R687. Michaels Leigh - Slub na zyczenie.doc

(424 KB) Pobierz

 

 

                                                                                                                             

 

 

 

 

 

 

 

Leigh Michaels

“Ślub na życzenie”

Tytuł oryginału: Bride by Design

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

              Był przyzwyczajony do biżuterii. Zawsze go otaczała. Dorastał, patrząc na tajemnicze,  tęczowe opale, leniwe ogniki rubinów, lodowate błyski brylantów, chłodną elegancję platyny i ciepły  połysk złota. Jednak nigdy nie widział takiego sklepu z biżuterią jak ten przy State Street. Był to  tak znany przybytek, że widniało na nim tylko nazwisko właściciela i nazwa ulicy: Birmingham przy  State. Wszyscy wiedzieli, że właśnie tu należy przyjść po coś pięknego, niepowtarzalnego i  kosztownego.

              Wnętrze nie przypominało typowego sklepu jubilerskiego. Raczej ekskluzywny salon mody. Nie  było wystawy wychodzącej na słynną w Chicago ulicę State. W środku stało tylko sześć szklanych  gablot na filarach z szarego marmuru. W każdej znajdowało się zaledwie kilka cennych przedmiotów.  Ustawienie gablot zdawało się być przypadkowe. Podłogę pokrywał szeroki, niebieskoszary dywan.  Punktem centralnym wnętrza była kasetka z szerokim, brylantowym naszyjnikiem wyeksponowanym na  aksamitnej tkaninie. W świetle punktowego reflektora jarzył się, jakby płonął żywym ogniem.

              Gdy David wszedł do środka, ruszył ku niemu mężczyzna w ciemnym garniturze. Stąpał  bezgłośnie po grubym dywanie.

- Czym mogę panu służyć?

              David nie mógł oderwać oczu od naszyjnika. Było coś niezwykłego w sposobie zamocowania  kamieni. Zauważył to z daleka, choć nie umiałby określić, w czym tkwi sekret. Miał ochotę dotknąć  naszyjnika, dokładnie przyjrzeć się misternej robocie.

              Nie został tu jednak zaproszony z Atlanty, żeby podziwiać towar Henry'ego Birminghama i  podglądać jego sekrety. Musiał istnieć jakiś inny powód.

- David Elliot do pana Birminghama - wyjaśnił.

- A, tak. Czeka na pana.

              Mężczyzna energicznie ruszył przodem w kierunku tylnej ściany. Była tak zaprojektowana, że  od strony wejścia nie było widać, iż za nią kryje się niewielki pokój. W pomieszczeniu stały trzy  niewielkie, lecz wygodne fotele, a w środku między nimi mały stolik. Blat nakryty był pluszem w  kolorze dywanu. W jednym z foteli siedział Henry Birmingham, przypatrując się rozłożonym na blacie  stołu kilkunastu brylantowym pierścionkom.

              David zatrzymał się w wejściu. Henry odsunął pierścionki na bok i wstał. David widywał go  już przy różnych okazjach, na spotkaniach i targach, jednak jeszcze nigdy nie stał twarzą w twarz z  najznakomitszym projektantem biżuterii. Henry był niższy, szczuplejszy i bardziej zgarbiony, niż  wydawało się z daleka. Pomimo dość podeszłego wieku nadal miał bujną czuprynę, choć już przyprószoną  siwizną.

              Spojrzał badawczo na Davida. Przez kilkanaście sekund przyglądał mu się tak bez słowa, aż  David poczuł się nieswojo. David odetchnął z ulgą, gdy Henry w końcu uśmiechnął się i wyciągnął rękę  na powitanie.

- Witam w mojej firmie - powiedział serdecznie. - Dziękuję, że przyjechałeś z tak daleka, żeby się  ze mną spotkać. Proszę, siadaj.

              Sam też usiadł i spojrzał na rozsypane pierścionki.

- Mam niecodzienne zamówienie. Pewna pani zebrała wszystkie pierścionki, jakie zgromadziła w ciągu  życia: pamiątki rodzinne, zaręczynowe, prezenty urodzinowe i tak dalej. Nie ma wśród nich żadnego  naprawdę wartościowego drobiazgu. Dobra próba złota, ale banalne wzory i nie najwyższej jakości  kamienie. Na pewno nikt już ich nie będzie nosić. Jednak, zamiast złożyć je na dnie pudełka z  kosztownościami, żeby nadal obrastały kurzem, ta pani przyniosła je do mnie i poprosiła, żebym  zrobił z nich coś, co ją zachwyci. Rozumiesz, prawdziwe dzieło sztuki. - Uniósł głowę. - Masz jakiś  pomysł?

              David lekko się uśmiechnął.

- Panie Birmingham, nie sądzę, że zaprosił mnie pan do Chicago, żeby zasięgnąć rady w tak banalnej  sprawie. A poza tym, ja miałbym uczyć mistrza? Jest pan w branży o pięćdziesiąt lat dłużej niż ja.

- Mów do mnie Henry. Jak wszyscy. Rzeczywiście, nie zaprosiłem cię tu, by rozmawiać o tym konkretnym  zleceniu, ale ciekaw jestem twojej opinii.

              David pochylił się i sięgnął po najbliższy pierścionek. Obrączka była starta od ciągłego  noszenia, a wzór wygrawerowany wokół kamienia właściwie już nie istniał. Niewielki brylant, zgodnie  z wcześniejszą oceną Henry'ego, nie wyróżniał się ani szlifem, ani barwą. David odłożył go i sięgnął  po następny. Nawet nie wyjmując lupy z kieszeni, mógł stwierdzić, że uszkodzony kamień wymaga  ponownego oszlifowania. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby ocenić pozostałe. Staroświecki, niemodny  szlif, przeciętne i znoszone wyroby.

- Co chce z nich zrobić? Broszkę? Wisiorek?

- Decyzję pozostawiła mnie.

- Czyli zrzuciła całą odpowiedzialność za efekt końcowy na twoje barki?

- Na to wygląda. - Henry pochylił się, oparł łokcie na stoliku, a brodę na dłoniach. - Co  proponujesz? - spytał.

- Wyjąłbym kamienie. Każdy pierścionek przetopiłbym oddzielnie. Po ostudzeniu płynnego złota w  wodzie powstałby  przypadkowy, ale  zarazem  niepowtarzalny kształt. Potem wstawiłbym kamień.  Wszystkie utworzone w ten sposób błyskotki połączyłbym ładnym, ciężkim łańcuchem, żeby zrobić  bransoletkę lub naszyjnik. Gdyby jednak chciała coś bardziej ekstrawaganckiego, przetopiłbym  wszystkie pierścionki razem, tak by powstał duży wisior.

              Dorzucił trzymany w ręku pierścionek do pozostałych.

- Zdałem twój test?

- Jaki test?

- Czy moja odpowiedź zrównoważyła cenę biletu lotniczego? A może przygotowałeś dla mnie jeszcze  jakiś inny sprawdzian?

              Henry długo milczał. David trochę za późno zdał sobie sprawę, jak głupio musiało zabrzmieć  jego pytanie. Przecież prawie nie znał tego człowieka i nie miał pojęcia, dlaczego został zaproszony  do jego firmy. Wielka szkoda, że nie umiał trzymać języka za zębami i spokojnie czekać na rozwój  wydarzeń.

- Gdybym już wcześniej nie był przekonany, że warto było wydać pieniądze na bilet, nie pytałbym cię  o opinię. Teraz chodźmy gdzieś, żeby pogadać. Jest trochę za wcześnie na lunch, ale możemy się  czegoś napić.

              Zostawił rozrzucone pierścionki, chwycił prostą, hebanową laskę ze złotą gałką, która  dotychczas stała oparta o krawędź stolika, i pierwszy ruszył do wyjścia.

              David zawahał się.

- Czy nie powinieneś tego schować w bezpiecznym miejscu? Nie są to cenne precjoza, ale mają swoją  wartość.

- Zrobi to któryś z ekspedientów - uśmiechnął się. - To jedna z zalet bycia szefem, a jeszcze  lepiej, jeśli umie się roztaczać wokół siebie aurę geniusza. Dałem pracownikom do zrozumienia, że  jestem zbyt zaabsorbowany tworzeniem dzieł sztuki, żeby pamiętać o takich drobiazgach jak sprzątanie  w pracowni.

              Gdy wychodzili frontowymi drzwiami, David zerknął przez ramię. Jakaś kobieta ubrana na  czarno zmierzała do pokoju na zapleczu.

              Nie zdziwiłby się, gdyby Henry zabrał go do któregoś z najmodniejszych prywatnych klubów.  Pewnie był członkiem niemal wszystkich elitarnych przybytków tego typu, bo właśnie z takiego  środowiska wywodziła się większość jego klientów. Był więc bardzo zaskoczony, gdy zamiast wezwać  taksówkę, Henry ruszył spacerowym krokiem do najbliższej przecznicy i wszedł do niewielkiej tawerny.  Sprawiała wrażenie, jakby istniała co najmniej od stu lat. Spojrzał na Davida.

- Nie jest to nastrojowy zakątek, ale dają smacznie jeść, piwo kosztuje niewiele, a obsługa nikogo  nie pogania. O żadnym z modnych lokali nie da się tego powiedzieć.

              Usiedli w zacisznym miejscu w najdalszym kącie sali.

- Na co masz ochotę?

- Proszę kawę.

              Henry uniósł brwi.

- Może wolałbyś piwo lub coś mocniejszego? - spytał.

- Nie unikam alkoholu, ale teraz przyda mi się pełna przytomność umysłu. Myślę, że czeka mnie  poważna rozmowa.

              Ku jego zaskoczeniu, Henry roześmiał się.

- Słusznie.

              Przywołał gestem kelnerkę i poprosił o dzbanek kawy i dwie filiżanki.

- Teraz możemy tu siedzieć, jak długo chcemy i nikt nam nie będzie przeszkadzał. Domyślam się, że  jesteś ciekaw, dlaczego poprosiłem cię o przyjazd. No, a w dodatku wymogłem na tobie obietnicę, że  nie powiesz nic na temat tej podróży twojemu szefowi.

- Szukałem odpowiedzi na te pytania, nie przeczę - przyznał David.

              Kelnerka przyniosła kawę, napełniła filiżanki i znikła bez słowa. Henry wsypał do swojej  filiżanki dwie czubate łyżeczki cukru.

- Jesteś młodym, bardzo utalentowanym projektantem.

- Dziękuję.

- Prawdę mówiąc, należysz do trójki najzdolniejszych w kraju.

- Czuję się zaszczycony, że pan to zauważył.

- Nie wiedziałbym o tobie, gdyby nie konkurs, do którego przystąpiłeś na wiosnę. Wystawiłeś własne  projekty, a nie rzeczy, które robisz dla swojego pracodawcy. - Uśmiechnął się i pochylił w stronę  rozmówcy. - Pewnie zdajesz sobie sprawę, że pozostając w dotychczasowej firmie, do niczego nie  dojdziesz. Oni są bardzo konserwatywni i nie pozwolą ci rozwinąć skrzydeł.

              To się nazywa trafić w sedno, pomyślał David.

- Mój pracodawca był zawsze wobec mnie w porządku - odpowiedział spokojnie.

- Jesteś zbyt lojalny, żeby powiedzieć coś złego na ich temat? - Henry uniósł brwi.

- Tak, dopóki mi płacą. Zawsze uważałem, że zanim powie się coś złego na temat szefa, najpierw  powinno się złożyć wymówienie.

- Uprzedzano mnie, że taki jesteś - mruknął Henry. - Cóż, obaj wiemy, że twój pracodawca nigdy nie  zgodzi się wpuścić do firmy powiewu nowości. Lepiej porozmawiajmy o tobie. Czy przez resztę życia  chcesz powielać wzory, które zawsze były nudne? Masz chyba nieco większe ambicje.

              Zabrzmiało to okrutnie, lecz David musiał przyznać ze smutkiem, że na tym właśnie polegała  jego praca.

- Jeśli spojrzeć na to od tej strony, to oczywiście, nie jestem zadowolony. Lubię eksperymentować,  jednak każdy właściciel firmy narzuca pracownikom jakieś ograniczenia.

- Dlaczego w takim razie nie zaczniesz pracować na własny rachunek? - przerwał mu Henry.

- Mam otworzyć własną firmę? Z całym szacunkiem, nawet pan tak nie zaczynał. O ile mi wiadomo, nie  miał pan odpowiednich środków, ale przynajmniej odziedziczył pan sklep po ojcu i grupę stałych  klientów.

              Henry zachichotał.

- Widzę, że odrobiłeś pracę domową.

- Wszyscy w naszej branży wiedzą, kto to jest Birmingham. Ja musiałbym startować zupełnie od zera.  Dziś, żeby uruchomić firmę i utrzymać ją, dopóki nie zdobędzie się klientów, trzeba naprawdę  ogromnych pieniędzy. O wiele więcej niż pięćdziesiąt lat temu.

- Czyli jednak rozważałeś taki scenariusz?

- Oczywiście.

- Ambicja to połowa sukcesu - stwierdził Henry, napełniając ponownie filiżankę. - Jakie wrażenie  zrobił na tobie mój sklep?

              David uniósł głowę.

- Gdybym miał pieniądze, żeby rozkręcić własny interes, byłby to dla mnie wzór do naśladowania. Skąd  to pytanie?

- A chciałbyś mieć ten sklep na własność?

              David poczuł szum w uszach. Pomyślał, że chyba się przesłyszał.

- Mieć na własność? - zapytał ostrożnie. - Nie bardzo rozumiem, do czego pan zmierza.

- Mieć, czyli posiadać - odpowiedział Henry ze zniecierpliwieniem. - Prowadzić. Być właścicielem.

              David spojrzał na niego badawczo. Czy ten człowiek zwariował? Nikt nie wspominał, że Henry  Birmingham postradał rozum. Zresztą, gdyby tak się stało, Henry z pewnością zostałby poddany  stosownej terapii. No, ale lepiej dmuchać na zimne, toteż David zaczął przemawiać łagodnym głosem,  jak do dziecka.

- Już wyjaśniłem, że nie zbiorę dość pieniędzy na własną firmę. Może udałoby się namówić jakiś bank  na pożyczkę, ale i tak wysokość udzielonego mi kredytu byłaby śmieszna w porównaniu z wartością  firmy Birmingham. Nawet nie umiem sobie wyobrazić tej sumy...

- Moja firma nie jest na sprzedaż - stwierdził Henry.

- W takim razie - David pokręcił głową - naprawdę nie rozumiem, o czym pan mówi.

- Proponuję, żebyś wziął sobie tę firmę, Davidzie, a dokładniej połowę. Będziesz miał zupełną  swobodę w sprawie projektów. Oczywiście, są jednak... pewne warunki. Chcesz je poznać?

 

 

              Henry'ego nie było już od kilkunastu minut. Dopiero teraz David mógł w miarę spokojnie i na  chłodno przeanalizować sytuację. To nie Henry Birmingham zgłupiał, tylko ja, doszedł po chwili do  smutnego wniosku. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że wyraził zgodę na tak absurdalne warunki.  Henry kusił go swoją firmą niczym smakowitym kąskiem, a on dał się na to złapać. Jednak Davida  skusiła nie tylko sama firma, ale przede wszystkim możliwość uzyskania pełnej niezależności. Właśnie  o tym od dawna marzył, a jedynie praca na własny rachunek umożliwiłaby mu osiągnięcie tego celu.

Doszedł do wniosku, że zgodził się na wszystkie warunki Henry'ego, ponieważ pozwolił się  zahipnotyzować. Powinien natychmiast stąd wyjść, dopóki nie jest za późno. Wstać, złapać taksówkę,  pojechać na lotnisko i wsiąść do pierwszego samolotu lecącego do Atlanty. Jednak nie ruszył się z  miejsca. Firma Birmingham przy State podana na srebrnym talerzu. Oczywiście, pod kilkoma warunkami.  Był jednak pewien, że ona - wnuczka Henry'ego - nigdy się na to nie zgodzi.

              Czuł na przemian rozczarowanie i ulgę. Pomyślał, że jeszcze nie musi wychodzić. Może  poczekać pół godziny, jak obiecał Henry'emu. Jeśli ona się nie zjawi, trudno. Będzie miał czyste  sumienie, a przynajmniej dotrzyma słowa.

              Spojrzał na zegarek. Minęło już dwadzieścia minut. Wystarczy posiedzieć jeszcze dziesięć, i  będzie po sprawie. Musiał jednak przyznać, że szkoda mu było takiej okazji. Przez chwilę wyobrażał  sobie, co mógłby stworzyć, gdyby tylko pozwolono mu rozwinąć skrzydła, no i gdyby miał dość  pieniędzy. Mógłby...

- Pan David Elliot? - usłyszał pytanie.

              Uniósł wzrok. Miał nadzieję, że to kelnerka. Może wnuczka Henry'ego zadzwoniła do tawerny z  wiadomością, że nie przyjdzie. Byłoby to bardzo uprzejme, zamiast kazać mu czekać na próżno. Jednak  kobieta nie miała na sobie stroju kelnerki. Ubrana była w ciemnozielony, dopasowany kostium. Na szyi  miała sznur doskonale dobranych pereł, częściowo ukryty za wysokim kołnierzem żakietu. Była drobna i  delikatna. Zielone oczy spoglądały na niego spod gęstych, czarnych rzęs. Kruczoczarne włosy związała  luźno na karku.

- Przysłał mnie dziadek - powiedziała.

              David poczuł ostre ukłucie, jakby ktoś wbił mu nóż pod żebra. Przedtem w ogóle się nie  zastanawiał, jak może wyglądać wnuczka Birminghama. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie spodziewał  się tak czarującej osoby.

- Proponował, żebyśmy porozmawiali przy lunchu - dodała cicho.

              David wstał, trochę za późno przypominając sobie o dobrych manierach.

- Ty... pewnie jesteś Eve - powiedział zmieszany.

- Tak. Eve Birmingham.

              Patrzyła na niego badawczo i z zainteresowaniem, ale z jej twarzy nie sposób było niczego  wyczytać.

- Można? - spytała i nie czekając na zaproszenie, wśliznęła się na fotel naprzeciw niego.

              David odetchnął zadowolony, że może usiąść, bo ze zdenerwowania uginały się pod nim nogi.  Nie spodziewał się, że Eve stawi się na spotkanie. Przyszła, ale to jeszcze nie znaczy, że się  zgodzi, powtarzał sobie. Może po prostu jest zbyt uprzejma, żeby szukać jakiejś wymówki? Zaraz, być  może nawet nie wie, co zaplanował Henry? Och, to byłaby nadzwyczaj kłopotliwa sytuacja.

              Eve poprosiła kelnerkę o dzbanek herbaty. David zyskał chwilę, żeby wziąć się w garść.

- Rozumiem, że ucięliście sobie z Henrym szczerą rozmowę - powiedziała, napełniając filiżankę.

- Rzucił kilka ciekawych propozycji - przyznał David i natychmiast pomyślał, że zabrzmiało to dość  niezręcznie. - To znaczy... Nie wiem, czy powiedział ci dokładnie, o co chodzi.

              Eve odstawiła dzbanek z herbatą.

- Henry raczej nie ma przede mną tajemnic.

- Może tym razem postąpił inaczej?

- Cóż, wiem, że od pewnego czasu nosi się z myślą o przejściu na emeryturę. Nie chce sprzedać firmy,  na renomę której pracował długie lata. Obawia się, że firma mogłaby przejść w niewłaściwe ręce.  Zaczął się rozglądać za młodym, utalentowanym

projektantem, który mógłby kontynuować jego pracę.  Szczerze mówiąc, doskonale go rozumiem. Chce powierzyć swe ukochane dziecko komuś, komu będzie mógł  w pełni zaufać.

- A ty? - David zdał sobie sprawę, że to pytanie prześladowało go od chwili, gdy Henry złożył mu tę  nieprawdopodobną ofertę. - Nie chcesz prowadzić firmy?

              Eve wzruszyła ramionami.

- Bez trudu rozpoznaję dobry wyrób, ale sama mogłabym do końca świata próbować zrobić podobny. Nie  odziedziczyłam talentu po dziadku.

- Nie wyglądasz na zmartwioną takim obrotem sytuacji.

- Zdążyłam już oswoić się z faktem, że moje zdolności rozwinęły się w zupełnie innym kierunku. Henry  też się z tym pogodził. Właściwie to już dość dawno zrozumiał, że nie będę w stanie go zastąpić.

- Zwrócił się do mnie, choć jestem kimś z zewnątrz. Ciekaw jestem, co o tym wszystkim sądzisz.

- Firma jest dla mnie bardzo ważna. Kieruję pracownikami, odpowiadam za obsługę klientów, dbam o  wszystkie podstawowe sprawy. Jednak tak samo jak Henry uważam, że nie wolno dopuścić, by przejęła  nas jakaś sieć produkująca tanie, seryjne wyroby. - Spojrzała na niego znad filiżanki. - Jeśli  uznał, że dzięki tobie przetrwamy, to popieram jego decyzję.

              David potarł podbródek.

- Chyba jednak nie powiedział ci wszystkiego.

              Dolał sobie kawy, choć zdawał sobie sprawę, że i tak już wypił jej za dużo. Ale co to  właściwie za różnica? W obecnej sytuacji pewnie byłby roztrzęsiony i bez tej solidnej dawki kofeiny.

- Masz na myśli moje małżeństwo z jego następcą? - spytała spokojnie.

              Łyżeczka, którą David kurczowo ściskał w dłoni, upadła z brzękiem na stół.

- O tym też wiesz?

              Spojrzała na niego ze smutkiem.

- Mówiłam ci, że niewiele przede mną ukrywa.

- Nie żyjemy przecież w średniowieczu i nie musimy się godzić na takie zaaranżowane małżeństwo.

              Zamyśliła się na chwilę.

- Ma swoje powody - powiedziała w końcu. - Jego małżeństwo zostało skojarzone przez rodzinę i było  udane. Nie widział w tym nic złego. Każdy, kto poprzez małżeństwo wchodzi do rodziny, przestaje być  obcy. Szukanie wspólników to dość ryzykowna sprawa, a małżeństwo daje większą gwarancję przetrwania  firmy. Żadne z nas nie może przejąć ani sprzedać firmy bez zgody współmałżonka.

- Najwyraźniej nie słyszał o czymś takim jak rozwód.

- A niby z jakiego powodu miałoby się rozpaść małżeństwo, zawarte świadomie, dla osiągnięcia  wspólnego celu?

- Boże, nie tylko wyglądasz jak Królowa Śniegu, ale cały czas tak się zachowujesz.

              Powiedział to, nim zdążył się zastanowić. Przez moment wydawało mu się, że w oczach Eve  zalśniły łzy. Ależ ze mnie nieokrzesany głupek, pomyślał ze złością. Nie lubił ranić innych, no i  rzadko bywał aż tak nietaktowny.

              Rzuciła mu zdecydowane spojrzenie.

- Oczywiście, powinieneś zrozumieć, że Henry patrzy na sprawę perspektywicznie. Dzięki małżeństwu  może przyjść na świat dziedzic firmy. W ten sposób, nawet gdy się zestarzejemy, nie będziemy musieli  się martwić, że rodzinny interes przejdzie w obce ręce.

              Ta kobieta niewątpliwie mówiła serio. David doszedł do wniosku, że chyba nie jest całkiem  normalna. Odstawił głośno filiżankę.

- Jak możesz mówić o tym tak spokojnie? Henry musi być szalony.

- Kocham dziadka i zrobię wszystko, by był szczęśliwy - odpowiedziała spokojnie.

- Czyli - powiedział powoli David -jesteś zdecydowana zawrzeć małżeństwo z rozsądku? Z jakimś obcym  mężczyzną? Czy tak?

              Skinęła głową.

- Dlaczego?

- Już ci wyjaśniłam.

- Próbuję cię zrozumieć. Mogłabyś poszukać kogoś, kto da ci szczęście. Dlaczego godzisz się na  udawany związek?

              Ścisnęła filiżankę, aż zbielały jej palce, lecz nadal mówiła spokojnym głosem.

- To już nie twoja sprawa. Powiedzmy, że postanowiłam unikać zobowiązań uczuciowych, a obrączka na  palcu da mi poczucie bezpieczeństwa.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin