Carroll Jonathan - Alarm.txt

(21 KB) Pobierz
Autor: Jonathan Carroll
Tytul: Alarm

(Alarm Alone)

Z "NF" 4/97

   I �yli d�ugo i szcz�liwie. Do cholery, przecie� tak 
w�a�nie mia�o by�! Spotkali si�, rozmawiali ze sob�, 
pokochali si�, on poprosi�, �eby wysz�a za niego za m��, a 
ona zgodzi�a si�... dok�adnie tak, jak to si� mia�o 
zdarzy�.
   Ale cho� mamy nadziej�, �e istniej� jakie� regu�y, w 
rzeczywisto�ci wcale ich nie ma. Gorzej, bo staramy si� 
post�powa� zgodnie z tym, co nie istnieje i ko�czymy jak 
on: siedz�c w pustym mieszkaniu, zastanawiaj�c si�, gdzie 
ona mo�e by�, co robi w tej w�a�nie chwili, pewni, �e jest 
to wspania�e i seksy, po prostu niepor�wnywalne z 
czymkolwiek, co robi�a wsp�lnie z nim.
   Widzia� tego drugiego m�czyzn�. O to w�a�nie chodzi. 
W publicznym miejscu trzyma�a za r�k� faceta z 
brod� a la van Dyck i w dodatku wytatuowanego! Wygl�da� na 
rowerzyst� albo kierowc� ci�ar�wki, z tych, co nosz� 
czapki z otworkami dla wentylacji.
   A przecie� zawsze nienawidzi�a tatua�y! Przynajmniej 
tak m�wi�a. Pami�ta� nawet, jak si� wyrazi�a: "Tatua� jest 
jak tr�d". No a teraz sz�a za r�k� z panem tr�dowatym, 
podczas gdy jej m�� siedzia� w pustym pokoju gapi�c si� w 
pod�og�.
   Na dodatek t�skni� za wszystkim, co si� z ni� wi�za�o, 
nawet za tymi rzeczami, kt�rych szczerze nienawidzi�. Jej 
d�ugimi czarnymi w�osami przyczepionymi do bia�ej emalii 
umywalki na kszta�t dziwnie wykaligrafowanych wzor�w. 
Porozrzucanymi nieporz�dnie kosmetykami zajmuj�cymi trzy 
czwarte szafki. Uporem. I tym s�odziutkim g�osem, kiedy 
przemawia�a do kota. Ka�dej z tych rzeczy.
   Pr�bowa� wszystkiego, �eby o niej zapomnie�: Bali, 
drogiej w�dki, randek z agencji towarzyskiej, historii 
Hioba. Problem jednak w tym, �e nie chcia� o niej 
zapomnie�. Nie chcia� przesta� my�le� o jej u�miechu, o 
jej d�ugich palcach, o tym, jak pogwizdywa�a krz�taj�c si� 
w kuchni. Jeszcze z ni� nie sko�czy�.
   A dzisiaj by�a ich rocznica. Cztery lata ma��e�skiego 
szcz�cia. Zabra�by j� na kolacj� i prawi� komplementy. 
Kupi�by jej prezent - co� ekstrawaganckiego jak na ich 
mo�liwo�ci, bo ostatecznie mi�o�� jest wa�niejsza ni� stan 
konta bankowego. Mo�e nawet wzi��by j� w jak�� podr�. 
Po�o�y�by dwa bilety na ich ma�ym stole i powiedzia�: 
"Jutro b�dziemy w Londynie".
   Kiedy tak siedzia� i my�la� o tym, wydawa�o mu si�, �e 
mieszkanie ro�nie i ro�nie wok� niego i wreszcie czu� 
si� jak po�rodku wielkiej stacji kolejowej. W drodze 
donik�d! 
   Westchn��, podni�s� si� i postanowi� p�j�� si� napi�. 
Usi�dzie sobie w barze i poogl�da mecz w telewizji. 
Cokolwiek, byle tylko oderwa� my�li od niej. Mo�e jego 
umys� pracuj�cy na pe�nych obrotach ustali, co do cholery 
ma zrobi� z reszt� �ycia.
   Na dworze by�o bardzo zimno i samoch�d nie chcia� 
zapali�. Trrr... trrr... trrr... gas� raz po razie. 
Uchwyci� mocno kierownic� poprzez wspania�e sk�rzane 
r�kawiczki, kt�re podarowa�a mu na ostatnie urodziny. "No 
dalej, skurczybyku, nie r�b mi tego! Nie dzisiaj". Trrr... 
trrr... znowu nic.
   Zawsze kiedy silnik nie chcia� zapali�, m�wi�a: "Mo�e 
go zala�e�". Bo tylko to wiedzia�a na temat samochod�w, �e 
je�li zbytnio pompujesz peda�em gazu, zalewasz motor. Wi�c 
za ka�dym razem gdy by� jaki� k�opot, wed�ug niej musia�o 
to by� zalanie. Stroi� sobie �arty z tej jej wiedzy 
samochodowej, a� wreszcie szczypa�a go w rami�, �eby 
przesta�. Raz  zaci�o si� okno. Bardzo powa�nie zapyta� 
j�, czy nie my�li, �e si� zala�o...
   Opar� g�ow� na kierownicy. Czu� si� tak, jakby 
przy�o�y� do czo�a nie kawa�ek plastyku, ale lodu. Bez 
cienia nadziei przekr�ci� jeszcze raz kluczyk i wtedy 
nagle silnik zaskoczy�. Dzi�ki Bogu!
   W chwili gdy wyje�d�a� z parkingu, zobaczy� 
niesympatycznego s�siada, nazywa�a go: "Niedobry pan 
Musztarda". 
   Czy naprawd� ona b�dzie mu tak towarzyszy� przez ca�y 
wiecz�r? "Mo�e jest zalany", przezwiska, jakie nadawa�a 
ludziom, jej g�os, kiedy przeje�d�a� ko�o miejsc, gdzie 
zwykle robi�a zakupy. Czy to wszystko b�dzie go 
torturowa�?
   Nie. Bar, kt�ry wybra�, by� bardzo przytulny. Przez 
kilka nast�pnych godzin czu� si� tak, jakby wyl�dowa� z 
powrotem na Ziemi. Przysiad�a si� do niego du�a blondyna 
imieniem Cora, jej ch�opak dba�, �eby nie zabrak�o im 
picia. Za�miewali si� nawi�zuj�c nocn� przyja��. Tak 
w�a�nie powinno by�. Mili dla siebie ludzie, opowiadaj�cy 
historyjki i dowcipy tak �mieszne, �e chichoczesz do b�lu 
brzucha. Cory nie tkn��by za nic w �wiecie, ale by� jej 
wdzi�czny, bo trzy razy powt�rzy�a, �e jest w jej typie.
   Kiedy przycisn�o go, by p�j�� do toalety i w�a�nie mia� 
si� podnie��, us�ysza� za sob� g�os: "Cze��, Cora".  Co� 
szelmowskiego w tonie, jaka� sugestia intymno�ci 
podpowiedzia�y mu, �e ten kto� musia� sp�dzi� z Cor� pewien 
czas w ��ku. Odwr�ci� si� i ku swemu przera�eniu ujrza� 
pana Tatuowanego van Dycka.  
      - Cze��! Gdzie si� podziewa�e�? Co �e� ostatnio 
nabroi�? - powita�a go najwyra�niej zachwycona Cora.
      Nawet kiedy ju� zostali sobie przedstawieni, 
Z�odziej �on nie patrzy� na niego, tylko na dekolt Cory.
   - Cze��, jak leci?
   W jego g�osie s�ycha� by�o kompletny brak 
zainteresowania tym, jak leci drugiemu m�czy�nie.
    W porz�dku, to by� w�a�ciwy moment! Odpowiednia 
chwila, �eby stan�� przeciwko tej �wini, przeciwko w�asnej 
s�abej naturze, przeciwko wszystkiemu, czym kiedykolwiek 
by� i czego nie zrobi�. Wsta�. Z�ap chujka za koszul�, 
wyci�gnij go na �rodek sali, przy�� mu. Zr�b co�!
   Akurat. Nie by�o w nim nic z D�yngis-chana, ani 
jednego chromosomu. Ani D�yngisa, ani Johna Wayne'a, ani 
jaj, ani grandezzy, ani niczego. Niczego dobrego. Z�ego 
zreszt� te� nie - sama bezbarwno�� i bezu�yteczno��. 
Mo�na to kupowa� na tony i nawozi� tym pole. By� tylko 
sob�, potrafi�cym jedynie wstrzymywa� oddech i z 
zaczerwienionymi policzkami zaciska� pi�ci, siedz�c obok 
m�czyzny, kt�ry ukrad� mu �on�.
   Nawet gdyby wyszed� od razu i tak przebywa�by tam za 
d�ugo. Ca�y alkohol, kt�ry wla� w siebie tej nocy, gdzie� 
wyparowa� i jego b�ogos�awione efekty znikn�y, zanim 
jeszcze wyszed� z budynku. Wsi�dzie do samochodu i 
pojedzie. To w�a�nie zamierza� zrobi�. Jecha� przed 
siebie, by zabi� b�l i upokorzenie, mijaj�c drogowskazy i 
stacje benzynowe, jad�c donik�d. Tego w�a�nie potrzebowa� 
w tak� noc.
   Mia� swoj� wielk� szans�, ale wszystko, co potrafi�, to 
zaperzy� si�. Wi�c teraz pojedzie. A je�li b�dzie chcia� 
jecha� przez ca�� noc, sam w samochodzie, kt�ry nie chce 
zapali� i przypomina mu o �onie, niech tak b�dzie. B�dzie 
jecha� ca�� noc i zobaczy przez szyb� samochodow�, jak 
wstaje �wit. A nowy dzie� zawsze przynosi now� nadziej�.  
   Chocia� zrobi�o si� ju� wp� do drugiej, parking 
przed barem by� pe�en. Zazdro�ci� wszystkim tym 
szcz�liwym pijakom, siedz�cym jeszcze w �rodku. Z gorycz� 
stwierdzi�, �e zazdro�ci w�a�ciwie ka�demu, kto nie jest 
nim.
   Zanim zd��y� zanurzy� si� w pe�ni� smutku wywo�anego 
t� my�l�, us�ysza�, jak z ty�u kto� do niego podchodzi. 
Zacz�� si� odwraca� i wtedy poczu� uderzenie w ty� g�owy. 
Upad�.
   Nie mia� �adnych sn�w. Przeszed� prosto od rejestracji 
ostrego b�lu do pe�nej �wiadomo�ci. "Gdzie u diab�a ja 
jestem?" Ale nie m�g� wym�wi� tych s��w, bo usta mia� 
zakneblowane, a r�ce zwi�zane z ty�u.
   Panowa�a kompletna ciemno��, ale wiedzia�, �e jest w 
czym�, co si� porusza. To by� ha�as, jaki robi samoch�d. 
By� w samochodzie. Po kilku sekundach u�wiadomi� sobie, �e 
le�y w baga�niku. Po tym, jak kto� go uderzy�,
zosta� zwi�zany i wpakowany do baga�nika!
   Ogarn�a go panika. Zacz�� si� szarpa� i usi�owa� 
krzycze� mimo ta�my, kt�ra zakleja�a mu usta. Nigdy w 
ca�ym swoim �yciu nie czu� si� r�wnie �ywy. Nic nie 
liczy�o si� nigdy tak bardzo jak to, by si� teraz uwolni� 
od ta�my, wi�z�w i z baga�nika. Je�li nie wydostanie si� w 
tej chwili, oszaleje. I wreszcie co� robi�, nie le�a� jak 
owca wieziona na rze�. Kopa� i krzycza� ile si�.
   Nic si� nie sta�o. Rzuca� si�, a samoch�d jecha� dalej 
i cho�by nie wiem czego pr�bowa�, nic nie mog�o tego zmieni�. 
Szcz�liwie pierwsza fala paniki przesz�a, przynajmniej na 
jaki� czas.
   Zastanawia� si�, kto u licha, chcia�by go porywa�. Nie 
mia� niczego, nic nie wiedzia�, nie dysponowa� �adn� 
w�adz�. Jakie� Czerwone Brygady, Aria�skie Braterstwo, 
L�ni�ca Droga i wszyscy mordercy wiedzieli, �e w og�le
istnieje? Czy powinien si� poczu� pochlebiony?
   Mo�e to jacy� rozw�cieczeni Arabowie, kt�rym 
wystarczy�by jakikolwiek Amerykanin. Albo sady�ci. Zabior� 
go do lasu wraz z walizk� pe�n�... no, rzeczy, a kiedy 
jego cia�o zostanie odnalezione, nawet ci, kt�rzy na niego 
trafi�, odwr�c� si� chorzy z obrzydzenia. Znowu zacz�� si� 
szarpa�.
   Na dobre lub z�e, w chwil� po tym, jak dopad�a go druga 
fala strachu, samoch�d gwa�townie si� zatrzyma�. Trzasn�o 
dwoje drzwi. Nikt si� nie odezwa�, za to us�ysza� kroki. 
Gdzie� bardzo blisko w zamku obr�ci� si� kluczyk i klapa 
nad nim skoczy�a w g�r�. O�lepi�o go �wiat�o.
   - Wysiadaj!
   - Nie mo�e, jest zwi�zany.
   - No taaa.
   Oba g�osy nale�a�y do Amerykan�w. I by�y znajome.
   Po jakiej� chwili kto� go przekr�ci� na kolana, a 
potem z�apawszy go pod ramiona, wyci�gn�� z samochodu. 
Poniewa� �wiecono mu ca�y czas prosto w twarz, nie m�g� 
zobaczy�, kto to.
   Po�o�yli go na ziemi. Czu� si� jak sparali�owany 
oczekiwaniem, co zaraz nast�pi. Kto� kopn�� go w bok. 
Mocne kopni�cie, ale nie mordercze.
   - Przesta�. 
   - Dlaczego? Widzia�e�, jak on uderzy�? 
   Znowu te znajome g�osy. Bardziej ni� b�lem i strachem 
jego umys� zaj�ty by� szukaniem odpowiedzi na pytanie, sk�d 
zna te g�osy.
   �wiat�o zgas�o. Zamruga� staraj�c si� odzyska� 
zdolno�� widzenia. Najpierw zobaczy� dwie, potem trzy pary 
n�g. Jedne by�y w trampkach. Takich samych, jak te, kt�re 
nosi� jako nastolatek, wysokich, w czarno-bia�e paski.
   - Zdejmij ta�m�. Pozw�l mu m�wi�. Teraz ju� nie ma...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin