276. March Catherine - Druga żona (haslo - 1210).pdf

(1102 KB) Pobierz
Catherine March - Druga żona
Catherine March
Druga żona
1
326470019.004.png 326470019.005.png 326470019.006.png
Prolog
20 kwietnia 1289
Zamek Arundel
Po długiej i srogiej zimie nareszcie stopniały śniegi i nastała wiosna. Król
zarządził turniej, aby uczcić jej nadejście. W powietrzu unosił się rześki zapach
trawy i kwitnących jabłoni. Na okalającej zamek łące, niczym grzyby po deszczu,
wyrosły jaskrawe kopuły namiotów. Większość zachwycała herbowymi
chorągwiami oraz pasiastymi wzorami w najrozmaitszych kolorach. Te należące do
pomniejszych rycerzy skrojone były z jednobarwnego płótna i nie wyróżniały się ni-
czym szczególnym. Ich właściciele przybyli na dwór, by dopiero tu, w potyczkach,
zyskać rozgłos i poważanie.
Jak to zwykle w takich razach bywa, turniej zgromadził tłumy. Panował
nieopisany rwetes i harmider. Zewsząd dobiegał gwar ożywionych rozmów. Głosy
rycerzy i giermków mieszały się ze śmiechem niewiast i tętentem końskich kopyt.
Ogólny zgiełk wzmagało miarowe łomotanie młotów.
To zgromadzeni licznie kowale uwijali się jak w ukropie, bez ustanku
naprawiając powyginane zbroje albo podkuwając konie. Bezchmurne niebo lśniło
niezmąconym błękitem, a uszczęśliwiona dziatwa beztrosko hasała.
Dwaj rycerze przechadzali się wśród ciżby, wyliczając z zapałem zasługi
przeciwników, z którymi mieli niebawem stanąć w szranki. Raz po raz skłaniali
głowy przed znajomkami i czynili między sobą uwagi na temat urody mijanych po
drodze „cór rozkoszy". Raptem zastąpili im drogę dwaj rozbrykani chłopcy, którzy
wyskoczyli zza rzędu czerwono-żółtych namiotów opatrzonych herbem lorda
Henry'ego Ravena z Ashton. Wyrostki odziane były w jednakowe lniane koszule
oraz ciemne rajtuzy i zapamiętale wymachiwały drewnianymi mieczami.
2
326470019.007.png
- Dalej! - wrzasnął mniejszy z nich, po czym dziarsko zaatakował towarzysza
zabawy. Głowę miał obwiązaną niebieską chustą i choć był znacznie drobniejszy od
przeciwnika, walczył tak zaciekle, iż wkrótce powalił go na ziemię i z okrzykiem
triumfu siadł mu okrakiem na piersi.
- Pax ! - jęknął pokonany, unosząc ręce w geście kapitulacji.
Świadkowie zajścia zaczęli klaskać i na głos wychwalać kunszt oraz męstwo
młodego zwycięzcy Jakież było ich zadziwienie, gdy ów odwrócił głowę i uniósłszy
delikatną twarzyczkę, spojrzał na nich fiołkowoniebieskimi oczyma.
- Dalibóg, toż to dzierlatka! - wykrzyknął z niedowierzaniem jeden z rycerzy.
- Święci Pańscy! - zawtórował jego nie mniej zdziwiony kompan. - Widziałeś
kiedy coś podobnego, Austinie?
Austin Stratford przykląkł na jedno kolano i ujął w palce zadartą brodę
dziewczątka.
- Twoja matka wie, co ci w głowie, młoda damo?
Zignorowała pytanie i zamachnąwszy się trzymaną w rączynie bronią, z całej
siły uderzyła go w dłoń. Nawet nie drgnęła jej przy tym powieka. Rycerz krzyknął z
bólu i poderwawszy się na nogi, rozmasował obolałe knykcie.
- Biada temu, kto kiedyś zostanie twym mężem, ty mała megiero - odezwał
się, nie kryjąc rozbawienia, Troye de Valois.
- Nie pozwolę wydać się za mąż! - zripostowała bez namysłu. - Przenigdy!
Będę walczyła w turniejach i zdobędę sławę w całej Anglii, tak jak mój wuj.
- Zaiste, waleczne w tobie serce - przyznał z uśmiechem Stratford,
przyglądając się ukradkiem nieskazitelnym rysom młódki. Był przekonany, że
pewnego dnia wyrośnie na przecudnej urody pannę, a wtedy przejdzie jej ochota do
wojowania mieczem.
- A któż to, jeśli wolno spytać, jest twym wujem?
- Ellie! - sapnął przygwożdżony do ziemi chłopiec. - Wypuść mnie wreszcie...
3
326470019.001.png
Podniosła się gibko i podała mu rękę. Przyglądała się chwilę, jak otrzepuje
koszulę, po czym ponownie zwróciła wzrok ku rycerzom. Choć mocno wyciągała
szyję, wydawali jej się niebywale wysocy. Różnili się od siebie niczym ogień i
woda; jeden miał jasne, a drugi kruczoczarne włosy. Jeden był pogodny, a drugi
milczący. W przenikliwych źrenicach bruneta czaiła się groźba. Ellie zwróciła się do
jego bardziej przystępnego towarzysza.
- Moim wujem - oznajmiła, dumnie wypinając drobną pierś - jest Remy St
Leger, niezwyciężony w całym królestwie bojownik.
- Hm... powiadasz, że to twój krewny? - Rycerze wymienili między sobą
spojrzenia.
- Nie inaczej. - Oparłszy dłonie na rękojeści drewnianego miecza, stanęła w
rozkroku w iście wojowniczej pozie.
- A ileż to masz lat, drogie dziewczę? - zainteresował się Austin.
- W dniu świętego Jerzego będzie dziesięć.
- Objaśnisz nam, czemu, miast do ożenku, tak ci spieszno do walki? Żywot
rycerza nie jest łatwy.
Prychnęła szyderczo i odrzekła z drwiną:
- A żywot damy to wieczna nuuuda! Nic tylko szycie, robótki, objadanie się
łakociami i gadanie po próżnicy. Dlaczegóż to nie miałabym brać udziału w
potyczkach? Hildegaarde, pewna Germanka, której nazwiska nie pomnę, czyni to z
powodzeniem. Słyszałam też o niewieście z imperium osmańskiego... Ponoć
wielokroć bez trudu pokonywały mężczyzn. I nie dziwota, bo to żałosne kreatury.
Wystarczy spojrzeć, jak łatwo powaliłam tego tu Ruperta, mojego cherlawego brata.
Dość powiedzieć, że jest ode mnie dwa lata starszy i o wiele roślejszy...
- Milcz, zarazo! - Rupert szturchnął ją w ramię, czerwony ze wstydu.
Stratford zerknął z rozbawieniem na swego druha.
4
326470019.002.png
Troye de Valois zazdrościł mu łatwości, z jaką prowadził tę rozmowę. W
przeciwieństwie do niego Austin opanował sztukę konwersacji do perfekcji. Potrafił
równie swobodnie gawędzić z monarchami jak i z niewiastami, a nawet dziatwą.
- Twój brat jest jeszcze gołowąsem. - Zebrał się w sobie i z natury poważnym
głosem stanął w obronie chłopca.
- Przyjdzie czas, kiedy wyrośnie na mężczyznę, a wtedy nie dasz mu rady,
choćbyś wielce się starała. Nie pozwoli ci na to wątła postura.
- Wypraszam sobie! - wykrzyknęła urażona. - Wcale nie jestem wątła!
Troye postąpił krok w tył i uniósł pojednawczo ramiona. Gdyby nie chusta,
spod której wyzierały kasztanowe pasma, Austin byłby jej zmierzwił czuprynę.
Zamiast tego skłonił się przed nią i rzekł z uśmiechem:
- Oby ziściły się twoje plany, młoda damo. Powodzenia w kolejnych bojach...
- Eleanor! - rozległ się nagle piskliwy głos, który nie wróżył niczego dobrego.
- Olaboga! Piastunka! - zawołali zgodnym chórem Ellie i Rupert, po czym z
minami winowajców pierzchli przed gniewem niańki.
Dwaj rycerze przyglądali się ich ucieczce, lecz zaraz sami ruszyli w dalszą
drogę. Zajęci własnymi sprawami, szybko zapomnieli o gorliwej, małej
wojowniczce. Troye zamierzał wsławić się w turnieju, a że odwagi i męstwa mu nie
brakowało, patrzył w przyszłość z wielką otuchą.
Ostatniego dnia zawodów przyszło mu zmierzyć się z osławionym Remym St
Legerem. Czekając na sygnał do ataku, przypomniał sobie napotkaną waleczną
dzieweczkę, która mieniła się jego krewną. Objąwszy wzrokiem zakurzone i zorane
kopytami szranki, spojrzał na przeciwnika. St Leger dosiadał rosłego,
hanowerskiego rumaka i trzymał się w siodle, jakby się w nim urodził. Opuścił
przyłbicę, a jego potężna sylwetka przyobleczona była w lśniącą w słońcu, srebrną
zbroję. Jednym słowem, prezentował się groźnie i okazale. Liczył sobie trzydzieści
cztery wiosny, a de Valois miał lat zaledwie dwadzieścia pięć. Jego zdaniem Remy
5
326470019.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin