CHRISTOPHER WHITCOMB
BIAŁE
WYDAWNICTWO
JAKOŚĆ WIEDZY
przełożyła Joanna Przyjemska
Tytuł oryginału White
Pierwsze wydanie 2005 Little, Brown and Company
Copyright © Christopher Whitcomb 2005
© Copyright for the Polish edition
by „Wołoszański" Sp. z o.o. Warszawa 2006
by arrangement with Little, Brown and Company (Inc.), Nowy Jork, USA
Przekład Joanna Przyjemska Opracowanie redakcyjne Irma Iwaszko Korekta Bożenna
Lalik
Projekt okładki
i stron tytułowych: Michał Wołoszański, Robert Gretzyngier
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment tej książki nie może być
wykorzystywany do powielania, reprodukowania czy to w formie
elektronicznej, czy też mechanicznej lub zarejestrowany w inny sposób,
jak tylko w formie wydania całości.
ISBN 83-89344-21-1
Wydawnictwo „Wołoszański" Sp. z o.o.
01-217 Warszawa, ul. Kolejowa 15/17
tel. (0-22) 862 53 71,632 54 43
e-mail: sensacjexxwieku@sensacjexxwieku.com.pl
Sklep internetowy: sensacjexxwieku.com.pl
Łamanie: Oficyna Wydawnicza MH Druk: Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Joemu Blakebwi i Peterowi Bergowi Nic się nie dzieje bez przyczyny
Wi. ¦
i
Spis treści
Prolog ........................................... 9
KsiĘQA I - PIanowanje opERAcji...................... 21
Rozdziat I......................................... 23
Rozdziat II ........................................ 41
Rozdziat III........................................ 56
Rozdziat IV ....................................... 71
Rozdziat V........................................ 87
Rozdziat VI .......................................103
Rozdziat VII .......................................120
Rozdziat VIII.......................................137
KsJĘCA II - Zanurzenie............................155
Rozdziat IX .......................................157
Rozdziat X........................................170
Rozdziat XI .......................................184
Rozdziat XII .......................................198
Rozdziat XIII.......................................214
Rozdziat XIV ......................................230
8
KsJĘCfA III - EqzckucJA............................249
Rozdział XV.......................................251
Rozdział XVI ......................................266
Rozdział XVII......................................281
Rozdział XVIII .....................................299
Rozdział XIX ......................................314
Rozdział XX.......................................331
Rozdział XXI ......................................331
Epilog ...........................................370
Podziękowania ....................................372
O Autorze ........................................373
Prolog
Pierwszą ofiarą wojny jest prawda. Rudyard Kipling
Niedziela, 13 lutego
6.27 GMT
Wzgórza Jayawijaya, Indonezja
JEREMY WALLER PATRZYŁ wzdłuż lufy swego karabinu. Na jej końcu przysiadł
wspaniały kolorowy motyl. Stworzonko trzepotało skrzydłami, a lekki wietrzyk
muskał ramię snajpera, powoli rozdzielając rosnące dokoła łodygi bambusa i
słoniową trawę. Krople potu ześlizgiwały się po pomalowanym nosie mężczyzny i
cicho spadały w rowek pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. W nozdrza
wdzierały się dziwne, kolidujące ze sobą zapachy - luźno splecionej juty,
przykrytej potrójnym sklepieniem dżungli i śmierci kryjącej się gdzieś tam w
ciemnościach.
Graphium milon.
To był kobiecy głos, dźwięk, którego Jeremy nigdy dotąd nie słyszał w takich
sytuacjach. Delta Force, obecnie znana już oficjalnie pod nazwą Grupa Stosowania
Walki, nazywała ją GI Jane, ale zdarzało się to rzadko i nigdy nie było w tym
cienia sarkazmu. Wojskowe jednostki przeznaczone do zadań specjalnych twierdziły,
że nie mają w swoich szeregach kobiet, aczkolwiek zarówno w armii, jak i
marynarce wojennej było ich trochę w celach „operacji wojskowych innych niż
działania wojenne". A teraz i w CIA znalazły się kobiety, tworząc personel do
działań specjalnych.
- Graphium milon - mówiła dalej kobieta - piękny przedstawiciel tropikalnej
fauny, wyróżniający się żółtawą kępką włosków na lewym tylnym skrzydle
grzbietowym. To prawdopodobnie samiec, ma cały czerwony brzuszek, choć u motyli
trudno jest określić płeć. - Jej per-łowobiałe zęby połyskiwały zza grubej
warstwy farby kamuflażowej, którą nałożyła w nierówne zielone i czarne pasy.
10
Jeremy otarł pot z oczu. Z wielkich liści roślin, które rosły wszędzie dookoła,
zaczęły padać ogromne niczym groch krople.
- Cholerny deszcz - powiedział głośno. Celownik lunety obserwacyjnej pokrył się
obłoczkiem mgły, sprawiając, że cel stał się niewyraźny, a zjełczałe ghille
przylgnęło Jeremy'emu do ciała. Jego ubiór sporządzony z konopi, płótna i
miejscowej roślinności cały się ruszał od pełzających w nim owadów i stawał się
narzędziem tortur powodującym chroniczne, dokuczliwe swędzenie.
- Czy wy wszyscy w FBI tak bardzo narzekacie? - spytała Jane.
Jeremy, od sześciu lat specjalny agent i od ponad roku członek podlegającej FBI
elitarnej HRT - Jednostki Antyterrorystycznej do Odbijania Zakładników, nie
widział sensu w odpowiadaniu na to pytanie. Byli partnerami w akcji, która
wymagała anonimowości, i zaprzyjaźnianie się z Jane go nie interesowało.
•'¦.¦-
DZIESIĘĆ TYSIĘCY MIL NA WSCHÓD dwaj mężczyźni i kobieta czekali w słabo
oświetlonej sali konferencyjnej o ścianach wyłożonych jasnobrązowym drewnem
orzechowym i oświetlonej maleńkimi lampkami imitującymi srebrne świeczniki. Na
trzech płaskich ekranach telewizorów migał zaśnieżony obraz, który nagle
rozbłysnął, stając się jasny i wyraźny, jak w telewizji kablowej.
- GPS wskazuje nam, że są tutaj, tutaj, tutaj i tutaj - powiedział jeden z
mężczyzn. Stał z prawej strony monitorów i wskazywał na światełko lasera
pośrodku ekranu. Czerwone kropki pojawiły się w czterech punktach wokół polany w
dżungli.
- A gdzie dokładnie jest to „tutaj"? - spytał drugi mężczyzna, siedzący przy
końcu olbrzymiego stołu. Ubrany był w uszyty na zamówienie jasny garnitur w
prążki i w wypucowane na glanc buty od Johna Lobba w kolorze bordowowiśniowym i
od razu widać było, że to najważniejsza osoba w tym gronie.
- Środkowa Indonezja - odparł pierwszy. - Prowincja Irian Jaya, odległy i
odizolowany skrawek dziewiczych lasów tropikalnych, dobrze strzeżony przez miłą
miejscową ludność. Najbliższa miejscowość to wioska plemienna nosząca nazwę
Telambela.
- Telambela? To cholerne miejsce na rozpoczynanie akcji takiej jak ta,
nieprawdaż? - spytał facet w butach za cztery tysiące dolarów.
11
- Raczej lepsze na jej zakończenie - odezwała się kobieta ubrana w nie najnowszy,
ale nadal elegancki kaszmirowy kostium. Wysoka i zadbana chodziła tam i z
powrotem przed oprawnymi w ołowiane ramki oknami, które sięgały aż do
znajdującego się piętnaście stóp nad jej głową sufitu. Przed oczami rozpościerał
się widok Nowego Jorku w nocy.
- Miejmy nadzieję - zgodził się ten, który składał sprawozdanie. Jego głos
brzmiał głucho, jak głos żołnierza wysłanego na beznadziejną bitwę. Najświeższe
dane wywiadu wskazywały, że za kilka dni może mieć miejsce największa w historii
Stanów Zjednoczonych fala terroru. Jeśli te działania w zapomnianym przez Boga
skrawku Trzeciego Świata zawiodą, to ta fala zaleje miejsca, o których najtęższe
umysły CIA i FBI nigdy nawet nie pomyślały.
r'
*
- MAM TEGO WARTOWNIKA z karabinem galil, który właśnie wychodzi z szałasu.
Nazwijmy go Facet z Bandżo.
Jeremy mówił cicho, lewą ręką naciskając przyciski telefonu satelitarnego
NMARSAT, który technicy z działu badań elektronicznych FBI wyposażyli w
specjalnie zmodyfikowane moduły. Drugi strażnik, któremu już nadano imię Castro,
stał na zewnątrz, paląc coronę*.
- Którą masz godzinę? - spytał.
Deszcz, który padał już nieprzerwanie, dostał się do jego niby wodoszczelnego
zegarka i teraz nadawał się on już tylko do wyrzucenia.
- Trzynasta czterdzieści - odpowiedziała kobieta niskim i gardłowym głosem.
Wilgotne powietrze wokół nich wypełniła dziwna mieszanina dźwięków, jakby
pstrykania, pochrząkiwania, obcych słów, które zdawały się wydobywać z głębi jej
gardła i wydostawać przez nos.
Odpowiedź nadeszła skądś z tyłu, z miejsca, w którym leżeli u podnóża stromego
zbocza górskiego.
- Klik hung ktok ktok oum aup - powiedział jakiś ochrypły głos.
- Daj spokój z tym gównem i mów po angielsku - szepnął Jeremy. Odwrócił głowę,
szukając wzrokiem mężczyzny ze szczepu Yani
* La Corona to marka cygar (wszystkie przypisy w książce pochodzą od tłumaczki).
12
ukrytego gdzieś w gąszczu za nimi. Ten mały człowieczek z nakładką z tykwy na
penisie, kółkami z rattanu w nosie i sznurkiem z nanizanymi zębami babirusy na
szyi przyprowadził ich tutaj, a następnie ukrył się w gąszczu, który tylko
tubylcy mogą pokochać.
- Uważaj, co mówisz - wtrąciła się Jane. - Ci ludzie są niezwykle wyczuleni
nawet na ton głosu. Przecież wiesz, że ich przodkowie to łowcy głów.
- Taak, myślę, że widziałem ich raz w cyrku. - Ton Jeremy'ego nie wymagał od
słuchacza nadzwyczajnej intuicji. - Powiedz mu, niech stanie tak, żebyśmy go
widzieli. Nie ufam temu kurduplowi.
- Mówi, że posłaniec nadejdzie z północy, tuż przed zmierzchem -odezwała się GI
Jane po chwili milczenia. - Zmierzch zaczyna zapadać o siódmej trzydzieści
siedem czasu Żulu, a to znaczy, że mamy dwie godziny. Może chcesz, żebym cię
zmieniła na trochę przy lunecie?
Jeremy przetoczył się za kolbę swojego karabinu. Jemu i jego ludziom trzy dni
zajęło dotarcie tu z miejsca, gdzie wyrzucił ich helikopter, nieopodal
przepływającej przez wioskę rzeki. Czekał tam na nich przydzielony do tego
zadania oficer CIA i przedstawił ośmioosobowy zespół tubylcowi, którego imienia
Jeremy nawet nie starał się wymówić. GI Jane, były oficer wywiadu sił
specjalnych, przydzielona teraz do CIA, służyła za tłumacza.
Dlaczego rząd Stanów Zjednoczonych szkoli kogoś w tajemnym indonezyjskim
dialekcie, nigdy nawet nie zaprzątało Jeremy'emu głowy. Dostatecznie dużo czasu
spędził wśród ludzi związanych z wywiadem, aby wiedzieć, że tak naprawdę to nic
nie ma sensu. W przepełnionym tajemnicami wszechświecie po prostu akceptuje się
to, co ci mówią, i prze do celu. Każda niekonieczna informacja okazywała się
nieco więcej niż ciężarem.
- Zostanę tu - odparł Jeremy. Nie miał zamiaru oddalać się od swego karabinu,
dopóki „Posłaniec" - tak w miejscowym slangu nazywano Alego Fallal Mahara,
autora bomb - nie wejdzie między znajdujące się przed nimi chaty. Mahar
odznaczył się w zeszłym roku dokonaniem jedenastu zamachów terrorystycznych na
rozmaite cele na terenie Azji Wschodniej, w których trzysta czterdzieści osób
zostało zabitych, w tym trzydziestu siedmiu Amerykanów.
Jeremy wiedział, że „Posłaniec" miał tu przybyć przed zmierzchem, a on zamierzał
wtedy tu być... i czekać ze specjalnymi pozdrowieniami.
13
•
- A GDZIE SĄ SNAJPERZY? - zapytał facet w butach od Lobba. Wstał z krzesła i
przeszedł wzdłuż stołu. Na chwilę przestały go interesować ekrany telewizyjne, a
zajął się przeglądaniem wycinków z prasy, które jego sekretarze przygotowywali
mu trzy razy dziennie.
- Schowani na linii drzew - odpowiedział mężczyzna zdający sprawozdanie. Trask,
pełniący funkcję szefa personelu, wyprostowany jak struna były żołnierz piechoty
morskiej, wskazał w kierunku dżungli, na wschód od mierzącej może jeden akr,
kwadratowej polany. Na brzegu wolno płynącego strumienia stało pięć jakby
przypadkowo zbudowanych prymitywnych chat. Na ściętym na płasko wierzchołku pnia
drzewa tekowego rosnącego obok największej chaty widniał talerz anteny
satelitarnej. Obraz na ekranie pokazywał, że jest tam mały generator, kilka
baniek po benzynie, poukładane pudełka tekturowe oraz ubrania powieszone na
sznurze rozciągniętym między dwoma drzewami sagowymi. Nie było kobiet ani dzieci,
a sfora psów rozgrzebywała pozostałości po ognisku, usiłując wywąchać jakieś
resztki jedzenia.
- Waller jest tu - ciągnął dalej Trask, po czym nakreślił koło na wschód od chat
i wskazał na południe. - Grupa snajperów Deva tutaj.
- To ilu w sumie? - chciał wiedzieć szef.
- Ośmiu. Trzech szturmowców od zielonych, dwóch z niebieskich, jeden z snajper z
niebieskich i Waller. - Wszystkim było wiadomo, że „zielony" odnosi się do ludzi
z armii, „niebieski" do marynarki.
- A co z tą kobietą z CIA?
- Tak, oczywiście... tłumaczka. Przeszła rozmaite szkolenia, tak jak pozostali,
ale jest naukowcem. Jeśli już do tego dojdzie, to będzie walczyć, ale to nie
jest jej MOS*.
Mężczyzna w butach od Johna Lobba zamknął teczkę z wycinkami prasowymi, położył
ją na masywnym stole konferencyjnym i zwrócił się w stronę ekranu.
- A jeśli go tu nie dopadniemy? Jeśli coś pójdzie nie tak? Jakie są plany
awaryjne?
Kobieta przestała przechadzać się po pokoju i stanęła przy oknie.
* MOS - skrót od Military Occupational Specialty - wyuczona w wojsku specjalność.
14
- Miliony dolarów i niezliczone godziny pracy kosztowało nas wyrobienie
kontaktów, które doprowadziły nas tu, w to miejsce - odezwała się z akcentem
świadczącym o starannym wykształceniu oraz o pochodzeniu z Karoliny Południowej.
Ta dystyngowanie wyglądająca pani - zapewne najbardziej wtedy znana twarz w
Ameryce - skrzyżowała ręce i patrzyła na miasto, którego nigdy nie zdołała
polubić. - To jedyna okazja - dodała. - Jeśli się nie uda, to nie będzie
potrzebny żaden plan awaryjny. . .-¦¦ , .
• .,-
- A WIĘC OD KIEDY FBI opracowuje plany działań wywrotowych wspólnie z armiami
krajów Trzeciego Świata? - zapytała GI Jane. Zdaje się, że przestała się już
interesować skupiskiem chat, a wyglądała na zauroczoną motylem siedzącym na
lufie karabinu Jeremy'ego. - Chodzi mi o to, że wy wszyscy stawiacie raczej na
przestrzeganie prawa, a nie łamanie go, prawda?
- Zasady się zmieniły - stwierdził Jeremy zdawkowo. Otarł krople deszczu z
kaptura ghille i przeczesał wzrokiem krajobraz przed sobą, usiłując wyobrazić
sobie, jak też ta cała operacja się skończy. Według liczącego pięć paragrafów
rozkazu, Mahar ...
biedronowa