Dick Philip K. - Paszcza Wieloryba.pdf

(375 KB) Pobierz
Ponad głową Rachmaela ben Applebauma unosił się wierzycielski balon, z którego głośników grzmiał bezbarwny, choć przyjemny, ni
Philip K. Dick
Paszcza Wieloryba
Tłumaczył Mirosław Kościuk
I
Ponad głową Rachmaela ben Applebauma unosił się wierzycielski balon, z którego
głośników grzmiał bezbarwny, choć przyjemny, niewątpliwie sztuczny, męski głos,
wzmocniony do tego stopnia, że słyszał go nie tylko Rachmael, ale także każdy z tłoczącej się
na ruchomym chodniku ciżby. Było to zamierzone działanie, dzięki któremu ścigany
wyróżniał się z tłumu i był wystawiony na publiczne pośmiewisko. Niewybredne docinki
wszechobecnej gawiedzi stawały się dodatkowym czynnikiem oddziałującym na dłużnika i to
- jak szybko uświadomił sobie Rachmael - bez żadnych wysiłków ze strony wierzyciela.
- Panie Applebaum! - Serdeczny głos o bogatym, nieznacznie tylko zabarwionym
mechanicznym szelestem tembrze, przetoczył się górą, powracając echem odbitym od fasad
okolicznych budynków. Tysiące ludzkich głów z zaciekawieniem popatrzyły dokoła,
spostrzegły wierzycielski balon, a wkrótce potem ustaliły jego cel: Rachmaela ben
Applebauma, który właśnie opuszczał parking, gdzie zostawił swój skrzydłowiec, z zamiarem
udania się do biura KANT-u oddalonego o niecałe dwa tysiące jardów. Wystarczyło to
jednak, by balon wpadł na jego trop.
- Okay - warknął Rachmael, ani na chwilę nie zwalniając kroku. Szybko zbliżał się do
podświetlonego fluoronem wejścia do agencji prywatnej policji i starał się udawać, że
zupełnie ignoruje widok, do którego w ciągu ostatnich trzech lat zdążył się już przyzwyczaić.
- Panie Applebaum - nie dawał za wygraną balon. - Na dzień dzisiejszy, to jest środę
ósmego listopada 2014 roku, jako spadkobierca swego świętej pamięci ojca, jest pan winien
sumę czterech milionów poscredów na rzecz firmy Szlaki Hoffmana - Spółka Akcyjna z
ograniczoną odpowiedzialnością, głównego udziałowca w interesie pańskiego zmarłego ojca.
- Okay! - powiedział gwałtownie Rachmael, przystając i spoglądając w górę z
wyrazem bezsilnej udręki; ogarnęło go przemożne pragnienie, aby przekłuć balon, strącić go
na ziemię, a na koniec podeptać pozostałe szczątki. Musiał jednak poprzestać na marzeniach.
W myśl bowiem ONZ-owskiego zarządzenia, wierzyciel miał prawo posłużyć się takim
środkiem nacisku w sposób jak najbardziej legalny.
Szczerzący zęby w bezmyślnym uśmiechu tłum wiedział o tym równie dobrze i z góry
cieszył się na krótkie, lecz niezmiernie zabawne widowisko. Rachmael nie czuł urazy do
otaczających go ludzi. W końcu to nie była ich wina. Od wielu lat wpajano im przecież
podobne zachowanie. Wszystkie info i edu media, kontrolowane przez „bezinteresowne"
ONZ-owskie biura spraw publicznych, propagowały właśnie taki model zachowania
współczesnego człowieka: zdolność znajdowania radości w cierpieniu kogoś, kogo się nawet
nie znało.
- Nie mogę zapłacić - powiedział Rachmael - a wy dobrze o tym wiecie.
Słowa te z pewnością dotarły do balonu, który był wyposażony w niezwykle czułe
receptory mowy, lecz nie odniosły żadnego skutku. Maszyna albo mu nie wierzyła, albo
zupełnie jej nie obchodziło, czy to co powiedział, jest prawdą. Zadaniem balonu było bowiem
ściganie ofiary, a nie dochodzenie prawdy. Wędrując ruchomym chodnikiem, Rachmael
odezwał się ponownie głosem, któremu starał się nadać jak najbardziej przekonujące
brzmienie.
- Naprawdę nie mam pieniędzy. Spłaciłem kolejno tylu wierzycieli Applebaum
Enterprise, ilu tylko mogłem.
Z góry odpowiedział mu sarkastyczny głos mechanizmu.
- Wyrównując rachunki i zaciągając nowe długi?
- Dajcie mi trochę czasu.
- Jakieś plany, panie Applebaum? - Głos aż skręcał się z pogardy.
- Tak - odpowiedział po chwili, nie dodając na razie nic więcej; dużo zależało od tego,
co uzyska od KANT-u. I czy w ogóle coś uzyska. W trakcie ostatniej rozmowy wideo miał
wrażenie, że szef KANT-u, Matson Glazer-Holliday, odnosi się do niego z życzliwością, ale
czy na tak kruchej podstawie nie wyciągnął zbyt pochopnych wniosków?
Wszystko wyjaśni się w ciągu paru najbliższych minut, w bezpośredniej rozmowie z
reprezentantem tutejszej placówki. Wkrótce będzie już wiedział, czy prywatna agencja
wywiadowcza, która przede wszystkim musi troszczyć się o swoje interesy, konkurować z
ONZ i pomniejszymi tytanami systemu dziewięciu planet, gotowa jest poprzeć człowieka,
który nie dość, że był spłukany, to miał jeszcze na głowie zdruzgotane imperium
przemysłowe wraz ze wszystkimi długami, jakie poprzedni właściciel i dyrektor naczelny,
Maury Applebaum, zostawił mu, rozstając się, niewątpliwie dobrowolnie, z tym światem.
Niewątpliwie. Mocne słowo, dobrze pasujące do spraw tak ostatecznych jak śmierć.
Ruchomy chodnik, zupełnie nie zważając na szalejący w górze balon, sunął w stronę
mieniącego się różnymi kolorami wejścia, a w duszy Rachmaela narastał niepokój
przemieszany z odrobiną nadziei na uzyskanie pomocy.
Prawdę mówiąc, nigdy nie zdołał pojąć, w jaki sposób jego ojciec, do którego zresztą
był bardzo podobny pod względem emocjonalnym, mógł zabić się laserem z powodu
najzwyklejszego pod słońcem krachu ekonomicznego. Choćby nawet, jak pokazały
późniejsze wypadki, krach ten stał się ostatnim gwoździem do trumny Applebaum Enterprise.
- Musi pan zapłacić - wiszący w górze balon zawył opętańczo. - Szlaki Hoffmana
nalegają; Sąd ONZ odrzucił pańskie podanie z prośbą o ogłoszenie bankructwa, uznając, że w
świetle prawa jest pan, Rachmaelu ben Applebaum, winien sumę...
Głos urwał się nagle, gdy tylko Rachmael przekroczył próg biura prywatnej
międzyplanetarnej policji, a dźwiękoszczelne drzwi odcięły go od ulicy.
- Słucham pana. - Przyjazny głos robota-kamerdynera pozbawiony był wszelkiej
drwiny, co stanowiło niezwykły kontrast z panującym na zewnątrz cyrkiem.
- Chcę się widzieć z panną Holm - mówiąc te słowa, Rachmael czuł drżenie głosu.
Więc jednak balon spełnił swoje zadanie, zdenerwował go tak, że teraz trzęsie się i poci.
- Synkawy? - Głos lokaja oderwał go od kontemplacji stanu systemu nerwowego. - A
może woli pan herbatę z sokiem marsjańskiego fnika?
Wyciągając oryginalne cygaro firmy Garcia Vega z Tampa na Florydzie, mruknął: -
Dziękuję, na razie tylko sobie posiedzę. - Zapalił cygaro i pogrążył się w oczekiwaniu na
pannę Freyę Holm, przysięgając sobie w duchu, że powitają serdecznie bez względu na to, jak
będzie wyglądała.
Nagle rozległ się miękki, nieśmiały głos: - Pan ben Applebaum? Jestem Freya Holm.
Zechce pan przejść do mego gabinetu. - Stała w otwartych drzwiach, z ręką na klamce, i jak
szybko ocenił, była doskonała. Poderwał się na nogi, rozgniatając w popielniczce cygaro z
Tampa. Miała najwyżej dwadzieścia lat, długie, chitynowo-czarne włosy opadające luźno na
ramiona i olśniewająco białe zęby, jakich mogłaby jej pozazdrościć niejedna gwiazda wideo.
Przyglądał się tej niewysokiej dziewczynie w przejrzystym, złotym staniku, szortach i
sandałach, przyozdobionej samotną kamelią nad lewym uchem, a w głowie kłębiła mu się
tylko jedna myśl: I to ma być moje wsparcie?
Oszołomiony wyminął ją i znalazł się w niewielkim, nowocześnie urządzonym biurze.
Szybkim spojrzeniem ogarnął półki wypełnione zabytkami wymarłych cywilizacji sześciu
planet.
- Panno Holm - zaczął z wahaniem, a po chwili podjął pewniejszym głosem - nie
wiem, czy przełożeni zapoznali panią ze złożonością mej sytuacji. Znalazłem się pod
niezwykle silną presją. Można wręcz powiedzieć, że wpadłem w największe na skalę całego
Układu Słonecznego długi. Szlaki Hoffmana..
- Szlaki Hoffmana - powiedziała panna Holm, siadając za biurkiem i włączając
magnetofon - są właścicielem opracowanego przez doktora Seppa von Einema wynalazku do
teleportacji, a tym samym monopolistą w tej dziedzinie. Praca von Einema sprawiła, że
hiperliniowce i frachtowce Applebaum Enterprise stały się przestarzałe. - Mówiąc, zaglądała
do leżących przed nią notatek. - Wie pan, chciałabym odróżnić w swoich zapisach pana od
pańskiego nieżyjącego ojca, Maury'ego Applebauma. Czy mogę więc zwracać się do pana po
imieniu?
- T-tak - odparł dotknięty jej chłodem i niezachwianą pewnością siebie. Niepokoiły go
również leżące na biurku papiery. Nie ulegało wątpliwości, że na długo przedtem, nim
skontaktował się z Konsorcjum Aktywnego Nasłuchu Transkontynentalnego, czyli skrótowo
zjednoczeniem KANT, którą to nazwą z lubością operowała ONZ - prywatna policja za
pośrednictwem swych niezliczonych banków danych zgromadziła komplet informacji o nim
oraz o krachu wywołanym pojawieniem się nowej techniki podróży, przez co wspaniałe statki
Applebaum Enterprise w jednej chwili musiały przejść do lamusa.
- Pański świętej pamięci ojciec - ciągnęła Freya Holm - najprawdopodobniej sam
zdecydował się na śmierć. Oficjalny raport ONZ traktuje to jako... samobójstwo. Co do nas...
- przerwała, by poszukać czegoś w zapiskach. - Hmm.
- Dla mnie to mało przekonujące dowody, ale muszę pogodzić się z wyrokami losu -
powiedział Rachmael. Tak czy inaczej, nic nie mogło mu zwrócić wiecznie zapracowanego,
niedowidzącego staruszka o czerwonej twarzy. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście było to
Selbstmort, jak tego chciał niemieckojęzyczny raport ONZ, czy też nie.
- Panno Holm - zaczął, lecz przerwała mu łagodnym ruchem dłoni.
- Rachmaelu, elektroniczna teleportacja doktora Seppa von Einema opracowana w
kilku kosmicznych laboratoriach Szlaków Hoffmana przyczyniła się do wywołania chaosu
wśród firm przewoźniczych. Prezes Zarządu Szlaków, Theodoric Ferry, musiał o tym
wiedzieć, gdy decydował się na finansowanie badań von Einema w jego pracowni w
Schweinfort, gdzie w końcu doszło do wynalezienia Telporu. A przecież Szlaki Hoffmana,
obok firmy pańskiego ojca, były największym udziałowcem upadłego Applebaum Enterprise.
Wynika z tego, że Szlaki celowo doprowadziły do ruiny przedsiębiorstwo, w które
zainwestowały poważne środki... Postępowanie takie wydaje nam się co najmniej dziwne. A
teraz - popatrzyła na niego z uwagą, odrzucając przy tym do tyłu kaskadę czarnych włosów -
prześladują pana żądaniami zwrotu kosztów z tytułu poniesionych strat, zgadza się?
Rachmael potaknął bez słowa.
Zapanowało milczenie, które przerwało kolejne pytanie panny Holm. - Jak długo
pasażerski liniowiec pańskiego ojca musiałby podróżować na Paszczę Wieloryba z
ładunkiem, powiedzmy, pięciuset kolonistów plus ich dobytek?
Po denerwująco długim namyśle odpowiedział: - Nigdy dotychczas tego nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin