Kałużyński Zygmunt - Na malowanym cmentarzu.pdf

(76 KB) Pobierz
Na malowanym cmentarzu
Na malowanym cmentarzu
Żeromski był masochistą w pełnym znaczeniu tego określenia
oraz „Pana Tadeusza” : co
jest warte posłanie, które niosą te filmy, oparte na tekstach z przeszłości, dla
polskiego widza w roku 2001? Są one obciążone poglądami, należącymi do
historii, wątpliwymi dzisiaj, oraz charakterami autorów, zgoła niepodobnymi
do naszej współczesnej mentalności.
mieczem”
ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI
W wypadku „Przedwiośnia” nie udało mi się nawiązać kontaktu z filmem, ani nawet
nie zdążyłem obudzić w sobie zainteresowania dla losów Baryki, mimo że należę
do pokolenia, dla którego owa powieść była wydarzeniem. Za co odpowiedzialni są
nie tylko autorzy filmu, lecz także sam Żeromski. Mianowicie, uprawia on bałagan
myślowy, który raz po raz przeszkadzał mi, by się przejąć. Baryka jako świadek
rewolucji w Baku najpierw jest nią porwany, następnie do niej zrażony z powodu jej
zbrodni. Wraca do kraju, walczy z najazdem bolszewickim, kłóci się z miejscowymi
komunistami, po czym przyłącza się do ich marszu na Belweder. Decyzje, które raz
po raz nie zgadzają się z wnioskami początkowymi. Podobnie jest z jego
stosunkiem do środowiska dworskiego: korzysta z zaproszenia do niego, ma
pożycie z osobą, która je reprezentuje, po czym jest na nie oburzony i bije
szpicrutą własną kochankę. Najwyraźniej znajduje się w półmroku umysłowym;
może nawet jest wręcz imbecylem? Z takim zaś nie tylko nie można się
identyfikować, lecz wręcz nie powinien on nas obchodzić.
Obojętność tę powiększa fakt, że Żeromski nie przewidywał, co się zdarzy
w przyszłości, gdy my przeszliśmy kolejne doświadczenia. Odparliśmy bolszewików
w Cudzie nad Wisłą, ale następnie byliśmy, i to nie tylko my, lecz cała cywilizacja,
w ciągu pół wieku w orbicie Systemu, który zresztą nie wygasł i którego działanie
w świecie nie skończyło się i o którym nawet jego najzagorzalsi przeciwnicy nie
sądzą, że streszczał się wyłącznie do zbrodni. Przeciwko komu zaś Baryka
maszeruje na Belweder? Piłsudskiego jeszcze tam nie ma, jako że jego zamach
stanu nastąpi w roku 1926; zasiada tam bezbarwny prezydent Wojciechowski,
reprezentujący niepewną, kulawą, zewsząd zagrożoną próbę demokracji
parlamentarnej, jedyną jak do owego czasu podobną w polskiej historii.
Wszystko tu jest zabełtane. Zdaje się, że odczuwali to autorzy filmu i, by jakoś
z tego wybrnąć, zgładzili Barykę pod bramą Belwederu. Jednak w ten sposób
pozbawili się ostatniej jakiej takiej szansy na namówienie nas na uczestnictwo.
Bywają bowiem utwory z przeszłości, przedstawiające koleje obce naszemu
odczuwaniu, lecz stanowiące dokument, obraz ówczesnego charakteru,
1
Z okazji filmowego „Przedwiośnia” wyłania się pytanie, które nasuwało się
już wcześniej po ekranizacji „Ogniem i
8852877.002.png 8852877.003.png 8852877.004.png 8852877.005.png 8852877.001.png
zachowania się, może anachroniczne dla nas, lecz które podaje nam się do
ewentualnej refleksji. Musi jednak być na nią szansa: tutaj, w różnych
wypowiedziach o filmie, mówiło się o „dziejach dojrzewania”, jak one wówczas
wyglądały. Cóż to jednak jest za dojrzewanie, które kończy się śmiercią
przypadkową i bezmyślną w wieku lat 23, bo tyle ma Baryka (urodzony w 1900 r.).
Co prawda, krytycy filmu zarzucili mu pominięcie niektórych tematów
występujących w powieści, lecz czy zmieniłoby to wydźwięk całości? Na pewno nie.
Scenarzysta wyświadczył nawet przysługę Żeromskiemu, usuwając jego poglądy aż
nazbyt jaskrawe, np. szowinistyczne i antysemickie: „Baryka obawiał się w duszy,
ażeby to getto żydowskie, ta żydowska burżuazja, ci ludzie bez przeszłości
i przyszłości, których jest w Polsce więcej niż trzy miliony – kandydatów – pod
pozorem, iż oni to właśnie stoją ze światem robotników, proletariatem – nie objęli
całej władzy w ręce ponad zburzyszczem wszystkiego” (str. 140, wyd. 1936). Jest
wręcz zastanawiające, że powieść była przyjęta tak gorąco w roku 1924, chociaż jej
mętlik już wtedy musiał być widoczny, mimo że ówcześni nie przeżyli jeszcze tego
co my. Wyjaśnia to słowo, występujące w cytacie przytoczonym wyżej: „dusza”.
Występuje ono u Żeromskiego niemal na każdej stronicy, bywa że parokrotnie.
„Przedwiośnie” nie musiało być logiczne, było rodzajem poematu beletrystycznego,
napisanego w gorączce, która zasłaniała braki myślowe. Odpowiadało to napiętym
nastrojom emocjonalnym ówczesnym, i stąd wziął się sukces książki.
Seks jako męczeństwo
Ale tu natykamy się na następną przeszkodę, by zbliżyć się do autora: jego
charakter. Żeromski był masochistą w pełnym znaczeniu tego określenia, łącznie
z seksualnym. Opowiadał mi kolega polonista, który uczestniczył w wydaniu
pamiętników Żeromskiego w roku 1952, że usunięto wtedy ich znaczną część,
między innymi opis wizyty u prostytutek w Kielcach z dopiskiem: „Szpilki”.
Najwyraźniej autor życzył sobie, by panie, które nim się wtedy zajmowały, posłużyły
się tymi narzędziami. Termin masochizm, oznaczający czerpanie satysfakcji
erotycznej z cierpienia, pochodzi, jak wiadomo, od nazwiska
Leopolda Sacher-Masocha, autora „Wenus w futrze”, wydanej w roku 1870;
Żeromski miał wtedy cztery lata. W powieści tej Seweryn von Kusiemski jest ofiarą
Wandy de Dunajew, która regularnie nosi na nagim ciele futro, symbolizujące dla
niego władzę królewską oraz dzikość zwierzęcą, natomiast ona zmusza go, by
przywdziewał stroje śmieszne, poniżające i kompromitujące, np. liberię
odźwiernego; między innymi strój krakowski „w kolorze niebieskim z ozdobami
czerwonymi, czapka czerwona rogatywka z pawim piórem”.
2
 
Co wzięło się zapewne stąd, że Masoch był patriotą galicyjskim, spędził znaczną
część życia we Lwowie i w swoich nowelach opisuje środowisko miasteczek
polskich i żydowskich. W scenie kulminacyjnej Wanda zaprasza Seweryna na
seans miłości, obiecując, że będzie go biła nie skromnym pejczem na buldogi, co
uprawiali do tej pory, lecz batogiem ze stalowymi haczykami używanymi w Rosji do
torturowania niewolników, na którego widok już się zimno robi; przywiązuje go, po
czym wychodzi z ukrycia urodziwy grecki milioner, jej potajemny kochanek, to on
leje bezsilnego Seweryna i następnie na jego oczach odbywa namiętne pożycie
z Wandą.
Sytuacja identyczna występuje u Żeromskiego parokrotnie. W „Powieści o Udałym
Walgierzu” Walgierz wzięty do niewoli i skuty kajdanami zmuszony jest być
świadkiem, jak jego najgorszy wróg pieści się aż do słodkiego wyczerpania z jego
ukochaną. W „Popiołach” zbójcy gwałcą Helenę w obecności Rafała, który bezsilnie
obserwuje, jak jej rozpacz stopniowo przekształca się w ekstatyczną rozkosz (tak
jest); zawstydzona tym niespodziewanym szczęściem w poniżeniu, rzuca się ona
w przepaść.
Żeromski w pamiętnikach opisuje swoje przygody erotyczne: „Co za męka!”, „Co za
nikczemność!”, „Nie myślałem, że kiedykolwiek będę zdolny tak się unurzać całym
ryjem w błocie” (5 VIII 1890). Dlatego też Baryka zdziela kochankę pejczem po
twarzy w obecności jej narzeczonego: pod pretekstem wstrętu moralnego upokarza
ją, ale też i swoją miłość.
Polak samobójca uczuciowy
Ten masochizm przenosi się z sytuacji erotycznych na życiowe. Ewa w „Dziejach
grzechu” morduje pozamałżeńskie dziecko topiąc je w klozecie, po czym ma
instynktowny odruch, by je ratować; wpycha głowę w otwór sedesu (jest to wiejskie
szambo), ale jest już za późno, i z trudem wydobywa się ona z tego nurkowania.
Kolejny wyższy stopień to masochizm psychologiczny, którego osiągnięciem są
„Ludzie bezdomni”. Doktor Judym i jego ukochana przeżywają jedną z najbardziej
wzruszających miłości w literaturze polskiej, po czym rozstają się dobrowolnie
z sercami popękanymi, ponieważ ich związek mógłby im przeszkodzić w wykonaniu
misji; symbolizująca to nieszczęście rozdarta sosna jest jednym z wielkich
rekwizytów poetycznych naszej kultury. Nie sposób oprzeć się tej rozpaczy,
a jednak, a jednak, gdy czytałem „Ludzi” jeszcze przed laty, nie mogłem pozbyć się
powątpiewania: czy aby na pewno należy zrujnować swoje uczucie, by być
działaczem?
Powtórzył Żeromski tę sytuację z uporem jeszcze parę razy, np. w „Uciekła mi
przepióreczka”, gdzie szlachetny pedagog zniszczył swoje szczęście, by ocalić
3
 
dom kultury. Tym sposobem stał się on ojcem duchowym całej serii katastrof
sercowych, funkcjonujących jeszcze do niedawna, bo w filmowej „szkole polskiej”.
Miłość nikomu tam nie wychodziła, bo trzeba było walczyć w partyzantce bądź
budować socjalizm. Jak to ktoś określił: polski amant wobec amantki rozpina
ubranie, ale zamiast by pokazało się tam jakieś męskie ciało, sypią się puste łuski
z karabinu maszynowego.
Właśnie ów chorobliwy klimat, który udziela się z twórczości Żeromskiego, również
w „Przedwiośniu”, stawia pod znakiem zapytania jego dziedzictwo dla naszej
aktualności. Masochizm ma to do siebie, że jest mu potrzebny partner, który
podejmie się znęcania; sadysta nie ma tego kłopotu, bo torturuje na własną rękę.
Seweryn w „Wenus w futrze” zawarł z Wandą umowę, że będzie ona go katowała,
co może nawet skończyć się jego śmiercią. By ją zabezpieczyć przed ewentualną
odpowiedzialnością, sporządza on dla niej pismo fikcyjnego samobójcy.
Masochista musi rozglądać się za jakimś okrutnikiem i wejść z nim w porozumienie.
Żeromski znalazł sobie takiego: jest nim Polska, Ojczyzna, Naród. Wykonywał tę
rolę do końca, także po odzyskaniu niepodległości, i nawet ilustrował ją pozą
osobistą.
Otóż była sposobność, by uprawiać podobne odchylenie: Polska przez całe lata
była w sytuacji nienormalnej. Co tyczy nie tylko Żeromskiego, lecz spadku naszej
kultury. Szczęśliwe narody, które miały regularną przeszłość! Francuzi mogą
ekranizować Stendhala, Flauberta, Zolę, Anglicy Dickensa, Shawa, Wellsa, których
każde słowo brzmi tak, jak było napisane wiek temu. Byli to dynamiczni
przedstawiciele awansu: pochodzili z dołu, wspinali się do góry wraz z całą swoją
społecznością. Z naszymi było dokładnie odwrotnie: polska inteligencja to była
upadła szlachta zniszczona przez zaborców: utracili pozycję, byli wykolejeni, nie
posiadali państwa. Sytuacja, która musiała wpłynąć na ich twórczość: była ona
rewindykacyjna, nastawiona na ocalenie tego co podstawowe, trzymała się
kurczowo tradycji, stawała się z konieczności reakcyjna. Do czego dochodziły
urazy, kompleksy i także fobie psychologiczne osobiste, jak było w wypadku
Żeromskiego czy Sienkiewicza, cierpiącego na niedobór męskości, co uzupełniał
tryumfalizmem swoich postaci oraz przeszłości narodowej.
W rezultacie owa literatura jest zapewne pomnikiem języka oraz dokumentem
obyczajów, ale jej posłanie jest anachroniczne: nie może być inaczej. Filmowcy
podejmujący owe utwory zmuszeni są do uciążliwej gimnastyki i uprawiają
ryzykowne retusze. Czarny charakter, wróg polskości, morderca wiecznie
zamroczony gorzałką, Chmielnicki, okazuje się wybitnym ukraińskim mężem stanu.
Pocieszny murzynek Kali, głupek, któremu może pomóc tylko misja kolonizacyjna
białego człowieka, będzie, jak słychać, przedstawicielem odwiecznego rozumu
swojej rasy. Barykę trzeba zabić, by się go pozbyć. Które to rozpaczliwe poprawki
4
 
jednak nie zmieniły ciasnego szowinizmu „Ogniem i mieczem”, wątpliwe też, by
usunęły kult imperializmu angielskiego (którego sami Anglicy nie uprawiają) z
„Pustyni i w puszczy” i nie uratowały bełkotu umysłowego i obsesyjnego
masochizmu „Przedwiośnia”. Kino usiłujące malować groby na cmentarzu, zamiast
żeby w nowym kraju stać się nowe jak on.
5
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin