Izabela Szolc
NAGA
Redakcja: Jacek Okarmus
Korekta: Joanna Skóra
DTP: Wydawnictwo AMEA
Okładka i logo serii: Twożywo
Wydanie I 2010
ISBN 978-83-929229-1-9
Druk i oprawa:
Drukarnia Wydawnicza im. W.L. Anczyca SA
ul. Wrocławska 53,30-011 Kraków
Copyright by Wydawnictwo AMEA 2010
\aB
Wydawnictwo AMEA
Budzyń 111, 32-060 Liszki
tel. 012/256 02 56, faks 012/256 02 50
www.amea.pl
e-mail: amea@amea.pl
To, co łączy wszystkie kobiety, to bycie kobietą.
Bette Davis
To okropne. Naprawdę okropne. Robi mi się zimno.
Dowiedziałam się właśnie, że mój mąż ma dziecko
z inną kobietą. Szok! Jak mógł to tak długo ukrywać?! A ja
-jak mogłam się nie zorientować? Chyba że chciałam... To
taka zastarzała, „studencka" sprawa. Sprawa sprzede
mnie. Sprzed nas. Co tu wyjaśniać? Patrzy na mnie jak
ogłupiały, kiedyja, w histerii, padam jak ścięta na podłogę
i zaczynam się wić z bólu. Z prawdziwego fizycznego bólu,
który brzmi jak pękanie żeber. Czochram się o brudny
dywan w swojej pracowni i nagle widzę, że leżę twarzą na
zmiętym celofanie, pełnym rozpadających się szprotek,
które kot ukradł i cwanie podrzucił pod biurko. Śmiech,
płacz.
Mówię, że chodzi mi o kłamstwo, jakiego się wobec
mnie dopuścił. A przecież w rzeczywistości chodzi mi
o dziecko. O to, że jest!
- Wiedziałem, co robię, że ci nie powiedziałem.
Biorę ten śmierdzący woreczek pełen srebrzystych
trupków, ogonów małych syrenek - rozłażą mi się w rę-
kach. I rzucam tym wszystkim w mężczyznę, który jest
miłością mojego życia. W mężczyznę, którego nie mogę
opuścić, bo bym umarła. Któremu muszę wszystko wyba-
czyć, a całą zgryzotę, ból i urojoną winę wziąć na siebie,
jakbym była żelaznym motylem. Jestem tylko zranionym
do głębi człowiekiem. O Boże!
7
Worek nie pęka i sardynki uderzają o ziemię. Teraz do-
piero znużone szwy puszczają...
- Otworzę tu okno - mówi. - Przyniosę ci wody, a może
wolisz kawy? Co ty z siebie zrobiłaś? Gdyby cię ktoś teraz
widział...
Gładzi mnie po włosach i z trudem - bo choć jestem
lekka, to się zapieram - podnosi mnie.
- Wszystko się ułoży - szepcze w moją grzywkę.
„Wiem! Przecież wiem!" - chcę odkrzyknąć. I to jest
w tym wszystkim najgorsze: że nie znajdzie się nikt, kto
mógłby mnie dobić. Zabić. I czuję lód w dole brzucha, i ro-
dząca się tam pustka ogarnia po kolei wszystkie moje
członki, i wyrywa mi się z ust zwierzęcy skowyt. Cierpnę,
pozwalam się zanieść do sypialni, jakbym była małą
dziewczynką. Jakby nosił mnie ojciec, kiedy zasnęłam
w łóżku rodziców, oglądając film. Mąż wciska mi w zęby
jakąś gorzką tabletkę, którą przegryzam na pół i łykam.
Czuję jej ślad głęboko w gardle.
Kiedy zadzwoni jakiś telefon, mąż będzie mówił, że
mnie nie ma. Że nagle pochorowałam się i nie mogę po-
dejść do aparatu. „Nie, to nic poważnego, pocierpi parę
dni". Albo będzie mówił, że śpię.
I przypomina mi się - mnie, najlepszej z historii, pierw-
szej z biologii, prymusce - zdanie, które wypowiedziała
Elżbieta I, kiedy jej śmiertelny wróg, Maria Stuart, uro-
dziła syna: „A ja jestem jak suchy pień!".
Czuję się punktem. Nie mogę się ruszać. Nie mam gdzie
pójść. Nie potrafię się zmienić.
Najgorzej jest rano, zaraz po przebudzeniu. Nie pa-
miętam swoich snów. Może to one, a może złość i żal, że
istnieje następny dzień, chociaż świat powinien się skoń-
czyć, budzą we mnie tę pustkę. Bezruch.
Pozwoliłam zrobić sobie to zdjęcie. Mój przyjaciel,
młody malarz, potrzebował wjakiejś kompozycji umieścić
nagą, a mnie brakowało cierpliwości, by mu pozować. Nie
byłam i nie jestem w stanie długo wytrzymać w tej samej
pozycji. Za bardzo mnie to nudzi; zbyt prozaicznie boli
mnie kręgosłup. Znajomi, podejrzewający u mnie charak-
ter kota, mylą się na całej linii. Jestem raczej jak pies -
„kręci-wierci" spaniel albo coś takiego. W marzeniach za-
wsze występuję jako pies myśliwski: wierny, lojalny,
szybki. Kto by pomyślał, że takie rzeczy chodzą mi po gło-
wie, gdyby spojrzał na moje ciało: długie, drobnej kości?
To zdjęcie, z którego powstał obraz, jest tak skadrowane,
że na górnej krawędzi układają się blade, rozchylone usta;
zagubiony lok. Dół fotografii zamyka spojenie łonowe.
Linia jest czysta, bo wszystkie włosy zostały zgolone. Jak
w klasycznym malarstwie Ingres'a albo erotycznej man-
dze. Nic, czystość. Niewinność. Stulony początek. Ręce
błądzą po tym ciele. Na jednej dłoni dwa pierścionki -
srebrne i tanie. Jeszcze nie mam obrączki (choć w tam-
tych czasach znam już swego przyszłego męża). Sfotogra-
fowane ciało jest zdrowe i mocne. Bez historii, bez
tajemnicy. To ciało, które czeka.
Mogłoby być ciałem Śnieżki.
Tak, naga mogłaby być Śpiącą Królewną; mogłaby być
Złą Królową.
Tyle złudnych dróg, tyle rozwiązań.
Miałam siedemnaście lat i ochotę na dziecko. Taka
ochota przychodzi z pierwszą miłością.
***
Potem dwie nierządnice przyszły do króla i stanęły przed nim.
Jedna z kobiet powiedziała: «Litości, panie mój! Ja i ta kobieta
mieszkamy w jednym domu. Ja porodziłam, kiedy ona była
w domu. A trzeciego dnia po moim porodzie ta kobieta również
porodziła. Byłyśmy razem. Nikogo innego z nami w domu nie
było, tylko my obydwie. Syn tej kobiety zmarł w nocy, bo położyła
się na nim. Wtedy pośród nocy wstała i zabrała mojego syna od
mego boku, kiedy twoja służebnica spała, i przyłożyła go do swo-
ich piersi, położywszy przy mnie swego syna zmarłego. Kiedy
rano wstałam, aby nakarmić mojego syna, patrzę, a oto on mar-
twy! Gdy mu się przyjrzałam przy świetle, rozpoznałam, że to nie
był mój syn, którego urodziłam». Na to odparła druga kobieta:
«Wcale nie, bo mój syn żyje, a twój syn zmarł. Tamta zaś mówi:
«Właśnie że nie, bo twój syn zmarł, a mój syn żyje». I tak wy-
krzykiwały wobec króla. Wówczas król powiedział: «Ta mówi: To
mój syn żyje, a twój syn zmarł; tamta zaś mówi: Nie, bo twój syn
zmarł, a mój syn żyje».
Następnie król rzekł: «Przynieście mi miecz!» Niebawem przy-
niesiono miecz królowi. A wtedy król rozkazał: ((Rozetnijcie to
żywe dziecko na dwoje i dajcie połowę jednej i połowę drugiej
Wówczas kobietę, której syn był żywy, zdjęła litość nad swoim
synem i zawołała: ((Litości, panie mój! Niech dadzą jej dziecko
żywe, abyście tylko go nie zabijali!)) Tamta zaś mówiła: ((Niech
nie będzie ani moje, ani twoje! Rozetnijcie!)) Na to król zabrał głos
i powiedział: ((Dajcie tamtej to żywe dziecko i nie zabijajcie go!
Ona jest jego matką». Kiedy o tym wyroku sądowym króla do-
wiedział się cały Izrael, czcił króla, bo przekonał się, że jest ob-
darzony mądrością Bożą do sprawowania sądów1.
1 Pierwsza Księga Królewska, 3,16-3,28, Biblia Tysiąclecia, Pallottinura,
Poznań-Warszawa 1980.
Wychowano mnie na mózg. Intelektualistkę, a nie la-
dacznicę. Intelektualistkę, a nie kurę domową. Nie zda-
wałam sobie sprawy, jakie to durne. Że nie ma takich
podziałów. Nie istnieją. Nierządnica Maria Magdalena
zmienia się w filozofkę, trawiącą czas nad nagą czaszką.
Co odważniejsi w czasach nowożytnych mówili o niej jako
o najlepszym uczniu Chrystusa. W każdym razie ja (mózg)
potrafię swojej kości (ciału) sporo narzucić, od wielu rze-
czy się powstrzymać. Pozbawiać się, pozbawiać i pozba-
wiać: jedzenia, radości, tańca, by tylko zniknęło to ciało.
Ciało, które sprawiło, że ojciec przestał ze mną rozmawiać.
Ciało, dzięki któremu moja matka bliska jest obwąchiwa-
nia mi majtek i zakazuje noszenia sukienek. Mój przyszły
mąż, kiedy pierwszy raz się kochamy, a ja mam lat siedem-
naście, mówi: „Jak ty jesteś ślicznie zbudowana". Wtedy
świta mi w głowie, że już go nie opuszczę. Kocham go.
Kocham go. Zakazał mi myśli o posiadaniu dziecka.
Przyjęłam to.
Myślałam, że mam jeszcze czas. Że przyjdzie po trzy-
dziestce, czterdziestce, a nie teraz - niezapowiedziana,
w dwudzieste piąte urodziny. Wiedziałam, że raczej nie
będę miała dziecka. Nie zdawałam jednak sobie sprawy
z tego, co to w pełni oznacza, aż do teraz. Rozpacz.
I nagle wiem, że wszystko, co przeżywam, to żałoba.
Opłakuję nigdy nie mające się urodzić dziecko. Dziecko,
którego miejsce jest już zajęte.
- To powinno być moje dziecko, a nie tej suki - wrzesz-
czę. - Przecież się kochamy. Kochamy się? To tak, jakby
ukradła kawałek ciebie.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Bo zapomniałem. Zapomniałem o tamtym życiu.
Wiesz, że nawet pomyliłem imię. Nie pamiętałem.
- Bo nie chciałem cię stracić.
Na te słowa wybucham strasznym, obłąkańczym śmie-
chem.
- Nigdy, nigdy bym się z tobą nie związała, gdybym
wiedziała. Nie po hecach z moimi przyrodnimi siostrami.
Pozbawiłeś mnie możliwości decyzji. Wtedy i w ogóle. Nie
będę miała z tobą dziecka. To jest okrutne.
- Wobec mnie czy ciebie?
W tym całym zamieszaniu ginie mężczyzna. Zostają
dwie kobiety i dziecko.
Zakazałam zbliżania się do siebie. Nie mogę znieść do-
tyku, penetracji. Chcę być sama, zamknięta niczym posąg.
Tymczasem najwyraźniej zamieniam się w matrioszkę.
Ja, która nigdy nie paliłam, teraz zużywam dziennie
paczkę papierosów. Jeszcze biegunki, upławy, bóljajników.
Jestem już pewna, że to ciąża, ale nie rezygnuję z łykania
marvelonu. Nie idę też do lekarza. Ślęczę nad kompute-
rem, to jedyny dla mnie teraz zawór bezpieczeństwa.
Miesiączka spóźnia mi się już dwa tygodnie, a rano, po
wyjściu z łóżka, łapią mnie mdłości. Łóżko jest wąskie,
12
panieńskie. Niczym żelazna dziewica śpię w swojej pra-
cowni. Nie daję się pocieszyć, nie daję sobie przemówić do
rozsądku. Krzyczę na propozycję umycia włosów. Tak, on
chciał zaprosić mnie do łazienki i wziąć moją małą głowę
w duże, silne dłonie (piękne; to na nie pierwsze zwróci-
łam uwagę u swojego męża - opalone ręce z gładkimi nad-
garstkami, cudowne). Wmasować szampon, spłukać,
podać odżywkę - byłaby to czysta pieszczota... Nie! Nie
zgadzam się. Dla mnie nie da się połączyć bólu z rozkoszą
(albo tylko tak mi się wydaje). Po wtóre, jeśli pozwolę, by
ten rozdzierający ból ustał, to czy nie będzie tak, jakbym
była tylko chwilową histeryczką, jakby życie - bez niego -
było tylko społecznym fałszerstwem? Czy ktoś, kiedy nie
płaczę, spróbuje mnie zrozumieć? Pojmie krzywdę, którą
mi wyrządzono?
W pracowni jest lustro; wisi na ścianie, do której bo-
kiem przystawiono biurko. Stare, zaśniedziałe na rogach
- mąż znalazł je na śmietniku. Ktoś wydobył je z ozdob-
nej ramy i wyrzucił, ale wiekowy kryształ nie pękł. Ma
dwa, dwa i pół metra wysokości. Do domu tachało je
dwóch mężczyzn. Czasem, kiedy pracuję, obracam się
lekko i patrzę w srebro. Widzę odbicie - niby ja, a jednak
nieja. My dwie - czuję się wtedy mniej samotna. Pewnego
dnia nakryłam swego szarego, tłustego kota, jak stojąc na
tylnych łapach, przednimi chciał się wydrapać przez lu-
stro na drugą stronę rzeczywistości. Nie udało mu się i dał
sobie spokój. Ja nie jestem kotem.
Zrzucam dres, w którym zwykle piszę (ubranie nie uci-
ska, bezkształtne, bez tożsamości, jaka mogłaby rozpra-
szać). Naga, przeglądam się w lustrze. Schudłam, ale to
akurat jest najmniej ważne. Łono zakwitło włosami. Brzuch
jest napuchnięty. Twardy i gorący. Piersi nie mieszczą się
13
już w dłoniach, którymi próbuję je nakryć. Sutki znalazły
sobie ścieżkę pomiędzy kościstymi palcami i wychynęły na
świat. Jestem przekonana, że gdybym nacisnęła mocniej,
na sutkach pokazałyby się krople mleka. Mleka, które, jak
dowodzą naukowcy, składem chemicznym nie różni się od
łez. Moje piersi by się rozpłakały. Jestem beksą.
Ciąża rzekoma, ciąża urojona, ciąża histeryczna. Przy-
darzyło się to kiedyś suce mojej koleżanki, która przez
wiele kolejnych lat nie miała miotu. Jestem tą suką. Nie-
realne pragnienie ciałem się stało. Coś, co powinno być
godne podziwu, jest powodem, dla którego będą się nade
mną litować albo śmiać ze mnie. Albo mówić: „Dobrze jej
tak!". Od jednego do drugiego można dojść jak po sznurku.
Rachela zaś widząc, że nie może dać Jakubowi potomstwa, za-
zdrościła swej siostrze i rzekła do męża: «Spraw, abym miała
dzieci; bo inaczej przyjdzie mi umrzećh Jakub rozgniewał się na
Rachelę i odparł: «Czyż to ja, a nie Bóg, odmawiam ci potom-
stwa?» Wtedy ona powiedziała: «Mam niewolnicę Bilhę. Zbliż się
do niej, aby urodziła dziecię na moich kolanach; chociaż w ten
sposób będę miała od ciebie potomstwo». Dała mu więc swą nie-
wolnicę Bilhę za żonę, i Jakub zbliżył się do niej. A gdy Bilha po-
częła i urodziłajakubowi syna, Rachela rzekła: «Bógjako sędzia
otoczył mnie opieką; wysłuchawszy mnie dał mi syna»2.
- Bękart. Pierdolony bękart!
- Tak powiedzieli?
2 Księga Rodzaju, 30,1-30,6, Biblia Tysiąclecia, Pallottinum, Poznań-Warszawa
1980.
14
- Powiedzieli: „Kiedy z nim mieszkałeś, to był twój syn,
od kiedy się wyprowadziłeś, to jest bękart".
- Czujesz coś do niego?
-Co?
- Boja wiem... Może poczucie tożsamości?
- A ty czujesz coś do swoich obciętych paznokci, po-
rzuconych zębów?
- Powiedziała: „Będziemy mieli dziecko". I żeby nie
było nieporozumień: nie usunie.
- Nie powiedziała, że jest w ciąży? „Jestem w ciąży", ra-
czej tak o sobie mówią kobiety...
- Ożeniłem się z nią, bo trzynaście lat temu nikt nie
wiedział, że można inaczej. Komuna upadała, Kościół dął
w trąby.
- Mówiła, że czasem się uśmiechałeś, kiedy ktoś przy-
chodził.
- Przy swojej rodzinie nigdy.
- A przy jej rodzinie?
- Byłem dobrze wychowany.
- To obrzydliwe.
- Ciebie nie powinno to brzydzić. Jedynie mnie.
- Wyszedłem z domu, jak co dzień. Po...
lili_88