2004-4-2 - Anarchizm zdroworozsądkowy.odt

(30 KB) Pobierz

Anarchizm zdroworozsądkowy

Z połączenia dwóch bezprogramowych struktur - Czerwonego Kolektywu, który mógł już tylko czerwienić się ze wstydu, i Lewicowej Alternatywy, która nie zaistniała nawet jako programowa alternatywa - wyłoniła się czarno-czewona formacja programowo opowiadająca się za reformizmem.

Jednocześnie Andrzej Smosarski dołączył do Mateusza Kwaterki w krytyce rodzimego anarchizmu tymi oto słowami: "Po latach flirtu z neoliberalnym kapitalizmem w pierwszej części lat dziewięćdziesiątych, kiedy to znaczna część polskich anarchistów wyraźnie fascynowała się antyetatystyczną ideologią systemu, nadeszło wprawdzie pewne opamiętanie, nadal jednak nie wiadomo, czy mamy do czynienia z ruchem liberalnym czy lewicowym" (A. Smosarski "Którędy do wolności?").

Pomimo świadomości problemu, sam problem pozostał. Nie mamy bowiem wątpliwości, że powyższa ocena odnosi się nie tylko do "psudoanarchistycznych 'myślicieli' w rodzaju Jacka Sierpińskiego czy Stanisława Górki", ale również pasuje jak ulał do Czerwonego Kolektywu i do Lewicowej Alternatywy w dowolnej konfiguracji, a nawet do samego A. Smosarskiego, skoro myśl jego jest "zapłodniona dodatkowo ożywczym tchnieniem niektórych pozytywnych elementów myśli liberalnej" (tamże).

Zapewne dzieje się tak na zasadzie absurdu, według prawa "odkrytego" przez samego A. Smosarskiego, panującego podobno w polskiej rzeczywistości politycznej. Otóż, według tej zasady, każdą partię czy ugrupowanie należy prawidłowo postrzegać jako coś przeciwstawnego samodeklaracji owej partii. Stosując Smosarskiego zasadę absurdu do jego własnej formacji, możemy powiedzieć, że z połączenia "lewicowców" z "czerwonymi" oraz "alternatywnych" z "kolektywistami" najłacniej otrzymamy ugrupowanie indywidualistów o zacięciu antykomunistycznym.

Jednak żarty na bok - spróbujmy się przyjrzeć tezom programowym "komunizmu wolnościowego" w wydaniu A. Smosarskiego.

Koncepcja programowa A. Smosarskiego jest przymierzana niczym do kamienia probierczego, do nieistniejącego wciąż w Polsce ruchu antyglobalizacyjnego. Nie ma to większego znaczenia dla autora, który - podobnie jak większość krytykowanych przezeń trockistów - swobodnie porzuca wąskie opłotki państwa narodowego, aby unosić się na fali ruchu globalnego, zwanego - nomen omen - No Global. Pogłębiona refleksja A. Smosarskiego "na temat kierunku w jakim zmierza antyglobalizm, rozumiany jako całość" oraz przedstawiona przez niego zaktualizowana, czarno-czerwona alternatywa poprzez spolemizowanie i kontrowanie własnych twierdzeń, pogłębia jedynie absurdalność oferty reformizmu.

Dyskusyjne zaległości w ruchu No Global nadrabia A. Smosarski kontrując własne wywody, jak choćby: "dopóki nie jest się w stanie wymusić zmian systemowych, nie należy lekceważyć żadnej działalności, która pomaga w życiu konkretnym grupom czy osobom, albo też wpływa na zmianę stanu rzeczy w jednym tylko segmencie rzeczywistości", następującym zapewnieniem, iż nie "powinniśmy się łudzić co do możliwości działań samopomocowych na ogólną poprawę warunków życia społeczeństwa przy tym stopniu ekonomicznego wyzysku, jaki niesie ze sobą fundamentalizm rynkowy". Myśl tę uzupełniają wymowne przykłady.

"Ożywczy zastrzyk realizmu w myśleniu" widoczny jest przede wszystkim w postawionym przezeń pytaniu: "Czy przy obecnym stanie i tempie koncentracji kapitału i własności, może rzeczywiście zaistnieć jakaś alternatywa gospodarcza na obrzeżach głównego nurtu życia gospodarczego i w opozycji do jego podstawowych zasad?"

Negatywna odpowiedź pozwala A. Smosarskiemu stwierdzić, że "droga do społeczeństwa anarchistycznego nie wiedzie wcale przez zastępowanie regulacji odgórnych w gospodarce inicjatywą prywatnych podmiotów (...). Kapitalizm liberalny tylko pozornie oferuje swobodę wyboru - jego podstawą są posiadane środki, a więc nie potrzeba mu obywateli, a jedynie konsumentów. Wysysając z każdego z nas całą energię na potrzeby pracodawców albo odbierając szansę na jakikolwiek dochód i spychając w szeregi podklasy, uniemożliwia rozwój osobowości i spełnienie marzeń, a często jakąkolwiek aktywność w celu lepszego świata".

Tok takiego rozumowania doprowadza do konstatacji, że ludzie "harujący od rana do nocy, zastraszeni możliwością nagłego upadku w materialną nicość nie mają czasu i chęci, a bezrobotni środków, aby próbować zmienić rzeczywistość społeczną na bardziej przyjazną. 'Urynkowiane' społeczeństwa zmieniają się w zatomizowane masy przemęczonych walką o byt anonimowych postaci, których nie trzeba już nawet bić pałką, bo aby rządzić wystarczy kontrola informacji realizowana przez 'wolne' media".

Ten idealizm a rebours, tak czy owak, determinuje wybór, bowiem "jeżeli nie da się iść w stronę upragnionego przez anarchistów modelu społecznego poprzez rynek i komercję - jak to proponują libertarianie - nieznacznie tylko cywilizowane działalnością pozarządowych organizacji obywatelskich, to pozostaje podążać do tego samego celu w inny sposób - lewicowy".

Nie zapominając o "całej tradycji anarchizmu", a zwłaszcza o jego "robotniczych i syndykalistycznych korzeniach", A. Smosarski radzi rodzimym anarchistom, by wrócili do "genezy własnej idei i zrozumienia, że źródło władzy tkwi w gospodarce, a biurokracja jest tylko wykonawcą rozkazów biznesu". Dodając, że nie należy "mieć złudzeń co do możliwości obalenia władzy kapitału na sposób reformistyczny", jednocześnie podkreśla - polemizując się zawzięcie - "plastyczność systemu" i możliwość "naginania go do swoich potrzeb" oraz konieczność reformistycznych regulacji, w które poprzednio mocno powątpiewał.

Równolegle do tych wywodów kontruje on swoją własną tezę, że "biurokracja pełni rolę pasa transmisyjnego dla różnych grup nacisku" tworząc "szansę na uzyskanie wpływu na polityków przez silny lobbing lewicy i związków zawodowych", oczywistym skądinąd stwierdzeniem, że "deregulacja gospodarki i poddanie jej naciskom spekulacyjnym", czyli neoliberalizm i globalizacja, "czyni wszelkiego typu urzędników publicznych już nie tylko sługami, ale wręcz zakładnikami kół gospodarczych". Dodaje przy tym: "Politycy nawet pod naciskiem strajków i demonstracji nie są przecież w stanie ignorować faktu, że w systemie gospodarczym opartym o swobodne przemieszczanie się kapitału po całym świecie i swobodne kursy walutowe, jakikolwiek gest braku pokory wobec inwestorów biznesu może spowodować wycofanie się inwestorów, a co za tym idzie szybki wypływ kapitału i kryzys walutowy" itd.

W konsekwencji konstatuje: "Dzisiejsza sytuacja pełnej wolności manipulacji kapitałem odziera więc społeczeństwo z prawa decydowania o swojej przyszłości, a instytucje i polityków czyni nieczułymi na protesty zwykłych ludzi". W rezultacie dochodzi do wniosku, że "odpowiedzią jest rewolucja lub regulacja gospodarki. Stary jak świat dylemat lewicy (...)". Dylemat zostaje jednak przez A. Smosarskiego przezwyciężony, przynajmniej w słowach.

Rzecz w tym, że dla A. Smosarskiego "wybór nie istnieje", jest bowiem w jego mniemaniu "tak naprawdę dyskusją o niczym" skoro: "jak już wcześniej zostało powiedziane - zagubione, zatomizowane i prowadzące ze sobą (a także w obrębie poszczególnych klas) wojnę ekonomiczną, a do tego spauperyzowane i kontrolowane przez media społeczeństwo nie jest w stanie zbudować rzeczywistego przyczółka do udanej rebelii". Pozostaje więc jedynie "próba wymuszenia powrotu do sytuacji, w której politycy panują nad gospodarką, a naciski na nich są w stanie doprowadzić większość ludzi do poziomu wegetacji umożliwiającego jakąkolwiek refleksję nad polepszeniem życia". Podstaw do takiego twierdzenia i nie pogłębionej refleksji brak. Kto niby miałby tego dokonać - zagubione i zatomizowane społeczeństwo, w dodatku kontrolowane przez media?

Propagowany przez A. Smosarskiego zdroworozsądkowy "niezbędny reformizm", nie wiadomo skąd czerpiący swoje siły (zapewne z ruchu No Global), zakłada przejście anarchistów na służbę do reformistów na zasadach wolontariatu - fakt ten nie musi się bowiem łączyć z uczestnictwem we władzy i podziale zysków. Ta oryginalna oferta ma być wkładem anarchizmu. Nie mącą jej nawet "wyjątki" - przejście Cezarego Miżejewskiego (jeszcze jednej "poczciwej czarno-czerwonej duszyczki") do grona rządzących! Nie zmienia to wiary A. Smosarskiego w "niezbędny reformizm", stąd jego wieńcząca dzieło deklaracja: wystarczy "nacisk na państwo i jego funkcjonariuszy, aby zaprzestano automatycznie spełniać życzenia biznesu" (tamże). I kółko się zamyka - myślenie Andrzeja Smosarskiego dobiegło końca. To, co odrzucił w poprzednich wywodach, teraz wraca jako jedyna, nie poparta dowodami, alternatywa. By dojść do tego wniosku, trzeba było a priori wyeliminować z pozycji zdroworozsądkowych rewolucyjne rozwiązanie, a w rezultacie rewolucyjną regulację, jako rozwiązanie nierealistyczne.

Co znamienne - piętnując "neomarksistowskie ugrupowania" uczestniczące w globalnym ruchu No Global za "posługiwanie się rewolucyjną retoryką" przy jawnej stawce na instytucjonalizację - A. Smosarski, ni stąd ni zowąd, opowiada się za konsolidacją ruchu No Global jako całości, nawet przeciw rozłamowym wersjom "wolnościowym", upominając się jedynie o równe prawa i możliwość propagowania własnych ideałów w ruchu. Zakłada przy tym, że "na tym poziomie walki z systemem" podziały w ruchu antyglobalizacyjnym dotyczą nie tyle celów, co metod, a w polskiej rzeczywistości "głównie sloganów".

Wyłomem w "najszerszym pluralizmie" opowiadających się za reformistyczną regulacją w stylu No Global powinien być stosunek do przeciwników demokracji, jak choćby do Pracowniczej Demokracji - "skrajnie niedemokratycznej filii korporacji politycznej Socialist Workers Party, czegoś w rodzaju trockistowskiego Amwaya". Tym samym Andrzej Smosarski z komunizmu wolnościowego schodzi na grunt nowej lewicy. Wracając do jej tradycyjnego hasła: "Dla przeciwników demokracji - nie ma demokracji!", za przeciwników uznaje wszakże tych, co to demokrację mają nawet w herbie, choć stawiają ją na drugim miejscu po przymiotniku. W mniemaniu A. Smosarskiego świadczy to o braku wyczucia (A. Smosarski "Rzeczpospolita absurdu"). [Jest tu coś na rzeczy, choć w języku polskim - wbrew temu, co twierdzi A. Smosarski - z reguły przymiotnik poprzedza rzeczownik. Przymiotnik dodany po rzeczowniku modyfikuje nieco znaczenie słowa określanego, podobnie jak w znanym dowcipie o krześle elektrycznym. Przymiotnik przez rzeczownikiem jest "neutralny" znaczeniowo. I tak, mówimy: nowa czy młoda demokracja, jednak lepiej brzmi demokracja pracownicza, ponieważ demokracja, jak podpowiada stereotyp myślenia, sama z siebie nie wymaga określników - albo jest, albo jej nie ma. Demokracja pracownicza to już inna jakość, "pracownicza demokracja" udaje, że całe określenie jest neutralne, czysto techniczne, a przecież chodzi o odzyskanie pojęcia zawłaszczonego w ramach formalizmu prawnego, a więc bynajmniej nie neutralne.]

Wyczucie nie podpowiada jednak A. Smosarskiemu, że w opisanej przez niego samego sytuacji łatwiej jest zorganizować rebelię i rebeliantów niż na co dzień koordynować reformistyczne naciski. Tym łatwiej, im wcześniej i lepiej zorganizowana będzie klasa robotnicza, a w zasadzie jej aktywna mniejszość, w swoją rewolucyjną partię. Historia zna takie przykłady, choć praktyka trockistów jest zawodna. Schyłkowy kapitalizm, jak wiadomo, cyklicznie doprowadza do kryzysów, stwarzając wręcz sytuację rewolucyjną, zaś w wyjątkowych tylko okolicznościach (konkurencja systemów) prowadzi w wysokorozwiniętych krajach kapitalistycznych do państwa dobrobytu. O całkiem znośnej wegetacji szerokich rzesz społecznych, w szczególnie w takich krajach jak Polska - czyli znajdujących się w sytuacji neokolonialnej - nie ma mowy. Tak więc, całe rozumowanie A. Smosarskiego, zdroworozsądkowe i pozornie tak przekonujące, jest bujaniem w obłokach. Narzuca się jakże odległe: "Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego!"

ex. GSR

2 kwietnia 2004 r.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin