Agata Christie - Morderstwo odbędzie się.doc

(877 KB) Pobierz
AGATHA CHRISTIE

AGATHA CHRISTIE

 

 

 

MORDERSTWO ODBĘDZIE SIĘ...

 

PRZEŁOŻYŁA: WANDA STAWINOWSKA-DEHNEL

TYTUŁ ORYGINAŁU: A MURDER IS ANNOUNCED

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

MORDERSTWO ODBĘDZIE SIĘ...

1

 

Każdego dnia z wyjątkiem niedziel, pomiędzy godziną siódmą trzydzieści a ósmą trzydzieści rano, Johnnie Butt objeżdżał na rowerze osadę Chipping Cleghorn. Nieustannie gwizdał przez zęby i po kolei wpychał do skrzynek na listy takie dzienniki, jakie mieszkańcy zaprenumerowali w księgarni i składzie materiałów piśmiennych pana Totmana przy High Street. "Times" i "Daily Graphic" dla pułkownika Easterbrooka i jego żony, "Times" i "Daily Worker" dla pani Swettenham, "Daily Telegraph" i "News Chronicie" dla panien Hinchliffe i Murgatroyd, "Telegraph", "Times" i "Daily Maił" dla panny Blacklock.

Do domów wymienionych osób - lub ściślej, do prawie wszystkich domów w osadzie - trafiały też co piątek egzemplarze lokalnego pisma "North Benham News and Chipping Cleghorn Gazette", zwanego potocznie "Gazetką".

A zatem co piątek, po pospiesznym rzucie oka na tytuły w takim czy innym dzienniku (Trudna sytuacja międzynarodowa! Dziś początek obrad Sesji Ogólnej ONZ! Psy policyjne na tropie zabójcy jasnowłosej stenotypistki! Trzy kopalnie węgla nieczynne! Dwadzieścia trzy śmiertelne ofiary zatrucia pokarmowego w nadmorskim hotelu! - itd., itd.) większość mieszkańców Chipping Cleghorn skwapliwie rozpościerała "Gazetkę", aby pogrążyć się w wertowaniu miejscowych nowin. Szybko załatwiano się z artykułami, w których lokalne spory znajdowały gwałtowny wyraz, następnie zaś dziewięciu na dziesięciu prenumeratorów zwracało wzrok ku rubrykom drobnych ogłoszeń. Były tu wiadomości o kupnie i sprzedaży najprzeróżniejszych rzeczy, rozpaczliwe wołania o pomoc domową, liczne ogłoszenia na temat psów, drobiu i sprzętu ogrodniczego oraz wszelkie informacje ważne dla szczupłej społeczności Chipping Geghorn.

Piątek, o którym mowa, dwudziesty dziewiąty października tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku, nie odbiegał od reguły.

 

2

 

Pani Swettenham odgarnęła z czoła kunsztowne, siwiejące loczki, rozłożyła "Timesa" i bez szczególnego zainteresowania przebiegła wzrokiem drugą stronę. Rychło osądziła, że jeśli nawet były jakieś ciekawe wiadomości, "Times", jak zawsze, potrafił je zakamuflować; przejrzała wzrokiem kolumnę zatytułowaną: "Narodziny. Małżeństwa. Zgony" (przede wszystkim zgony!) i dopełniwszy obowiązku, odłożyła dziennik, by sięgnąć po "Gazetkę".

Gdy jej syn, Edmund, wszedł w jakiś czas potem do jadalni, pani Swettenham była pogrążona w lekturze drobnych ogłoszeń.

- Dzień dobry, mój drogi - powiedziała. - Smedleyowie chcą sprzedać swojego daimlera. Model z trzydziestego piątego! Stary gruchot, nieprawdaż?

Syn burknął coś na powitanie, nalał sobie filiżankę kawy, nałożył na talerz dwa opiekane śledzie i rozpostarłszy "Daily Worker", wsparł gazetę o toster.

- "Szczenięta rasowe dogi..." - czytała pani Swettenham. - Nie wiem, jakim cudem ludzie żywią dziś takie ogromne psiska? Nie mam pojęcia, doprawdy! Oo... Selina Lawrence znowu szuka kucharki. Mogłabym ją zapewnić, że w obecnych czasach ogłoszenie to czysta strata czasu. Nie podaje adresu, tylko numer skrytki pocztowej. Także pomysł! Służba chce wiedzieć, dokąd ma się zgłosić. Ceni sobie dobry adres! "Kupuję sztuczne zęby. Płacę najwyższe ceny"... Nie mogę pojąć, czemu sztuczne zęby są tak poszukiwane. "Cebulki kwiatowe. Najpiękniejszy wybór"... Hm... Nawet niedrogo. Jakaś młoda dziewczyna szuka odpowiedniego zajęcia. Chciałaby podróżować... Mój Boże! Kto by nie chciał?... "Jamniki"... Nie lubię jamników, nawet nie dlatego, że to psy niemieckie... Wojna już się przecież skończyła. Po prostu nigdy ich nie lubiłam... Co pani powie, pani Finch?

W szparze uchylonych drzwi pojawił się tors kobiety oraz głowa w starym aksamitnym berecie.

- Dzień dobry pani - przemówiła pani Finch. - Można już sprzątnąć ze stołu?

- Nie. Jeszcze nie po śniadaniu - odrzekła pani Swettenham i wnet dodała pojednawczo: - Za chwilkę kończymy.

Kobieta spojrzała złym okiem na Edmunda i "Daily Worker" i wycofała się, pociągnąwszy nosem.

- Ja dopiero co zacząłem - mruknął młody człowiek, a jego matka podchwyciła cierpko:

- Wolałabym, Edmundzie, żebyś nie czytał tej okropnej gazety. Pani Finch wcale się to nie podoba.

- Nie rozumiem, co panią Finch obchodzą moje zapatrywania polityczne.

- "Daily Worker"! - prychnęła matka. - Zupełnie jakbyś był robotnikiem. A ty przecież nic nie robisz.

- Nieprawda, mamo. Piszę książkę.

- Miałam na myśli prawdziwą pracę - obruszyła się matka. - No i zależy nam na pani Finch. Jeżeli zrazi się do nas i odejdzie, kogo znajdziemy na jej miejsce?

- Można dać ogłoszenie do "Gazetki".

- Powiedziałam przed chwilą, że to czysta strata czasu. Mój Boże! W dzisiejszych ciężkich czasach człowiek jest w beznadziejnej sytuacji, jeżeli nie ma starej niani, która zgodzi się gotować i pełnie funkcję pomocy domowej do wszystkiego.

- Czemu więc nie mamy w domu takiej osoby? W odpowiednim czasie nie postarałaś się o nianię dla mnie. Karygodna krótkowzroczność!

- W odpowiednim czasie zamieszkiwaliśmy na Wschodzie i tobą opiekowała się ayah.

- Karygodna krótkowzroczność - powtórzył Edmund. Pani Swettenham wróciła do drobnych ogłoszeń.

- "Sprzedam używaną kosiarkę do trawników"... Ależ cena! Słowo daję!... Znowu jamniki... "Napisz lub odezwij się jakoś! Zrozpaczony Woggles". Co za pseudonimy wymyślają sobie ludzie!... "Spaniele..." Pamiętasz, Edmundzie, kochaną Sussie? Była mądra jak człowiek. Rozumiała każde słowo... "Do sprzedania kredens. Antyk rodzinny. Autentyczny Sheraton. Lucas w Dayas Hali". Ta potrafi kłamać! Autentyczny Sheraton! Akurat! - prychnęła gniewnie i czytała dalej:

- "Omyłka, kochanie. Dozgonna miłość. W piątek, jak zawsze. J." Sprzeczka zakochanych, co? A może szyfr włamywaczy? Jak sądzisz, Edmundzie?... Jeszcze raz jamniki!... Słowo daję! Ludzie dostają bzika na ich punkcie! Jak gdyby nie było innych psów! Stryj Simon hodował teriery ostrowłose. Urocze stworzenia! Ja tam wolę psy na solidnych nogach... "Z powodu wyjazdu za granicę sprzedam mało używany granatowy kostium damski..." Nie ma miary ani ceny... "Małżeństwo odbędzie się..." Nie! Morderstwo! Co to znaczy? Posłuchaj tylko! "Morderstwo odbędzie się w piątek, 29 października, o godz. 6.30 wieczorem, w Little Paddocks. Osobne zaproszenia nie będą rozsyłane". Niebywałe! Słyszałeś, Edmundzie?

- Co takiego? - młody człowiek oderwał wzrok od lektury.

- Piątek, dwudziestego dziewiątego października... To dziś!

- Zaraz. Niech no sam spojrzę. - Edmund sięgnął po "Gazetkę".

- Co to ma znaczyć? - zapytała matka z niekłamanym zaciekawieniem.

Młody człowiek zrobił niepewną minę. Podrapał się wnoś.

- Co to może znaczyć? - powtórzył. - Pewno chodzi o jakąś grę towarzyską, w ofiarę i detektywa lub coś podobnego.

- Czy ja wiem?... Takie zaproszenie wygląda jakoś dziwnie. Anons w "Gazetce"! Coś nie w stylu Letycji Blacklock, osoby, jak mi się zdaje, bardzo serio.

- Prawdopodobnie pomysł dwojga młodych, którzy mieszkają u niej.

- Tak nagle. I to dziś wieczorem! Sądzisz, że powinniśmy pójść?

- Napisano wyraźnie: "Osobne zaproszenia nie będą rozsyłane".

- Moim zdaniem nowomodne metody informowania przyjaciół o zebraniach towarzyskich są żenujące - orzekła stanowczo pani Swettenham.

- Przecież nie musisz tam iść, mamo.

- Nie muszę - przyznała. Nastąpiła krótka pauza.

- Czy zjesz, Edmundzie, tę ostatnią grzankę? Pośpiesz się.

- Sądziłbym, mamo, że stosowne odżywianie mojej osoby to sprawa ważniejsza niż sprzątanie ze stołu przez tę starą wiedźmę.

- Sza! Ciszej, mój drogi! Ona może usłyszeć!... Powiedz mi, jak wygląda zabawa w ofiarę i detektywa.

- Nie wiem dokładnie... Komuś przypina się kartkę... Nie! Raczej ciągnie się losy z kapelusza... Później ktoś jest ofiarą, ktoś inny detektywem. Gasną światła, ofiara czuje dotknięcie dłoni na ramieniu, wtedy krzyczy, kładzie się i udaje trupa.

- To interesujące, Edmundzie.

- Dla mnie śmiertelnie nudne. Nie wybieram się do Little Paddocks.

- Nie pleć, Edmundzie. Pójdę tam i ty pójdziesz ze mną. Sprawa załatwiona.

 

3

 

- Archie, posłuchaj, proszę - powiedziała pani Easterbrook.

Pułkownik nie zareagował, bo pomrukiwał już gniewnie nad jakimś artykułem zamieszczonym w "Timesie".

- Chodzi o to - powiedział - że ci faceci nie mają pojęcia o Indiach. Zielonego pojęcia!

- Oczywiście, mój drogi!

- Gdyby mieli jakie takie pojęcie, nie wypisywaliby podobnych bredni.

- Oczywiście, mój drogi. Ale posłuchaj, proszę. "Morderstwo odbędzie się w piątek, 29 października, o godz. 6.30 wieczorem, w Little Paddocks. Osobne zaproszenia nie będą rozsyłane".

Pani Easterbrook zrobiła efektowną pauzę. Mąż spojrzał na nią pobłażliwie, ale bez zainteresowania.

- Ofiara i detektyw - powiedział.

- Co takiego?

- Z całą pewnością. Bo widzisz - ciągnął, rozkrochmaliwszy się cokolwiek - to może być doskonała zabawa. Tyle że musi ją starannie zorganizować ktoś znający się na rzeczy. Wszyscy ciągną losy. Ktoś zostaje mordercą. Nikt nie wie kto. Światła gasną. Morderca wybiera ofiarę. Ofiara liczy do dwudziestu i dopiero wtedy może krzyknąć. Później ktoś obrany detektywem rozpoczyna śledztwo. Przesłuchuje wszystkich. Wypytuje, gdzie każdy był i co robił. Stara się zdemaskować zbrodniarza. Tak... To doskonała zabawa, jeżeli oczywiście detektyw zna się chociaż trochę na policyjnej robocie.

- Jak ty, Archie! - podchwyciła. - Tyle ciekawych spraw sądziłeś w swoim okręgu!

Pułkownik uśmiechnął się łaskawie i rad z siebie podkręcił wąsa.

- Tak, Lauro - powiedział. - Na pewno mógłbym doradzić to i owo i tym razem. - Wyprostował się z pewną siebie miną.

- Panna Blacklock powinna zwrócić się do ciebie z prośbą o radę i pomoc.

- Po co? - prychnął gniewnie. - U panny Blacklock mieszka ten smarkacz. Jakiś siostrzeniec czy coś takiego. Z pewnością to jego pomysł. Cudacki pomysł, żeby o takim czymś pisać w "Gazetce".

- I to w rubryce drobnych ogłoszeń - podchwyciła pani Easterbrook. - Przecież mogliśmy wcale nie zauważyć. Jak sądzisz, Archie? Czy to ma być zaproszenie?

- Cudackie zaproszenie! Jedno mogę powiedzieć z pewnością. Na mnie niech nie liczą!

- Dlaczego, Archie?

- Zbyt krótki termin. Przecież mógłbym być zajęty.

- Ale nie jesteś zajęty, kochanie - powiedziała i ciągnęła tonem łagodnej perswazji: - Moim zdaniem, Archie, powinieneś tam pójść, chociażby dlatego, by pomóc biednej pani Blacklock. Nie wątpię, że liczy na ciebie, spodziewa się, że zorganizujesz zabawę jak trzeba. Tak dużo wiesz o policyjnej robocie i całej procedurze obowiązującej w śledztwie. Bez twojego udziału, mój drogi, impreza musi zrobić klapę. Ostatecznie dobrosąsiedzkie stosunki zobowiązują do czegoś.

- Ha! Jeżeli tak sądzisz, Lauro...

- Doprawdy, Arenie, sądzę, że to twój święty obowiązek - przerwała mu z godnością.

 

4

 

"Gazetka" trafiła również do Boulders, posiadłości składającej się z połączonych trzech malowniczych, staroświeckich domków, zamieszkiwanej przez pannę Hinchliffe i pannę Murgatroyd.

- Hinch!

- Co, Murg?

- Gdzie jesteś?

- W kurniku. - Aha.

Brnąc ostrożnie przez wysoką, mokrą trawę, Amy Murgatroyd podeszła do przyjaciółki. Panna Hinchliffe ubrana w sztruksowe spodnie i wojskową bluzę polową sypała garście otrębów do dymiącej miski pełnej gotowanych obierzyn kartoflanych oraz głąbów kapusty i wszystko to mieszała pracowicie. Podniosła krótko, prawie po męsku ostrzyżoną głowę i zwróciła ogorzałą twarz w stronę przyjaciółki.

Panna Murgatroyd - osoba pogodna i otyła - miała na sobie spódnicę z tweedu w kratkę oraz porozciągany jaskrawoszafirowy sweter. Była nieco zdyszana, a jej siwy koczek znajdował się w nieładzie.

- Ogłoszenie w "Gazetce" - sapnęła. - Posłuchaj, Hinch! Co to może znaczyć? "Morderstwo odbędzie się... w piątek... 29 października... o godz. 6.30 wieczorem... Osobne zaproszenia... nie będą rozsyłane".

Umilkła zasapana i spojrzała na przyjaciółkę tak, jak gdyby oczekiwała autorytatywnej opinii.

- Głupstwo! - powiedziała panna Hinchliffe.

- Tak. Ale co to może znaczyć?

- Okazja do wypicia.

- Myślisz, Hinch, że to ma być zaproszenie?

- Przekonamy się na miejscu w Little Paddocks. Spodziewam się kiepskiego wina. No i zeszłabyś lepiej z trawy, Murg. Twoje ranne pantofle do cna przemokły.

Panna Murgatroyd spojrzała na nogi.

- Rzeczywiście! - przyznała. - Ile dziś jajek?

- Siedem. Ta piekielna kura znów nie chce siedzieć. Trzeba ją wpędzić do kojca.

Panna Murgatroyd wróciła myślami do ogłoszenia w "Gazetce".

- Dziwnie wygląda tego rodzaju zaproszenie, prawda?

- powiedziała nie bez żałosnej nuty w głosie.

Jednakże panna Hinchliffe - osoba bardziej stanowcza i zrównoważona - postanowiła przywołać do porządku niesforną kurę i od tego zamiaru nie mogło jej odwieść nawet najbardziej zagadkowe ogłoszenie.

Ciężkim krokiem przemierzyła błotniste podwórko i chwyciła dropiatą kwokę, która zagdakała donośnie i z oburzeniem.

- Stanowczo wolę kaczki - powiedziała panna Hinchliffe.

- Znacznie mniej z nimi kłopotu.

 

5

 

- A to heca! - zawołała pani Harmon, zwracając się przez stół do małżonka, wielebnego Juliana Harmona.

- U panny Blacklock odbędzie się morderstwo.

- Morderstwo? - powtórzył zdziwiony cokolwiek.

- Kiedy?

- Dziś po południu... Albo raczej wieczorem, o pół do siódmej. Co za pech, kochany, że o tej porze masz przygotowanie do konfirmacji! Straszna szkoda! Przecież uwielbiasz morderstwa!

- O czym ty mówisz, Bułeczko? Nic nie rozumiem. Pani Harmon otrzymała na chrzcie imię Diana, rychło jednak zyskała przydomek Bułeczka, a to dzięki pucołowatej twarzy i krągłej figurze. Teraz wyciągnęła rękę nad stołem i podała mężowi "Gazetkę".

- Znajdziesz to wśród drobnych ogłoszeń o używanych pianinach i sztucznych zębach.

- Niebywała historia!

- Prawda? - podchwyciła radośnie. - Zdawałoby się,-że panna Blacklock nie interesuje się takimi rzeczami jak morderstwa czy w ogóle gry towarzyskie, no nie? Pewno podbechtali ją młodzi Simmonsowie, chociaż myślałam, że dla Julii morderstwo to coś zbyt brutalnego. W każdym razie odbędzie się jakieś morderstwo i moim zdaniem, Julianie, wielka szkoda, że nie możesz przy nim asystować. Ma się rozumieć, pójdę tam i wszystko opowiem ci dokładnie, chociaż, szczerze mówiąc, nie przepadam za zabawami, które odbywają się po ciemku. Boję się! Ale mam nadzieję, że nie zostanę ofiarą. Gdyby ktoś nagle położył mi dłoń na ramieniu i szepnął: "Już nie żyjesz"... Mój Boże! Tak bym się przeraziła, że chyba naprawdę bym umarła! Myślisz, kochanie, że coś takiego mogłoby się zdarzyć?

- Nie, Bułeczko! Myślę, że dożyjesz bardzo sędziwego wieku i zawsze będziemy razem.

- Tak! I umrzemy jednego dnia, i pochowają nas w jednym grobie! Cudownie będzie! - zawołała, cała rozpromieniona z powodu tak błogiej wizji.

- Jesteś bardzo szczęśliwa... Prawda, Bułeczko? - uśmiechnął się wielebny Julian Harmon.

- Kto nie byłby bardzo szczęśliwy na moim miejscu? - zapytała ze zdziwieniem. - Mam przecież ciebie, Zuzannę, Edwarda i wszyscy kochacie mnie, i wcale wam nie

przeszkadza, że jestem głupia... I słońce świeci! I mieszkam w dużym, ślicznym domu!

Pastor rozejrzał się po obszernym, ponurym pokoju stołowym i przytaknął nie bez powątpiewania.

- Ktoś inny mógłby uważać, że mieszkanie w takiej ruderze to istny dopust boży. Duże, puste pokoje, wieczne przeciągi...

- Ja uwielbiam duże pokoje! - przerwała. - Miłe wiejskie zapachy przenikają do nich łatwo i zostają na długo. No i człowiek może być nieporządny, rzucać wszystko, gdzie popadnie, i nie potykać się o to.

- Nie mamy żadnych urządzeń ułatwiających prowadzenie gospodarstwa. Nie mamy centralnego ogrzewania. Przysparza ci to wiele pracy, moja mała.

- Nic podobnego, Julianie! Wstaję o pół do siódmej, rozpalam pod kuchnią i zaczynam uganiać się, sapiąc jak lokomotywa. No i na ósmą jestem gotowa. Dom utrzymuję w porządku, prawda? Woskowane podłogi. Meble lśniące od pasty. Wazony z jesiennymi liśćmi. Nie trudniej, słowo daję, posprzątać w dużym domu niż w małym. Ze szczotką i ścierką człowiek porusza się sprawniej, bo nie potrąca wciąż rozmaitych rzeczy, jak to się dzieje w ciasnych klitkach. No i lubię sypiać w dużym, zimnym pokoju, bo to tak miło opatulić się dobrze i tylko czubkiem nosa węszyć, co się dzieje na zewnątrz. A bez względu na to, w jak wielkim mieszka się domu, trzeba obierać tyle samo ziemniaków i zmywać tyle samo talerzy. Pomyśl, jak to miło, że Edward i Zuzanna mogą bawić się w wielkich pokojach, rozstawiać, gdzie chcą, tory kolejowe albo urządzać przyjęcia dla lalek. I nigdy nie muszą sprzątać. No i dobrze mieć tyle miejsca, żeby móc wynajmować innym, prawda? Wyobraź sobie, że w innych warunkach Jimmy Symes i Johnnie Finch musieliby mieszkać u swoich teściów! A to nic przyjemnego, Julianie, mieszkać u teściów! Jesteś przywiązany do mojej matki, prawda? Ma się rozumieć, kochanie, ale nie życzyłbyś sobie, żebyśmy rozpoczynali nasze małżeńskie życie pod dachem jej i mojego ojca. Ja nie chciałabym także. Wciąż czułabym się wtedy małą dziewczynką.

- I tak, Bułeczko, jesteś wciąż małą dziewczynką - uśmiechnął się wielebny Julian Harmon.

On sam sprawiał wrażenie człowieka stworzonego na sześćdziesięciolatka, chociaż brakowało mu jeszcze jakieś dwadzieścia pięć lat, by spełnić to zamierzenie natury.

- Tak. Wiem, że jestem głupia...

- Nic podobnego, Bułeczko! Jesteś bardzo mądra.

- Ach nie! Skąd znowu! Nie ma we mnie nic z intelektualistki, chociaż staram się i... I bardzo lubię, mój drogi, jak mówisz o książkach, o historii i takich różnych rzeczach. Może głośne czytanie mi wieczorami Gibbona nie było najlepszym pomysłem, bo kiedy na dworze wieje lodowaty wiatr, a w domu jest przytulnie i ciepło, Gibbon usposabia do snu.

Julian roześmiał się pogodnie.

- Ale, kochanie, strasznie lubię cię słuchać. Opowiedz, proszę, jak to stary proboszcz mówił kazanie o Ahaswerze.

- Na pamięć znasz tę anegdotę, Bułeczko.

- Ale opowiedz jeszcze raz. Proszę!

- To był stary Scrymgour - zaczął. - Pewnego dnia ktoś zajrzał do jego kościoła. Proboszcz wychylał się z kazalnicy i z ogniem przemawiał do dwu sprzątaczek w podeszłym wieku. Wygrażał im palcem i perorował: "Ha! Wiem, co myślicie. Myślicie, że Ahaswer Wielki z Pierwszej Lekcji to Artakserkses Drugi. Nie! To ma być Artakserkses Trzeci!"

Julian Harmon nie dostrzegał w tej anegdocie nic szczególnie komicznego, ale Bułeczka śmiała się zawsze do rozpuku. Teraz też parsknęła dźwięcznym śmiechem.

- Najdroższy! - zawołała. - Myślę, że ty kiedyś będziesz kubek w kubek podobny!

Pastor zrobił niepewną minę.

- Być może, Bułeczko - odrzekł skromnie. - Wiem, że nie bardzo umiem trafiać do prostych ludzi.

- Nie szkodzi! - podchwyciła żywo i podniósłszy się, zaczęła zbierać na tacę naczynia. - Właśnie wczoraj mówiła mi pani Butt, że jej mąż, który był ateistą i dawniej nigdy nie chodził do kościoła, teraz chodzi każdej niedzieli, by słuchać twoich kazań.

Roześmiała się i powiedziała, naśladując doskonale afektowany ton pani Butt:

- "No i parę dni temu, proszę pani, mąż powiedział panu Timkinsowi z Little Worsdale, że tutaj, w Chipping Cleghorn, mamy prawdziwą kulturę. Całkiem inaczej niż u nich, w Little Worsdale, gdzie wielebny Goss mówi do parafian tak jak do małych dzieci. Prawdziwą kulturę - powiedział mąż panu Timkinsowi - mamy tu, w Chipping Cleghorn. Nasz proboszcz kształcił się w Oxfordzie, nie w Milchesterze, ma gruntowną wiedzę i nam ją przekazuje. Wie wszystko o Rzymianach i Grekach, a także o Babilonie i Asyrii. Ba! Nawet kot z probostwa nazywa się tak jak jeden król asyryjski!" Tak mówił Butt, więc chwała ci, Julianie! - zawołała Bułeczka i podjęła zaraz. - Mój Boże! Muszę zmykać z tą tacą, bo inaczej nigdy nie uporam się z robotą! Hej, Tiglat Pileser! Chodź, kotku! Kici-kici! Dostaniesz resztki śledzia!

Otworzyła drzwi i zręcznie przytrzymując je stopą, wyniosła z pokoju tacę ze stosem naczyń. Niebawem dobiegła z kuchni jej własna wersja znanej śpiewki:

 

Nastał morderstw dzień uroczy,

Rozkoszny niby wonny maj,

Zmyły się z miasta wszystkie gliny...

 

Brzęk wrzucanych do zlewu naczyń zagłuszał dalszy ciąg, lecz wychodząc z domu, wielebny Julian Harmon usłyszał końcowy wiersz radosnej strofy:

 

A nam, mordercom, w to graj!

 

ROZDZIAŁ DRUGI

ŚNIADANIE W LITTLE PADDOCKS

1

 

Mieszkańcy Little Paddocks również byli przy śniadaniu.

U szczytu stołu zasiadała właścicielka domu, panna Blacklock, osoba sześćdziesięcioletnia, w sportowym kostiumie z tweedu i nieodpowiedniej raczej kolii z dużych sztucznych pereł, ciasno opinających szyję, niby obróżka. Panna Blacklock czytała "Daily Maił", Julia Simmons przeglądała niedbale "Telegraph", Patrick Simmons głowił się nad krzyżówką zamieszczoną w "Timesie". Panna Dora Bunner zatonęła w lokalnym czasopiśmie.

Panna Blacklock parsknęła ochrypłym śmiechem. Patrick Simmons zamamrotał do siebie:

- Naturalnie... Przecinka, nie przesieka... Tu zrobiłem błąd...

Dora Bunner zagdakała nagle głośno, niby spłoszona kura:

- Letty! Letty! Widziałaś?... Co to właściwie znaczył

- Co takiego, Doro?

- Zdumiewające ogłoszenie! Wyraźnie mowa tam o Little Paddocks!... Ale co to właściwie znaczy?

- Gdybyś zechciała mi pokazać to ogłoszenie, kochana Doro...

Panna Bunner posłusznie wręczyła "Gazetkę" przyjaciółce i drżącym palcem wskazała odpowiednie miejsce.

- Spójrz tylko, Letty. Spójrz!

Panna Blacklock spojrzała. Zmarszczyła brwi. Później dociekliwym wzrokiem przebiegła wokół stołu i przeczytała na głos:

- "Morderstwo odbędzie się w piątek, 29 października, o godz. 6.30 wieczorem, w Little Paddocks. Osobne zaproszenia nie będą rozsyłane". Patryk? Czy to twój koncept? - zapytała obcesowo.

- Nie, ciociu Letty. Skąd ci to przyszło na myśl? Dlaczego ja miałbym mieć z tym coś wspólnego? - zaprzeczył z całym spokojem Patryk Simmons.

- Hm... To wygląda na ciebie, Pat - odparła surowo.

- Pomyślałam, że to może być żart w twoim stylu.

- Żart? Nic podobnego, ciociu.

- A może ty, Julio...

- Ja? Skąd znowu! - powiedziała Julia znudzona. Panna Bunner zerknęła w stronę pustego miejsca, na którym ktoś wcześniej jadł śniadanie.

- Nie sądzisz, Letty, że pani Haymes... - rozpoczęła niepewnie.

- Ach, nie! Naszej Filipie nie w głowie takie żarty! - zawołał żywo Patryk. - To osoba bardzo serio.

Julia ziewnęła, mówiąc bez zainteresowania:

- Ale cóż to za pomysł? Co ta cała historia znaczy?

- Moim zdaniem w grę wchodzi jakiś niemądry kawał - odpowiedziała z wolna panna Blacklock.

- Idiotyczny i w bardzo złym guście - podchwyciła Dora Bunner. - Dlaczego? Co w tym ma być zabawnego?

Jej pyzate policzki drgały nerwowo, oczy krótkowidza połyskiwały irytacją i oburzeniem.

Pani domu uśmiechnęła się do starej przyjaciółki.

- Nie przejmuj się, Bunny - powiedziała. - Widocznie ktoś ma takie poczucie humoru. Ale chciałabym wiedzieć kto.

- To ma być dzisiaj - podjęła Bunny. - Dzisiaj o pół do siódmej. Jak sądzisz? Co się zdarzy?

- Śmierć - orzekł Patryk grobowym tonem. - Rozkoszna Śmierć.

- Cicho bądź! - zgromiła go panna Blacklock, a jej przyjaciółka pisnęła cienko.

- Miałem na myśli to wyborne ciasto, które wypieka Mitzi - usprawiedliwił się młody człowiek. - Rozkoszna Śmierć! Tak je przecież nazywamy.

Panna Blacklock uśmiechnęła się blado. Dora Bunner natarła raz jeszcze:

- Ależ, Letty. Co ty naprawdę sądzisz, bo... Przyjaciółka przerwała jej z krzepiącym spokojem:

- Sądzę, że o pół do siódmej będziemy mieli połowę Chipping Cleghorn. To pewne. No i wszyscy będą pękać z ciekawości. Teraz idę sprawdzić, czy w domu jest trochę kseresu.

 

2

 

- Jesteś zaniepokojona? Prawda, Lotty?

Panna Blacklock wzdrygnęła się nerwowo. Siedziała przy biurku i z roztargnieniem rysowała ryby na bibularzu. Podniosła wzrok. Spojrzała w zaniepokojoną twarz Bunny.

Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć Dorze, bo nie należało jej niepokoić ani irytować. Milczała przez chwilę.

W szkole przyjaźniła się z Dora Bunner, która była wówczas łacina, błękitnooka, jasnowłosa i, trzeba przyznać, dosyć głupia. Jej głupota nie miała większego znaczenia, gdyż pogoda, wesołość i uroda czyniły z Dory bardzo przyjemną współtowarzyszkę. W swoim czasie - jak mawiały koleżanki - powinna wyjść za jakiegoś sympatycznego oficera czy prowincjonalnego notariusza. Tyle miała zalet! Była wrażliwa, wierna w przyjaźni, poczciwa. Jednakże życie niełaskawie potraktowało Dorę Bunner. Musiała zarabiać na utrzymanie. Pracowała ciężko, ale czegokolwiek by się podjęła, nie szło jej to dobrze.

Koleżanki szkolne straciły się z oczu, lecz przed pół rokiem panna Blacklock otrzymała wzruszający, napisany z patosem list. Dora szwankowała na zdrowiu. Mieszkała w jednym pokoju i usiłowała wyżyć z emerytury. Próbowała dorabiać szyciem, niestety, palce miała sztywne od reumatyzmu. W liście odwoływała się do wspomnień szkolnych i pytała, czy stara przyjaciółka nie zechciałaby jej pomóc, chociaż los rozłączył je tak dawno.

Panna Blacklock zareagowała spontanicznie. Biedna Dora! Biedna, ładna, niemądra, trzpiotowata Dora! Niezwłocznie wybrała się do koleżanki szkolnej, wzięła ją ze sobą i zainstalowała w Little Paddocks pod pretekstem, że "całe gospodarstwo domowe to już zbyt dużo dla mnie; muszę mieć kogoś zaufanego do pomocy". Lekarze zapewnili pannę Blacklock, iż jej przyjaciółka nie pożyje długo, okazało się jednak, że biedna Dora bywa często nie lada utrapieniem. Wszędzie czyniła zamęt, drażniła bardzo nerwową cudzoziemkę zatrudnioną jako pomoc domowa, myliła się przy liczeniu bielizny do prania, gubiła rachunki i listy, często przywodziła do rozpaczy zaradną i pedantyczną zawsze pannę Blacklock. Biedna, niemądra, stara Dora! Taka poczciwa, przywiązana, dumna i szczęśliwa, że przydaje się na coś, lecz, niestety, absolutnie nieobliczalna!

- Uważaj, Doro! - rzuciła cierpko panna Blacklock. - Prosiłam cię tyle razy!

- Mój Boże! - Dora zrobiła żałosną minę. - Uważam, Letty... Tylko zapomniałam. Ale zaniepokojona jesteś? Prawda?

- Zaniepokojona? Nie... Bynajmniej. Masz na myśli to głupie ogłoszenie?

- Aha... Może to i dowcip, lecz w każdym razie dowcip jadowity.

- Jadowity?

- Aha... Musi kryć w sobie coś złego... Powiedziałabym, że... moim zdaniem, nie jest to dowcip miły.

Panna Blacklock spojrzała na przyjaciółkę. Łagodne oczy, upór w wyrazie ust, nos cokolwiek zadarty. Biedna Dora! Irytująca, roztrzepana, pełna dobrych chęci i stwarzająca wciąż problemy. A przecież - dziwna rzecz - nie pozbawiona zdrowego rozsądku!

- Masz chyba słuszność, Doro. Nie może to być miły dowcip.

- Mnie się zupełnie nie podoba - podchwyciła Dora z nieoczekiwanym ogniem. - Przestraszyłam się, Letty. I ty jesteś przestraszona.

- Ja? Także pomysł! - obruszyła się panna Blacklock.

- Jest w tym niebezpieczeństwo. Tak, Letycjo! Niebezpieczeństwo! Coś w stylu ludzi, którzy wysyłają pocztą paczki zawierające bomby zegarowe.

- Moja droga! Po prostu jakiś przygłupek chciał być dowcipny.

- Ale co w tym dowcipnego? Nic!

Słusznie! Co w tym dowcipnego? Twarz panny Blacklock zdradzała jej myśli, więc Dora zawołała tonem triumfu:

- A widzisz, Letty! Jesteś takiego samego zdania!

- Ależ, kochana Bunny...

Panna Blacklock umilkła raptownie. Do pokoju wtargnęła wzburzona młoda kobieta w jaskrawej spódnicy i dżersejowej bluzce, pod którą falował pełny biust. Miała przetłuszczone ciemne włosy, splecione w warkocz i upięte w koronę.

- Pomówić z panią? Można? Nie? Panna Blacklock westchnęła.

- Naturalnie, Mitzi. O co chodzi?

Czasami myślała, że wolałaby sama sprzątać i gotować, niż znosić ataki nerwowe tej imigrantki zatrudnionej jako pomoc domowa.

- To będzie w porządku, nie? Wymawiam, proszę pani! Odchodzę! Zaraz!

- Dlaczego, Mitzi? Ktoś cię zdenerwował?

- Tak! Jestem zdenerwowana! - padła dramatyczna odpowiedź. - Nie chcę umierać! Nie! Już raz uniknęłam śmierci w Europie. Cała moja rodzina zginęła. Wymordowana! Matka, mały braciszek, moja siostrzeniczka, słodkie dziecko! Wszyscy wymordowani! Ja uciekłam. Ukryłam się i schroniłam w Anglii. Pracuję tak, jak nigdy nie pracowałabym we własnym kraju. Ja, proszę pani...

- Wiem. Znam to wszystko - przerwała panna Blacklock, która rzeczywiście znała na pamięć tę historię, bo Mitzi powtarzała ją ciągle. - Ale dlaczego chcesz odejść właśnie dzisiaj?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin