Adrian Lara - Rasa środka nocy 4 - Potęga północy.pdf

(1321 KB) Pobierz
Adrian Lara
Rasa środka nocy
Tom 4
Potęga północy
W cyklu „Rasa środka nosy:
1. Pocałunek o północy
2. Szkarłat nocy
3. Przebudzenie o północy
4. Potęga północy
5. Welon północy
6. Popioły północy
7. Cienie północy
Streszczenie
Zdradzony, wiedziony bólem i wściekłością nieśmiertelny wojownik i śmiertelniczka, która może go
uleczyć... albo zniweczyć dzieło jego kilkuset lat życia
Rio, nieśmiertelny wampir-wojownik, poświęcił kilkaset lat walce z renegatami własnej rasy. Nie
pozwoli, by ktokolwiek stanął mu na drodze - nawet kobieta tak niezwykła jak Dylan Alexander.
Dylan, nowojorska dziennikarka, nie zdaje sobie sprawy, jak wielką dysponuje mocą - śmiertelnie
niebezpieczną dla wampirów. Lecz dla Rio może być jedynym ratunkiem. Dylan stanie przed wyborem:
czy wrócić do świata śmiertelników, czy zaryzykować wszystko dla mężczyzny, który porwie ją w świat
wiecznej nocy i pokaże jej, czym jest nieskończona rozkosz...
Rozdział pierwszy
Kobieta ubrana w nieskazitelnie białą bluzkę i dopasowane jasne spodnie zupełnie nie pasowała do
otoczenia. Długie czarne jak kawa włosy opadały jej ciężką falą na ramiona - na jej fryzurę ewidentnie
nie miała wpływu wilgotna mgiełka unosząca się w lesie. Na nogach miała eleganckie pantofle na
wysokich obcasach, a mimo to bez wysiłku wspinała się górską ścieżką, choć inni dyszeli ciężko w
lipcowym upale.
Zatrzymała się w cieniu porośniętej mchem skały na szczycie stromego podejścia, obojętnie czekając,
aż miną ją liczni turyści. Niektórzy rozbili zdjęcia wspaniałego krajobrazu, ale zachowywali się tak,
jakby jej nie widzieli. No ale większość ludzi nie widzi przecież zmarłych.
Dylan Alexander też nie miała ochoty ich oglądać.
Ostatni raz widziała martwą kobietę, kiedy miała dwanaście lat, więc fakt, że po dwudziestu talach
znów jakąś widzi i to w samym środku Czech, raczej ją zaskoczył. Próbowała zignorować zjawę, ale
kiedy wraz ze swoimi trzema towarzyszkami wspięła się ścieżką na górę, duch wbił w nią ciemne oczy.
Widzisz mnie.
Dylan udała, że nie słyszy szeptu dochodzącego zza nieruchomych warg. Towarzyszyły mu zakłócenia
elektrostatyczne, jak w radio. Nie zamierzała przyznać się, że coś widzi. Tyle czasu minęło od tych
dziwacznych spotkań, że zupełnie zapomniała, jak to jest.
Nigdy nie potrafiła zrozumieć tej swojej dziwnej zdolności. Nigdy nie mogła na niej polegać ani nią
kierować. Właśnie tak było. Mogła stać na środku cmentarza i nic nie zobaczyć, a potem nagle natknąć
się na martwą kobietę w górach niedaleko Pragi.
Bo to zawsze były kobiety. Młode, pełne życia, takie jak ta, która patrzyła na nią w tej chwili. Jej
egzotyczne brązowe oczy pełne były rozpaczy.
Musisz mnie słyszeć.
Słowa wypowiedziane były z wyraźnym hiszpańskim akcentem, ich ton błagalny.
- Hej, Dylan! Chodź, zrobię ci zdjęcie przy tej skale.
Dźwięk prawdziwego, rzeczywistego głosu odwrócił uwagę Dylan od pięknej martwej kobiety, stojącej
koło zwietrzałej skały. Janet, przyjaciółka matki Dylan, Sharon, pogrzebała w plecaku i wyciągnęła
aparat fotograficzny. Letnia wyprawa do Europy była pomysłem Sharon. To miał być największa
przygoda jej życia, ale w marcu rak odezwał się znowu, a ostatni cykl chemioterapii, zakończony kilka
tygodni temu, tak ją osłabił, że nie była w stanie podróżować. Ostatnio stale lądowała w szpitalu z
zapaleniem płuc. To z powodu jej nalegań Dylan wybrała się do Europy zamiast niej.
- Mam cię - powiedziała Janet, pstrykając fotkę Dylan na tle skał w zalesionej dolinie. - Twoja mama
pokochałaby to miejsce, czy tu nie jest wspaniale, kochanie. - Dylan skinęła głową - Wyślemy jej tę fotkę
e-mailem, gdy wrócimy wieczorem do hotelu.
Poprowadziła ją z dala od grupy kamieni, pragnąc oddalić się od szeptu nie z tego świata. Szły w dół
opadającym grzbietem obok gęstego zagajnika sosen. Brunatna warstwa opadłych liści i sosnowych igieł
z kilku minionych sezonów, uginała się na wilgotnej ścieżce pod ich stopami. Poranny deszcz,
przemieniony w duchotę przez południowy upał, spowodował że wielu turystów nie opuściło okolicy
hotelu. Więc las był cichy i spokojny... z wyjątkiem świadomości upiornych oczu śledzących każdy krok
zagłębiającej się w nim Dylan.
- Tak się cieszę, że twój szef dał ci urlop na ten wyjazd, żebyś mogła wybrać się z nami - powiedziała
jedna z towarzyszek wycieczki - Wiem jak ciężko pracujesz nad tymi wszystkimi historiami, które
wymyślasz do swoich artykułów.
- Ona ich nie wymyśla, Mario - Janet zbeształa ją delikatnie -Artykuły Dylan muszą zawierać prawdę.
Czyż nie tak kochanie?
Dylan zaśmiała się
- No cóż, biorąc pod uwagę, że na pierwszej stronie naszego magazynu zwykle występuje co najmniej
jedno porwanie przez obcych, lub demony opróżniające konta bankowe, można stwierdzić że nie
trzymamy się zbyt kurczowo faktów. Publikujemy chwytliwe historyjki nie literaturę faktu.
- Twoja mama mówi, że zostaniesz któregoś dnia słynnym reporterem. - Powiedziała Marie. -
Początkujący Woodward albo Bernstein, zawsze nam to powtarza.
- To prawda. - Wtrąciła Janet - wiesz ona pokazała mi artykuł, który napisałaś świeżo po studiach,
kiedy podjęłaś pierwszą pracę w gazecie, nawiązujący do tych przykrych morderstw w północnej części
stanu. Pamiętasz kochanie, prawda.
- Tak - powiedziała Dylan, kierując je ku ogromnym wieżom piaskowca, wynurzającym się spomiędzy
drzew. - Pamiętam, ale to było bardzo dawno temu.
- No nie ważne co robisz, wiem że twoja mama jest z ciebie bardzo dumna. - Powiedziała Marie -
Wniosłaś do jej życia tak wiele radości.
Dylan skinęła głową, pokonując zaciśnięte gardło wykrztusiła
- Dzięki.
Zarówno Janet jak i Marie pracowały z matką Dylan w schronisku dla uciekinierów z domu na
Brooklynie. Nancy następna z kobiet towarzyszących jej w podróży, była najlepszą przyjaciółką matki z
liceum. Wszystkie trzy kobiety były dla Dylan jak rodzina, zwłaszcza w ciągu kilku ostatnich miesięcy.
Dodatkowe trzy pary ramion do pocieszania, jeśli kiedykolwiek straciłaby swoją mamę. W swoim sercu,
Dylan wiedziała że to bardziej kwestia, kiedy niż jeśli.
Tak długo były tylko we dwie. Jej ojciec był ciągle nieobecny już od wczesnego dzieciństwa Dylan, a
nawet wtedy kiedy był w domu nie czuła, że ma ojca. Nie było między nimi prawdziwych więzi. Jej
dwóch starszych braci odeszło jeden po drugim, starszy zginął w wypadku samochodowym, młodszy
zerwał wszelkie więzi z rodziną lata temu. Dylan i jej mama zostały same, by pozbierać kawałki, na które
rozbiło się ich życie. Więc zrobiły to, kawałek po kawałku posklejały do kupy co się dało. To był ich
mały triumf. Dylan nie mogła znieść myśli jak puste stałby się jej życie gdyby straciła matkę.
Nancy podeszła i posłała dziewczynie ciepły, smutny uśmiech.
- Wiesz że jesteś całym światem Sharon. Ta podróż jest dla niej, przeżyjesz ją dla niej i za nią, wiesz
to, prawda?
- Wiem nie mogę za nic o tym zapomnieć.
Dylan nie powiedziała swoim towarzyszkom podróży ani matce że ta wycieczka może kosztować ją
pracę. Po części nie przejmowała się tym. Nienawidziła pracować dla tego brukowca. Planowała po
powrocie z Europy sprzedać swojemu szefowi jakieś - przyzwoite -materiały w stylu historii Wielkiej
Stopy z Czech albo obserwacje na temat Drakuli. Ale wciśnięcie bzdur facetowi, który żongluje nimi całe
życie nie było kaszką z mleczkiem. Dla jej szefa było całkiem jasne, jeśli Dylan zostanie na tej
wycieczce, to albo niech wróci z czymś naprawdę wielkim, albo nie ma po co wracać.
- Uff, jest coraz goręcej - powiedziała Janet, wachlując swoje krótkie srebrne loki daszkiem
bejsbolowej czapeczki i ocierając czoło dłonią - Jestem jedynym mięczakiem w tej grupie, a może ktoś
inny też chce odpocząć?
- Ja mogłabym chwilkę - zgodziła się z nią Nancy.
Wzruszyła ramionami by zsunąć plecak i ustawiła go pod wysoką sosną. Marie dołączyła do nich
schodząc ze ścieżki i pociągając długi łyk wody ze swojego bidonu.
Dylan nie była zmęczona. Chciała iść dalej. Najbardziej imponująca skalna formacja była jeszcze
daleko przed nimi, a miały już tylko jeden dzień przeznaczony na ten etap podróży. Dylan pragnęła
przemierzyć tak dużą część trasy jaką tylko zdoła.
I wtedy znowu wynikły problemy z piękną nieżywą kobietą, która teraz stała na ścieżce przed nimi.
Wpatrywała się w Dylan. Jej energia emanowała z niej i pozwalała dostrzec ją w widzialnej formie.
Widzisz mnie.
Dylan zerknęła za siebie. Janet, Marie i Nancy siedziały na ziemi pogryzając proteinowe batoniki.
- Chcesz trochę? - zapytała Janet wyciągając w jej stronę plastikowy strunowy woreczek pełen
suszonych owoców, orzechów i nasion. Dylan potrząsnęła głową.
- Jestem teraz zbyt niespokojna by jeść lub odpoczywać. Jeśli wam nie przeszkadza, myślę że
mogłabym rozejrzeć się trochę po okolicy na własną rękę, podczas gdy wy będziecie odpoczywać. Zaraz
będę z powrotem.
- Oczywiście kochanie. Twoje nogi są młodsze niż nasze. Tylko bądź ostrożna.
- Będę, niedługo wrócę.
Dylan okrążyła miejsce gdzie postać umarłej jarzyła się przed jej oczami, skróciła zaplanowaną trasę po
gęsto zalesionym stoku.
Zamiast tamtędy szła przez kilka minut prosto przed siebie, by po prostu cieszyć się spokojem tego
miejsca. Było starożytne, tajemnicze, dzikie, otoczone najeżonymi szczytami z piaskowca i bazaltu.
Dylan wstrzymała się od robienia zdjęć w nadziei, że wystarczy jej pamięci w aparacie fotograficznym i
będzie mogła nagrać film z tego pięknego miejsca by pokazać je mamie by i ona mogła się cieszyć jego
niepowtarzalną atmosferą.
Słyszysz mnie?
W pierwszej chwili Dylan nie zauważyła kobiety, tylko usłyszała jednostajny dźwięk jej widmowego
głosu. Ale potem, błysk bieli przykuł jej wzrok. Ona wychylała się stojąc na wierzchołku głazu w
połowie trasy po stromych skałach.
Chodź za mną.
- Zły pomysł - zamruczała Dylan spoglądając na karkołomną trasę. Zejście było bardzo strome, była to
w najlepszym razie bardzo niepewna ścieżka. I mimo że widok był przepiękny, tak naprawdę nie chciała
dołączyć do swojej upiornej przewodniczki po drugiej stronie skał.
Proszę... pomóż mu.
Nigdy nie mogła pomóc. Komunikacja z duchami zawsze odbywała się w jedną stronę. Pojawiały się,
mówiły co chciały, jeśli w ogóle mówiły. Potem, gdy utrzymanie widzialnej postaci za bardzo je
wyczerpywało, po prostu znikały.
Pomóż mu.
Kobieta w bieli zaczynała robić się przejrzysta i znikać na zboczu góry. Dylan przesłoniła oczy przed
mglistym światłem padającym spomiędzy drzew starając się utrzymać w zasięgu wzroku, obraz
znikającego ducha. Z odrobiną lęku, zaczęła brnąć pod górę. Przytrzymując się mocno wrośniętych w
ziemię pni sosen i buków pokonywała strome podejście. Po chwili wdrapała się na szczyt wzniesienia,
gdzie ostatni raz widziała ducha. Kobiety już nie było.
Dylan podeszła do skalnej półki i stwierdziła że jest ona większa niż wydawało się to z dołu.
Piaskowiec był bardzo stary, nadkruszony erozją, w niektórych miejscach bardzo ciemny, więc dopiero
po chwili dostrzegła głęboką, pionową szczelinę w skale. Było tam w tym wąskim klinie bardzo ciemno.
Po raz kolejny Dylan usłyszała w głowie upiorny szept ducha. Ratuj go.
Spojrzała wokół siebie i zobaczyła tylko pustkę i kamienie. Nic tu nie było, ani śladu po zwiewnej
postaci, która zwabiła ją, samotną tak daleko w góry.
Wewnątrz głębokiego rozszczepienia skały, było ciemno i cicho. Cicho jak w grobowcu. Jeśli Dylan
wierzyłaby w potwory, zjawy i inne wytwory ludowego folkloru, mogłaby sobie wyobrazić co mogło żyć
w miejscu ukrytym jak to. Ale ona nie wierzyła w potwory, nigdy nie wierzyła. Czasami tylko widywała
zmarłe kobiety, które nigdy nie czyniły jej żadnej krzywdy. Dylan miała tak pragmatyczne, a nawet
cyniczne podejście do ludowych podań, jak to tylko możliwe.
Reporter w jej wnętrzu, aż drżał z ciekawości za tym co lub kogo może znaleźć we wnętrzu tej ciemnej
skały. Zakładając że mogła zaufać słowom zmarłej kobiety, która myślała że ktoś tam potrzebował
pomocy. Może był tam ktoś ranny, może ktoś się zgubił, tu po tej stronie urwiska.
Dylan wyjęła małą latarkę z wewnętrznej kieszeni plecaka. Zabłysła po włączeniu, oświetlając wejście
do jaskini. Dziewczyna dostrzegła małe znaki na krawędziach szczeliny, jakby ktoś poszerzał ją dłutem,
chociaż nie ostatnio, bo znaki były już nieco wyblakłe.
- Halo - zawołała w ciemność - Jest tu ktoś?
Nic. Odpowiedziała jej cisza.
Dylan zdjęła plecak i chwyciła go w lewą rękę, w prawej ściskała uchwyt latarki. Ledwie mogła
przecisnąć się przez szczelinę. Ktoś większy niż ona, zmuszony byłby iść bokiem.
Po spojrzeniu na jaskinię, zrozumiała że była ona zamieszkała kiedyś przez człowieka. Pułap wznosił
się co najmniej dziesięć metrów ponad głową Dylan.
Fascynujące symbole pokrywały wszystkie ściany małej jaskini. Wyglądały jak jakiś dziwny rodzaj
hieroglifów, skrzyżowanie znaków plemiennych i tribali, harmonijne geometryczne wzory. Dylan
podeszła bliżej do jednej ze ścian, oczarowana pięknem tego dziwnego dzieła sztuki. Przesunęła wąski
promień latarki w prawo, wstrzymując oddech nadal podziwiała niesamowite dekoracje. Postąpiła krok w
kierunku środka jaskini, czubek jej turystycznego buta dotknął czegoś leżącego na klepisku, cokolwiek to
było zaklekotało głucho i potoczyło się pod ścianę. Dylan omiotła ziemię promieniem latarki, ciężko
dysząc.
- Och, cholera
To była czaszka. Białe kości świeciły w ciemnościach. Puste gniazda oczodołów ludzkiej czaszki
wpatrywały się w nią ślepo. Jeśli to był ON - ten któremu chciał pomóc duch, to było o jakieś sto lat za
późno.
Dylan omiatała światłem latarki mroczne ściany jaskini, niepewna czego szuka, ale nie chciała
opuszczać jeszcze tego fascynującego miejsca. Blask latarki padł na następną kupkę kości.
- Jezu
Jeszcze więcej kości rozproszonych było po całej podłodze jaskini. Gęsia skórka pokryła ramiona
Dylan, kiedy zaczęła wyobrażać sobie czego świadkiem musiało być to miejsce. I wtedy to ujrzała. Duży
prostokątny kamienny blok usytuowany po drugiej stronie jaskini ukryty w ciemności. Pokrywały go
zdobienia podobne do tych na ścianach jaskini. Znaki były też na rzeźbach po bokach sarkofagu. W tym
momencie Dylan zaczęła zastanawiać się czego jeszcze szuka w tej krypcie.
Grobowiec był nakryty grubą i ciężką kamienną płytą, ale jedna jej strona była lekko odepchnięta, jak
gdyby odsunęły ją czyjeś niesamowicie silne dłonie. Czy ktoś lub coś spoczywało tam? Dylan chciała to
wiedzieć. Podkradła się cicho, spoconą ręką ściskała uchwyt latarki. Jeszcze kilka kroków i światło
latarki musnęło odchylony róg grobowca. Sarkofag był pusty.
Z przyczyn, których nie umiała wyjaśnić, to odkrycie zmroziło ją bardziej, niż w przypadku gdyby
znalazła tam jakieś ohydne rozkładające się zwłoki.
Nad jej głową nietoperze, skrzydlaci rezydenci jaskini, stały się niespokojne, wreszcie czarną
trzepocącą chmurą wyleciały na zewnątrz. Dylan pochyliła głowę by zrobić im miejsce do ucieczki.
Pomyślała że będzie lepiej jeśli ona też opuści to piekielne miejsce. Jednak kiedy zaczęła obracać się
żeby znaleźć wyjście przez szczelinę w skale, usłyszała dziwny szelest. Był głośniejszy niż nietoperze,
niskie mruczenie, które odbijało się echem od ścian jaskini.
Och, Boże - chyba nie była tu sama.
Włosy na jej karku zjeżyły się i zanim zdążyła sobie przypomnieć, że nie wierzy w potwory jej tętno
zerwało się do szaleńczego biegu. Zaczęła drapać ściany dookoła w poszukiwaniu wyjścia z jaskini, krew
dudniła jej w uszach do czasu gdy, dostrzegła wreszcie światło dzienne i mogła zaczerpnąć świeżego
powietrza. Nogi miała jak z waty, zaczęła biec z powrotem w dół zbocza. Biegła ze wszystkich sił, by
dołączyć do swoich przyjaciółek, do jasnego, oświetlonego południowym słońcem, bezpiecznego
miejsca.
Znowu śnił o Eve.
Nie dość że ta kobieta zdradziła go za życia, to nawet po śmierci dręczyła jego umysł kiedy spał. Nadal
była piękna, nadal zdradliwa, mówiła do niego z żalem, że wszystko co uczyniła było dla ich dobra.
Same kłamstwa.
Wizyty ducha Eve były tylko częścią powodów, które wpychały Rio w szaleństwo. Jego martwa
towarzyszka płakała w jego snach, prosząc o wybaczenie za swoje zdrady i oszustwa, których dopuściła
się rok temu. Bardzo żałowała. Nadal go kochała i zawsze będzie kochać. Nie była prawdziwa, była tylko
traumatycznym przypomnieniem przeszłości, o której byłby szczęśliwy gdyby, mógł zostawić ją za sobą i
zapomnieć. Zaufanie do tej kobiety kosztowało go wiele, jego twarz pokryta była bliznami powstałymi w
wyniku eksplozji magazynów, a ciało wciąż jeszcze dochodziło do siebie po obrażeniach, których nie
przeżyłby żaden śmiertelnik.
A jego umysł... ?
Psychika Rio potrzaskana była na kawałki, które próbował poskładać powoli, zabunkrowany na tym
skalistym czeskim górskim zboczu.
Miał łatwy sposób by ze sobą skończyć. Jako jedna z ludzko-wampirzych hybryd nosił w sobie obcy
gen, który powodował, że w zetknięciu ze słonecznym blaskiem jego ciało płonęłoby jak pochodnia.
Zrobi to, wyjdzie na słońce, ale zostało jeszcze zadanie zamknięcia jaskini i zniszczenia znajdujących
się w niej, potępiających ich rasę dowodów.
Nie pamiętał jak długo przebywał już w tej krypcie. Dni i noce, tygodnie i miesiące, w pewnym
momencie miał wrażenie niekończącego się zawieszenia w czasie. Nie był pewien jak się to stało, przybył
tu wraz z kilkoma członkami bractwa zakonu wojowników, aby zlokalizować i zniszczyć stare zło
wychodzące z tych skał od wieków, ale przybyli za późno. Krypta była pusta, diabeł już się uwolnił.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin