Harrison Harry - Bill, Bohater Galaktyki 02 - Na planecie zabutelkowanych mozgow.pdf

(759 KB) Pobierz
Harrison Harry - Bill,bohater g
HARRY HARRISON
ROBERT SHECKLEY
Bill, bohater Galaktyki,
tom 2: Na planecie
zabutelkowanych mózgów
(Przełożył: Maciej Zębaty)
 
1
- Zbierajcie się, chłopaki - powiedział Liżydupa przez skradziony sierżantowi-
instruktorowi megafon. Wbudowany obwód sprawiał, że jego głos brzmiał chrapliwie
i odstręczająco, zupełnie jak głos sierżanta. - Wszyscy czekaliście na to wydarzenie,
na odsłonięcie nowej stopy Billa, która właśnie wyrosła z zaszczepionego zalążka.
Tylko dziesięć dolców za bilet, by obejrzeć to niezwykłe i, być może, odrażające
widowisko.
Barak, w którym miało odbyć się odsłonięcie, wypełniał się szybko.
Większość szeregowców z Obozu Uzupełnień chciała uczestniczyć w odsłonięciu
zalążka nowej stopy Billa. Został on zaszczepiony na kikucie Billa przed trzema
dniami, na satelicie medycznym BRIP 32 umieszczonym w Point Less. Po
zaszczepieniu Billa przewieziono do Uzupełnień, czyli wielkich instalacji
wojskowych na planecie Shyster. Musiał odczekać trzy dni, nim mógł odsłonić swój
przeszczep. Bandaże z kontrolą czasu dawały gwarancję, że będzie postępować
zgodnie z zaleceniami lekarzy. Niekiedy sprawiały także kłopoty, ale Bill szczęśliwie
ich nie miał, a przynajmniej nic mu o tym nie było wiadomo.
Pięćdziesiąt tysięcy kawalerzystów kosmicznych stacjonujących w Obozie
Uzupełnień nie miało zbyt wiele do roboty. Obóz został założony na stu, w połowie
podmokłych, akrach pośrodku Nieczystych Moczarów, czyli największego i
najbardziej mokrego bagna na planecie Shyster. Przyczyny założenia obozu pośrodku
moczarów były tajemnicą. Albo i nie były. Niektórzy mówili, że stało się tak przez
przypadek w Centralnej Kwaterze Głównej na Heliorze. Inni powiadali, że ta
lokalizacja została wybrana celowo, ponieważ trudne warunki stwarzają silnych ludzi,
o ile ich nie zabiją. Albo nie okaleczą. Albo nie doprowadzą do szaleństwa.
- A jeżeli nawet, to tam, skąd pochodzą, jest takich więcej.
Tak brzmi motto 69 Pułku Bojowego Wrzeszczących Zabójców Głębokiego
Kosmosu, do którego obecnie przydzielono Billa.
- Więc zdejmij te bandaże - powiedział Kanarsie. - Popatrzymy.
Bill rozejrzał się. Barak był pełny. Przy drzwiach Liżydupa zbierał po dziesięć
dolców od głowy i Bill uznał, że zarobił już dość, żeby sobie kupić nowe bojowe
buty. Była to konieczność spowodowana tempem, w jakim rosła liczba operacji
przeprowadzanych na jego stopach. Wojsko nie chciało zwracać mu kosztów stale
zmienianego obuwia, które nie było nawet znoszone, ale po prostu nie pasowało do
nowego ohydnego kształtu zranionej stopy Billa.
 
Liżydupa pomachał entuzjastycznie ręką na znak, że może zaczynać. Do
wszystkiego podchodził z entuzjazmem, był uprzejmy, pełen szacunku i posłuszny. I
zawsze chciał pomagać kolegom. Kawalerzyści nie postępują w ten sposób i dlatego
znienawidzili go. I nazwali Liżydupa. Bill lubił go, ponieważ przypominał mu
Chętnego Bobra, który postępował w ten sam sposób. Ale był oczywiście szpiegiem
Chingerów. A także robotem.
- Dalej, jazda - powiedział Bill i chwycił bandaż. Rozległ się dźwięk alarmu i
elektryczny impuls ukłuł jego palce. - Auu. Trochę się pośpieszyłem. - Bandaż
zabrzęczał chrapliwie, a jego koniec opadł swobodnie. - Teraz już można - powiedział
Bill i odwinął pierwszy zwój bandaży. Widzowie pochylili się do przodu i wydali z
siebie zbiorowe westchnienie, gdy Bill odwinął drugą warstwę. Ze zdenerwowania na
wszystkich twarzach pojawiły się wypieki, oddychali krótko, z coraz większym
trudem i widać było, że niektórzy wyłamują sobie nerwowo palce, podczas gdy Bill
zrzucał trzecią warstwę bandaża. Stopa Billa nie była właściwie żadną wielką
rewelacją, ale w tym nudnym, wstrętnym i męczącym bagnie nawet walka
karaluchów stawała się wydarzeniem na miarę zapasów nagich kobiet w Jello.
Podniecenie, czy jak to nazwać, osiągnęło punkt wrzenia, gdy około
osiemdziesięciu krzepkich, poznaczonych bliznami żołnierzy, stłoczonych w
zadymionym baraku z falistego plastiku, pochyliło się, mrużąc oczy nad Billem
zdejmującym czwarty i ostatni zwój bandaży.
Oczywiście, pomyślisz, że to Bill będzie tym, kto pierwszy rzuci okiem na
nową stopę stanowiącą, jakby nie było, jego własność. Pomylisz się jednak, ponieważ
Bill przesądnie odwrócił wzrok, odrzucając bandaż. Przez cały ostatni dzień czuł w
tej stopie coś dziwnego.
Spojrzał na otaczające go twarze widzów, ich oczy były przyklejone do jego
stopy.
W tłumie rozległ się jakby chichot. Było to dziwne, Bill spodziewał się czegoś
zupełnie innego. A potem wszyscy zaczęli się śmiać. Nie był to uprzejmy, pełen
aprobaty śmiech, którego można było się spodziewać podczas odsłonięcia zalążka
stopy, lecz głośne, ciężkie, końskie rżenie kogoś wystawionego do wiatru.
Bill zerknął w dół. Potem odwrócił wzrok. Potem znów zerknął w dół,
zadrżał, chciał ponownie odwrócić wzrok, zebrał się do kupy, spojrzał...
- Wiesz co, Bill - powiedział Kowalski - myślałem, że to odsłonięcie twojej
stopy to będzie niewypał; bo w końcu co może być pod tym bandażem; zaszczepiasz
 
sobie zalążek stopy, to znaczy, że dostajesz stopę, tak? Nieprawda. Bill, chcę ci
podziękować. To najśmieszniejsza rzecz, jaką widziałem od czasu, gdy granat
rozwalił naszego dowódcę.
Bill wyprostował na próbę swe palce zakończone szponami.
- Wygląda na to, że działa OK.
Powinna być sprawna. Ale lepiej działałaby na aligatorze. Bo na końcu kostki
Billa wyrastała teraz delikatna, zielona i łuskowata łapa aligatora obficie zaopatrzona
w szpony.
Co zrobili ci doktorzy? Czy eksperymentowali, próbując zmienić go w gada?
Nie winił ich za to. Ponieważ ostatnio, zamiast stopy, trafiła mu się olbrzymia łapka
kurczęcia-mutanta, wiedział, że wszystko jest możliwe. U kawalerzystów wszystko
może się zdarzyć. A poza tym stopa była całkiem fajna, miała może za dużo palców,
ale to nie było wcale złe i naprawdę podziwiał ją, dopóki nie cofnęła się i nie opadła.
Była to mała zielona stopka, ale nadawała się do użytku. I prawdopodobnie
rozwinie się w o wiele większą stopę. Będzie mi jej zazdrościł każdy spotkany
aligator, pomyślał posępnie. Bill nie poświęcił nawet jednej chwili, by zastanowić się
nad cudem, jakim był fakt dokonania tego przez człowieka. Ze wszech miar było to
dzieło geniuszu. Może trochę bezużyteczne, niemniej jednak genialne. Ale to nie
zrobiło żadnego wrażenia na Billu, który, jak wielu przed nim, był skończonym
wariatem.
2
Bill kuśtykał korytarzem, pochylając się lekko w lewo, by dopomóc swej
szponiastej i topornej lewej stopie. Nowa stopa aligatora nie urosła jeszcze do
pełnych rozmiarów, tak więc pomiędzy lewą a prawą stopą był jeszcze ponad cal
różnicy. Sama stopa, już zdrowa, była w stanie udźwignąć jego ciężar. Pomimo to,
gdy szedł, szpony drapały podłogę.
Jego bezpośrednim celem był mały pokoik na dwunastym poziomie głównej
hali bazy. Dotarł tam lekko wyczerpany, ponieważ chodzenie na szponiastej stopie
aligatora wymaga nabrania wprawy, by w końcu poruszać się całkiem gładko.
Pokoik miał dziesięć stóp długości. Był podzielony na dwie części: w
pierwszej znajdowała się recepcja i poczekalnia, w drugiej - komputer. Baza wojsko-
wa na Shysterze prowadzona była przez Pięcioforemny Komputer; nie był to ostatni
model, ale uważano, że jest równie dobry, to znaczy prawie dobry.
Bill wszedł i zajął miejsce w poczekalni. Poza nim nie było tu nikogo. Rzecz
 
niezwykła, ponieważ do komputera ustawiała się zazwyczaj kolejka ludzi cze-
kających na konsultacje.
Gdy tylko usiadł, przemówił do niego metaliczny głos o przesadnym wibrato:
- Witaj, jestem Pięcioforemnym Komputerem; proszę, wejdź do środka i
pokaż mi swoje identyfikatory.
Bill zrobił, jak mu kazano. Pokój wewnętrzny stacji pomalowany był na
komputerowy beż. Na czterech ścianach widniały rzędy przełączników i przycisków.
Były tam też umieszczone wysoko głośniki. Jeden z nich nadawał program składający
się z samb.
Bill przedstawił swoje identyfikatory. Pięcioforemny Komputer zasyczał i
zatrzeszczał z aprobatą.
- Tak, Bill - powiedział - na czym polega kłopot?
- Lekarze od stóp na Asklepiosie, tym satelicie medycznym, zaszczepili mi
zalążek stopy - wyjaśnił Bill. - Spójrz, co z tego wyrosło!
Pięcioforemny wysunął metaliczną pseudołapkę z mrugającym na końcu
szklanym okiem i zbadał stopę Billa.
- O rany! - krzyknął i zaczął chichiotać.
- Nie ma w tym nic do śmiechu - zdenerwował się Bill. - A w każdym razie
robotom nie wolno się śmiać.
- Przepraszam cię za to. Po prostu próbowałem cię rozluźnić. Przechodząc do
rzeczy, przypuszczam, że chcesz, by doktorzy naprawili twoją drugą stopę, tak żeby
pasowała do tej ze szponami?
- Nie! Chcę mieć dwie normalne ludzkie stopy, takie jak te, które miałem na
początku.
- Ach, oczywiście. Komputer przez chwilę szumiał i brzęczał, przebiegając
zapewne przez banki danych w poszukiwaniu właściwego rozwiązania problemu
Billa. Po pewnym czasie powiedział: - Idź do pokoju 1223 B - na poziomie
grynszpanowym, wektor sekcji - wektor 2, tam ci to naprawią.
Znalezienie drogi w bazie nie było sprawą łatwą, ponieważ główna
konstrukcja miała rozmiary miasta średniej wielkości i mieściła przeszło trzy tysiące
pokoi, sale tortur, miejsca zebrań, automaty ze środkami antykoncepcyjnymi, zakłady
dożylnego żywienia, magazyny i tym podobne pomieszczenia, rozciągnięte na
dziesięciu różnych poziomach. Kawalerzyści wędrowali przez nie za każdym razem
całymi dniami. Prawie zawsze można było ich tam spotkać śpiących przy
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin