096 - Pętla bieszczadzka.pdf

(552 KB) Pobierz
Ewa wzywa 07...nr.96 Pętla Bieszczadzka – M. Łohutko
1
lesiojot
959587508.001.png
Ewa wzywa 07...nr.96 Pętla Bieszczadzka – M. Łohutko
2
959587508.002.png
Ewa wzywa 07...nr.96 Pętla Bieszczadzka – M. Łohutko
— Na pogodę nie ma rady — powiedział prezes, a wszyscy obecni skinęli
głowami. — Nic tu nie zawiniłem ani ja. ani też instancja związkowa. Wycieczkę
zaplanowaliśmy wcześniej, przedtem specjalnie ustaliliśmy, że w tym okresie
jest w Bieszczadach najczęściej ładna pogoda, a tłok się jeszcze nic zaczaj. I tu,
prawda, widzicie, jaka sytuacja.
— Nic to. prezesie — wykrzyknął główny księgowy Okoński. — Podawali przez
radio, że ten deszcz to zbawienie dla jarych zbóż. Nie mówiąc już o okopowych!
Wycieczkowiczów rozlokowano w tak zwanej kwaterze prywatnej. W dwóch
pokojach na piętrze zamieszkały kobiety, w trzech na parterze — mężczyźni.
Sugestie na temat stworzenia pokoi koedukacyjnych zdecydowanie odrzucili
zarówno prezes, jak i przewodnicząca rady zakładowej. W sumie w pięciu izbach
zmieściła się cala dwudziesto sześcioosobowa grupa.
Wszędzie było ciasno, całą prawic powierzchnie zajmowały łóżka. Wszyscy
zebrali się w największym, dziewięcioosobowym pokoju na parterze. Z teczek i
walizek wypłynęły na wierzch butelki, szklaneczki, podróżne blaszane kieliszki.
Kilka kobiet przygotowywało kanapki.
— Więc plan jest taki — mówił dalej prezes. — Dziś wieczorek zapozna w czy,
bo musimy się. prawda, zapoznać.
Rozległy się śmiechy, prezes chrząknął z zadowoleniem. Dowcip się udał; poznać
się miały osoby, które znały się jak przysłowiowe łyse konie, zajmując od szeregu
lat kierownicze stanowiska w spółdzielni. Szeregowych pracowników było
zaledwie kilku i to zabranych na wycieczkę dla przyzwoitości.
— Bardzo mi się podoba propozycja prezesa — powiedział z kąta inżynier
Kubiak. — Ale pozwolę sobie nieco ją rozwinąć. Jeżeli chodzi o personalia, to
zdaje się, nie czekają nas żadne zaskoczenia. Uważam, że moglibyśmy urządzić
sobie pewną grę. która wypełniła już bez reszty wiele wieczorów ludziom na
różnych poziomach intelektu i drabiny społecznej. Nazwałbym to wieczorom
prawdy.
— Co chcecie przez to powiedzieć, inżynierze? — zapytał prezes. W pokoju
rozległy się pomruki niezadowolenia.
— Reguły gry są proste — mówił jednak Kubiak nie zrażony. — Zresztą nie są
3
Ewa wzywa 07...nr.96 Pętla Bieszczadzka – M. Łohutko
sztywne, można je zmieniać w zależności od umowy. Jest wariant z fantami na
przykład. Ja pana o coś pytam, pan mi mówi nieprawdę...
— Zaraz, ale po czym poznamy, że to nieprawda? — krzyknął księgowy
Okoński.
— Może być chociażby tajne glosowanie. I jeżeli wypadnie, że pan powiedział
nieprawdę, daje pan fant. Na przykład kapelusz, jeżeli go pan ma akurat na
głowie. Albo marynarkę. Albo powiedzmy podkoszulek.
— Ten jak coś wymyśli, to nie wiadomo, czy ś miać się z tego, czy płakać —
powiedziała jedna z kobiet szykujących kanapki. Kubiak zignorował ją. więc
ciągnęła dalej, ale już głośniej, wyraźnie zwracając się do inżyniera. — Pan tak
lekkomyślnie proponuje, a ja już mniej więcej wiem, jak by się to skończyło. To
pan dałby najwięcej fantów. A jak wykupić?
— Myli się koleż anka — wreszcie ją zauważył. — Nie dałbym żadnego fantu. Bo
niby dlaczego miałbym kłamać? Żyję w sposób wręcz wzorowy. Mam jedną
kochankę od kilku lat i pozostaję jej wierny. I żonę mam również jedną, czyli
zgodnie z prawem. I obie niewiasty wiedzą dobrze o sobie, czują nawet do siebie
coś w rodzaju sympatii. A że sporo piję? Racja, piję. Ale wyłącznie za swoje
pieniądze i w alkohol zaopatruję się w lokalach, nad którymi piecze sprawuje
Polski Monopol Spirytusowy. Przynoszę państwu niezły dochód. Natomiast co
do pracy, to,..
— To ta gra miałaby obejmować również sprawy służbowe? — wtrącił się
prezes.
— A dlaczegóż by nie? — zapytał Kubiak. — Wszak praca stanowi istotną,
niezastąpioną część życia każdego człowieka.
— Jeżeli to ma dotyczyć i prany, ja się nie zgadzam — powiedział prezes
stanowczo. — To znaczy chciałem się wyrazić, że nie uważam tego pomysłu za
najlepszy i glosowałbym przeciw. Przyjechaliśmy tu, żeby, prawda, odpocząć,
odprężyć się. łyknąć świeżego powietrza. Powinniśmy zapomnieć o pracy.
Wracajmy więc do programu. Dzisiaj, jak mówiłem, wieczorek za-poznawczy, a
od jutra zaczynamy objeżdżać Pętlę Bieszczadzką. Następny nocleg w
Ustrzykach Górnych, a w niedzielę wczesnym popołudniem wyruszamy do
domu, żeby, prawda, jeszcze dobrze odpocząć przed zadaniami czekającymi nas
w poniedziałek. Jest ktoś przeciw? Nie widzę. Ktoś się wstrzymał? Nie widzę. W
takim razie porządek dzienny oraz nocny uważam za przyj ęty.
Następnie opowiadano tak zwane kawały. Ludzie powoli rozchodzili się do
swoich pokoi, rozmawiali w małych grupkach, trochę pili. Niektórzy wybrali się
na spacer, ale szybko wrócili, bo ciągle padało. Nieco mniej co prawda, ale
jeszcze nie na tyle, żeby móc wyjść na dwór bez parasoli, o których oczywiście
nikt nic pomyślał przed wyjazdem.
Po godzinie przybiegł do prezesa Jakubczyk, kierownik zaopatrzenia.
— Panie prezesie, Kubiak pije z obcymi w gospodzie — powiedział zdyszany. —
4
Ewa wzywa 07...nr.96 Pętla Bieszczadzka – M. Łohutko
Z wszystkimi się brata, jak to on po wódce.
— No, a co ja, uważacie, mam do tego? Takie rewelacje, że Kubiak pije,
zostawcie dla innych. Ja o tym wiem. Co ja mogę? Może wreszcie ktoś zlituje się
i da mu trochę po łbie, żeby, prawda, wiedział, że jak ju ż pić, to w odpowiednim
towarzystwie.
Rano znów mżyło. Ludzie z trudem odrywali od poduszek ciężkie głowy, ale
prezes był nieubłagany. Osobiście wyciągał spod kołder co bardziej opornych,
boleśnie nacierał uszy. Jedno z łóżek było nie rozesłane,
— Kto tu miał spać? — zapytał. — Zdaje się, że wszystkie łóżka zajęliśmy.
— Chyba inżynier Kubiak — mruknął ktoś,
— Właśnie, Kubiak. Co z nim? Widział go kto? No, czy widział kto Kubiaka
rano? — irytował się prezes. Przez długą chwilę nikt nie odpowiadał. — Więc jest
Lak: Kubiak nie wróci! na noc, prawda? Co się mogło siać? Przecież nie śpi
nigdzie na deszczu. No. panowie, zadanie bojowe. Kropnąć się we wszystkich
kierunkach. Rozejrzeć się, popytać ludzi. Za pól godziny wyjeżdżamy na
śniadanie,
Inżyniera jednak nie odnaleziono i nikt nie przyniósł na jego temat żadnych
informacji. Po naradzie postanowiono jechać na śniadanie i zostawić Kubiakowi
wiadomo ść. W autobusie nastroje były kiepskie. Ktoś, kto jeszcze do końca nie
wytrzeźwiał, zaintonował jakąś piosenkę, ale po chwili umilkł i zawstydzony
przeprosił nie wiadomo kogo.
Prezes przesiadł się na wolne miejsce obok Szafrańskiej, kierowniczki kadr.
— Głupia sprawa — powiedział patrząc na zamazaną deszczem szybę. —
Czułem, że on coś zmaluje. Jak pani myśli — co się stało?
— Chyba poszedł w kurs. jak to ma w zwyczaju. Pewnie gdzieś pije albo
odsypia. Może jest kilkadziesiąt kilometrów st ąd? Podobno wieczorem pił z
szoferami.
— Przecież nie sposób dorosłego człowieka pilnować na każdym kroku —
uspokajał siebie prezes. — Co, miałem go związać i nie pozwolić mu iść do tej
knajpy?
— A mo że on gdzieś teraz siedzi i śmieje się z nas, że narobił nam kłopotów?
To by było do niego podobne.
Ale sprawa nie dawała spokoju prezesowi, który był zarazem kierownikiem
wycieczki. Podczas obiadu telefonował z restauracji, żeby dowiedzieć się o
Kubiaka. Inżynier się nie odnalazł, nikt go nie widział. Nastroje stawały się coraz
bardziej markotne. W dodatku deszcz ciągle siąpił, niskie chmury szybko
przesuwały się nad zalesionymi szczytami. W tej scenerii zaginięcie jednego z
uczestników wycieczki zrobiło na pozostałych szczególnie duże wrażenie.
Mimo że po Kubiaku wszystkiego mo żna się było spodziewać, a w szczególności
pijackich eskapad, kończących się na przeciwnych krańcach Polski — ludziom
wydawało sii;, że coś się stało. Coś na miarę tej ponurej scenerii. Przy tak niskim
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin