R152. Campbell Bethany - Tylko Kobieta.doc

(516 KB) Pobierz

 

Bethany Campbell

 

Tylko kobieta


Rozdział 1

 

Scotty patrzyła na falistą linię wzgórz przez okna sali konferencyjnej Benton Arena. Pogrążone w zimowym śnie góry Ozark w przedziwny sposób skojarzyły jej się z dziadkiem Gampem i to ją uspokoiło. Gdy jednak wkroczyła na pole walki, odczuła głęboki niepokój. Dzisiejszy dzień może być ostatnią szansą. Trzeba zdobyć się na agresywność. Pozostali dziennikarze nie będą mieli wobec niej skrupułów.

Jej kamerzysta, Hassledorf, podstarzały kogut, utorował sobie drogę do przodu. Właśnie gorączkowo gestykulował, chcąc zapewne powiedzieć: No, chodź tu, Scotty.

Kiwnęła mu głową, zacisnęła zęby i usiłowała przecisnąć się między tęgim dziennikarzem radiowym a jakimś kamerzystą. Odepchnęli ją, jakby była wścibskim natrętem, a nie ich koleżanką. Połowa dziennikarzy uważała, że kobiety nie powinny robić programów sportowych. Uważali też za zabawne, że mała, śliczna Scotty chce zajmować się sportem.

Miała sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, krótkie, gęste, kasztanowe włosy, zielone oczy, długie rzęsy i mlecznobiałą cerę. Ojciec nazywał ją „chińską laleczką”, nieco zdumiony, że ta istota o ogromnych oczach i drobnych kościach pojawiła się znienacka w rodzie ludzi postawnych i wysokich.

W niektórych rodzinach przydomek „chińska laleczka” mógłby uchodzić za komplement. Ale nie w rodzinie Scotty. Co zrobiłby ojciec, gdyby nie mógł przepchać się przez tłum? „Naprzód!” – krzyknąłby pełnym głosem, jak przystało na trenera. „Nie dawaj się! Nie ustępuj!”

Tak więc usiłowała nie dać się i w końcu, bardziej prześlizgując się niż przepychając, wywalczyła miejsce wprost przed Duffem Freelym z konkurencyjnego Kanału 37. Duff nie miał dla niej więcej sympatii niż pozostali dziennikarze, ale był tak leniwy, że rzadko sam odrabiał pracę domową. Wolał do tego wykorzystać Scotty. Zastanawiała się, kiedy Duff zacznie wysysać z niej informacje.

– Trzymamy się, co? – Zaśmiał się. – Na czym polega twój sekret? Chodzą pogłoski, że nowe kierownictwo Kanału 50 lubi te duże, zielone oczy.

– Pogłoski są nieprawdziwe – odparła z pozornym spokojem.

Kanał 50 łączył obecnie najgorsze cechy chaosu i piekła. Niedawno został sprzedany starszawemu, ekscentrycznemu milionerowi z Tennessee, niejakiemu Poteau, którego nikt z Kanału 50 nie widział na oczy. Wieść niosła, że jest to odludek, który stacje telewizyjne kolekcjonuje, tak jak inni znaczki.

Kiedy stacja telewizyjna przechodzi z rąk do rąk, zwykle zwalnia się niektórych pracowników. Pan Poteau nie nasycił się jednak pojedynczymi ofiarami. Trzy czwarte pracowników poszło pod jego katowski topór. Hassledorfa oszczędzono z powodów oczywistych – był najlepszym kamerzystą, jakiego kiedykolwiek miała ta stacja. Dlaczego jednak Anioł Bezrobocia pominął Scotty? Była najmłodszą stażem dziennikarką, której dawano zwykle do zrobienia materiały o ściekach, problemach dentystycznych psów i pojawieniu się jakiejś choroby drzew.

Zdaje się, że Duff Freely miał rację. Pan Poteau najwyraźniej widział ją na ekranie, orzekł, że jest „słodka jak cukiereczek” i polecił, by robiła więcej materiałów sportowych. Była wdzięczna, że dano jej szanse, ale wolałaby, żeby ceniono ją w pracy za kompetencje, a nie za to, że jest ładna czy zuchwała.

Duff uśmiechnął się z politowaniem.

– Nie sądzę, żebyś wyciągnęła coś od Ouinna. Słyszałem, że już wyrzucił cię za drzwi. I to nieraz. Mówi się, że on nie toleruje dziennikarek.

Stłumiła narastający gniew. Duff mógł nie znać sportowych statystyk, ale zawsze znał miejscowe plotki. Quinn był nowym trenerem Szarych Wilków, drużyny koszykarskiej College’u St. Thomasa i co najmniej cztery razy odmówił Scotty udzielenia wywiadu. Za każdym razem asystent trenera wypraszał Scotty z jego biura w Benton Arena – Ouinn będzie rozmawiać z Kanałem 50, o ile sprawozdawcą sportowym będzie mężczyzna...

Scotty wydawało to się niemoralne, niedemokratyczne, zacofane i niewybaczalne. Co gorsza, było to niepokojące. Pan Poteau chciał, żeby zajmowała się sportem. Ale nie Jed Quinn. Jeśli nie skłoni go do zmiany stanowiska, może stracić pracę. To zapewne spowoduje, że ojciec się jej wyprze, a Wally Walltham, kierownik działu sportowego, będzie skakać z radości.

Wally wyznaczył ją do zajmowania się Wilkami z College’u St. Thomasa z taką miną, jakby rzucał psu ochłap ze stołu. Sam obsługiwał wszystkie ważniejsze imprezy sportowe i nie chciał, żeby Scotty wkraczała na jego terytorium.

Ale ten rok był kiepski dla zawodników z College’u St. Thomasa. Zespół został w poważnym stopniu osłabiony przez kontuzje. Co jednak było najsmutniejsze, trener drużyny koszykarskiej Szarych Wilków, Pappy Hoyle, zmarł na zawał serca tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Jed Quinn, człowiek nie mający prawie w ogóle doświadczenia trenerskiego, zastąpił go w ostatniej chwili. Najmądrzejsi gracze Wilków zrobili to, co na ich miejscu zrobiliby wszyscy myślący zawodnicy – przenieśli się do szkół oferujących stabilniejsze programy i trenerów z większym doświadczeniem.

Wszyscy byli zgodni, że Quinna czeka sezon upokarzających rzezi. Przy tak ponurych prognozach spodziewano się, że zechce współpracować z prasą. Potrzebna mu będzie przecież wyrozumiałość. Quinn jednak uważał dziennikarzy za stado szakali.

Jego poprzednik, trener Pappy Hoyle, uwodził prasę z wielką energią, udzielając wywiadu za wywiadem. Jed Quinn zebrał wszystkich naraz, jak potentat, który ostatecznie zgodził się przemówić do motłochu.

– Po co w ogóle Quinn zwołuje konferencję prasową? – mruczał Duff.

– Prawdopodobnie musi tłumaczyć swoim zawodnikom, na czym polega koszykówka. – Scotty potrząsnęła głową.

– Tak? No cóż, tobie z pewnością o tym nie powie. Mogłaś malować sobie paznokcie, a tu przysłać tylko Hassledorfa. Quinn nie zaakceptuje kobiety w roli sprawozdawcy sportowego.

– Chyba będzie musiał, jeśli ja tu jestem – odparła, przygryzając dolną wargę.

– Tak, jesteś, ale pytam: jak długo jeszcze? – szydził Duff, owijając kosmyk jej kasztanowych włosów wokół palca. Próbowała uwolnić się od jego natarczywej dłoni. Tak, była tutaj. Miała niepewną pracę w niestabilnej stacji, zajmowała się ryzykownym programem sportowym, i to przy braku współpracy ze strony trenera. Śmieszne, pomyślała, kiedyś dziennikarstwo sportowe wydawało się znakomitym pomysłem na życie.

To Gamp powiedział, że mogłaby się tym zająć, zachęcił ją. Ona i Gamp nie byli może wprost uważani za czarne owce tej wielkiej rodziny, za to na pewno nie uważano ich za jej chlubę. Klan Morganów to ludzie porywczy, z bzikiem na punkcie sportu i sprawności fizycznej. Legenda rodzinna głosiła, że kiedy matka Scotty leżała po raz czwarty w izbie porodowej, ojciec siedział obok i dopingował ją gorąco.

– Dalej, Mildred – miał jakoby krzyczeć. – Daj mi tym razem obrońcę. Mamy już pomocnika i dwóch skrzydłowych!

Pani Morgan nie urodziła jednak syna, który mógłby zająć miejsce w rodzinnym składzie piłkarskim. Na świat przyszła córeczka z niedowagą, która zamiast wybuchnąć od razu zdrowym płaczem, cichutko i zarazem złowieszczo kichnęła. Rozczarowani rodzice, wciąż ociągający się z uznaniem oczywistych faktów, nadali jej imię Scotty. Było ono nie do końca męskie, niezupełnie żeńskie i pozostawiało otwarte możliwości.

Brat Bruno z odrazą nazwał ją Smarkulą. Królowa Drobnoustrojów – ten przydomek nadał jej z podobnym uczuciem drugi brat, Duke.

– Zostawcie ją w spokoju – mawiała wtedy matka.

– To tragedia, ale cóż ona na to poradzi.

Scotty miała alergię, Scotty miała astmę i podczas gdy jej bracia i siostry – razem było ich pięcioro – hartowali się od dzieciństwa, rzucając kulą lub oszczepem, robiąc pompki i podnosząc ciężary, Scotty spędziła swe cielęce lata siedząc na kanapie i wycinając lalki z papieru. Lekarz powiedział, że przy astmie należy unikać wysiłku fizycznego. W domu Morganów nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Nie mogła, dopóki nie zamieszkał z nimi Gamp.

Gamp, ojciec jej ojca, był równie namiętnym fanatykiem sportu jak pozostali członkowie rodziny, ale, podobnie jak Scotty, był słaby fizycznie i psychicznie. Wypadek w fabryce chemicznej, gdzie był brygadzistą, kosztował go utratę wzroku. Z początku był tak zgorzkniały i zamknięty w sobie, że Scotty, wówczas nie mająca jeszcze dziewięciu lat, bała się go. Pewnego letniego popołudnia, gdy matka zabrała dzieci na ostry trening na basenie, Gamp przeszedł wielki kryzys. Jego radio zaczęło szwankować na początku transmisji meczu baseballowego Białych Skarpet z Chicago. Zrzędząc pokuśtykał do telewizora, z rozdrażnieniem namacał przycisk i włączył odbiornik.

Z nieszczęśliwą miną usiadł na kanapie. Telewizja jest dla widzących i Gamp wiedział, że sprawozdawcy nie powiedzą mu tego, co tak bardzo pragnął usłyszeć.

Teraz jednak nic nie słyszał. Kią) i pokrzykiwał na Scotty, która jak zwykle wycinała lalki z papieru, żeby poprawiła głośność. Był do tego stopnia wzburzony, że bała się powiedzieć mu prawdę.

– Dźwięk... dźwięku nie ma – wydukała w końcu. – Tatuś powiedział, że wysiadł wczoraj wieczorem.

Zakryła uszy dłońmi, spodziewając się, że staruszek zacznie znowu przeklinać. Była zdumiona i zaniepokojona, gdy zapadła cisza. Gamp zasłonił potężnymi dłońmi twarz i zaczął płakać. Scotty jeszcze nigdy nie widziała, żeby dorosły płakał. Było to straszne i odetchnęła z ulgą, gdy przeklął, choć już nieco stłumionym głosem.

– Mogłabym ci relacjonować przebieg gry – rzuciła desperacką myśl. Potrząsnął tylko głową, wyraźnie wstydząc się, że była świadkiem jego zachowania.

– Naprawdę mogłabym, Gamp – nalegała, wiedząc że to dla niej żaden problem. Nie było u Morganów nikogo, kto nie znałby się choć trochę na baseballu.

– Na pierwszej bazie to chyba numer 32, Johnson. Tak, na pewno Johnson... Rzuca Fairfax. Och... co za uderzenie – mówiła cały czas aż do przerwy w meczu. Gamp zwrócił twarz w jej stronę.

– Masz gadane, Scotty – powiedział. – Jesteś lepsza niż ci z radia, przysięgam. Chodź tu, usiądź koło mnie.

Od tego się zaczęło. Kiedy matka i wszyscy pozostali wrócili do domu, Gamp opowiedział im o wyczynach Scotty.

– I patrzcie – mówił – okazuje się, że to zahukane maleństwo ma głowę nie od parady. Założę się, że wie o baseballu więcej niż Bruno.

– Proszę, coś takiego! – Matce wyraźnie ulżył fakt, że Scotty w ogóle do czegoś się nadaje i że przynajmniej raz Gamp się uśmiecha.

Scotty i Gamp wkrótce zawiązali obustronny sojusz. To ona stała się jego prywatnym sprawozdawcą sportowym – jego oczami. Relacjonowała dla niego wszelkie rozgrywki transmitowane przez telewizję. Towarzyszyła mu na imprezach w parku i w szkole, komentując przebieg zdarzeń na przeróżnych piłkarskich boiskach. – Jest lepsza niż Howard, jak mu tam – opowiadał Gamp każdemu, kto tylko chciał słuchać.

– Powiadam ci, że lepsza. Nadejdzie dzień, że trafi do telewizji, zobaczycie. I przegoni wszystkich!

Scotty podjęła wyzwanie i wkrótce okazało się, że jest to o wiele trudniejsze, niż przypuszczała. Może to wszystko jakieś mrzonki, zastanawiała się czasami. Nie miała już przy sobie Gampa, żeby ją dopingował. Jak na razie nie dokonała niczego, co wywarłoby wrażenie na rodzinie. Tyle że wyrosła z alergii i astmy, choć oczywiście nadal nie była okazem zdrowia. A teraz? Jeśli Quinn nie zacznie współpracować, będzie miała dwa wyjścia: albo całe życie zajmować się problemami kanalizacji, albo zasilić szeregi bezrobotnych.

Duff wyrwał ją z niewesołych rozmyślań.

– Słuchaj, rzuć mi parę danych na temat Quinna. Chciałem się czegoś o nim dowiedzieć, ale zabrakło mi czasu. Grał jako zawodowiec, prawda? Dla Milwaukee?

Scotty spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Duff, on był koszykarzem Boston Celtics. Legendarnych Boston Celtics.

– No i co z tego? – bronił się, Duff. – Mnie płotki nie interesują. Oświeć mnie. Jak to się stało, że go wylali? Co gracz Celtics może robić w takiej dziurze jak St. Thomas?

– Po pierwsze, St. Thomas to nie dziura. Po drugie, Quinn nie został „wylany”. Potłukł się, i to poważnie, w wypadku samochodowym. Załatwił sobie kolano. To była tragedia, bo przedtem grał naprawdę znakomicie.

– Co to znaczy: znakomicie? – nacierał Duff. – Podaj mi fakty. Zawsze napychasz sobie głowę jakimiś śmieciami...

– To się jeszcze okaże – odpowiedziała, wyraźnie dotknięta. – Nie powinnam udzielać żadnych informacji, ale chcę udowodnić, że je mam. A więc: 195 centymetrów wzrostu, waży przed meczem 104 kilogramy. Był zawodnikiem uniwersytetu w Oklahomie, grał w ataku. W zawodowym zespole grał w obronie i był wyjątkowo dobry.

– Dobrze, dobrze, w porządku. – Duff zapisywał wszystko w swoim notatniku.

Westchnęła i mówiła dalej:

– W meczu przeciętnie zdobywa piętnaście punktów z gry, osiem z dobitki, sześć asyst. Jedyna zawodowa słabość: skłonność do urazów kolana. Najgorsza znana osobista słabość: słabość do szybkich samochodów. Niestety, skasował swojego jaguara i miał kolejną kontuzję lewego kolana, o jedną za dużo.

– Więc teraz – mówił ze złośliwą satysfakcją Duff, wciąż notując – jest w St. Thomas i ma trenować najsłabszy zespół w historii college’u. Skończyły się jego złote lata. Jedyną przyjemnością, jaka mu pozostała, będzie usadzanie małych dziewczynek, takich jak ty.

– Nie jestem małą dziewczynką – powiedziała Scotty tak spokojnie, jak potrafiła. Duff miał w sobie coś wstrętnego, co trudno było znieść.

Właśnie w tej chwili Hassledorf, jej kamerzysta, dał z przodu znak.

– Nadchodzi wielki człowiek – poinformował scenicznym szeptem.

Niespokojna cisza zaległa nad małym tłumkiem, gdy patrzyli, jak Jed Quinn, ze spuszczoną głową, wchodzi do sali konferencyjnej i majestatycznym krokiem zmierza w stronę pulpitu. Niesprawność lewego kolana sprawiała, że jego chód był nieco sztywny.

Miał na sobie szyty na miarę, tradycyjny ciemnoszary garnitur, który nie bardzo do niego pasował. Nic dziwnego, że sportowy światek nadał mu przydomek Kowboj Quinn; wyglądał na człowieka, który czułby się lepiej w starych dżinsach i ze stetsonem. Z tego, jak nastroszył brwi, Scotty wywnioskowała, że nie cieszy się specjalnie ze spotkania z prasą.

Quinn zapalił długie, cienkie cygaro i gburowato oświadczył, że przykro mu z powodu niedogodności, ale on i jego zespół są bardzo zajęci dodatkowymi treningami.

Scotty przypatrywała mu się z mocno bijącym sercem. Po raz pierwszy widziała go na własne oczy. Zdała sobie sprawę, że Quinn jest niezwykle atrakcyjny. Jeszcze przystojniejszy niż w telewizji. W jakimś sensie było to dla niej dodatkowe utrudnienie.

Pulpit nie zasłaniał jego olbrzymiego ciała. Wyglądał tak samo jak dwa lata temu, gdy grał w drużynie zawodowej. Pod ciemnym garniturem rysowały się szerokie ramiona, płaski brzuch i muskularne nogi. Jego opalona twarz zdradzała wyraźnie włosko-irlandzkie pochodzenie. Ciemnobrązowe, kędzierzawe włosy znakomicie pasowałyby do rzymskiego gladiatora, podobnie jak mocna kwadratowa szczęka i wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Ale wystająca, zawadiacka broda, silny, nieco krótki nos i głęboko osadzone, zimne, błękitne oczy wskazywały wyraźnie na Irlandczyka. Wokół oczu ocienionych ciemnymi rzęsami miał sieć głębokich zmarszczek mimicznych, a pomiędzy brwiami asymetryczną bruzdę. Jakby w ramach rekompensaty za zmarszczki, kiedy się lekko uśmiechał, na prawym policzku tworzył się długi, bardzo męski dołeczek. Miał mocno ukształtowane mięśnie twarzy z wyraziście wyżłobionymi liniami, tworzącymi się obok łagodniejszych, które otaczały jego usta. Wyglądał trochę na rzymskiego zapaśnika, trochę na sprytnego irlandzkiego polityka, a z cygarem wciśniętym między zęby mógłby uchodzić za potomka Rhetta Butlera.

Pozwolił na zadawanie pytań i wskazał na dziennikarza z konkurencyjnej stacji telewizyjnej. Scotty w końcu zdołała jakoś przedostać się na przód małego tłumku, gdzie była z pewnością wyraźnie widoczna, ale on traktował ją jak powietrze.

– Panie Quinn – wychrypiał powoli Mahony, dziennikarz, który zjadł zęby w swoim fachu. – Bardzo nas wszystkich zasmuciła śmierć pańskiego poprzednika, Pappy’ego Hoyle’a. Zastąpił go pan w ostatniej chwili. Czy zamierza pan mu dorównać?

Quinnowi nawet nie drgnęła powieka. Tylko na opalonej twarzy zadrgały mięśnie. Wypuścił kłąb dymu ze swego cygara.

– Mam prawie dwa metry wzrostu – leniwie cedził słowa. – Niemal każdemu dorównuję, a niektórych przerastam.

– Prosiłbym o odpowiedź wprost – nie ustępował Mahony. – Paru najlepszych graczy przeniosło się gdzie indziej. Został pan z zawodnikami, którym brakuje doświadczenia. Co pan zamierza?

– Zrobić, co będzie w mojej mocy – odpowiedział z wyzywającą pewnością siebie.

– Czy nie mógłby pan mówić precyzyjniej, trenerze? – W chrapliwym głosie Mahony’ego dźwięczał wyraźny sarkazm, gdy wymawiał słowo „trener”.

– Jak pan wie, moi zawodnicy mają już naprawdę dosyć słuchania, że są za niscy i za mało doświadczeni. Mówiąc prawdę, są tak wściekli, że niczego nie pragną bardziej niż zwycięstwa, panie Mahony. Tak wściekli, że może im się to udać.

– Zespół nie może być na wyższym poziomie niż jego trener – naciskał Mahony, żądny krwi. – A pan ma za sobą dokładnie dwa lata pracy jako trener. I to z młodymi, w małym college’u.

Quinn uśmiechnął się; nie był to przyjemny uśmiech.

– Przez dwa lata dwa razy doprowadziłem drużynę do mistrzostwa – przypomniał. – Proszę z góry nie spisywać Szarych Wilków na straty. Sezon się jeszcze nie rozpoczął. Oni są żądni sukcesu. Właśnie to się liczy.

– Panie trenerze! – zawołała Scotty, gestykulując zawzięcie, ale Quinn zignorował ją. Skinął ręką na jednego z reporterów radiowych. Potem dał szansę, co prawda niechętnie, wszystkim dziennikarzom. Wszystkim oprócz Scotty. Celowo unikał patrzenia w jej stronę. Czuła ból w skroniach. Nie mieściło jej się w głowie, że może ją tak traktować, i to publicznie, w obecności jej kolegów po fachu. Perspektywa zajmowania się ściekami przeplatała się z wizją bezrobocia. Hassledorf robił wrażenie zdenerwowanego. Scotty nie była pewna, czy stary kamerzysta jest zły na nią czy na Ouinna.

Quinn, z cygarem w ustach, skinął głową na znak, że to już koniec.

– Panowie, siedzimy tu już prawie pół godziny. Myślę, że każdy miał swoją szansę, prawda? Każdy oddał strzał, więc może na tym byśmy skończyli, co? Do zobaczenia na meczu jutro.

Gdy skierował się ku wyjściu, w Scotty coś się zagotowało. Nigdy w życiu nie była jeszcze tak wściekła. Czuła, jakby ktoś ją opętał – może poirytowany duch Gampa.

– Proszę poczekać! – zawołała, zaskakując samą siebie ostrym tonem głosu, jakim przedtem do nikogo się nie zwracała.

Quinn na chwilę znieruchomiał, spojrzał na nią, nieznacznie się uśmiechnął, a potem odwrócił wzrok, jakby nic nie zaszło.

– Powiedziałam: proszę poczekać! – powtórzyła tym samym dźwięcznym głosem. Hassledorf zamrugał oczami. Słyszała, jak zachichotał Duff Freely i poczuła, że uwaga wszystkich jest zwrócona na nią.

Mocniej zacisnęła w garści mikrofon, starając się nie zwracać uwagi na wpatrzone w nią oczy.

– Jestem oburzona! To jest dyskryminacja! Pan się zwraca tylko do mężczyzn, mówiąc o szansach każdego z nas.

Quinn wykrzywił wargi w pogardliwym uśmiechu, co zirytowało ją jeszcze bardziej. Był tak rozbawiony, jakby to jakiś chrząszcz stanął na tylnych nogach i próbował go krytykować.

– Na miłość boską, chłopcy – powiedział, ciągle uśmiechając się ironicznie. – To jakaś feministka.

Migocząca fala czerwieni tańczyła jej przed oczami. Usłyszała własny głos:

– Może by pan wyjął z ust to cygaro i odpowiadał na moje pytania? Jestem dziennikarką.

Quinn uniósł brwi. Dołeczek w policzku pogłębił się.

– Nie podoba się pani moje cygaro? – zapytał łagodnie.

Paru reporterów prychnęło, a Duff roześmiał się na głos.

– Pańskie cygaro nie ma z tym nic wspólnego – odparowała. – Chcę tylko wiedzieć, z jakiej racji ignoruje pan jedyną obecną tu dziennikarkę.

Zaśmiał się sarkastycznie i potarł dłonią podbródek.

– Cygaro nie powinno być tak beztrosko lekceważone – poprawił ją. – Cygaro ma zasadnicze znaczenie w sprawie, którą mi pani przedkłada. Jak bowiem zauważył poeta Kipling: „Kobieta jest tylko kobietą – za to dobrym cygarem można się zaciągnąć”.

Dziennikarze zareagowali na te słowa wybuchem śmiechu.

– Domagam się równych szans – obstawała przy swoim, przeklinając fakt, że drżą jej kolana.

Quinn nie przejął się tym i dał sygnał do odejścia.

– Jak już mówiłem, do zobaczenia, panowie. Wszyscy się pakowali. Scotty podejrzewała, że się z niej po cichu podśmiewają. Na rozbawionej twarzy Duffa malował się wyraz triumfu. Przygnębiona zwróciła się do Hassledorfa:

– Chodź, będziemy musieli go jeszcze złapać.

– Na mnie nie licz. Mam już dość tego drania.

– Nie mogę wracać z pustymi rękoma. – Scotty z trudem powstrzymywała się od płaczu. – Jak tak dalej będzie, to przez Quinna mnie wyleją.

– Daj sobie spokój – mruknął Hassledorf, zakładając kamerę na ramię. – Z tego faceta w żaden sposób nic nie wydusisz. Przykro mi to mówić, Scotty, ale sądzę, że zostałaś wrobiona przez naszego ukochanego kierownika sportowego, Wally’ego Wallthama. Przypuszczam, że on wiedział, do czego to doprowadzi. Nie spodobało mu się, że kobieta będzie się rozpychać na jego terytorium, więc cię wrobił. Przydzielił ci takie zadanie, żebyś przepadła z kretesem. U Quinna masz przechlapane, dzieciaku. Musisz go sobie odpuścić.

Scotty pomyślała o Gampie, a także o ojcu, który zawsze mawiał: „Morganowie są stworzeni do walki. Morganowie nigdy się nie poddają”.

– Nie – powiedziała. – Nie odpuszczę go sobie.

– Dzieciaku – mruczał Hassledorf, kręcąc łysiejącą głową – powiedz Wally’emu, żeby dał ci inną robotę. Jeśli będziesz dalej zajmować się Quinnem, to wpakujesz się w niezłą kabałę.

– Chyba się jednak wpakuję – odparła, próbując nadać głosowi ton determinacji i filozoficznego spokoju.

Tak naprawdę odczuwała jednak coś wręcz przeciwnego. Dręczyły ją myśli o tym, jak dziwne jest życie. Jaki długi łańcuch wypadków i przypadków doprowadził ją do tej kłopotliwej sytuacji. Kiedyś, dawno temu, niewidomy staruszek płakał w poczuciu bezsilności; próbowała go pocieszyć na swój dziecinny sposób i los potoczył się tak, jak się potoczył. Teraz stała w opustoszałej sali, wydając wojnę człowiekowi, którego błękitne oczy były równie zimne i błyszczące jak niebo na zewnątrz. Człowiekowi, którego żarty zapowiadały, że gwiżdże na wszystkich i na wszystko. A już szczególnie na nią.

Ale ten człowiek nie wiedział jeszcze, że Scotty należy do klanu Morganów, a przynajmniej zrobi wszystko, żeby czuć się jego członkiem.


Rozdział 2

 

Gdy Scotty i Hassledorf wrócili do telewizji, znaleźli się, jak zwykle, w przedsionku piekła.

Bertie Jo Leigh, asystentka producenta, właśnie skończyła nagrywać sobotni poranny program dla dzieci „Farma ciotki Bertie”. Pan Poteau darzył ją sympatią. Zapewne spodobały mu się programy Bertie. Nie był wyjątkiem. Oczekiwały na nie z niecierpliwością rzesze widzów.

Bertie była kobietą pod sześćdziesiątkę, rosłą, serdeczną, wylewną. Służyła jako pielęgniarka w armii w Korei, była aktorką w nowojorskich mydlanych operach i asystentką producenta w Hollywoodzie. Postanowiła wrócić w góry Ozark na – jak to określała – złotą jesień życia. Stan Arizona wydawał się nie dość obszerny, by wchłonąć jej niespożytą energię.

Podczas dzisiejszej popołudniowej sesji gość honorowy Bertie, młody struś, przewrócił statyw, dziobnął technika i usiłował zjeść okulary. Z trudem udało się go poskromić.

Milly, recepcjonistka, płakała.

– Próbował mnie kopnąć – szlochała w chusteczkę. – Miał w oczach śmierć. To był zabójca!

– Przecież to tylko ptak, na miłość boską. Uspokój się, Milly.

– Ptak, który ma dwa metry wzrostu! – lamentowała.

– Milly, bądź ciszej – powiedział znużony Hassledorf. – Telewizja to nie bajka. Chcesz wylecieć z pracy?

Milly spojrzała na niego groźnie, przetarła oczy i przestała płakać z godną uwagi skwapliwością.

– No i jak tam, Scotty, jak sobie radziłaś z Quinnem? – zapytała Bertie.

– Zapewne gorzej niż ty ze swoim strusiem – ponuro odparła Scotty.

– Hmm. – Brązowe oczy Bertie, ukryte za szkłami, wyraźnie rozbłysły. – Nadal nie chce z tobą rozmawiać? To może okazać się nawet zabawne.

– Zabawne? – Oczy Scotty wyrażały zdumienie. – Nigdy w życiu nie zostałam bardziej upokorzona! Miałam większą frajdę, gdy skasowałam auto zeszłej zimy.

– Muszę tak zmontować tę taśmę – mruczał Hassledorf – żeby nie było widać, że wszystkie stacje oprócz naszej dostały odpowiedzi na zadane pytania.

– Och, kłopoty to zawsze świetna zabawa – powiedziała Bertie do oddalającego się Hassledorfa, przeczesując ręką i tak już potargane białe włosy. – Scotty, skarbie, wstąp do mego biura. Poczęstuję cię filiżanką kawy cioci Bertie, szatańsko mocnej, czarnej jak węgiel. Gwarantuję, że wpompuje ona w twój organizm taką porcję kofeiny, że staniesz do boju ze światem. Chodź.

Po chwili znalazły się w pokoju zawalonym przyborami do rysowania i malowania oraz wypchanymi teczkami. W samym centrum usytuowane było biurko Bertie – pomnik twórczego bałaganu.

– Siadaj, siadaj – zapraszała Bertie, uprzątając stos fotografii z wolnego krzesła. – I przestań się zamartwiać. – Popchnęła nogą drzwi. – Musisz czerpać więcej radości z życia. Gdybym miała twoje lata i wyglądała tak dobrze jak ty, nie wałęsałabym się bezczynnie tylko dlatego, że jakiś drań chce postawić na swoim.

Scotty uśmiechnęła się smutno i rzuciła okiem na kolorowe dziecięce rysunki na ścianie. Młodzi fani „Farmy ciotki Bertie” zasypywali autorkę programu Ustami, w których przedstawiali własne wersje tego, co zobaczyli w telewizji. „Wielki wonż konsający ciocie Berty” – nagryzmolił ktoś kredką pod pełną fantazji ilustracją, przedstawiającą zajście z boa dusicielem. Na innym rysunku olbrzymia, różowa na twarzy Bertie toczyła śmiertelny bój z nie ustępującą jej rozmiarami kaczką krzyżówką.

– Martwię się, Bertie – przyznała Scotty, poprawiając na sobie niebieski blezer z emblematem Kanału 50. – Hassledorf sądzi, że Wally Walltham chce mnie wrobić i właśnie dlatego przydzielił mi Quinna.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin