Card Orson Scott - Ender 08 Pierwsze spotkania w Świecie Endera.txt

(253 KB) Pobierz
ORSON SCOTT CARD
Ender 08 PIERWSZE SPOTKANIA W WIECIE ENDERA
First Meetings: In the Enderverse
Przełożyła: Maciejka Mazan
Wydanie oryginalne: 2003
Wydanie polskie: 2005
 
Dla Eugenea Englanda i Richarda Cracrofta,
dwóch pasterzy literatury mormońskiej,
z szacunkiem i wdzięcznociš od jednej z owieczek
CHŁOPIEC Z POLSKI
Jan Paweł nie cierpiał lekcji. Mama bardzo się starała, ale jak mogła czegokolwiek go nauczyć, kiedy miała omioro innych dzieci - szecioro do uczenia i dwoje pod opiekš, bo były jeszcze malutkie.
Jan Paweł najbardziej nie znosił tego, że cišgle uczyła go rzeczy, które już znał. Kazała mu pisać litery i ćwiczyć je bez przerwy, a tego, co ciekawe, uczyła starsze dzieciaki. Dlatego starał się jak najwięcej zrozumieć z tego gšszczu informacji, jakie wychwytywał z jej rozmów z pozostałymi. Okruchy geografii - nauczył się nazw kilkunastu państw i ich stolic, tyle że nie bardzo wiedział, co to jest państwo. Fragmenty matematyki - mama raz po raz powtarzała z Annš wielomiany, bo Anna chyba nawet nie starała się zrozumieć, ale dzięki temu Jan Paweł nauczył się wszystkich operacji. Jednak poznał je niczym maszyna, nie wiedzšc, co naprawdę oznaczajš nazwy.
Nie mógł też pytać. Kiedy próbował, mama się niecierpliwiła. Powtarzała wtedy, że dowie się wszystkiego we właciwym czasie, ale teraz powinien się zajšć własnymi lekcjami.
Własnymi lekcjami? To nie były żadne lekcje, tylko nudne zadania, które doprowadzały go niemal do obłędu. Czy ona nie rozumiała, że umie już czytać i pisać nie gorzej od starszego rodzeństwa? Kazała mu recytować elementarz, gdy przecież bez trudu mógłby czytać dowolnš ksišżkę w domu. Próbował jej to powiedzieć.
- Umiem to przeczytać, mamo.
Ale ona odpowiadała:
- Tylko się bawisz, synku. A ja chcę, żeby nauczył się czytać naprawdę.
Może gdyby nie przewracał tak szybko kartek dorosłych ksišżek, uwierzyłaby mu, że istotnie je czyta. Ale kiedy co go zaciekawiło, nie potrafił zwolnić tylko po to, żeby zrobić wrażenie na mamie. W dodatku co czytanie miało z niš wspólnego? Było jego własne - jedyny element szkoły, który naprawdę lubił.
- Nigdy nie nadšżysz z naukš - mówiła mu nieraz mama - jeli zamiast czytać, będziesz stale oglšdał te grube ksišżki. Popatrz, nie majš nawet obrazków. Dlaczego koniecznie chcesz się nimi bawić?
- On się nie bawi - owiadczył Andrzej, który miał dwanacie lat. - On czyta.
- Tak, tak, powinnam być bardziej cierpliwa i bawić się razem z nim - odpowiedziała mama. - Ale nie mam czasu na...
Wtedy zapłakał jeden z maluchów i rozmowa się skończyła. Za oknem, na ulicy, inne dzieci szły do szkoły. Nosiły szkolne mundurki, miały się i popychały. Andrzej mu to wytłumaczył.
- Chodzš do szkoły w tym wielkim domu - powiedział. - Całe setki dzieci do jednej szkoły.
Jan Paweł był przerażony.
- Dlaczego matki ich nie uczš? Jak mogš w ogóle się czego nauczyć, kiedy sš ich setki?
- Tam jest więcej nauczycieli, głuptasie. Jeden nauczyciel na jakie piętnacioro dzieci. Ale wszystkie w tym samym wieku, wszystkie w każdej klasie uczš się tego samego. Dlatego nauczyciel cały dzień powięca na takie same lekcje, zamiast przechodzić od starszych do młodszych i z powrotem.
Jan Paweł zastanowił się.
- I każdy wiek ma swojego nauczyciela?
- A nauczyciele nie muszš karmić dzieci ani zmieniać pieluch. Majš czas, żeby naprawdę uczyć.
Ale co by z tego przyszło Janowi Pawłowi? Wsadziliby go do klasy z innymi pięciolatkami i kazali całymi dniami uczyć się głupich czytanek z elementarza. Nie mógłby słuchać, co nauczyciel mówi dziesięcio-, dwunasto- i czternastolatkom, a wtedy naprawdę by zwariował.
- Tam jest jak w niebie - opowiadał Andrzej. - I gdyby tata z mamš mieli tylko dwoje dzieci, mogłyby też chodzić do prawdziwej szkoły. Ale kiedy urodziła się Anna, ukarali nas za niesubordynację.
Jan Paweł miał już dosyć tego słowa, którego nie rozumiał.
- A co to jest niesubordynacja?
- Toczy się taka wielka wojna w kosmosie - wyjanił Andrzej. - To jeszcze wyżej niż niebo.
- Wiem, co to jest kosmos - przerwał mu niecierpliwie Jan Paweł.
- No dobra. W każdym razie jest ta wojna i w ogóle, więc wszystkie kraje na wiecie muszš działać wspólnie i płacš na budowę setek, całych setek okrętów kosmicznych. Dlatego postawili na czele całego wiata kogo, kto się nazywa Hegemon. I ten Hegemon powiedział, że nie możemy sobie pozwolić na kłopoty z przeludnieniem, więc każde małżeństwo, które ma więcej niż dwoje dzieci, jest niesubordynowane.
Andrzej skończył, jak gdyby wszystko już wytłumaczył.
- Przecież dużo rodzin ma więcej niż dwoje dzieci - zauważył Jan Paweł. Połowa sšsiadów miała więcej.
- Bo jestemy w Polsce - odparł Andrzej. - I jestemy katolikami.
- Jak to? Znaczy, ksišdz przynosi dodatkowe dzieci? - Jan Paweł nie potrafił dostrzec zwišzku.
- Katolicy wierzš, że trzeba mieć tyle dzieci, ile Bóg zele. I żaden rzšd nie może ci nakazać odrzucania darów bożych.
- Jakich darów? - Jan Paweł cišgle nie rozumiał.
- Ciebie, głuptasie. W tym domu jeste darem bożym numer siedem. Maluchy to dar numer osiem i dar numer dziewięć.
- Ale co to ma wspólnego z chodzeniem do szkoły?
Andrzej przewrócił oczami.
- Naprawdę jeste tępak - stwierdził. - Szkoły należš do rzšdu. Rzšd musiał wprowadzić sankcje przeciwko niesubordynacji. A jedna z nich jest taka, że tylko pierwsze dwoje dzieci ma prawo chodzić do szkoły.
- Przecież Piotr i Kasia nie chodzš do szkoły!
- Bo tata i mama nie chcš, żeby uczyli się tych wszystkich antykatolickich rzeczy, które mówiš w szkole.
Jan Paweł chciał już zapytać, co to znaczy antykatolickie, ale zaraz pojšł, że to co w rodzaju przeciw katolikom, więc nie warto nawet o tym mówić, bo Andrzej znowu nazwie go tępakiem.
Zastanawiał się jednak nad całš tš historiš. W jaki sposób wojna doprowadziła do tego, żeby wszystkie państwa oddały władzę jednemu człowiekowi, ten człowiek mówił wszystkim, ile majš mieć dzieci, a dodatkowe dzieci nie mogš chodzić do szkoły. Przecież to czysta korzyć, prawda? Nie chodzić do szkoły. W jaki sposób Jan Paweł mógłby się czegokolwiek nauczyć, gdyby nie siedział w jednym pokoju z Piotrem, Kasiš, Mikołajem i Tomkiem, podsłuchujšc ich lekcje?
Najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że szkoły mogš uczyć antykatolickich rzeczy.
- Wszyscy sš katolikami, prawda? - zapytał kiedy ojca.
- W Polsce tak. A przynajmniej tak mówiš. Kiedy była to prawda.
Ojciec mówił z zamkniętymi oczami. Prawie zawsze je zamykał, gdy tylko gdzie usiadł. Nawet kiedy jadł, wyglšdał, jakby zaraz miał się przewrócić i zasnšć. To dlatego, że pracował w dwóch miejscach. Miał jednš oficjalnš pracę w dzień i drugš, nielegalnš, w nocy. Jan Paweł prawie wcale go nie widywał, tylko rano, ale wtedy ojciec był zbyt zmęczony, żeby rozmawiać, więc mama ich uciszała.
Teraz też go uciszyła, choć przecież ojciec już odpowiedział.
- Nie męcz ojca pytaniami, ma ważniejsze sprawy na głowie.
- Niczego nie mam na głowie - owiadczył znużony ojciec. - Chyba już w ogóle nie mam głowy.
- Odpocznij sobie - powiedziała mama.
Ale Jan Paweł miał jeszcze jedno pytanie i musiał je zadać.
- Jeli wszyscy sš katolikami, to dlaczego w szkole uczš antykatolicko?
Ojciec spojrzał tak, jakby jego syn nagle oszalał.
- Ile ty masz lat?
Musiał nie zrozumieć, o co Jan Paweł zapytał, bo przecież nie miało to żadnego zwišzku z wiekiem.
- Pięć, tato. Nie pamiętasz? Ale dlaczego w szkołach uczš antykatolicko?
Ojciec zwrócił się do mamy.
- Ma dopiero pięć lat. Co ty mu opowiadasz?
- Ty mu opowiadasz - odparła mama. - Cały czas wyklinasz na rzšd.
- To nie jest nasz rzšd, to wojskowe władze okupacyjne. Kolejna próba zniszczenia Polski.
- Tak, tak włanie mów, to znowu cię ukarajš, stracisz tę pracę; i co wtedy zrobimy?
Było jasne, że Jan Paweł nie doczeka się odpowiedzi. Zrezygnował więc. Zachowa swoje pytanie na póniej, kiedy zdoła zebrać więcej informacji i jako je razem połšczyć.
I tak płynęło im życie w roku, kiedy Jan Paweł był pięciolatkiem. Matka wcišż była zajęta, gotowała jedzenie i zajmowała się maluchami, jednoczenie próbujšc prowadzić szkołę w saloniku. Ojciec wychodził do pracy tak wczenie, że słońce jeszcze nie wzeszło, a mama budziła wszystkie dzieci, żeby choć raz dziennie mogły go zobaczyć.
Aż do dnia, kiedy ojciec nie poszedł do pracy i został w domu.
Oboje rodzice byli przy niadaniu milczšcy i spięci. Anna spytała, czemu ojciec nie jest ubrany jak do pracy, ale mama rzuciła tylko: Dzisiaj nie idzie, tonem, który wyranie mówił, że dalej wypytywać nie należy.
Przy dwojgu nauczycielach lekcje powinny odbywać się sprawniej. Ojciec jednak okazał się bardzo niecierpliwy, aż Anna i Kasia zdenerwowały się i uciekły do swojego pokoju. W końcu poszedł do ogrodu pielić grzšdki.
Dlatego kiedy usłyszeli pukanie do drzwi, mama wysłała Andrzeja, żeby go sprowadził. Ojciec zjawił się po chwili, wcišż ocierajšc dłonie z ziemi. Zanim przyszedł, stukanie rozległo się jeszcze dwukrotnie, każde bardziej natarczywe od poprzedniego.
Ojciec otworzył drzwi i stanšł w progu; jego wysokie mocne ciało wypełniało całš wolnš przestrzeń.
- O co chodzi? - zapytał. Powiedział to we wspólnym, wiedzieli zatem, że przyszedł jaki cudzoziemiec.
Odpowied była cicha, ale Jan Paweł usłyszał jš wyranie. Głos należał do kobiety.
- Jestem z programu testów Międzynarodowej Floty. Wiem, że ma pan trzech synów w wieku od szeciu do dwunastu lat.
- Nasze dzieci to nie pani sprawa.
- Jak pan wie, panie Wieczorek, wszyscy chłopcy sš poddawani testom, a ja przyszłam, by wypełnić nałożone na mnie przez prawo obowišzki. Jeli pan woli, mogę wezwać policję wojskowš, żeby panu to wyjaniła.
Powiedziała to tak spokojnie, że Jan Paweł niemal przeoczył znaczenie tego zdania. Było grobš, nie propozycjš. Ojciec odstšpił z ponurš minš.
- I co zrobicie, zamkniecie mnie do więzienia? Wprowadzilicie prawo, które zakazuje mo...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin