Karol May - Droga do Waterloo [pl].pdf

(1579 KB) Pobierz
Droga do Waterloo
K AROL M AY
D ROGA DO W ATERLOO
264386245.002.png
N APOLEON B ONAPARTE
Pobyt w obu szynkach i podsłuchiwanie rabusiów zabrały Greifenklauowi więcej czasu, niż
się spodziewał. Dzień chylił się ku zachodowi i kiedy porucznik z powrotem znalazł się na
wąskiej, wiodącej wśród wysokich drzew wiejskiej drodze, zapadał już zmierzch.
W lesie panowała głęboka cisza, która sprzyjała roztrząsaniu nadchodzącego
niebezpieczeństwa. Wyobraził sobie, że wracająca z Bouziers Margot zostaje napadnięta przez
bandytów. Jego siłą wyobraźni była przy tym tak wielka, że odbezpieczył pistolety i
pocwałował naprzód.
Cienie nocy gęstniały z minuty na minutę. Zrobiło się tak ciemnotę już nie widział przed
sobą drogi. Zdał się więc całkiem na konia, którego podkowy uderzając o miękką ziemię
leśnego traktu nie wydawały prawie żadnego odgłosu.
Wtem nadstawił uszu. Zdawało mu się, że słyszy przed sobą jakieś głuche dudnienie. Naraz
gdzieś w przodzie padł strzał, a po nim posypały się następne. Ich zwielokrotnione echo niosło
się przez las i w tym samym momencie jakieś kobiece głosy zaczęły wołać o pomoc.
Zmusił konia do galopu i w chwilę potem zamajaczyły przed nim mdłe światła dwóch latarni
jakiegoś powozu. Wtedy przyszła mu do głowy pewna myśl. Galop konia musi zdradzić
rabusiom jego obecność, zastrzelą go więc, zanim sam wypatrzy w ciemności choć jednego z
nich. Na szczęście do tej pory jeszcze nie zauważyli, że się zbliża.
Zatrzymał konia, uwiązał go do najbliższego drzewa i wyciągnął z torby przy siodle
pistolety barona. Wetknął je do kieszeni, a swoje, sprawdzone, wziął po jednym do każdej ręki,
po czym zeskoczył na ziemię i ruszył naprzód odwodząc w biegu kurki.
Zsiadł z konia mniej więcej dwieście kroków od powozu, nie potrzebował zatem nawet
minuty, aby przebyć tę drogę. Miękki grunt tłumił jego kroki. Kiedy był już na tyle blisko, że
mógł zobaczyć, co zaszło, przystanął i oceniwszy sytuację zaczął powoli podkradać się w tamtą
stronę.
— Ależ my naprawdę nie mamy pieniędzy! — usłyszał glos pani Richemonte.
Odpowiedzią był szyderczy wybuch śmiechu.
— Takie wielkie damy i nie mają pieniędzy?! — wykrzyknął jakiś ochrypły glos. —
Wysiadajcie! Przeszukamy wszystko! Także was i wasze suknie!
Bandyci wywlekli z powozu panią Richemonte, a jeden z nich oświetlił latarnią jego
wnętrze.
1
264386245.003.png
— Do diabła! — zawołał. — Ta tutaj to dopiero jest ładna! Jeszcze nigdy nie mieliśmy takiej
laleczki! Wychodź, mój skarbie! No już!
Jeden koń leżał zastrzelony na drodze, drugi stal obok drżąc i parskając. Stangret siedział jak
skamieniały na koźle, a powóz otaczało siedem ciemnych, dzikich postaci.
— Tak, wyciągnijcie ją, jeśli jest ładna! — zawtórował inny wdzierając się do środka. —
Wreszcie jakaś przyjemność!
Margot krzyknęła przerażona próbując się bronić.
— Nic ci to nie da! — roześmiał się jeden z bandytów. — Musisz wyjść na swój ślub!
— Ja wam udzielę błogosławieństwa, wy łotry! — ryknął Greifenklau i strzelił. Zaraz potem
gruchnął drugi strzał. Dwaj rabusie, którzy znajdowali się najbliżej powozu, osunęli się martwi
na ziemię.
— Hugo, mój Hugo! Czy to możliwe! — wykrzyknęła radośnie Margot, rozpoznawszy głos
Greifenklaua, choć nie mogła pojąć, skąd tu się wziął.
— Tak, to ja, Margot! Nie bój się!
Wykrzykując te słowa strzelił jeszcze dwa razy. Trzeci rozbójnik upadł na ziemię, a tuż za
nim czwarty. Greifenklau odrzucił na bok nieużyteczne już pistolety i wyciągnął naładowane.
Bandyci byli tak zaskoczeni jego nagłym pojawieniem się, że w pierwszej chwili zapomnieli o
obronie, ale gdy zorientowali się, że mają przed sobą tylko jednego wroga, któryś z nich
próbował mu zadać cios kolbą strzelby.
— Odpokutujesz za to, ty psie! Jazda do piekła!
Zanim jednak zdążył zadać cios, Greifenklau przystawił mu lufę do czoła i wypalił.
Wtem z powozu doszedł go przenikliwy krzyk Margot.
— Hugo, za tobą!
Odwrócił się błyskawicznie, w samą porę, aby odskoczyć na bok. To jeden z rabusiów
podkradł się do niego od tylu i strzelił, lecz kula nie trafiła celu i ugodziła w pierś jego kamrata,
który właśnie chciał rzucić się na porucznika.
— Osioł! — wychrypiał ugodzony osuwając się na ziemię.
W tym samym momencie Greifenklau zastrzelił także niefortunnego strzelca. Tymczasem
stangret ochłonął z przerażenia, zeskoczył z kozia i schwytał ostatniego, lekko rannego rabusia.
Ten bronił się rozpaczliwie, lecz nie potrafił się uwolnić z mocnych rąk postawnego
mężczyzny.
— Już ja cię nauczę, co to znaczy zastrzelić mi konia. Jesteś załatwiony, ty draniu!
Rzucił go na ziemię i przygniótł kolanem. Greifenklau pośpieszył mu z pomocą.
— Nie potrzeba! — roześmiał się stangret. — Jest martwy. Wytrząsnąłem mu duszę z ciała.
2
264386245.004.png
Porucznik obejrzał leżącego, okazało się, że stangret go udusił.
— Tak, jest martwy — potwierdził. — To ostatni z siedmiu. Już po robocie!
Margot zawisła na jego szyi całując go raz po raz. Wreszcie się opamiętała.
— Mama! Co z mamą! Musiała przecież wysiąść!
To wszystko odbyło się bardzo szybko. Greifenklau zajął się napastnikami i nie zwracał
uwagi na panią Richemonte.
— Tutaj leży! — zawołał stangret oświetlając ziemię ciągle jeszcze palącą się latarnią od
powozu.
Niemiec uklęknął i obejrzał leżącą nieruchomo kobietę.
— Straciła przytomność. Ale czy nie było z wami baronowej?
— Owszem, jechała z nami.
Stangret poświecił latarnią i Greifenklau zobaczył damę sposobiącą się do wyjścia z karocy.
— Monsieur, zawdzięczamy panu życie! — rzekła baronowa. — Proszę mi podać rękę i
zatroszczyć się o to, abyśmy jak najszybciej opuścili to miejsce. Okropnie boję się trupów!
Dopiero teraz klęcząca przy matce Margot uświadomiła sobie, że naokoło leżą ciała
zabitych.
— Boże, jak tu straszno! — krzyknęła czując przenikający ją dreszcz. — To aż tylu było
przeciwko nam?!
— Siedmiu. Ale popatrz, mama się ocknęła.
Pani Richemonte rzeczywiście zaczęła dawać znaki życia. To lęk o córkę, sprawił, że
straciła przytomność. Teraz w objęciach córki powoli przychodziła do siebie.
— Czy ci ludzie są tam jeszcze? — wyszeptała bojaźliwie.
— Już nie trzeba ich się bać — roześmiała się Margot. — Hugo ich zwyciężył.
— Hugo?! Gdzie on jest?
— Tutaj. Czy nie chce pani wsiąść z powrotem do karocy?
— Ależ oczywiście! Och, ileż my panu zawdzięczamy, mój drogi synu! Skąd pan się tu
wziął? I to dokładnie w momencie największego niebezpieczeństwa?
— Jechałem przez Sedan do Raucourt z zamiarem odwiedzenia pani. Tam usłyszałem od
pana barona, że pojechałyście do Bouziers i będziecie wracać nocą bez wystarczającej ochrony.
Słyszałem, że w tej okolicy jest niebezpiecznie, kazałem więc sobie osiodłać konia i
wyjechałem paniom naprzeciw.
— To było niezwykle uprzejme z pana strony! A jaką odwagą pan się wykazał! — dodała
baronowa — Droga Margot, jestem bardzo zła na panią!
— Dlaczego? — spytała piękna dziewczyna.
3
264386245.005.png
— Zauważyłam, że pan von Greifenklau jest pani bliższy, niż pozwoliła mi pani
przypuszczać.
— Proszę o wybaczenie, moja kochana — powiedziała zamiast córki jej matka. — To ja
jestem temu winna, bo przemilczałam, że Margot zaręczyła się z panem von Greifenklau.
Jestem przekonana, że gdy ci wszystko opowiem, zrozumiesz powody, dla których to zrobiłam.
— Nie gniewam się na ciebie. Nie wiem jednak, monsieur — rzekła baronowa zwracając się
do porucznika — jak mam pana nazywać w Raucourt. Będzie pan oczywiście moim gościem.
— Zamierzam towarzyszyć paniom aż do samego domu — odrzekł na to Greifenklau. —
Jeśli ktoś o mnie zapyta, to proszę powiedzieć, że nazywam się Sainte–Marie.
— Ach, mam w Marsylii kuzyna o tym nazwisku. Mógłby pan nim być.
— Kim jest ten kuzyn?
— Kapitanem żeglugi.
— Nawet mi to odpowiada. Ale co to? Drugi koń także padł!
— Musiano go postrzelić — zauważył stangret.
Oświetlił konia latarnią i stwierdził, że ma ranę w piersi. Pierwszy już od dawna leżał
martwy.
— Co teraz zrobimy? — lamentowała bezradnie baronowa. — Przecież musimy jak
najszybciej stąd odjechać!
— Mój wierzchowiec znajduje się w pobliżu — pocieszał ją Greifenklau. — Zaprzężemy go
do karocy i dowiezie nas do Jeannette Meierhof. W ostateczności moglibyśmy wypożyczyć w
Le Chesne jeszcze drugiego. I tak musimy tam się zatrzymać, aby złożyć doniesienie o
napadzie.
Przyprowadził kasztana. Gdy Greifenklau i stangret usiłowali wyprząc martwe konie,
usłyszeli dudnienie zbliżającego się powozu.
— Ktoś jedzie — powiedział stangret. — Nie można się tu wyminąć, droga jest za wąska.
Będą musieli czekać parę minut.
Greifenklau wyszedł na środek drogi i zawołał: „Stój! Zobaczył przy tym, że w ich
kierunku zmierzają trzy powozy, eskortowane przez jeźdźców.
— Dlaczego nas zatrzymujecie, panie? — spytał siedzący na koźle pierwszego powozu
stangret.
— Przed chwilą napadnięto nas tu. Ciała zastrzelonych bandytów i koni zagradzają drogę.
Wtem otwarły się drzwiczki powozu i władczy glos rozkazał:
— Napad? Podjedź tam, Janie Hoorn i przyjrzyj się całej sprawie z bliska!
Margot słyszała te słowa.
4
264386245.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin