Bochiński Tomasz - Kraina potworów.txt

(45 KB) Pobierz
Tomasz Bochiński

Kraina potworów


Pazurek I

Pufcio był potworem. Łapy miał i paszczę, grzbiet w łuskach i ogon z kolcami. Mama i Tata powtarzali mu bez przerwy, że jest strasznym, strasznym potworem. Cóż z tego, gdy w całej Krainie nikt się go nie bał. Prawdę mówišc, jeżeli mieszkańcy Krainy w ogóle bali się kogokolwiek, to wyłšcznie babci Helgi. Stara smoczyca, która wychowała dziesištki pokoleń potworów, budziła grozę nawet w Pułkowniku, a on rzšdził tym pięknym miejscem tak daleko, jak wzrok sięgał, gdy patrzyło się ze szczytu Góry Złotej. Co dziwniejsze, Smoczyca Helga nikogo nie skrzywidziła, przynajmniej jak długo pamięć potworów sięgała. Nie tylko nie pożarła żadnego stwora, ale nawet nie pacnęła ogonem. Doć było jednak znaleć się w zasięgu czerwonych, wielkich jak spodki oczu i zobaczyć złoliwie wykrzywiony pysk, by zdrętwieć. Pufcio drętwiał. I Mama, i Tata. Nawet Pułkownik drętwiał. Taak... lepiej było się trzymać z daleka od przedwiecznej, wrednej bestii. Pufcio dobrze o tym wiedział, lecz niestety tego ranka był tak rozżalony na cały wiat, że stał się nieuważny. I wdepnšł wprost w koszmarnš babunię...

Pazurek II

Babunia leżała poród kwiecia na łšce i popijajšc dziwaczne eliksiry, podziwiała to, co lubiła najbardziej: taniec motyli i jętek w promieniach słońca. Pufcio pojšł grozę sytuacji zbyt póno. Smoczycha spojrzała na niego jednym okiem. Zdrętwiał. Potem za Helga wyzgrzytała jak na siebie bardzo melodyjnym głosem:
 Sied cicho i oglšdaj!
I biedny Pufcio, miast brykać po lesie, spuszczać lawiny z Góry Złotej albo bawić się w starš grę potworów zwanš polowaniem na Dratewkę, oglšdał nudne polatywanie wkoło ważek, motyli, pszczółek i całego tego latajšcego głuptactwa. Ciężkie jest życie potwora, pomylał i wtedy dojrzała weń decyzja. Ucieknie! Ucieknie z Krainy Potworów tam, gdzie nie będzie babci Helgi i gdzie wszyscy będš się go bali.
Wszak jest strasznym, okropnym potworem!

Pazurek III

Jak postanowił, tak i zrobił.
W tajemnicy przed Mamš i Tatš wzišł swój plecaczek zdobny słodkimi mordkami małych braci  aligatorów, i załadował sprzęt, bez którego nie wyobrażał sobie Wyprawy. Po pierwsze: proca. A potem w kolejnoci: pudełeczko z zamkniętym w nim trzmielem (nikt tak ładnie nie buczy jak podrażniony trzmiel), scyzoryk (do obrony), dwa grube swetry (co prawda nadchodził upalny lipiec, lecz kto wie, co czeka Potwora w obcych stronach), podręcznik: Wiedza o wiecie (nie zaglšdał jeszcze do niego, ale przezorny zawsze ubezpieczony) i mnóstwo innych drobiazgów. Na wierzchu za Prowiant: sto (więcej w domku nie było) torebek z budyniem Słodziutki Moment. Przecież jeć trzeba, prawda?
Cichcem myknšł z okienka swego pokoiku i tupišc radonie wród ukochanych grzšdek Mamusi, podbiegł do furtki. Otworzył jš, ale już nie zamknšł. Niech kto inny zamyka za nim przebrzydłe furtki, niech kto inny wyrzuca miecie, niech kto inny znosi straszne szykany Porzšdków. Poczuł się Wolny! I ze piewem, który przyprawił o rozstrój nerwowy trzy pokolenia myszy polnych, pokicał krętš cieżkš koło drogi. Żegnaj, Kraino Potworów! Witaj, wiecie! Witajcie, Niepotwory, możecie już teraz się bać! Pufcio nadchodzi lub raczej nadkica!

Pazurek IV

Maszerował ze piewem na pyszczku aż do wieczora. Pień Potworów płynnie przechodziła w Prałata z miasta więtej wieży, wielce potępianš przez babkę balladę o rozpustnym purpuracie i jego nieobyczajnych przygodach. Piosnka ta miała sto dwadziecia trzy zwrotki i towarzyszyła Pufciowi do jaskini, w której zanocował. Było w niej naprawdę cudnie. Zjadł budyń, nie umył zębów i poszedł spać póno. Wolnoć to taka cudowna rzecz...
Tymczasem w domku Pufcia odkryto jego ucieczkę. Tata Potwór popatrzył na Mamę Potworzycę.
 Doroleje nam synek, ja na pierwszš włóczęgę wyruszyłem, gdy byłem dużo starszy. Pufcio będzie wielkim potworem!
 Tak, ale trochę się o niego boję. Czy będzie zmieniał skarpetki i dbał o ogonek?
Tata pogładził Mamę po pokrytym łuskš ramieniu.
 Poproszę Pułkownika, by miał na niego oko. Zwłaszcza gdy wejdzie w wiat Ludzi.
 To dobrze, bo też mój Pufeniko może tam dostać niestrawnoci z przejedzenia!

Pazurek V 

Ranek na wolnoci nie był już taki miły. W niewyspanym łebku Pufcia myli kršżyły mętne, wylizał resztkę budyniu ze swej ulubionej miseczki w drobne różyczki. Potem chłepnšł wody z ciurkajšcego opodal strumyczka i ruszył poznawać wiat. Szedł niezdarnie, przysypiajšc w marszu, łapy mu się plštały, mordkš co i raz poznawał z bliska uroki matki ziemi. Nie wiedzieć kiedy opucił Krainę Potworów i znalazł się w potwornej krainie. wiecie ludzi. Za najbliższymi krzakami co się poruszyło. Pufcio ocknšł się i błyskawicznie skrył za cienkš sosenkš. To znaczy, ukrył tylko swój nosek, bo reszta i tak wystawała. Ale lepsze takie schowanko niż żadne.
 Wyjd, i tak cię widzę!  usłyszał piskliwy głosik.
Sosenka  ukrycie Pufcia  zadygotała. Wiatr jš poruszył, czy co?
 Wyjd!  powtórzył głos.
 A... kto ty jeste?
 Dziewczynka  odrzekła dziewczynka, wychodzšc zza krzaków. Była tłuciutka, miała warkoczyki i różowš sukienkę. Na rękach trzymała jakie futrzaste Co.
 A to co?
 Co? A. To mój Kiziak-Miziak.
Pufcio instynktem potwora wyczuł, że Kiziak-Miziak jest drapieżcš, i otworzył paszczę, prezentujšc kły, ot, tak na wszelki wypadek.
Dziewczynka pisnęła.
 Ależ ty potworny jeste!
Pufcio mile połechtany komplementem prawie polubił Dziewczynkę. Gdyby nie ten Kiziak-Miziak, można by się zaprzyjanić...

Pazurek VI 

Lecz niestety miniaturowy drapieżnik włanie uznał, że trzeba zerwać rodzšcš się nić porozumienia. Parsknšł, fuknšł, wygišł grzbiet w łuk i wysunšł pazury. Instynkt potwora, zwinięty w kłębuszek gdzie wewnštrz Pufcia, ożył i dał temu wyraz. Paszcza rozwarła się niewiarygodnie szeroko, a potem... jeszcze szerzej. I Pufcio prowadzony przez Instynkt skoczył.
Mlask, trzask, cisza.
Zadowolony Instynkt zwinšł się z powrotem w kłębuszek. Pufcio nieco zażenowany stwierdził, że oprócz obrzydłego Kiziaka połknšł też Dziewczynkę. Tylko kokardę znalazł na brodzie. Cóż  pomylał filozoficznie  straciłem przyjaciółkę, ale mam teraz jedzonko. Pogładził się z przyjemnociš po brzuchu i podreptał lenš cieżynkš, nawet zaczšł nucić.
Lecz wtedy stała się rzecz straszna. Co uderzyło go w brzuszek, a potem jeszcze raz i jeszcze. Zdumiony usiadł. Kto bił go od wewnštrz!
 Hej  powiedział  brzuszku, co to ma znaczyć?
 Wypuć mnie!  zakwilił cienki głosik.
 Kto mówi?
 Jak to kto? Dziewczynka!
 Jedzonko nie mówi  odparł z przekonaniem potwór.
 Ja ci dam jedzonko!
Seria uderzeń, kuksańców i wręcz kopniaków wstrzšsnęła Pufciem. Aż czknšł i pomiędzy zębami wysunšł mu się o g o n. Skonfundowany spadkobierca trzystu pokoleń potworów zasłonił łapš pysk i w panice pogalopował lenš cieżynkš krokiem bynajmniej nie lekkim.
Pierwsze zanotowało to obserwatorium sejsmologiczne w Mlšdzu, potem za w Paryżu, Dakarze i w Strohjajce nad Neretwš.
Siwi profesorowie kiwali głowami, przecierajšc okulary.
Potworne trzęsienie ziemi nadcišga!  objawiali pełnej napięcia ludnoci. I jak to profesorowie, niewiele się mylili. No może troszeczkę.

Pazurek VII

Pufcio przebiegi pół potworzej mili (dla jasnoci powiem, iż mila potworzš to dziesięć oszomów lub dwadziecia waknięć) i stanšł zadyszany. Puchaty  nieco zmemłany co prawda  ogon wcišż zwisał mu rudociš swš na pyszczku. Kiziak jak nic utknšł między zębami, trzeba go będzie wydłubać... Potwór na Wolnoci sięgnšł do plecaczka i wycišgnšł scyzoryk Gerwazym zwany i zaczšł grzebać w paszczy. Rozległ się przeraliwy miauk i ruda błyskawica smyrgnęła w krzaki.
 Uff!  odetchnšł potwór. I wtedy w brzuchu mu zaburczało.
 Hm?  zagadnšł Pufcio.
 To ja  odrzekło Jedzonko  ale fajowo było, jak na karuzeli. I tyle wokół zabawek! Ja tu jeszcze pobędę. Tylko paszczę trzymaj otwartš, bo inaczej ciemnoć widzę!
Pufcio zamruczał zawstydzony. Kiedy, gdy był malutki, łykał najlepsze zabawki kolegom. Uznał to za jedyny sposób, by ich nie oddawać. Zresztš  kto pierwszy, ten lepszy.
 Czy jest tam, może, taka duża zielona piłka?  zagadnšł, zapominajšc, że z karmš się nie dyskutuje.
 Tak.
 To dawaj!
Już po chwili Pufcio szedł cieżynkš, odbijajšc piłkę i kłócšc się o co zawzięcie z własnym brzuszkiem.
Rodzina jeży przycupnięta na skraju dróżki odprowadziła go zdumionymi spojrzeniami.
 Kompletnie szalony!  rzekł Jeż.
 Taki młody, a wariat!  zawtórowała Jeżowa.
 E tam  stwierdził Jeżyk obcięty na jeżyka i ubrany w modne dresy z lampasami  nie znacie się. Miał komórkę głonomówišcš.
 A ja mylę  westchnęła marzycielsko Jeżynka o wargach pocišgniętych karminiem  że on tak z miłoci. Połknšł ukochanš, a teraz mówi do niej.
 Połknšł?  zdumiał się Jeż.
 Tak. Żeby nigdy się z niš już nie rozstać.
Jeżowa mrugnęła do męża. Jeżynka może i głupstwa mówi, ale jest taka romantyczna i kochana.

Pazurek VIII

 No dobra  powiedziała Dziewczynka.  Wypluj mnie.
 Nic z tego.  Pufcio obwšchał leciutko rozwinięte kwiatki powojnika i odbijajšc piłkę, szedł dalej. Trochę go już nogi bolały, ale dzień był tak piękny, że wprost chciało się biec i biec, by wreszcie pać na kobierzec trawy.
 Ale dlaczego? Przecież połknšłe mnie przez pomyłkę.
 Noo tak... Kiziaka chciałem.
 A więc?
 Nie mogę! Jak cię wypluję, to będę taki głooooodny!  zajęczał Pufcio i z przyzwyczajenia zrobił ogromne niewinne oczy. Pułkownik obserwujšcy go ze szczytu Góry Złotej zachichotał, urwis na wagarach był mistrzem w żebraniu i wymuszeniach.
 Co to?  zaniepokoiła się gromowym odgłosem miechu Dziewczynka  burza?
 Nie, chyba nie  odparł Pufcio, patrzšc w bezchmurne niebo.
 Ale... zresztš nieważne. Wypuszczaj mnie!!
 Będę taaaaki głooodny!  Potwór zajęczał jeszcze rozpaczliwiej.
 No to co?
Pufcio aż przy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin