Coster Charles Theodore Henri de - Przygody Dyla Sowizdrzała.pdf

(1505 KB) Pobierz
Coster Charles Theodore Henri d
Charles Theodore Henri de Coster
PRZYGODY DYLA
SOWIZDRZAŁA
Legenda jako też bohaterskie, wesołe i sławne przygody Dyla Sowizdrzała i
Jagnuszka Poczciwca w krajach flamandzkich i gdzie indziej
KSIĘGA PIERWSZA
I
W Damrae, flamandzkim mieście, kiedy maj otwierał pąki tarninom, narodził się
Sowizdrzał, syn Claesa.
Akuszerka-kumoszka imieniem Katheline spowiła go w wygrzane pieluchy, a
popatrzywszy na główką dziecięcia wskazała błonę.
— Urodzony w czepku, pod dobrą gwiazdą! — rzekła wesoło.
Lecz i zaraz podniosła lament wskazując czarny punkcik na ramieniu malca.
— Biada! — zapłakała. — To czarny znak po diabelskim paluchu.
— Imć pan diabeł — podjął Claes — musiał wstać bardzo wcześnie, skoro zdążył
naznaczyć mojego syna.
— Nie kładł się dziś — odparła Katheline — boć dopiero pan kogut budzi kury.
I wyszła zostawiwszy dziecię na rękach Claesa.
Za czym świt rozdarł nocne obłoki, jaskółki poskrzekując śmignęły tuż nad
łąkami, a słońce ukazało na widnokręgu twarz purpurową, ogniem rozjarzoną.
Claes otwarł okno powiadając do Sowizdrzała:
 
— Synu mój w czepku urodzony, oto jaśnie wielmożny pan Słońce kłania się
flamandzkiej ziemi. Patrz w nie, ile tylko zdołasz, a jeśli kiedy ugrzęźniesz w
wątpliwościach nie wiedząc, co począć, by dobrze uczynić, proś słońce o radę; jest
jasne i ciepłe; bądź uczciwy, jak ono jest jasne, a dobry, jak ono jest ciepłe.
— Claesie, mój mężu — ozwała się Soetkin — gadasz do głuchego; chodź tu,
synku, pożyw się.
I matka podała nowonarodzonemu swoje piękne flasze, którymi obdarzyła ją
natura.
II
Kiedy Sowizdrzał pił zapamiętale, w polach i lasach zbudziły się ptaki.
Claes wiązał chrust przypatrując się, jak małżonka daje piersi Sowizdrzałowi.
— Żono — zapytał — zrobiłaś zapas tego smacznego mleka?
— Konwie są pełne — odrzekła — ale to nie cieszy mnie jakoś.
— Smutno coś mówisz w tak radosnej chwili.
— Bom pomyślała, że nie ma ani szeląga w skórzanym trzosiku, co tam wisi na
ścianie.
Claes wziął trzosik, lecz daremnie nim potrząsał: miedziaki, choćby najlichsze,
nie zadzwoniły na „dzień dobry". Zafrasował się. Ale pragnąc pocieszyć małżonkę,
zagadnął:
— Czemu się niepokoisz? Nie mamyż to w skrzyni placka, który wczoraj
podarowała nam Katheline? A tam widzę kawał wołowiny, którą co najmniej przez
trzy dni będziesz przerabiać na wyborne mleko dla malca. A czy ten wór bobu, tak
miluchno rozsiadły w kącie, zwiastuje nam głód? Czyżby ta faska pełna masła była
tylko widmem? A może fantomami są te pułki jabłek, uszykowane wojowniczo na
strychu, po jedenaście w każdym rzędzie? Czy nie prorokuje nam szacownego
pijaństwa ta baryła brugijskiego cuyte, kryjąca w swoim kałdunie trunek
orzeźwiający?
— Trzeba nam będzie — odparła Soetkin — gdy poniesiemy chłopca do chrztu,
czterech groszy dla księdza, a na ucztę florena.
Tu weszła Katheline niosąc gruby pęk ziół przeróżnych:
— Obdarowuję dziecię w czepku urodzone anżeliką, co uchroni je, gdy dorośnie,
przed rozpustą; koprem, co odegna odeń diabła...
— A nie masz — zagadnął Claes — ziela przyciągającego floreny?
— Nie.
— No, to zobaczę, czy nie ma ich w kanale — oznajmił.
I wyszedł zabrawszy wędkę i sieć, pewien zresztą, iż nie spotka nikogo,
albowiem do oosterzon — tak nazywają we Flandrii słońce świecące o szóstej rano
— była jeszcze godzina.
 
III
Claes poszedł nad Kanał Brugijski, nie opodal morza. Tu wetknął przynętę na
haczyk, a zanurzywszy wędkę, zarzucił sieć. Jakiś chłopczyna, odziany przyzwoicie,
spał na drugim brzegu jak suseł, sporządziwszy sobie posłanie z muszel małżów.
Zbudzony hałasem, jaki czynił Claes, chciał uciec przeląkłszy się, czy nie zdybał
go któryś ze strażników gminy, aby spędzić z posłania i zaprowadzić do steen, jako
niecnego włóczęgę.
Ale uspokoił się poznawszy Claesa, ten zaś krzyknął:
— Chcesz zarobić sześć groszy? To nagoń mi rybę! Usłyszawszy to chłopak
wlazł do wody ukazując
brzuszynę dobrze już napęczniałą, a uzbroiwszy się w wiązkę długich pierzastych
trzcin napędził rybę Claesowi.
Skończywszy połów Claes wyciągnął wędkę i sieć, a następnie przeszedł po
śluzie do chłopca.
— Aha! — rzekł — na imię ci Jagnuszek, przezywają cię dla twojego łagodnego
charakteru Poczciwcem, a mieszkasz na ulicy Czaplej, za kościołem Najświętszej
Panny. Czemuż to, choć mały jeszcze, a odziany chędogo, wysypiasz się pod gołym
niebem?
— Cóż robić, mości węglarzu! — odparł chłopczyna. — Mam w domu siostrę o
rok młodszą, która przy lada kłótni spuszcza mi tęgie lanie. A ja nie śmiem
wygrzmocić jej w zamian po plecach, bo mógłbym, mój panie, ją skrzywdzić.
Wczoraj przy wieczerzy byłem bardzo głodny, jąłem tedy wycierać palcami dno misy
po wołowinie z bobem, a siostrzyczka zechciała podzielić ze mną ten specjał, którego
z ledwością starczyło dla mnie. Zobaczywszy, jak się oblizują (sos był smakowity),
chyba się wściekła, bo z okrutnym impetem wytrzaskała mnie po gębie i tak mi
dopiekła, żem uciekł z domu.
Claes zapytał, co jego rodzice robili w czasie tej utarczki. Jagnuszek Poczciwiec
odpowiedział:
— Pan ojciec walił mnie w jedno ramię, a pani matka w drugie, oboje zaś
krzyczeli: „Oddaj jej, tchórzu!" Ale ja, nie chcąc uderzyć dziewczynki, uciekłem.
Nagle Jagnuszek zadrżał jak osika i pobladł. I Claes zobaczył, jak nadchodzi rosła
baba, obok niej zaś drepcze chuda dziewczynka dzikiego wejrzenia.
— Ojej! — zawołał Jagnuszek łapiąc Claesa za portki — matka i siostrunia
wybrały się tu po mnie! Broń mnie, mości węglarzu!
— Nasamprzód — odrzekł Claes — masz tu siedem groszy w zapłatę. Chodźmy
do nich, nie bój się!
Kiedy dostrzegły Jagnuszka, popędziły ku niemu, żeby go zbić; matka, ponieważ
nabawił był ją niepokoju, a siostra — z przyzwyczajenia.
Jagnuszek krył się za plecami Claesa, wołając: — Zarobiłem siedem groszy,
zarobiłem siedem groszy, nie bijcie mnie!
 
Ale matka już go chwyciła w objęcia, a dziewczątko usiłowało rozewrzeć dłoń
Jagnuszka i zabrać pieniądze. Ale Jagnuszek wrzasnął:
— To moje, nie dam! I zaciskał pięści.
Tedy Claes podniósł dziewczynką za uszy, potrząsnął nią jak workiem i rzekł:
— Twój brat jest dobry i łagodny niby jagnię, jeśli więc jeszcze raz go zaczepisz,
wsadzę cię do czarnej dziury po węglu i tam nie ja wytargam cię za uszy, ale
czerwony diabeł, rodem z piekła, który ponadto rozszarpie cię pazurami, a ma długie,
i zębiskami, a ma je jak widły.
Usłyszawszy to dziewczynka nie śmiała spojrzeć na Claesa ani też przybliżyć się
do Jagnuszka; schowała się za spódnicę matki. Ale wchodząc do miasta darła się
wszędzie na całe gardło:
— Węglarz mnie zbił! Węglarz ma diabła w piwnicy!
Nigdy już nie wygrzmociła Jagnuszka, ale dorósłszy wyręczała się nim, jak
mogła. Łagodny dureń ochotnie za nią pracował.
Claes sprzedał po drodze ryby gospodarzowi wiejskiemu, co zawsze odeń
kupował. Wróciwszy do domu rzekł do Soetkin:
— Oto, com znalazł w brzuchu czterech szczupaków, dziewięciu karpi jako też i
w koszu pełnym węgorzy.
To mówiąc rzucił na stół dwa floreny i dwa grosze.
— Czemuż to, mój mężu, nie chodzisz co dzień na ryby? — zapytała Soetkin.
Claes na to:
— Abym sam w sieciach mości panów strażników gminnych nie zamienił się w
rybę.
IV
Claesa, Sowizdrzałowego rodzica, nazywano w Damme kolldraegerem, czyli
węglarzem. Claes miał włosy czarne, oczy błyszczące, płeć tegoż koloru co i jego
towar — z wyjątkiem niedziel i świąt, kiedy w chałupie było w bród mydła. Był
nieduży, barczysty, o gębie wesołej.
Gdy skończywszy pracę, z wieczora, szedł do którejś tawerny przy brugijskim
trakcie, aby przepłukać cuytem gardło czarne od węgla, kobiety, rozsiadłe na progach
i orzeźwiające się chłodną mgiełką, wołały przyjaźnie:
— Dobry wieczór, węglarzu! Życzymy smacznego piwka!
— Dobry wieczór! Niechże małżonek gracko was dziś ukontentuje! —
odpowiadał.
Dziewczęta, co wracały z pól gromadkami, zastępowały mu drogę powiadając:
— Jakie zapłacisz rogatkowe? Dasz wstążkę szkarłatną, kolczyk złocony,
ciżemki aksamitne? A może tak wrzucisz florena do sakiewki?
A Claes obejmował jedną z nich wpół, całował jej policzki albo szyję — jeśli
wargi znalazły się bliziutko jędrnego ciała; a potem mówił:
 
— O resztę, moje dzierlatki, proście swoich kochanków.
I pierzchały śmiejąc się do rozpuku. Dzieci poznawały Claesa po grubym głosie i
stukaniu butów. Biegnąc ku niemu, wołały:
— Dobry wieczór, mości węglarzu!
— I wam tego życzę, aniołki! Ale nie zbliżajcie się do mnie, bo porobię z was
Murzyniątka — odpowiadał Claes.
Ale zuchwała czereda zbliżała się nie bacząc na groźbę; chwytał przeto któreś za
katankę, smarował różowy pyszczek czarnymi dłońmi i puszczał dzieciaka pokładając
się ze śmiechu, a ku wielkiej innych uciesze.
Soetkin, żona Claesa, była zacną kobieciną: ranny ptak, skrzętna mrówka.
Razem orali pode zaprzęgając się do pługa niby woły. Ciężko było ciągnąć pług,
a jeszcze ciężej bronę, gdy owo sielskie narzędzie musiało drewnianymi zęby drzeć
twardą glebę. A jednak bronowali wesoło, nucąc przy tym balladę.
Nic to, że ziemia była twarda; daremnie słońce szyło w nich najgorętszymi
grotami; nic to, że okrutnie trzeszczało im w krzyżach, gdy ciągnęli bronę uginając
kolana — kiedy się bowiem zatrzymywali, Soetkin obracała ku Claesowi słodkie lica,
Claes całował to zwierciadło tkliwej duszy i zapominali o wielkim trudzie.
V
Ogłoszono wczoraj w gminie, że Jasna Pani, małżonka cesarza Karola, jest
brzemienna: należy więc zanosić modły o poród szczęśliwy.
Katheline zjawiła się u Claesów cała drżąca:
— Czemu się smucisz, kumo? — zagadnął poczciwiec.
— Biada! — odrzekła, a głos jej rwał się. — Tej nocy widma kosiły mężczyzn
niby żeńcy trawę. Dziewczątka żywcem grzebane! Na ich ciałach tańcował kat!
Kamień, co przez dziewięć miesięcy spływał krwawym potem, rozpękł się dzisiejszej
nocy.
— Boże, zmiłuj się nad nami! — westchnęła Soetkin. — Czarna to wróżba dla
flamandzkiej ziemi
— Widziałaś to we śnie czy na jawie? — spytał Claes.
— Na jawie — odrzekła Katheline.
I oto, co oznajmiła jeszcze, wybladła i zapłakana:
— Dwoje dzieciątek się narodziło: jedno w Hiszpanii, to infant Filip; drugie w
kraju flamandzkim, to syn Claesowy, którego później przezwą Sowizdrzałem. Z
Filipa kat wyrośnie, albowiem spłodził go był Karol V, ciemięzca naszego kraju.
Sowizdrzał zostanie sławnym doktorem gadek uciesznych i psot młodzieńczych, ale
serce będzie miał dobre, albowiem spłodził go Claes, dzielny wyrobnik umiejący
mozolnie, uczciwie i bez niczyjej krzywdy zapracować na chleb. Cesarz Karol i król
Filip pognają konno przez życie, siejąc zło, jako że będą wojować, łupić i popełniać
jeszcze inne zbrodnie. Claes pracując przez cały tydzień, żyjąc po bożemu, wśród
ciężkiej pracy śmiejąc się miast płakać, zostanie wzorem zacnych robotników
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin