dyrektor-pod-kanapa.pdf

(74 KB) Pobierz
748871674 UNPDF
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na
stronie wolnelektury.pl .
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez
ANTON CZECHOW
Dyrektor pod kanapą
( )
ł. . .
Dawano „Wodewil z przebieraniem się”. Klaudia Matwiejewna Dolska-Kauczuko-
wa, młoda, sympatyczna artystka, gorąco oddana świętej sztuce, wpadła do swojej
garderoby i zaczęła szybko zrzucać z siebie ubranie cyganki, by w jednej chwili wło-
żyć kostium huzarski. Żeby uniknąć fałd i aby kostium leżał na niej gładko i ładnie,
utalentowana artystka zdecydowała się zrzucić z siebie wszystko do cna i włożyć go
wprost na kostium Ewy. Gdy była już rozebrana i kuląc się od lekkiego chłodu, po-
częła wygładzać huzarskie rajtuzy, do uszu jej doszło ciche westchnienie. Otworzyła
szeroko oczy i zaczęła się przysłuchiwać. Jeszcze raz ktoś westchnął i nawet wyszeptał:
— Och, jakże ciężkie nasze grzechy!
Artystka obejrzała się i nie zobaczywszy ku swemu zdumieniu nic podejrzanego
w garderobie, zdecydowała się rzucić okiem na wszelki wypadek pod jedyny mebel
— pod kanapę. I oto właśnie tam ujrzała długą figurę ludzką.
— Kto tu jest? — krzyknęła przerażona, odskakując od kanapy i przykrywając
się huzarską kurtką.
— To ja… ja — dał się słyszeć spod kanapy drżący głos — niech się pani nie boi,
to ja… Tss!…
W sepleniącym szepcie, podobnym do skwierczenia patelni, artystka z łatwością
poznała głos swego dyrektora Indiukowa.
— To pan? — oburzyła się, czerwona, jak piwonja, — Jak… pan śmiał⁈ Cały
czas tu, stary podlecu, leżałeś? Tego jeszcze brakowało!
— Droga… gołąbko moja! — zaczął Indiukow, wysuwając swą łysą głowę spod
kanapy — nie gniewaj się, najdroższa! Zabij mnie, zdepcz, jak żmiję, ale bądź cicho!
Nic nie widziałem, nie widzę i widzieć nie chcę. Niepotrzebnie nawet pani się zakry-
wa, piękności moja nieopisana! Niech pani wysłucha starca, stojącego już jedną nogą
w grobie. Tylko po to tu się ukryłem, by ratować życie! Ginę! Niech pani patrzy:
włosy mi się najeżyły. Z Moskwy przyjechał mąż mojej Głaszeńki. Teraz biega po
teatrze i czyha na moją zgubę. Okropne! Przecież, nie mówiąc o Głaszeńce, jestem
mu winien pięć tysięcy.
— A mnie co do tego? Wynoś się w tej chwili, albo sama nie wiem, co z tobą,
ty podlecu jeden, zrobić!
— Tss… złotko, tss!… Na kolanach błagam, czołgam się. Gdzie mam się przed
nim ukryć, jeżeli nie u pani? Znajdzie mnie przecież wszędzie, tylko tu wejść się
nie ośmieli. Błagam! Proszę! Dwie godziny temu go widziałem. Stoję sobie podczas
pierwszego aktu za kulisami i patrzę, a tu on idzie z widowni na scenę.
748871674.001.png
— To znaczy, że pan i podczas dramatu tu leżał? — przeraziła się artystka. —
I… i wszystko pan widział?
Dyrektor zaczął szlochać.
— Drżę! Trzęsę się! Zabije przeklęty. Przecież już raz strzelał do mnie w Nowo-
grodzie… W gazetach pisali…
— Ach… to ostatecznie jest nie do wytrzymania! Wynoś się pan, bo już czas mi
się ubierać i wyjść na scenę. Wynoś się, bo… krzyknę, rozpłaczę się głośno albo lampą
cisnę w pana!
— Tss!… nadziejo moja, kotwico zbawienia. Pięćdziesiąt rubli podwyżki — tylko
niech mnie pani stąd nie wyrzuca. Pięćdziesiąt!
Artystka okryła się jakimiś szmatkami, pobiegła do drzwi, by wołać o pomoc,
Indiukow czołgał się za nią na kolanach i złapał ją za nogę powyżej kostki.
— Siedemdziesiąt pięć rubli, tylko nie wypędzaj!— zasyczał, dusząc się. — Jesz-
cze pół benefisu dodam.
— Kłamiesz!
— Niech mnie Bóg skarze! Przysięgam. Żebym przepadł… Pół benefisu i sie-
demdziesiąt pięć rubli podwyżki!
Dolska-Kauczukowa wahała się chwilkę, wreszcie odeszła od drzwi.
— Przecież pan kłamie — powiedziała płaczliwie.
— Niech się pod ziemię zapadnę, niech zbawienia nie doczekam! Czy to ja gałgan
jaki, czy co?
— Dobrze, pamiętaj pan — zgodziła się artystka. — No, właź pan pod kanapę.
Indiukow ciężko westchnął i sapiąc, wlazł pod kanapę, a Dolska-Kauczukowa
zaczęła się prędko ubierać. Palił ją wstyd, że w jej garderobie pod kanapą leży obcy
mężczyzna, ale świadomość, że zrobiła to dla świętej sztuki, dodała jej tyle otuchy,
że zrzucając z siebie później huzarskie ubranie, nie tylko nie wymyślała, ale nawet
wyrażała współczucie:
— Pan się tam powala, Kuzma Aleksieiczu — Bo przecież najrozmaitsze przed-
mioty stawiam pod kanapę.
Wodewil się skończył. Artystkę wywoływano kilkanaście razy; ofiarowano jej bu-
kiet ze wstęgami i napisem: „Zostań z nami!” Wracając po owacjach do swojej gar-
deroby, spotkała za kulisami Indiukowa. Zawalany i potargany dyrektor promieniał
i zacierał ręce z zadowolenia.
— Cha-cha!… Wyobraź sobie, gołąbeczko! — powiedział, zbliżywszy się do niej
— śmiej się ze starego durnia. Wyobraź sobie, to nie był wcale Pryndin. Ha-ha!
Do diabła, długa, ruda broda wprowadziła mnie w błąd… Pryndin też ma długą,
rudą brodę. Omyliłem sie, stary osioł. He-he! Niepotrzebniem cię tylko niepokoił,
czarodziejko moja.
— Ale niech pan tylko nie zapomni o tym, co mi pan obiecał — powiedziała
Dolska-Kauczukowa.
— Pamiętam, pamiętam, złotko moje, ale… gołąbko droga, to nie był Pryndin!
Myśmy się umawiali tylko co do Pryndina, dlaczego więc mam spełniać obietnicę,
skoro to nie był Pryndin. Gdyby to on był — to co innego, a przecież sama widzisz,
że się myliłem. Jakieś dziwadło wziąłem za Pryndina.
— Co za nikczemność — oburzyła się artystka. — Nikczemność! Podłość!
— Gdyby to był Pryndin, to rozumie się, miałaby pani zupełne prawo żądać,
żebym spełnił obietnicę, a to przecież był licho wie kto. Może to był jakiś szewc
albo za przeproszeniem, krawiec — to ja mam za niego płacić. Jestem człowiekiem
uczciwym… Rozumiem…
I odchodząc, wciąż gestykulował i mówił:
  Dyrektor pod kanapą
— Gdyby to był Pryndin, to rozumie się, byłbym zobowiązany, ale przecież to
jakiś nieznajomy… Jakiś, licho go wie, rudy człowiek i wcale nie Pryndin…
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że
możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest do-
datkowymi materiałami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te
dodatkowe materiały udostępnione są na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych
Tekst opracowany na podstawie: Anton Czechow (-), Śmierć urzędnika, tłum. A. W., ”Bibl-
joteka Groszowa”, Warszawa, 
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cy-
owa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Sekuła, Weronika Trzeciak.
  Dyrektor pod kanapą
Zgłoś jeśli naruszono regulamin