Card Orson Scott - Ender 09 Cień olbrzyma.txt

(590 KB) Pobierz
Card Orson Scott 
Ender 09 Cień olbrzyma
1
Mandat niebios

From: Graff%pilgrimage@colmin.gov
To: Zupa%battleboys@strategyandplanning.han.gov
Subject: Oferta darmowych wakacji
W dowolnie wybranym miejscu znanego wszechwiata. I... załatwiamy przejazd!

Han Tzu odczekał, aż wóz pancerny zniknie w dali, i dopiero wtedy wkroczył na zapchanš pieszymi i rowerami ulicę. W tłumie człowiek mógł być niewidzialny, ale tylko wtedy, kiedy przesuwał się w tym samym kierunku. Tego jednak Han Tzu - odkšd wrócił do Chin ze Szkoły Bojowej - nigdy nie potrafił się nauczyć. Zdawało się, że zawsze idzie nie pod pršd, ale w poprzek. Jakby miał mapę wiata zupełnie innš od tej, której używali wszyscy dookoła.
I znowu to robił: omijał rowery i ludzi sunšcych przed siebie w tysišcach spraw, aby przedostać się od drzwi swojego bloku mieszkalnego do maleńkiej restauracji po drugiej stronie ulicy.
Jednak nie było to bardzo trudne. Opanował sztukę używania jedynie widzenia obwodowego, tak że oczy spoglšdały wprost do przodu. Bez kontaktu wzrokowego inni nie mogli próbować go oniemielić, upierać się, że majš pierwszeństwo. Mogli tylko go omijać, jakby był kamieniem w nurcie strumienia.
Wycišgnšł rękę do klamki i zawahał się. Nie wiedział, dlaczego nie został jeszcze aresztowany i zabity albo odesłany do więzienia, ale jeli sfotografujš go podczas tego spotkania, łatwo będzie im udowodnić, że jest zdrajcš.
Z drugiej strony wrogowie nie potrzebowali dowodów, by go skazać - potrzebna była tylko chęć. Otworzył więc drzwi, usłyszał dwięk małego dzwonka i ruszył wšskim przejciem między boksami.
Wiedział, że nie powinien się spodziewać samego Graffa. Gdyby minister kolonizacji przybył na Ziemię, wywołałoby to sensację, a Graff unikał sensacji - chyba że była dla niego użyteczna. Ta by nie była. Kogo zatem przyle? Bez wštpienia kogo ze Szkoły Bojowej. Nauczyciela? Innego ucznia? Kogo z jeeshu Endera? Czeka go spotkanie po latach?
Człowiek w ostatnim boksie siedział plecami do drzwi, więc Han Tzu widział tylko jego kędzierzawe siwe włosy. A sšdzšc po kolorze uszu, był Europejczykiem, nie Azjatš. Jednak interesujšce było włanie to, że nie usiadł twarzš do drzwi i nie mógł zobaczyć, jak Han Tzu podchodzi. Za to kiedy Han Tzu zajmie miejsce, to on będzie siedział twarzš do drzwi, będzie mógł obserwować całš salę.
Nie obejrzał się, kiedy Han Tzu się zbliżał. Był tak mało spostrzegawczy czy tak pewny siebie?
- Witaj - odezwał się cicho, kiedy Han Tzu stanšł mu za plecami. - Usišd, proszę.
Han Tzu zajšł miejsce naprzeciwko i zorientował się, że zna tego człowieka, choć nie potrafi go nazwać.
- Nie wymawiaj głono mojego nazwiska - poprosił tamten.
- To łatwe - odparł Han Tzu. - Nie znam go.
- Ależ znasz. Po prostu nie pamiętasz mojej twarzy. Nie widywałe mnie zbyt często. Ale szef jeeshu spędzał ze mnš dużo czasu.
Teraz Han Tzu sobie przypomniał. Te ostatnie tygodnie w Szkole Dowodzenia - na Erosie, kiedy sšdzili, że ćwiczš, a w rzeczywistoci prowadzili dalekie floty w finałowej rozgrywce wojny z królowymi kopców. Ender, ich dowódca, nie spotykał się z nimi, ale potem dowiedzieli się, że blisko z nim współpracował stary półkrwi Maorys, były kapitan transportowca. Szkolił go. Poganiał. Udawał przeciwnika w symulowanych starciach.
Mazer Rackham. Bohater, który ocalił ludzkoć od pewnego zniszczenia podczas Drugiej Inwazji. Wszyscy sšdzili, że zginšł w czasie wojny, ale w rzeczywistoci wysłano go w bezsensownš podróż z prędkociš przywietlnš; efekt relatywistyczny zachował go przy życiu, żeby był na miejscu podczas ostatnich bitew.
Był historiš starożytnš do kwadratu. Zdawało się, że te dni na Erosie, w jeeshu Endera, należš do poprzedniego życia. A Mazer Rackham był sławnym człowiekiem w wiecie jeszcze o dziesięciolecia wczeniejszym.
Najsławniejszy człowiek wiata, a prawie nikt nie znał jego twarzy.
- Wszyscy wiedzš, że pilotowałe pierwszy statek kolonizacyjny - powiedział Han Tzu.
- Skłamalimy - odparł Mazer Rackham.
Han Tzu przyjšł tę informację i czekał w milczeniu.
- Mamy dla ciebie miejsce na czele kolonii - oznajmił Rackham. - Były wiat kopca, kolonici to głównie Chińczycy Han, wiele interesujšcych wyzwań dla przywódcy. Statek startuje, kiedy tylko wejdziesz na pokład.
To była propozycja! Marzenie. Wynieć się z chaosu na Ziemi, ze zdewastowanych Chin... Zamiast czekać na wyrok mierci od rozwcieczonego i słabego chińskiego rzšdu, zamiast patrzeć, jak Chińczycy wijš się pod butem muzułmańskich najedców, może wejć na piękny i czysty statek, pozwolić mu wynieć się w przestrzeń, do wiata nietkniętego jeszcze ludzkš stopš, stać się założycielem kolonii, która na zawsze zachowa jego imię we wdzięcznej pamięci. Mógłby się ożenić, mieć dzieci i według wszelkiego prawdopodobieństwa być szczęliwy.
- Ile mam czasu na decyzję? - zapytał Han Tzu. 
 Rackham zerknšł na zegarek, a potem bez słowa spojrzał na niego.
- Niezbyt długie okno możliwoci - rzekł Han Tzu.
 Rackham pokręcił głowš.
- To bardzo atrakcyjna oferta.
 Rackham przytaknšł.
- Ale nie przyszedłem na wiat po to, żeby być szczęliwym - stwierdził Han Tzu. - Obecny rzšd Chin stracił mandat niebios. Jeli przeżyję zmianę władzy, mogę się przydać nowemu.
- A po to przyszedłe na wiat? - spytał Mazer Rackham.
- Sprawdzali mnie - odparł Han Tzu. - Jestem dzieckiem wojny.
Rackham skinšł głowš. Potem sięgnšł pod marynarkę, wyjšł pióro i położył je na stole.
- Co to jest? - spytał Han Tzu.
- Mandat niebios.
Han Tzu zrozumiał, że pióro to broń. Ponieważ mandat niebios zawsze udzielany jest w sytuacji rozlewu krwi. Na wojnie.
- Elementy w nakrętce sš bardzo delikatne - powiedział Rackham. - Ćwicz z okršgłymi wykałaczkami.
Po czym wstał i wyszedł z restauracji tylnymi drzwiami. Zapewne czekał tam na niego jaki transport.
Han Tzu miał ochotę poderwać się i pobiec za nim, żeby zabrał go w kosmos i uwolnił od tego, co czeka w przyszłoci.
Przykrył pióro dłoniš, przesunšł po blacie stołu i schował do kieszeni spodni. To była bron. Co oznaczało, że Graff i Rackham spodziewajš się, iż niedługo będzie potrzebował broni osobistej. Jak niedługo?
Wyjšł szeć wykałaczek z małego pojemnika stojšcego przy cianie obok sosu sojowego. Potem wstał i wyszedł do toalety.
Zdjšł z pióra skuwkę - bardzo ostrożnie, by nie wysypać wciniętych do niej czterech zakończonych piórkami, zatrutych strzałek. Odkręcił obudowę pióra - były tam cztery otwory wokół częci rodkowej, gdzie mieciła się rurka z atramentem. Mechanizm został sprytnie zaprojektowany, by obracać się po każdym wystrzale - strzałkowy rewolwer.
Załadował cztery wykałaczki - mieciły się z pewnym luzem. Potem skręcił pióro w całoć.
Stalówka zasłaniała otwór, przez który wylatywały strzałki. Kiedy wsunšł koniec pióra do ust, jej czubek służył za celownik. Wymierzyć i strzelić...
Wymierzyć i dmuchnšć.
Dmuchnšł.
Wykałaczka trafiła w cianę łazienki mniej więcej tam, gdzie celował, tylko jakie trzydzieci centymetrów niżej. Zdecydowanie broń krótkiego zasięgu.
Pozostałe wykałaczki zużył, sprawdzajšc, jak wysoko powinien mierzyć, by trafić w cel oddalony o dwa metry. Pomieszczenie było małe i nie pozwalało na dłuższy dystans. Potem zebrał wykałaczki, wyrzucił je i starannie załadował pióro prawdziwymi strzałkami, chwytajšc tylko za częć drzewca z piórkiem.
Po spuszczeniu wody wrócił na salę. Nikt na niego nie czekał. Usiadł więc, zamówił obiad i zjadł bez popiechu. Nie warto stawać wobec życiowego kryzysu z pustym żołšdkiem, a jedzenie tutaj było całkiem niezłe.
Zapłacił i wyszedł na ulicę. Nie chciał wracać do domu. Gdyby czekał tu, aż go zaaresztujš, musiałby radzić sobie z jakimi opryszkami niskiego szczebla, na których nie warto marnować strzałek.
Dlatego zatrzymał rikszę i pojechał do Ministerstwa Obrony.
Panował tam tłok, jak zawsze. Żałosne, pomylał Han Tzu. Tylu wojskowych biurokratów miało sens kilka lat temu, gdy Chiny zdobywały Indochiny i Indie, a miliony żołnierzy próbowały zapanować nad ponad miliardem podbitych ludzi.
Teraz jednak rzšd sprawował bezporedniš kontrolę tylko nad Mandżuriš i północnš częciš Chin. Persowie, Arabowie i Indonezyjczycy egzekwowali stan wojenny w wielkich miastach portowych na południu, a wielkie armie tureckie czekały w centralnej Mongolii, gotowe błyskawicznie podjšć działania i rozbić chińskš obronę. Jeszcze jedna wielka armia chińska została odizolowana w Syczuanie. Rzšd nie zgadzał się na kapitulację ani jednego żołnierza, wskutek czego jedna prowincja musiała utrzymać wielomilionowe siły. Żyli tam jak w oblężeniu, z każdym dniem słabsi i bardziej znienawidzeni przez ludnoć cywilnš.
Nastšpił nawet zamach stanu, zaraz po zawieszeniu broni - ale tylko dla pozorów, by przetasować polityków. Jedynie pretekst, by odrzucić warunki rozejmu.
Nikt w wojskowej biurokracji nie stracił stanowiska. A wojskowi napędzali nowy chiński ekspansjonizm. I przegrali.
Tylko Han Tzu został zwolniony z obowišzków i odesłany do domu.
Nie mogli mu darować, że wykazał im ich głupotę. Ostrzegał ich na każdym kroku, a oni ignorowali wszelkie ostrzeżenia. Kiedy wskazywał im drogę wyjcia z kłopotów sprowokowanych przez nich samych, odrzucali proponowane plany i nadal podejmowali decyzje motywowane brawurš, ratowaniem twarzy i iluzjš, że chińska armia jest niezwyciężona.
Podczas ostatniej narady odebrał im twarz całkowicie. Stanšł tam - młody człowiek w otoczeniu starców o ogromnej władzy - i nazwał ich głupcami. Dokładnie im wyjanił, dlaczego ponieli tak haniebnš klęskę. Powiedział nawet, że utracili mandat niebios - co jest tradycyjnym tłumaczeniem przy zmianie dynastii. Popełnił grzech niewybaczalny, gdyż obecna dynastia twierdziła, że wcale niš nie jest, że nie tworzy cesarstwa, lecz doskonale wyraża wolę ludu.
Zapomnieli jednak, że lud chiński wcišż wierzył w mandat niebios - i wiedział, że rzšd już g...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin