Boswell Barbara - W pułapce uczuć.pdf

(670 KB) Pobierz
Microsoft Word - Boswell Barbara - W pułapce uczuć
BARBARA BOSWELL
W PUŁAPCE UCZUĆ
PROLOG
Koniec czerwca
- Michelle! Jak miło cię widzieć! - Steve Saraceni wstał, uśmiechając się z udawanym
zadowoleniem. - Co nowego w biurze senatora Dineena?
To serdeczne powitanie tak zaskoczyło Michelle, że dziewczyna zatrzymała się w pół
kroku. Więc tak postanowił to rozegrać? Jakby byli parą starych znajomych, weteranów
pensylwańskiej sceny politycznej, beztrosko rozmawiających o pogodzie! Jakby ostatnim
razem nie rozstali się w gniewie.
Jak on to robi, zastanawiała się z podziwem. Jego uśmiech wydawał się tak szczery.
Nawet oczy Steve'a błyszczały ciepłem. Cokolwiek czuł, ta gładka maska uprzejmości nigdy
nie znikała z jego twarzy. Przynajmniej nie na oczach innych. Ja jestem tutaj wyjątkiem,
pomyślała Michelle. Kiedy byli tylko we dwoje, poznała tego mężczyznę bez maski.
Zakochała się w nim. Teraz jednak, choć byli sami, witał ją oficjalny i obojętny Steve. Żal
przejął Michelle aż do bólu.
Steve przeszedł przez pokój, wyciągając do Michelle rękę. Lobbyści, a Saraceni był
właśnie lobbystą reprezentującym różnych klientów, mieli często opinię zimnych,
agresywnych i wyrachowanych, lecz Steve posiadał dar zjednywania sobie ludzi. Potrafił
oczarować każdego. Na scenie walki politycznej Steve Saraceni nie miał wrogów.
Był najbardziej wyrafinowanym i pewnym siebie mężczyzną, jakiego Michelle
kiedykolwiek spotkała. Mężczyzną, który umiał uczynić ze swego czaru i uroku osobistego
niezawodną broń. Nie miała żadnych szans, przyznała z żalem. Była naiwna, sądząc, że może
być inaczej.
Nie podała mu ręki, zmuszając Steve'a, by opuścił ramię. Było to niewielkie, lecz
zdecydowane zwycięstwo. Steve ponad wszystko nie lubił wyglądać głupio. Zdarzało mu się
to rzadko, jeśli w ogóle. Steve Saraceni zawsze potrafił znaleźć się we właściwym miejscu, z
właściwymi ludźmi, postępując właściwie... przynajmniej z politycznego punktu widzenia.
To przypomniało Michelle o celu jej dzisiejszej wizyty. Poczuła nagłą suchość w
gardle. Czy postępuje właściwie, przychodząc tu i wyjawiając mu prawdę? Całe godziny
zastanawiała się nad tym.
- Co cię sprowadza, Michelle? - zapytał Steve. Jego głęboki głos brzmiał przyjemnie,
lecz bezosobowo.
Takim tonem mógłby zapytać przechodnia na ulicy o godzinę. Zabolało ją, że zwrócił
34901505.001.png
się w ten sposób do niej. Kiedyś jego głos brzmiał miękko i intymnie. Michelle zastanawiała
się, czy inna kobieta słucha teraz tamtych czułych wyznań. Znając reputację Steve'a,
najprawdopodobniej tak właśnie było.
Michelle skoncentrowała się na tym, by stłumić złość, która nagle ją ogarnęła. Nie
może pozwolić, by zawładnęły nią emocje. Musi pozostać równie zimna i opanowana jak on.
- Nie chcę zabierać więcej twego cennego czasu, niż jest to absolutnie konieczne -
oświadczyła sucho. - Przyszłam, ponieważ sądziłam, że masz... - urwała i westchnęła. Była
coraz mniej pewna tego, co robi.
Jeśli nie powie mu teraz, nigdy się na to nie zdobędzie.
- Masz moralne prawo wiedzieć. - Uniosła głowę.
- Jestem w ciąży.
Steve poczuł się, jakby celny strzał trafił go w samą czaszkę. Zrobił krok w tył i
zawadził o biurko. Oparł się na nim ciężko, cały pokój zdawał się wirować jak oszalały.
- Cco takiego? - Brakowało mu tchu jak po otrzymaniu ciosu w splot słoneczny.
Tak samo czuł się kiedyś, jeszcze w czasach gimnazjalnych, gdy podczas meczu piłki
nożnej wpadł na niego napastnik przeciwnej drużyny. Wtedy właśnie uznał, że z pewnością
istnieją łatwiejsze sposoby zdobycia upragnionych przez niego pieniędzy i poważania.
Zdecydował się poszukać szczęścia w polityce. Kiedy poznał bliżej pracę lobbystów,
niezwykle wpływową, niezależną i lukratywną, stwierdził, że jest do niej stworzony.
Odniósł w tym zawodzie ogromny sukces. Podejmował różne wyzwania, ale nie było
takiego, z którym nie potrafiłby sobie poradzić. Wtedy spotkał Michelle Carey, asystentkę
senatora Edwarda Dineena. Wyzwanie? Być może, ale nie ponad jego siły. Przynajmniej tak
sądził.
Była zaledwie średniego wzrostu, lecz pantofle na obcasach sprawiały, że wydawała
się wysoka. Miała miękką, drobnokościstą budowę. Była szczupła... lecz zaokrąglona
wszędzie tam, gdzie było to pożądane. W zamyśleniu powiódł wzrokiem po jej sylwetce.
Prosta garsonka podkreślała zgrabną figurę Michelle.
Pamiętał dobrze jej pełne piersi, jedwabistą skórę talii, kobiece łuki bioder. Steve
poczuł ból w podbrzuszu. Michelle była blondynką o cerze koloru kości słoniowej. Pociągała
go seksualnie od momentu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy, choć dziewczyna bardzo starała
się zachować pomiędzy nimi służbowy dystans.
Odebrał to jako wyzwanie, zaintrygowała go. Nie zdarzyło się, by Steve Saraceni
zapragnął jakiejś kobiety i nie mógł jej mieć.
- Jak? - wykrztusił wreszcie.
34901505.002.png
Michelle wpatrywała się w gruby, miękki dywan.
- Wiesz, jak - szepnęła. Czuła, że twarz jej płonie, zaczynała się pocić.
- Byliśmy przecież bardzo ostrożni! - zawołał Steve. To nieprawda! Takie kłopoty
przytrafiają się nieopierzonym nastolatkom, a nie mężczyźnie trzydziestoczteroletniemu,
którego dochód w dużym stopniu zaspokajał już jego ambicje.
Michelle przygryzła wargi, które zaczynały drżeć.
- Najwyraźniej nie dość ostrożni. Najwyraźniej nie.
Steve powrócił myślą do pewnej nocy, gdy czuł się pewnie, beztrosko i sądził, że
świat leży u jego stóp. Zapomnieć o rozwadze było łatwo. Zawsze lubił ryzyko, a ten rodzaj
ryzyka wydawał się mało istotny w obliczu płomiennego pożądania. Poza tym wszelkie
konsekwencje nigdy jego nie dotyczyły. Oprócz tej jednej, maleńkiej i niewidocznej, ukrytej
w płaskim jeszcze brzuchu Michelle. Grymas wykrzywił twarz Steve'a.
- Michelle, jesteś pewna? - Była jeszcze szansa, że się myli.
- Oczywiście, że jestem pewna - odparła zimno Michelle. - Naprawdę sądzisz, że
przyszłabym tutaj, narażając siebie na to wszystko, gdybym nie była pewna?
- Nie wiem, może tak? Po naszej, hm... sprzeczce... mogłabyś pragnąć zemsty. A to z
pewnością byłby znakomity sposób...
- Daruj sobie to zakłamanie. Nie sprzeczaliśmy się, lecz kłóciliśmy. I jeśli
pragnęłabym zemsty, a nie pragnę, wybrałabym sposób mniej dla mnie upokarzający. Możesz
mi wierzyć.
- Uważasz, że chciałbym cię upokorzyć? - spytał z sarkazmem w głosie. - To
zaskakujące, zważywszy, że przy ostatnim spotkaniu nazwałaś mnie podłym oszustem.
- Czego się spodziewałeś? - krzyknęła. - Jesteś nim! Steve poruszył się niespokojnie.
Nie lubił takich oskarżeń, wolał myśleć o sobie pozytywnie. Najwyższy czas, by zmienić bieg
tej rozmowy.
- Michelle, nie rozumiesz po prostu praw rządzących... - Urwał, widząc, jak bardzo
jest wstrząśnięta. - Och, po co w ogóle zadawać sobie trud wyjaśniania ci czegokolwiek. Nie
chcesz zrozumieć, wolisz widzieć we mnie łajdaka bez skrupułów, który...
- Nie przyszłam się kłócić - przerwała mu Michelle. Czuła w głowie niebezpieczny
zamęt. Nie patrząc przed siebie, przeszła przez pokój i opadła na skórzaną kanapę. Oparła
łokcie na kolanach i opuściła głowę. Ciemnoblond włosy rozsypały się w nieładzie.
Steve wpadł w panikę. Nie miał żadnego doświadczenia, jeśli chodziło o ciężarne
kobiety.
- Michelle, dobrze się czujesz? - Zanim ruszył w jej stronę, wcisnął klawisz
34901505.003.png
wewnętrznego telefonu. - Saran, przynieś szklankę wody! Szybko!
Chwilę później zjawiła się kuzynka Steve'a Saran, wykonująca w biurze obowiązki
recepgonistki, kiedy ogarniał ją pracowity nastrój. Steve odebrał od niej wodę i przytknął
szklankę do ust Michelle.
Dziewczyna odepchnęła jego rękę.
- Nie chcę tego - szepnęła. Siedziała blada, bez ruchu, jej twarz pokrywały kropelki
potu.
Steve wstał i z rozpaczą rozejrzał się po pokoju. Saran przyglądała się im z wyraźną
ciekawością. Wiedział, że jego kuzynka uwielbia plotkować. Musiał pozbyć się jej stąd jak
najszybciej.
- Saran, poradzę sobie. Nie masz ochoty wyjść na lunch?
Saran zawsze z utęsknieniem czekała na te słowa. Już po chwili Steve i Michelle znów
byli sami. Michelle zerknęła na Steve'a. W niczym nie przypominał zadufanego w sobie,
twardego faceta, który prześlizguje się przez życie okryty aurą zwycięzcy. Z przerażeniem
zdała sobie sprawę, że ma ochotę pocieszyć go, odbudować tę jego radosną, męską pewność
siebie. Objąć go i...
Potrząsnęła głową, chcąc odegnać te zdradzieckie myśli. Wstała.
- Popełniłam błąd przychodząc tutaj. Nie powinnam była ci mówić, że jestem w ciąży.
- Oczywiście, że powinnaś była mi powiedzieć - uciął krótko Steve. - Skoro oskarżasz
mnie o ojcostwo, mam prawo przynajmniej o tym wiedzieć.
Michelle rozgniewały jego słowa.
- Nie oskarżałam cię, lecz poinformowałam. I żałuję, że to zrobiłam. Możesz o tym
zapomnieć, Steve. Nie chcę i nie potrzebuję niczego od ciebie. - Ruszyła w stronę drzwi.
Chwycił jej ramię, zatrzymując Michelle w miejscu.
- Co masz zamiar zrobić?
- To nie twoja sprawa.
- Do diabła, a czyja?! Oświadczasz, że jesteś w ciąży, a potem każesz mi o tym
zapomnieć.
Michele wyrwała rękę.
- Po prostu powiedz sobie, że nie jesteś za to odpowiedzialny. Powiedz sobie, że
jestem łatwa. Nie wiadomo, ilu mężczyzn mogłoby poczuwać się do ojcostwa. Jesteś
niewinnym człowiekiem, który został niesłusznie oskarżony.
- Zamknij się!
Gwałtowność tych słów zaskoczyła ich oboje. W pokoju zapadła pełna napięcia cisza.
34901505.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin