Kolińska Krystyna - Szatańska księżniczka.txt

(312 KB) Pobierz
Krystyna Koli�ska

Szata�ska Ksi�niczka

Opowie�� o Izabeli Czajce-Stachowicz
Odlot Czajki
Tego grudniowego wieczoru - a by� to dziesi�ty dzie� miesi�ca - kolacyjne 
przyj�cie przewidziano, wyj�tkowo, na cztery tylko osoby, wliczaj�c w to 
samych gospodarzy.
Pani domu o d�wi�cznym imieniu Izabella, powszechnie zwana Czajk�, ubrana 
w ciemnoszar� sukni� o w�ykowatym rzuciku w kolorze l�ni�cego szmaragdu, 
rozstawia�a na stole �wiece. Wysmuk�e, w seledynowym kolorze kolumienki 
stearyny rozja�nia�y migotliwymi p�omykami wn�trze nie za du�ego, lecz 
bardzo ustawnego pokoju. Zdobi�y go stare mebelki, niedzisiejsze srebra w 
staro�wieckiej serwantce i nieco m�odsze metryk� obrazy na �cianach. Te 
dawne bowiem, cho�by wymieni� tylko "Dziewczyn� w niebieskiej chustce" 
Eugeniusza �aka czy p��tno Chaima Soutine'a malarskie dzie�o 
przedstawiaj�ce pon�tn� m�od� kobiet� w r�owej bluzce (a by�a ni� przed 
laty sama pani Izabella), zabrali okupacyjni rabusie. Teraz w miejsce 
tamtych obraz�w zawi�li "Gachowie z Marsylii" J�zefa Czapskiego oraz 
utopce, diab�y i przedpotopowe gady wy�aniaj�ce si� z kipi�cego k��bowiska 
nie istniej�cej flory, zrodzone w wyobra�ni Teofila Ociepki. Obok 
muskularni, wspaniali ch�opcy w splotach u�cisk�w dziewcz�t o czysto 
cielesnych wdzi�kach, chwal�cy zmys�ow� rado�� �ycia w akwarelach Mai 
Berezowskiej, a dalej prace Hel Enri, czyli starej pani Heleny Berlewi 
rodem z warszawskiej przedwojennej ulicy T�omackie. Teraz mieszkaj�c od lat 
nad Sekwan�, rodzicielka utalentowanego malarza, abstrakcjonisty z 
awangardowej warszawskiej grupy "Block" - Henryka Berlewi, snu�a pod niebem 
Pary�a zbyt jak na jej gust jednolicie b�awatkowym swe barwne wspomnienia o 
krzewach w �azienkach obsypanych r�owym kwieciem, o bieli bz�w w Ogrodzie 
Botanicznym, o ��tych kacze�cach nad strumykami Mazowsza, prze�wietlaj�c 
je s�o�cem, oplataj�c li��mi dzikiego wina, otulaj�c w delikatne mgie�ki 
dmuchawc�w. Pseudonim Hel Enri zrodzi� si� z po��czenia skr�t�w imion matki 
i syna, a je�li wierzy� pani Izabelli, w�a�nie ona podrzuci�a kiedy� panu 
Henri i pani Helenie ten pomys�, zyskuj�c tym ich wdzi�czno�� i kilka 
akwarelek.
Pod tymi wszystkimi obrazami, w mahoniowej serwantce i na p�kach pe�nych 
ksi��ek, pi�trzy�y si� bibeloty z r�nych parafii i ze wszystkich stron 
�wiata; pani Bela (ju� nie Bella, jako �e po tej jednej upi�kszaj�cej j� 
literki) ustawi�a tam nie tylko miniaturki monumentalnych rze�b Gucia 
Zamoyskiego kt�ry po warszawskim i paryskim okresie �ywota wyl�dowa� w St. 
Clar de Riviere, ale i r�ne gliniane stwory ofiarowane jej przez tak zwane 
samorodne talenty. K��ci�y si� one tutaj z rokokow� pasterk�, pistacjowym 
pastuszkiem graj�cym na flecie oraz z hebanow� figurk� egzotycznej 
tancerki, umieszczon� tu nie ca�kiem w�a�ciwie, zwa�ywszy, �e sta�a blisko 
statuetki �wi�tego Antoniego, prawie dotykaj�c r�k� i wyzywaj�cymi 
piersiami jego ramienia pod fa�dzist� zakonn� szat�. �w drewniany �wi�ty 
zosta� przywieziony a� z Sao Paulo, z niedawnej podr�y pani Beli do 
Ameryki Po�udniowej. I sta� tu teraz na Mokotowie w mieszkaniu przy ulicy 
Kar�owicza z powa�nym, jakby nieco zatroskanym wyrazem twarzy, w ciasnym 
kr�gu brazylijskich �wiec przypominaj�cych kszta�tem fallusy.
Opr�cz tych r�nych pami�tek z podr�y bliskich i dalekich mog�y jeszcze 
zwraca� uwag� dwie fotografie w kolorze sepii, w srebrnych ramkach o 
cienkich z ty�u n�kach. Sta�y one na ma�ym sekretarzyku w stylu 
biedermeier, przy kt�rym pani domu opisywa�a sw� 
wiede�sko-parysko-warszawsk� przesz�o�� i niedawne du�e wyprawy do bardziej 
egzotycznych miast i kraj�w. Fotografie naklejone one na sztywnej tekturce 
mia�y t�oczone u do�u literki o fantazyjnym kroju, sk�adaj�ce si� na imi�, 
nazwisko i adres w�a�cicieli firm: W�odzimierza Kirchnera z ulicy 
Wierzbowej i Boles�awa Mieszkowskiego - Nowy �wiat. Na jednej z nich 
widnia�a leniwie wyci�gni�ta na szezlongu zarzuconym mn�stwem poduszek 
kilkunastoletnia dziewczyna o pe�nych �aru i ciekawo�ci �wiata oczach, o 
soczystych i jakby nieco nabrzmia�ych wargach, trzymaj�ca w d�oni ksi��k�, 
uj�t� teatralnym gestem smuk�ych palc�w. Znawcy seks'appealu ujrzeliby w 
tej podfruwajce w pensjonarskim mundurku niew�tpliw� zapowied� pon�tne 
kobiety (nadkobiety - jakby powiedzia� Witkacy), kusz�c� obietnic� pe�nej 
realizacji samczych pragnie�. Z drugiej fotografii patrzy� zza okular�w 
starszy m�czyzna o szpakowatej czuprynie, tak bujnej i wysokiej, i� mog�o 
si� zdawa�, �e spadnie zaraz kapelusz borsalino, typu casa moderna, 
na�o�ony fantazyjnie na bok. Pod nieco mi�sistym nosem widnia�a 
przystrzy�ona w �agodny klin, tak�e nieco szpakowata, br�dka. 
Nieskazitelnie czarn� marynark�, tak zwan� jask�k�, i nieskazitelnie bia�� 
koszul� zdobi� szeroki krawat. Niespodziewanym akcentem rozweselaj�cym 
uroczysty str�j by� du�y pierzasty kwiat przypi�ty do klapy d�ugiego 
anglezowanego �akietu, �wiadcz�cy o niew�tpliwej fantazji i pewnej 
ekstrawagancji fotografowanego. Obie te postacie ze starych fotografii 
��czy�o bardzo bliskie pokrewie�stwo; dziewczyna na szezlongu by�a bowiem 
c�rk� eleganckiego pana. A wi�c c�rka i ojciec: Izabella Schwartz, w�wczas 
wychowanka i uczennica warszawskiej pensji pani Werner (a mo�e pani 
Kochanowskiej czy Wereckiej?) i Wilhelm Schwartz, bogaty kupiec i 
przemys�owiec. Jego talenty buchalteryjne i zdolno�ci handlowe nie 
przeszkadza�y niekontrolowanej hojno�ci, je�li chodzi�o o spe�nianie 
pomys�owych kaprys�w najstarszej z c�rek, ukochanej latoro�li, po kt�rej 
jeszcze przysz�y na �wiat dwie dziewczynki: Ewa i Ela. Syn Fredek by� z tej 
ca�ej czw�rki najstarszy.
...Patrz�c teraz na fotografi� ojca sprzed tylu dziesi�tk�w lat, pani 
Izabella nie mog�a oprze� si� czu�emu wspomnieniu. Kt� rozumia� j� lepiej 
ni� on? Kt� z tak� cierpliwo�ci� stara� si� poj�� i w ko�cu usprawiedliwi� 
wszystkie te jej szalone zachcianki?... Tak bardzo zawsze pragn�� jej 
szcz�cia, cho� czasami rozumia� je zupe�nie inaczej ni� ona. Kocha� j� to 
pewne, ale i ona kocha�a go bardzo; wierniej ni� swoich wszystkich 
kolejnych m��w: Aleksandra Hertza o pseudonimie Kierski, Jerzego Gelbarda 
- ma��onka drugiego oraz trzeciego, aktualnego: W�adys�awa Stachowicza, 
zwanego Czajnikiem. Z Czajnikiem �yje najd�u�ej, bo od przesz�o dwudziestu 
pi�ciu lat. On nie nudzi si� z ni� - zaiste, maj� wsp�lnych przyjaci� i 
teraz owego grudniowego wieczoru krz�taj� si� razem po pokoju w oczekiwaniu 
go�ci.
Na sekretarzyku obok fotografii Wilhelma Schwartza stoi srebrny 
lichtarzyk. Pani Bela bierze go do r�ki, przysuwa zapalniczk� trzyman� w 
drugiej d�oni i zapala osadzon� w nim �wiec�... Po czym do�� szybko, jak na 
jej wiek i wag�, pod��a w stron� okna i zwraca si� jakby z wyrzutem do 
m�a: - Czemu ich jeszcze nie ma?...
Mo�e ju� id�?... Jak my�lisz?...
- Co mam my�le�? - odpowiada Czajnik. Przecie� jest jeszcze du�o czasu, a 
oni s�, jak wiesz, zawsze punktualni.
- Czajniczku, prosz� Ci�, wyjd� im naprzeciw, wali taki �nieg, mog�o 
zasypa� numery dom�w, a nawet i domy...
- Czajka, co ty zn�w wymy�lasz... Tyle razy ju� u nas byli, a co do 
�niegu, to nie wali, lecz lekko pr�szy, sp�jrz za okno...
W przeciwie�stwie do �ony, milcz�cy i opanowany, pan W�adys�aw pr�bowa�, 
acz nieskutecznie, opanowa� zniecierpliwienie pani Beli. Zamilk�a, co 
prawda, na moment, ale bezustannie chodzi�a od drzwi do portfenetrowego 
okna i z powrotem, a przy ka�dym jej ruchu mieni� si� migotliwie szmaragd 
sukni i zdawa�y si� cichutko pobrz�kiwa� kieliszki na pi�knie zastawionym 
stole. Tak kr���c ponowi�a za chwil� swe apele: - No, wyjrzyj na dw�r! 
Wyjd�, Czajniczku! Nie, poczekaj, mo�e b�dzie lepiej, jak zadzwonisz do 
Lewin�w. Jak my�lisz, mo�e im si� co� sta�o.... W�� palto i jed� do 
nich... 
- Czajka, opami�taj si�... Po co ten ca�y krzyk i niepotrzebny pop�och... 
Przecie� jest dopiero trzydzie�ci pi�� minut po sz�stej, a zaprosi�a� ich 
na si�dm�... Opami�taj si� - powtarza� z flegm�, przyzwyczajony od dawna do 
tego typu dialog�w.
- Zaprosi�am na si�dm�? O, Bo�e, co ze mnie za wariatka! My�la�am, �e na 
sz�st�.
Kr�ci�a si� woko�o sto�u, raz po raz poprawiaj�c ustawienie p�misk�w, 
talerzy i sosjerek, l�ni�cych galaret�, r�owiej�cych szynk�, bielej�cych 
sosem tatarskim poc�tkowanym pokrajanymi grzybkami. W migotach �wiec i 
l�nieniach porcelanowej zastawy porusza�a si� do�� ci�ko, cho� jej nogi 
mog�y jeszcze wci�� zdumiewa� smuk�o�ci� bez ma�a dziewcz�cych �ydek. 
Dziewczyna z fotografii, postarza�a teraz o lat kilkadziesi�t, by�a obecnie 
obfitej, by nie rzec - pot�nej tuszy.
Gdzie� podzia�y si� te czasy, gdy jej niespokojne, gibkie cia�o by�o 
zdolne wzbudza� nieprzystojne my�li i grzeszne po��dliwo�ci nie tylko u 
swobodnych artyst�w, ale i u filozof�w, ascetycznych ideolog�w, ludzi, 
kt�rzy przysi�gali, �e wszystkie swe si�y oddadz� walce o sprawiedliwo�� 
spo�eczn� i wyzwolenie mas pracuj�cych. Gdzie te chwile, gdy w latach 
dwudziestych towarzyszy�a jej krokom na paryskim bruku "skrzydlata 
lekko��", a potem w Warszawie otacza�a legenda wci�� jeszcze "nie 
zdewaluowanej" "Belli z Montparnasse'u", bryluj�cej w "Ziemia�skiej" w 
towarzystwie Franza Fiszera, grubasa o czarnej, z seledynowym po�yskiem 
d�ugiej brodzie?
Kiedy to by�o, gdy Feliks Topolski skonstruowa� �agl�wk�, wed�ug jego 
zapewnie� tak wspania�� i niezawodn�, �e bez obawy wsiad�a do niej, w 
Kazimierzu, wraz z Mari� Kuncewiczow�, aby po chwili znale�� si� pod 
wi�lan� wod�?... Z jak wielkiej oddali rysuje si� ten wiecz�r, gdy jej 
nieprawdopodobnie d�ugie nogi w pantofelkach na wysokich igie�kach obcas�w, 
w szalonym rytmie stepuj�ce po stole (cho� ju� dawno ich w�a�cicielka mia�a 
za sob� pensjonarskie lata), budzi�y uznanie nie tylko m�czyzn, ale i 
kobiet. Autorka "Cudzoziemki" i "Dyli�ansu warszawskiego", opisze t� scen� 
po latach, gdy obie stan� si� ju� leciwymi niewiastami.
I...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin