Lucyna Legut - Miłosne niepokoje pana Zenka.pdf

(594 KB) Pobierz
4547519 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
4547519.001.png 4547519.002.png
Lucyna Legut
Miłosne niepokoje
pana Zenka
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Rozdział I
Pies zamiast pięknej blondyny
Pan Zenek był kierownikiem sklepu z warzywami. Awansował na to stanowisko z
zastępcy kierownika budki z piwem. Stanowisko zastępcy nie było najgorsze, biorąc pod
uwagę dochody ze sprzedaży piwa, nie dawało jednak panu Zenkowi satysfakcji ze względu
na sprawy natury osobistej. Pan Zenek marzył o wielkiej miłości przez duże M.
Marzył o tym właściwie od dziecka. W dwunastym roku życia kochał się w dozorczyni,
która na skutek nieznanej mu choroby miała jedną nogę grubszą, jednak w swojej chłopięcej
miłości nie zwracał na to uwagi, dla wygody myśląc o niej tylko do połowy, czyli do krańców
ciała, które już nie obejmowały grubszej nogi. Nie była to jednak TA miłość, jak stwierdził
później, w latach które zatarły obraz dozorczyni do tego stopnia, że oprócz grubej nogi nic z
tej postaci nie pozostało w jego pamięci. Miłość prawdziwa miała nadejść, musiała nadejść!
Wierzył w to tak mocno, że gdyby mu nawet za pomocą młotka starano się tę myśl wybić z
głowy, po prostu uchyliłby głowę, albo nawet połknął młotek. Nie ma bowiem na świecie
człowieka, który zgodziłby się na pogrzebanie miłości, zanim ona w ogóle się zrodziła.
Na zapleczu sklepu warzywnego pan Zenek, przyjmując towar i nie zaniedbując się w
pracy, wchłaniał w siebie zapach pomarańcz i innych południowych owoców, które
wytwarzały w nim gotowość do kochania i marzył. Od czasu do czasu przeszkadzał mu
zapach kiszonej kapusty, kiedy ekspedientki zapomniały przemyć ją świeżą wodą, nic jednak
nie mąciło, nie było w stanie zmącić jego wiary w wielką miłość. Miłość mogła nadejść w
każdej chwili, przez niedomykające się drzwi sklepu warzywnego... Mogła przybrać postać na
przykład uroczej damy z pekińczykiem na ręku. Dlatego też pan Zenek sam osobiście
wydrukował ozdobny napis i przykleił go do wystawy sklepu: „Do tego sklepu wolno
wprowadzać psy każdej rasy”. O rasie wspomniał dlatego, aby odstraszyć emerytki z
kundelkami. Oczywiście pies nie był gwarancją wtargnięcia miłości w jego życie, ale jako
człowiek praktyczny, nie chciał sobie zatrzaskiwać nawet najmniejszej furtki prowadzącej do
szczęścia.
W sobotę między godziną dziesiątą a jedenastą weszła do sklepu piękna kobieta, około
trzydziestu lat, a za nią pies, rasy trudnej do odgadnięcia, coś miedzy wilkiem a bokserem.
Pan Zenek zamarł w pełnym zachwycie i nawet nie drgnął, kiedy pies wsparłszy się łapami na
ladzie, polizał go po twarzy.
Piękna blondyna trochę wystraszona próbowała zniechęcić psa do okazywania czułości
kierownikowi sklepu, jednak pan Zenek, ocknąwszy się na moment z odrętwiającego
zachwytu, powiedział, że nie tylko mu to nie przeszkadza, ale wręcz sprawia ogromną radość,
iż zwierzę okazuje mu tyle sympatii. Wywiązała się rozmowa, może zbyt długa jak na kupno
jednej cytryny, którą właśnie zamówiła piękna pani. „Był to śpiew słowika, a nie słowa”, jak
stwierdził w myśli pan Zenek, nie zwracając uwagi na treść, jedynie tylko wsłuchując się w
melodykę słów pięknej blondyny.
4
– No więc tak? Zgadza się pan? – zapytała jedyna i prawdziwa miłość pana Zenka,
trzymając rękę na torebce z cytryną.
– Zgadzam się na wszystko! – odpowiedział, nie zastanawiając się pan Zenek. Było mu
zupełnie obojętne, na co się zgadza. Wybranka jego serca o coś go prosiła i był gotów zgodzić
się na wszystko.
– Kiedy przeczytałam ten napis na wystawie, od razu pomyślałam sobie, że pan musi
kochać zwierzęta, dlatego wstąpiłam tutaj. W tej chwili nie potrzebny mi już pretekst, że
chciałam kupić cytrynę. Mój mąż przyniósł wczoraj do domu dwa kilogramy cytryn.
Zostawiam więc cytrynę i psa. Przygarnęłabym go sama, gdyby nie to, że mamy w domu dwa
koty syjamskie. Sam pan rozumie... Jestem pewna, że pokochacie się wzajemnie – po tych
słowach piękna blondyna opuściła sklep, a pan Zenek zdarł z wystawy kartkę i poszedł na
zaplecze sklepu warzywnego leczyć rany po pierwszym ciosie. Wiedział, że już tak szybko
nikogo nie pokocha, nie wiedział tylko, co zrobić z psem... Postanowił oddać go jako fant do
pobliskiej szkoły, która właśnie urządzała loterię fantową; cały dochód z loterii miał być
przeznaczony na zakup sprzętu sportowego. Psa wygrał dyrektor szkoły i w wielkiej
dobroduszności ofiarował swój fant całej szkole.
Pies zamieszkał w budzie na szkolnym podwórku i był bardzo zadowolony ze swojego
losu. Pan Zenek mniej. Starał się omijać szkołę, bowiem widok baraszkującego z dziećmi psa,
przypominał mu o gorzkiej porażce.
Rozdział II
Zgubne rozmyślania o pięknie
Dzień był wypełniony wiosną po brzegi, po prostu jak słoiki z kompotami brzoskwiń
zapełniające półki sklepu warzywnego, którego to pan Zenek w dalszym ciągu był
kierownikiem.
Brakowało dziesięć minut do otwarcia sklepu. Jakaś starsza dama w spłowiałym czarnym
kapeluszu dobijała się do zamkniętych drzwi. Pan Zenek wyciągnął rękę z zegarkiem, w który
stuknął palcem, dając natrętnej klientce do zrozumienia, iż czas pracy i otwarcia sklepu
jeszcze nie nadszedł, potem odwrócił się do półek i pogrążył w kontemplacji nad urokiem
brzoskwiniowych owoców. Żal mu było, że tkwią w syropie. Syrop zabiera brzoskwiniom ich
kolor i delikatny meszek. Brzoskwinie w syropie przestają być podobne do młodych
dziewcząt. Pan Zenek był zdania, że wszystkie młode dziewczęta są podobne do świeżych
brzoskwiń. Niestety, żeńska klientela odwiedzająca sklep z warzywami pana Zenka
przypominała raczej pomarszczone jabłka, które w maju i w czerwcu czekają w skrzyniach na
nabywców, najczęściej bezskutecznie.
„Taki Onasis – dumał pan Zenek – albo nawet byle jaki Król Smalcu w tym obrzydliwym
kapitalizmie... każdy z tych bogaczy może mieć dziewczynę jak najpiękniejszą brzoskwinię.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin