George Catherine - Portugalskie wakacje.pdf
(
407 KB
)
Pobierz
427217093 UNPDF
Catherine George
Portugalskie wakacje
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Catherine patrzyła, jak mglista Anglia południowa znika w dole. Samolot zmierzał do
Porto. Siedziała w fotelu przy oknie, obok pary bardzo zajętych sobą młodych ludzi, myśląc z
niecierpliwością o czekających ją wakacjach.
Wiedziała, że zdaniem niektórych spośród jej przyjaciół, jej życie już teraz przypomina
nie kończący się urlop. Pogodnie przyjmowała przytyki w rzadkich chwilach, kiedy się
spotykali, lecz stanowczo broniła swojej decyzji, by zobaczyć trochę świata, zanim się
ustatkuje. Sprzedawanie sukni znanych projektantów na luksusowym liniowcu było pracą
znacznie cięższą, niż podejrzewała większość ludzi. Poza tym, gdyby nie znajdowała się na
pokładzie statku, który przycumował w Lizbonie pewnego słonecznego dnia w czerwcu
ubiegłego roku, nigdy by nie spotkała Any.
Catherine, która uwielbiała Lizbonę najbardziej ze wszystkich portów, zeszła na ląd
najszybciej jak mogła wraz z kilkoma koleżankami z biura płatnika. Podczas gdy jej
towarzyszki piły kawę przed jedną z kafejek, ona powędrowała kawałek dalej, przywabiona
przez wystawę sklepu z torebkami przy Rua Augusta. Ledwo mogła uwierzyć własnym
uszom, słysząc znajomy głos wołający ją po imieniu. Z radosnym okrzykiem obróciła się i
zobaczyła przed sobą drobną, pełną życia postać Any Marii Barroso o czarnych jak atrament
oczach iskrzących się pod ciężkimi brązowymi włosami. Ana miała na sobie stylową
sukienkę zamiast dżinsów i swetra, w których Catherine pamiętała koleżankę ze wspólnych
studiów w Putney.
Ana mocno objęła przyjaciółkę i pocałowała ją w oba policzki.
–
Que maravilha
spotkać cię tutaj! Jesteś na wakacjach,
querida?
Catherine odwzajemniła uścisk z równą energią, wyjaśniając, że wciąż pracuje na
liniowcu.
– Zeszłam na ląd tylko na kilka godzin – statek odpływa o piątej.
Zażądawszy na wyłączność towarzystwa Catherine do tej pory, Ana porwała ją na obiad z
owoców morza w Travessa do Santo Antao. Obie trajkotały bez przerwy, relacjonując, co
zaszło od ich ostatniego rozstania. Ana pracowała ciężko, odkąd skończyła college,
pomagając bratu w obsłudze turystów. Teraz jednak, oznajmiła, Eduardo będzie sobie musiał
poszukać nowego niewolnika.
– Bo wychodzę za mąż! – zakończyła z bezwstydnym tryumfem.
Catherine rozpromieniła się i wzniosła toast wodą mineralną.
– Gratuluję. Myślałam, że jesteś niezłomnie przeciwna małżeństwom.
Ana zarumieniła się, energicznie wzruszając ramionami.
–
Everdade, cara,
ale byłam głupia. Nie wiedziałam wtedy tego, co wiem dzisiaj.
– Cóż takiego odkryłaś?
– Miłość – odparła Ana po prostu.
– Ach, rozumiem. Kim jest ten szczęśliwiec?
– Carlos da Cunha. Catherie zmarszczyła brwi.
– Czy to nie mężczyzna, którego brat wybrał ci na męża?
–
E, sim.
Byłam wtedy wściekła, bo Eduardo chciał zaaranżować moje małżeństwo.
Kiedy się zbuntowałam, on... jak wy to mówicie? Umył od wszystkiego ręce?
– Rozumiem, rozumiem! Kiedy brat przestał naciskać, zobaczyłaś Carlosa w nowym
świetle.
–
Emtamente. –
przytaknęła Ana radośnie. – Dowiedziałam się też, że Carlos chce, żebym
mu pomogła w pracy. To zmieniło wszystko. Widzisz, ja tak lubię pracować w
tur istno.
To
takie interesujące i poznaję tylu ludzi. Nie chciałam być tylko
dona de casa
jak moje siostry.
– Więc Carlos zajmuje się obsługą turystów?
– Z wykształcenia jest
advogado...
prawnikiem... tak jak Eduardo. Teraz jednak jego
rodzice chcą się przeprowadzić do EstoriL zostawiając mu Quinta da Floresta w dolinie Lima.
Carlos podziwia Eduarda i chce przebudować dom dla gości w podobny sposób. – Ana
westchnęła z zadowoleniem. – Więc mu powiedziałam, że jeśli będziemy pracować razem, to
za niego wyjdę. Carlos przysiąg! że zawsze będę mogła robić, co zechcę. A kiedy... kiedy...
Ana zająknęła się i znowu oblała rumieńcem. Catherine uśmiechnęła się ze
zrozumieniem.
– A kiedy ci pokazał, jak cię kocha, wiedziałaś, że jest mężczyzną twojego życia.
– Skąd wiesz?
– Przez ten wyraz w twoich oczach, skarbie. Catherine poklepała Anę po ręce, czując się
starsza o całe stulecia, a nie zaledwie o miesiąc czy dwa.
– Mam nadzieję, że będziesz bardzo szczęśliwa.
– Nie liczę na cud. Będę pracować ciężko nad moim małżeństwem – zapewniła ją Ana,
po czym zaczęła się domagać wieści o życiu przyjaciółki.
– Zaczęłam się rozglądać za jakąś pracą na stałym lądzie – wyznała Catherine,
wzdychając. – Obawiam się, że nadszedł czas, by się włączyć w wyścig szczurów, choć wierz
mi, praca na statku to nie przelewki. Sprzedaję w butiku, prowadzę księgi rachunkowe,
urządzam pokazy mody i próbuję nie dostać klaustrofobii w maleńkiej kabinie, którą dzielę z
koleżanką. Z drugiej jednak strony dobrze zarabiam, poznaję ciekawych ludzi i mam nadzieję
zwiedzić trochę świata.
– I nigdy nie jesteś
enjoada?
Nie dostajesz choroby morskiej? – spytała Ana,
wykrzywiając się złośliwie.
– Na szczęście nie. Chociaż nie powiem, żebym szczególnie lubiła życie na statku przy
sztormie o sile dziesięciu stopni w skali Beauforta.
Ana skinęła na kelnera, by zapłacić rachunek.
– A Dan? Nic o nim nie mówisz. Nie jesteście już razem? Twarz Catherine
znieruchomiała.
– Nie. Kiedy tylko skończył studia, dał mi boleśnie jasno do zrozumienia, że w jego
planach na przyszłość nie ma dla mnie miejsca. Więc kiedy się dowiedziałam o pracy na
statku, zgodziłam się bez wahania. To był sposób, żeby dojść do siebie.
Wzruszyła filozoficznie ramionami, odrzucając na plecy ciemne włosy.
– A ty, Ano? – spytała łagodnie. – Uporałaś się z żałobą? Przyjaciółka skinęła poważnie.
–
Mais ou menos.
Nadal płaczę,
naturalmente.
Ale życie idzie na przód,
não é? –
Rozpromieniła się. – Nigdy jednak nie zapomnę twojej życzliwości. Śmierć matki i brata w
ciągu kilku dni była dla mnie tak ciężkim ciosem, że bez ciebie nigdy bym się po niej nie
podniosła.
Sięgnęła przez stół i ujęła dłoń Catherine.
– Ale porozmawiajmy o czymś weselszym. Obiecaj, że przyjedziesz na mój ślub! Zrób
sobie małe wakacje w Quinta das Lagoas. Bardzo tęsknię do towarzystwa. Moje siostry są
ciągle zajęte swoimi rodzinami. – Wykrzywiła się. – Przyjechałam teraz do Lizbony na
baptismo
najmłodszego syna Leonor. Nie mogę się doczekać, żeby wrócić do pracy, do
domu! Powiedz, że zostaniesz na trochę,
querida.
Będzie mi tak miło!
Nie można było odmówić. Zresztą Catherine nawet przez moment nie zamierzała tego
zrobić. Zawsze intrygowały ją opowieści Any o
jej
rodzinie i domu w Minho na północy
kraju. Jej znajomość Portugalii ograniczała się do rzadkich odwiedzin w Lizbonie, kiedy
zawijali tam do portu.
Lotnisko w Porto, maleńkie w porównaniu z Heamrow, oczarowało Catherine od
pierwszej chwili. Włożyła ciemne okulary i zawiązała na głowie szał, by się ochronić od
silnego słońca. Jak zawsze w Portugalii, wszyscy byli uprzejmi i mili, włączając w to
młodego człowieka z firmy wynajmującej samochody, który ku jej zdumieniu czekał na nią,
kiedy wyszła z budynku lotniska.
– Panna Ward? – spytał.
Catherine, która spodziewała się, że będzie musiała go szukać, uśmiechnęła się ciepło. W
niezwykle krótkim czasie dopełniono koniecznych formalności, młody człowiek wręczył jej
kluczyki od niemal nowego forda fiesty i dziewczyna ruszyła przed siebie.
Przez chwilę prowadziła bardzo ostrożnie, przyzwyczajając się do prawostronnego ruchu.
Wkrótce jednak mogła podziwiać widoki rozciągające się z szosy biegnącej wzdłuż wybrzeża
do Viana do Castelo i dalej do Valenca do Minho.
Catherine celowo nie określiła dokładnie godziny swojego przybycia i nie czuła presji, by
się śpieszyć. Atmosfera wiejskich okolic Portugalii sprawiała, że wszelki pośpiech wydawał
się bezsensowny. Wkrótce dziewczyna zwolniła, by przyjrzeć się lepiej zalanej słońcem
okolicy. Mijała grupki uśmiechniętych przechodniów na chodnikach po obu stronach drogi i
wozy wyładowane beczkami winogron, ciągnięte przez woły z lirowato wygiętymi rogami
oraz w rzeźbionych drewnianych jarzmach. Prowadziły je często krzepkie, smagłe kobiety
wędrujące obok bez pośpiechu w doskonałej harmonii z otoczeniem. Catherine westchnęła z
zachwytu. Jej życie od dawna pędziło na oślep. Zanim rozpocznie następny etap kariery,
wykorzysta w pełni to nieoczekiwane iriterludium.
Po mniej więcej godzinie zobaczyła drogowskaz z napisem Ponte de lima. Poczuła falę
podniecenia. Skręciła z głównej szosy na drogę meandrującą wzdłuż brzegów rzeki limy
przez spalony słońcem krajobraz. Wydawało się, że czas stanął w miejscu w sennych
wioskach, które mijała. Niektóre liczyły zaledwie parę domów skupionych wokół kościoła.
Nie miała problemu ze znalezieniem Quinta das Lagoas, łatwym do rozpoznania dzięki
imponującej łukowej bramie w murze biegnącym wzdłuż drogi. Wrzuciła kierunkowskaz,
zaczekała aż z hukiem przejedzie ciężarówka, po czym ostrożnie przeprowadziła samochód
przez bramę i ruszyła wąskim żwirowanym podjazdem. Kiedy Catherine znalazła się bliżej
domu, otwarła szerzej oczy ze zdumienia. Ana nazywała Quinta das Lagoas farmą, lecz
przypominało ono raczej niewielki dwór. Kiedy wjechała z jasnego blasku słońca w czarny
jak smoła cień rzucany przez dom i skierowała się ku wjazdowi na podwórze, przez moment
przestała cokolwiek widzieć. Ku swemu przerażeniu niespodziewanie znalazła się oko w oko
ze zniszczoną półciężarówką. Z całej siły wcisnęła hamulec, aż uderzyła głową w oparcie,
kiedy samochód zatrzymał się tuż przed nią.
Nie zdążyła się jeszcze otrząsnąć z szoku, gdy drzwi otwarły się gwałtownie i czyjeś
zręczne ręce odpięły jej
pasy, uniosły ją z samochodu i postawiły na ziemi. Gdy władze
umysłowe w pełni jej wróciły, przekonała się, że opiera się o muskularne męskie ciało.
Odsunęła się pospiesznie, zmieszana i zawstydzona, próbując się uśmiechnąć do swego
wybawcy. Jego wygląd robił wrażenie nawet na kimś tak oszołomionym jak ona. Miał na
sobie tylko zniszczone dżinsy przetarte na kolanach. Nagi tors był opalony i muskularny.
Mężczyzna mówił coś szybko i z naciskiem, lecz zaskoczona dziewczyna nie mogła sobie
przypomnieć ani słowa po portugałsku.
–
Desculpeme
– szepnęła schrypniętym głosem, i na twarz wypłynął jej rumieniec, kiedy
zauważyła w głębi grupkę podobnie ubranych mężczyzn, z zainteresowaniem
przyglądających się całej scenie. Nagle usłyszała radosny okrzyk z galerii biegnącej na
wysokości pierwszego piętra domu. Ana zbiegła po schodach i chwyciła Catherine w
ramiona, przepraszając, że nie wyszła od razu na powitanie, i równocześnie zalewając
potokiem wymówek mężczyznę przyglądającego się im z krzywym uśmieszkiem na brudnej
twarzy. Odprawiła go gestem, po czym poprowadziła gościa schodami do holu, co sprawiło,
że Catherine zapomniała o całym incydencie.
– Witamy w Quinta das Lagoas! – zawołała radośnie Ana.
Przybyła rozglądała się z nie ukrywanym podziwem po pomieszczeniu o marmurowej
podłodze, drewnianym suficie i bielonych ścianach, na których zawieszono obrazy i piękne
ceramiczne talerze. We wnęce między oknami stała zbroja, pod ścianami ustawiono krzesła o
prostych skórzanych oparciach nabijanych ćwiekami, a na środku pomieszczenia znajdował
się długi stół nakryty bieżnikiem wyszywanym w heraldyczne motywy, z brązowym
kandelabrem na jednym końcu i stosem starych, oprawnych w skórę ksiąg na drugim.
– Jak ci się podoba dom? – dopytywała się Ana. – Czujesz się już lepiej? Miałaś dobry
lot? Udało ci się trafić bez przeszkód,
querida?
Tak się martwiłam! Czemu się nie zgodziłaś,
żebym wysłała kogoś po ciebie?
– Stop, stop! – zaprotestowała dziewczyna ze śmiechem. – Twój dom jest wspaniały,
skarbie, lot miałam doskonały, bardzo przyjemnie mi się tutaj jechało. Szkoda, że musiałam
narobić tyle zamieszania swoim przybyciem!
– Na pewno nic ci się nie stało? Więc pozwól, że cię oprowadzę.
– Ana! – W wejściu pojawiła się krępa kobieta w średnim wieku. Na jej twarzy malował
się wyraz wymówki. –
Espera!
Ana uśmiechnęła się czule.
Plik z chomika:
ewadyjak1954
Inne pliki z tego folderu:
62.zip
(1785 KB)
60.zip
(2809 KB)
52.zip
(1135 KB)
54.zip
(1333 KB)
53.zip
(1139 KB)
Inne foldery tego chomika:
~Harlequin
~Harlequin(1)
barbara cartland
Gorący Romans
Gwiazdka miłości
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin