to stawał się ledwie słyszalny i Robert, jak zawsze, bardzo szybko stracił wątek rozważań. Kiwał głową, malowniczo marszczył czoło, unosił i opuszczał brwi, ale absolutnie niczego nie rozumiał i z uczuciem nieznośnego wstydu myślał, że Tania siedzi tam, na dole, z podbródkiem przyciśniętym do kolan, i czeka, aż on zakończy swoją ważną i niedocieczoną dla niewtajemniczonych rozmowę z czołowymi fizykamizerowcami planety, aż wyjaśni czołowym fizykomzerowcom swój zupełnie oryginalny punkt widzenia w sprawie, z powodu której niepokoją go tak późną nocą, i aż czołowi fizycyzerowcy, dziwiąc się i kręcąc z niedowierzaniem głowami, zapiszą ten punkt widzenia w swoich notesach.

              Wtem Patryk zamilkł i popatrzył nań z dziwnym wyrazem twarzy. Robert świetnie znał taki grymas, prześladował go bowiem przez całe życie. Różni ludzie - i mężczyźni, i kobiety - patrzyli na niego w ten sposób. Z początku spoglądali nań obojętnie lub życzliwie, następnie wyczekująco, potem z ciekawością, ale wcześniej czy później nadchodził moment, kiedy zaczynali patrzyć na niego właśnie tak. I za każdym razem nie miał pojęcia co robić, co mówić i jak się zachowywać. I jak dalej żyć.

              Zaryzykował.

              - Chyba masz rację - oświadczył zafrasowany. - Ale to trzeba dokładnie przemyśleć.

              Patryk spuścił oczy.

              - Więc przemyśl - powiedział uśmiechając się niezręcznie. - I proszę, nie zapomnij sprawdzić ulmotronów.

              Ekran zgasł i zaległa cisza. Robert siedział zgarbiony, wczepiwszy się oburącz w zimne, chropowate poręcze. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli dureń rozumie, że jest durniem, tym samym przestaje nim być. Może kiedyś tak właśnie było. Ale wypowiedziana bzdura zawsze jest bzdurą, a ja w żaden sposób nie potrafię inaczej. Jestem bardzo ciekawym człowiekiem: wszystko, co mówię, okazuje się truizmem, wszystko, o czym myślę - banałem, wszystko, co udało mi się zrobić, zostało zrobione przed wiekami. Jestem nie tylko zakutą pałą, ale wręcz zakutą pałą rzadkiej klasy, muzealnym eksponatem jak hetmańska buława. Przypomniał sobie, jak stary Niczeporenko popatrzył pewnego razu w zadumie w jego pełne oddania oczy i oświadczył: “Drogi Sklarow, jest pan zbudowany jak antyczny bóg. I jak każdy bóg, proszę mi wybaczyć, nie ma pan nic wspólnego z nauką...

              Coś trzasnęło. Robert zaczerpnął oddechu i ze zdumieniem wlepił wzrok w żałosne szczątki poręczy, ściśnięte w zbielałej pięści.

              - Tak - powiedział na głos. - To potrafię. Patryk nie potrafi. Niczeporenko też nie potrafi. Tylko ja jeden potrafię.

              Położył resztki poręczy na stole, wstał i podszedł do okna. Za oknem było ciemno i gorąco. Może powinienem odejść sam, zanim mnie wypędzą? Tak, ale jak będę mógł bez nich żyć? I bez tego zadziwiającego uczucia pojawiającego się każdego rana, że może dzisiaj pęknie wreszcie niewidzialna i nieprzepuszczalna błona w mózgu, która powoduje, że nie jestem jak oni, i także zacznę rozumieć ich w pół słowa, i nagle ujrzę w gąszczu symboli logicznomatematycznych coś zupełnie nowego, a Patryk poklepie mnie po ramieniu i powie radośnie: “A to ci się fajnie udało! Toś ty taki?”, a Malajew wydusi z siebie od niechcenia: “Nieźle, nieźle... Cicha woda...” I od tej pory zacznę siebie szanować.

              - Monstrum - wymamrotał.

              Trzeba sprawdzić ulmotrony, a Tania niech posiedzi i popatrzy, jak się to robi. Dobrze jeszcze, że nie widziała mojej facjaty, kiedy zgasł ekran.

              - Tanieczko - zawołał przez okno.

              - Tak?

              - Taniu, czy wiesz, że w ubiegłym roku pozowałem Rogerowi do “Młodości Świata”?

              Tania po chwili milczenia powiedziała cicho: - Zaczekaj, wjadę tam do ciebie.

              Robert wiedział, że ulmotrony są w porządku, czuł to. Mimo to postanowił sprawdzić wszystko, co można było sprawdzić w warunkach laboratoryjnych, po pierwsze, żeby odsapnąć po rozmowie z Patrykiem, a po drugie, że umiał i lubił pracować rękami. Taka praca zawsze stanowiła dlań rozrywkę i na jakiś czas dawała mu radosne poczucie własnej ważności i niezbędności, bez którego niepodobna żyć w naszych czasach.

              Tania - miła, delikatna osóbka - z początku w milczeniu siedziała nie opodal, a potem, w dalszym ciągu milcząc, zaczęła mu pomagać. O trzeciej w nocy znowu zadzwonił Patryk i Robert oznajmił, że żadnego przebicia nie ma. Patryk był stropiony. Przez pewien czas sapał przed ekranem, podliczając coś na świstku papieru, potem zwinął papier w trąbkę i zgodnie ze swoim zwyczajem zadał retoryczne pytanie: “I cóż mamy o tym myśleć, Rob?

              Robert zerknął na Tanie, która dopiero co wyszła spod prysznica i cichutko przysiadła sobie poza zasięgiem kamery wideofonu, i ostrożnie odpowiedział, że w ogóle nie widzi w tym niczego szczególnego. “Najzwyklejsza kolejna fontanna”, oświadczył. “Taka była po wczorajszym transporcie zerowym. I w ubiegłym tygodniu taka sama.” Potem pomyślał i dodał, że moc fontanny odpowiada około stu gramom przetransportowanej masy. Patryk wciąż milczał i Robertowi wydało się, że jego rozmówca się waha. “Chodzi tylko o masę”, rzekł Robert. Popatrzył na licznik Younga i całkiem już pewnym głosem powtórzył: “Tak, sto - sto pięćdziesiąt gramów. Ile dzisiaj wyekspediowali?...” “Dwadzieścia kilogramów”, odpowiedział Patryk. “Ach, dwadzieścia kilo... W takim razie nie zgadza się.” I nagle Robert doznał olśnienia: “A według jakiego wzoru podliczaliście moc?” zapytał. “Według Drambata,” obojętnie odparł Patryk. Robert tak właśnie myślał: wzór Drambata pozwalał obliczyć tylko w przybliżeniu wartość mocy, a Robert już dawno przyszykował sobie swój własny, skrupulatnie sprawdzony i wykaligrafowany, a nawet obwiedziony kolorową ramką uniwersalny wzór na oszacowanie mocy erupcji zwyrodniałej materii. I teraz nadszedł chyba najbardziej odpowiedni moment, aby zademonstrować Patrykowi wszystkie zalety wzoru.

              Robert już chwytał za ołówek, ale właśnie wtedy Patryk zniknął z ekranu. Robert czekał, przygryzając wargę. Ktoś zapytał: “Zamierzasz wyłączyć?” Patryk się nie odzywał. Do ekranu podszedł Karl Hoffman, trochę z roztargnieniem, trochę z życzliwością skinął Robertowi głową i zwrócił się do kogoś stojącego z boku: “Patryku, będziesz jeszcze rozmawiał?” Głos Patryka zabrzęczał z daleka: “Nic nie rozumiem. Trzeba będzie zająć się tym solidnie.” “Pytam, czy będziesz jeszcze rozmawiał,” powtórzył Hoffman. “Ależ nie, nie...” z rozdrażnieniem odezwał się Patryk. Wówczas Hoffman, uśmiechając się przepraszająco, powiedział: “Wybacz, Robiku, ale właśnie kładziemy się spać. Wyłączę, co?

              Ścisnąwszy zęby z taką siłą, że aż zatrzeszczało za uszami, Robert ostentacyjnie powolnym ruchem położył przed sobą kartkę papieru, kilka razy pod rząd napisał bezcenny wzór, wzruszył ramionami i powiedział z ożywieniem: - Tak właśnie myślałem. Wszystko jasne. Teraz będziemy pić kawę.

              Wydawał się samemu sobie wstrętnym nie do zniesienia, więc siedział przed szafką z naczyniami, dopóki nie poczuł, że odzyskał na nowo panowanie nad twarzą. Tania zadysponowała: - Zaparzysz kawę, dobrze?

              - Dlaczego ja?

              - Ty będziesz zaparzał, a ja sobie popatrzę.

              - O co ci chodzi?

              - Lubię patrzeć, jak pracujesz. Pracujesz w sposób doskonały. Nie robisz ani jednego zbytecznego ruchu.

              - Jak cyber - powiedział, ale było mu przyjemnie.

              - Nie. Nie jak cyber. Pracujesz w sposób doskonały. A wszelka doskonałość zawsze cieszy.

              - “Młodość Świata” - mruknął. Poczerwieniał z zadowolenia.

              Rozstawił filiżanki i przysunął stolik do okna. Usiedli, nalał kawy. Tania siedziała odwrócona do niego bokiem, z nogą założoną na nogę. Była o...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin