Enoch Suzanne - Guwernantka 02 - Spotkania o północy.pdf

(732 KB) Pobierz
Enoch Suzanne - Guwernantka 02
SUZANNE ENOCH
SPOTKANIA O PÓŁNOCY
1
Lady Victoria Fontaine odrzuciła głowę w tył i wybuchnęła śmiechem.
- Szybciej, Marley!
Wicehrabia mocniej objął ją pod kolanami i zaczął wirować w iście szalonym
tempie. Inne pary czmychnęły z parkietu, mimo że muzyka zapraszała do kadryla.
Zazdrosne szepty zgromadzonych zlewały się ze sobą, postacie stanowiły zamazaną
plamę. Rodzice po raz ostatni zamknęli ją w domu na trzy dni. Nauczyć ją
powściągliwości... Też coś! Rozpostarła ramiona, śmiejąc się bez tchu.
- Szybciej!
- Kręci mi się w głowie - wysapał partner głosem stłumionym przez warstwy
zielonego jedwabiu.
- W drugą stronę!
- Vix, do diaska! W tym momencie Marley zatoczył się i runął razem z
dziewczyną na wywoskowaną podłogę sali balowej. Na pomoc natychmiast
pospieszył jej tłum wielbicieli. Biedny wicehrabia usunął się z drogi, żeby go nie
podeptali.
- Ale zabawa! - wykrztusiła Victoria ze śmiechem. Zachwiała się gwałtownie.
Pokój wirował wokół niej, podłoga falowała.
 
- Uważaj, Vixen! - zawołał Lionel Parrish, przytrzymując dziewczynę za
ramię. - Omal nie pokazałaś niewymownych diukowi Hawling. Nie możemy pozwo-
lić, żebyś znowu upadła i przyprawiła go o apopleksję.
- Czuję się jak nakręcony bąk. Pomóż mi dojść do krzesła.
Tymczasem kilku adoratorów Victorii zlitowało się nad Marleyem i
dźwignęło go z podłogi. Po chwili wicehrabia opadł na krzesło obok swej partnerki.
- Do licha, przez ciebie nabawiłem się morskiej choroby.
- Jesteś słabowity - stwierdziła, łapiąc oddech. - Proszę, niech ktoś przyniesie
mi ponczu.
Połowa świty od razu popędziła do stołu, druga czym prędzej zajęła zwolnione
miejsca. Tymczasem muzycy zaczęli grać kontredansa. Gdy parkiet się zapełnił, Lucy
Havers wymknęła się spod matczynych skrzydeł i podbiegła do przyjaciółki.
- Nic ci się nie stało? - spytała z niepokojem, biorąc ją za rękę.
- Nic. Marley własnym ciałem złagodził upadek. Pechowy partner
Spiorunował ją wzrokiem.
- Gdybyś była postawną kobietą, już bym nie żył.
- Przede wszystkim nie dałbyś rady mnie podnieść - odparowała i zwróciła się
do Lucy: - Czy moja fryzura jest do uratowania?
- Chyba tak. Zgubiłaś grzebień.
- Ja go mam, Vixen - oznajmił lord William Landry, unosząc w górę delikatny
przedmiot z kości słoniowej. - Oddam ci... w zamian za pocałunek.
To dopiero niespodzianka! Poprawiając loki, które opadły na jedną stronę,
posłała trzeciemu synowi diuka Fenshire chytry uśmiech.
- Tylko za pocałunek? To moja ulubiona ozdoba.
- Później możemy porozmawiać o innej nagrodzie, ale na razie pocałunek
wystarczy.
- Dobrze. Lionelu, pocałuj lorda Williama w moim imieniu.
- Nie! Nawet za pięćset funtów!
Wszyscy się roześmiali, a Victoria westchnęła w duchu. Wiedziała, że im
dłużej będzie się z nim droczyć, tym bardziej będzie się upierał, że jest mu coś
winna... a zresztą naprawdę lubiła ten grzebień. Wstała, podeszła do Landry'ego,
stanęła na palcach i musnęła wargami jego policzek. Odsunęła się pospiesznie, żeby
nie sięgnął do jej ust. Cuchnął brandy.
- Poproszę o moją zgubę - zażądała, wyciągając rękę.
 
Nie mogła się powstrzymać od uśmiechu zadowolenia.
- To się nie liczy - zaprotestował William, wyraźnie rozczarowany.
Towarzystwo parsknęło śmiechem.
- Moim zdaniem to był pocałunek - stwierdził Marley.
- Cii - syknęła Lucy. - Lady Franton znowu na nas łypie.
- Stara jędza - mruknął Landry i oddał grzebień właścicielce. - Sztywna jak
nieboszczyk.
- Może trzeba by ją poobracać w tańcu - podsunęła dziewczyna, chichocząc.
- Przydałoby się jej jeszcze parę innych rzeczy - dorzucił wicehrabia. - Ale
sam wolałbym być nieboszczykiem, niż próbować ją rozruszać.
Lucy oblała się szkarłatnym rumieńcem, a Victoria uderzyła Landry'ego
wachlarzem po ręce. Nie miała nic przeciwko frywolnym rozmowom, ale nie chciała
również, żeby uciekło od niej w popłochu tych niewielu cywilizowanych przyjaciół,
których miała.
- Przestań!
- Auu! - Skarcony potarł kostki. - Znowu bronisz słabych i uciśnionych? Lady
Franton trudno do nich zaliczyć.
- Nie zamierzam wysłuchiwać twoich głupich uwag - oświadczyła, lekko
zirytowana.
- Słyszałeś, Marley, zrób miejsce dla następnego - powiedział Parrish.
Rywale hurmem rzucili się na zwolnione krzesło, a Victoria wcale nie była
pewna, czy tylko żartują. Prawdę mówiąc, zaczynali ją nudzić. Areszt domowy
raptem wydał się jej atrakcją. No, prawie.
- Postanowiłam złożyć śluby - oznajmiła.
- Mam nadzieję, że nie czystości - wtrącił Landry. Jego uwagę skwitował
wybuch śmiechu.
- To nie pora na tego rodzaju rozmowę - zauważył Lionel, przysuwając się do
Lucy.
- Uważaj na kostki, Williamie - dodał Marley, na wszelki wypadek zabierając
rękę.
Dobrze, że jej rodzice podziwiali teraz nowe nabytki w galerii portretów lorda
Frantona, bo po uwadze Landry'ego natychmiast posłaliby córkę do klasztoru.
- Od tej pory zamierzam konwersować wyłącznie z miłymi mężczyznami.
Reakcją na jej oświadczenie była konsternacja. Dopiero po chwili Stewart
 
Haddington parsknął śmiechem.
- Ale kogo znasz oprócz nas, łotrów, Vixen?
- Hm, to rzeczywiście jest kłopot. Marley, na pewno znasz paru miłych
dżentelmenów. No wiesz, takich, których zwykle unikasz.
- Znam kilka żywych trupów, ale zanudzą cię na śmierć w ciągu sekundy.
Spróbował odzyskać swoje zwykłe miejsce u jej boku, ale cofnęła się, udając,
że chce coś szepnąć Lucy. Nie mogła otrząsnąć się z wrażenia, że zna na pamięć
wszystkie te żarty, przekomarzania i zabawy.
- Skąd wiesz?
- Mili dżentelmeni są nudni, moja droga. Dlatego właśnie jesteś ze mną.
- Z nami - sprostował lord William.
Victoria zmierzyła ich wzrokiem. Niestety Marley miał rację. Sympatyczni
mężczyźni byli sztywni i ograniczeni, podobnie jak ich repertuar komplementów na
temat jej wyglądu oraz niemal obraźliwych uwag co do jej intelektu. Hulacy i dranie
przynajmniej nosili ją na rękach.
- Toleruję was tylko dlatego, że nie macie się gdzie podziać - oznajmiła
wyniośle.
- Smutne, ale prawdziwe - przyznał Lionel bez cienia urazy. - Należy nam
współczuć.
- Ja wam współczuję - powiedziała Lucy ze śmiechem i znowu się
zarumieniła.
Parrish pocałował ją w rękę.
- Dziękuję, moja droga.
- Dobry Boże! - szepnął Marley, spoglądając w drugi koniec sali. - Nie wierzę
własnym oczom.
W tym momencie Victoria dostrzegła obiekt jego zainteresowania.
- Kto to jest? - zapytała cicho i nagle sobie uświadomiła, że serce tłucze się jej
o żebra.
Lucy też się obejrzała.
- Kto... O rany, Vixen, on patrzy na ciebie!
- Nie sądzę.
- Drań - warknął Marley pod nosem. Mężczyzna wydawał się znajomy, ale
Victoria była pewna, że nigdy wcześniej go nie widziała. W dusznej sali balowej lady
Franton pojawił się grecki bóg. Elegancki ciemnoszary strój i pewny krok
 
świadczyły, że jest arystokratą. Sposób, w jaki zerkał na Victorię, jednocześnie
witając się ze znajomymi, wskazywał, że to uwodziciel. Ale przecież znała
wszystkich uwodzicieli w Londynie i na widok żadnego z nich nie drżała z napięcia, a
krew żywiej nie krążyła jej w żyłach.
- Sin we własnej osobie - stwierdził lord William.
- Althorpe - zawtórował mu Lionel.
- Althorpe? Brat Thomasa?
- Słyszałem, że syn marnotrawny wrócił - powiedział Marley, biorąc od lokaja
kieliszek madery. - Pewnie skończyła mu się gotówka.
- Albo wypędzili go z Italii - dodał Landry, z ponurą miną obserwując lorda
Althorpe, który zmierzał w ich stronę.
- Sądziłem, że rozbijał się po Hiszpanii.
- A ja, że po Prusach.
- Czy można człowieka wygonić z kontynentu? - zainteresował się William.
Wokół nich rozbrzmiewały podobne szepty i spekulacje, mieszając się z
tonami kontredansa. Victoria słuchała ich jednym uchem. Śmieszne.
Mężczyźni często się jej przyglądali, lord Althorpe nie stanowił w tym
względzie wyjątku.
- Jest bardzo podobny do brata - stwierdziła cicho, usiłując zapanować nad
sobą. - Choć Thomas był jaśniejszy.
- Duszę też miał jaśniejszą - rzucił cicho Landry i postąpił dwa kroki na
spotkanie nowego gościa. - Althorpe. Co za niespodzianka!
Markiz się ukłonił.
- Lubię niespodzianki. Victoria nie mogła oderwać od niego wzroku, jak
zapewne każda kobieta obecna na sali. Spotkała w życiu wielu uwodzicieli, ale żaden
nie sprawiał wrażenia aż tak... niebezpiecznego. Ten emanował siłą i pewnością
siebie. Szary frak z najprzedniejszego materiału podkreślał jego szerokie ramiona i
wąskie biodra. Pod czarnymi spodniami rysowały się muskularne uda. Oczy o barwie
starej whisky omiotły grono adoratorów Victorii nieprzychylnym spojrzeniem.
Wydawało się, że zaraz przerzuci ją sobie przez ramię i wyniesie z pokoju, ale
zamiast tego uprzejmie pozdrowił wszystkich towarzyszących jej mężczyzn.
Dźwięk niskiego głosu sprawił, że po plecach Victorii przebiegł dreszcz, a na
widok niesfornego kosmyka czarnych „włosów naszła ją ochota, żeby odgarnąć go z
opalonego czoła. Gdy zmysłowe wargi wykrzywił lekki uśmiech, w głowie zakręciło
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin