Nowy38.txt

(12 KB) Pobierz
*
Nie było sposobu, żeby się dowiedzieć, co one tam szepczš. Bez problemu 
moglimy odsłuchać dwięk, zanalizować wszystkie cyknięcia i puknięcia, ale nie da 
się zdekodować szyfru, nie majšc choćby odrobiny pojęcia o treci. Dysponowalimy 
układami dwięków, mogšcymi znaczyć cokolwiek. Mielimy przed sobš stworzenia, 
których gramatyka i składnia - o ile ich tryb komunikacji w ogóle wykazywał takie 
cechy - były nieznane, a być może niemożliwe do poznania. Mielimy przed sobš 
stworzenia na tyle inteligentne, by się porozumiewać, i na tyle sprytne, by ukryć ten 
fakt. Bardzo chcielimy się czego nauczyć, ale było ewidentne, że one nas uczyć nie 
chcš. 
Nie bez - jak ja to wtedy ujšłem? - bodców negatywnych. 
Decyzję podjšł Jukka Sarasti. Zrobilimy to na jego polecenie, jak wszystko inne. 
Ale kiedy padły te słowa - kiedy Sarasti rozpłynšł się w mroku, Bates wycofała się 
wzdłuż kręgosłupa, a Robert Cunningham wrócił do swych badań z tyłu bębna - Susan 
James została tylko ze mnš. Pierwszš osobš, która głono wypowiedziała ten 
nikczemny pomysł, a także oficjalnym obserwatorem dla potomnoci. To na mnie 
musiała patrzeć, ode mnie odwracać wzrok. Płaszczyzny miała twarde i załamujšce 
wiatło. 
A potem zaczęła. 
*
Tak oto kruszy się lód: 

Mamy dwie istoty. Mogš być ludzkie, jeli chcesz, ale to nie bezwzględne 
wymaganie. Istotne jest tylko to, by umiały się ze sobš porozumiewać. 
Rozdzielasz je. Pozwalasz im się widzieć i rozmawiać. Może to być okno między 
klatkami. Może być komunikacja dwiękowa. Niech sobie ćwiczš sztukę konwersacji 
w dowolnie wybrany sposób. 
Zadajesz im ból. 
Znalezienie odpowiedniej metody chwilę ci zajmie. Niektóre stworzenia uciekajš 
od ognia, inne od trujšcego gazu lub cieczy. Jeszcze inne sš niewrażliwe na lampy 
lutownicze i granaty, ale krzyczš z bólu rażone ultradwiękami. Trzeba trochę 
poeksperymentować; a kiedy odkryjesz odpowiedniejszy bodziec, równoważšcy ból z 
obrażeniami, traktujesz je nim bez żadnych skrupułów. 
Oczywicie zostawiajšc im jakie wyjcie. To sedno dowiadczenia: jednemu 
dajesz możliwoć przerwania tortury, drugiemu niezbędnš do tego informację. 
Możesz jednemu pokazać jakš figurę geometrycznš, drugiemu całš ich paletę. Ból 
ustanie, gdy ten drugi wskaże kształt widziany przez pierwszego. A więc czas start. 
Obserwuj, jak się wijš. Jeli - kiedy - to wyłšczš, znasz przynajmniej częć 
wymienionej między nimi informacji; a nagrywajšc wszystko, co sobie przekazujš, 
będziesz mieć także pewne pojęcie o sposobie wymiany. 
Gdy rozwišżš jednš zagadkę, rzuć im następnš. Mieszaj je. Zamieniaj istoty 
rolami. Sprawd, jak sobie radzš z kółkami zamiast kwadracików. Przetestuj z silni i 
cišgów Fibonacciego. Powtarzaj, aż wyjdzie ci kamień z Rosetty. 
Tak włanie komunikuje się z bratniš inteligencjš: zadajesz im ból i powtarzasz 
to, aż nauczysz się odróżniać mowę od krzyków. 
Susan James - urodzona optymistka, najwyższa kapłanka Kocioła 
Uzdrawiajšcego Słowa, miała najlepsze kwalifikacje, by opracować i wdrożyć te 
protokoły. Teraz wężydła wiły się na jej rozkaz. Kršżyły po klatkach eliptycznymi 
pętlami, rozpaczliwie szukajšc miejsca wolnego od bodca. James puciła transmisję 
do ConSensusa, choć nie było żadnego krytycznego powodu, by cała załoga Tezeusza 
oglšdała przesłuchanie na własne oczy. 
- Niech sobie wyłšczš po swojej stronie - powiedziała cicho. - Jak chcš. 
Cunningham, przy całej swojej niechęci do przyznania im inteligencji, nadał 
więniom imiona. Stroszek przeważnie unosił się z rozpostartymi ramionami; Kłębek 
zwijał się i wciskał w kšt. Susan, odgrywajšc własnš, przewrotnie odwróconš rolę, po 
prostu je ponumerowała: Jedynka i Dwójka. Nie chodziło o to, że nie trawiła 

tandetnych przezwisk Cunninghama ani że dla zasady sprzeciwiała się nadawaniu 
swym podopiecznym imion. Po prostu odwołała się do najstarszej sztuczki w 
Elementarzu Oprawcy, pozwalajšcej po pracy ić do domu, bawić się z dziećmi i spać 
w nocy: nigdy nie uczłowieczaj swoich ofiar. 
W przypadku meduz oddychajšcych metanem nie powinno to nastręczać 
specjalnych problemów. Ale chyba każdy drobiazg odrobinę pomagał. 
Nad nami, obok obrazów dwóch obcych tańczyła biotelemetria, w rzadkim 
powietrzu drżały wietliste napisy. Nie miałem pojęcia, jakie odczyty sš dla nich 
normalne, lecz nie wyobrażałem sobie, by takie zębate przebiegi mogły oznaczać 
cokolwiek poza złymi wiadomociami. Skóra wężydeł falowała misternymi szaroniebieskimi 
mozaikami. Może to odruchowa reakcja na mikrofale; dla nas, przy 
naszej wiedzy, równie dobrze mogły to być godowe popisy. 
Najpewniej jednak krzyczały. 
James wyłšczyła mikrofale. W lewej klatce zgasł żółty kwadrat, w prawej 
identyczna ikona schowana między innymi nigdy się nie zapaliła. 
Po torturze pigment zawrzał jeszcze bardziej; ramiona zwolniły, ale się nie 
zatrzymały. Kołysały się jak nerwowe, kociste węgorze. 
- Ekspozycja wstępna. Pięć sekund, dwiecie pięćdziesišt watów. 
Mówiła do logu. Kolejna poza; Tezeusz rejestrował każdy oddech na pokładzie, 
każdy znikomy przepływ pršdu, z pięcioma miejscami po przecinku. 
- Powtórz. 
Ikona się zapaliła. Na skórze obcych zamigotały kolejne mozaikowe wzory. Ale 
tym razem żaden nie ruszył się z miejsca. Ramiona delikatnie się wiły, zwykłe 
spoczynkowe falowanie nabrało nieco naprężonego dygotu. Jednakże telemetria była 
równie ostra jak przedtem. 
Bardzo szybko się nauczyły bezradnoci, stwierdziłem. 
Zerknšłem na Susan. 
- Będziesz to wszystko robić sama? 
Kiedy wyłšczała pršd, oczy miała błyszczšce i wilgotne. Ikona Kłębka przygasła. U 
Stroszka pozostała upiona. 
Odchrzšknšłem. 
- To znaczy... 
- A kto inny to zrobi, Siri? Jukka? Ty? 
- Reszta Bandy. Sascha mogłaby... 

- Sascha? - Wpatrzyła się we mnie. - Siri, ja ich stworzyłam. Mylisz, że po to, 
żeby móc się za nimi skryć, kiedy... żeby móc ich zmuszać do takich rzeczy? - 
Pokręciła głowš. - Nie mam zamiaru ich wypuszczać. Nie zrobiłabym tego nawet 
najgorszemu wrogowi. 
Odwróciła się. Były leki, mogła je wzišć: neuroinhibitory umiejšce rozpucić 
poczucie winy, zewrzeć je na krótko na poziomie molekularnym. Sarasti 
zaproponował je, jakby wodził na pokuszenie jakiego samotnego mesjasza na 
pustyni. James odmówiła i nie chciała powiedzieć, dlaczego. 
- Powtórz - rozkazała. 
Pršd się włšczył i wyłšczył. 
- Powtórz - rzuciła jeszcze raz. 
Nic się nie stało. 
Pokazałem palcem. 
- Widzę - odrzekła. 
Kłębek przyciskał czubkiem ramienia panel dotykowy. Ikona pod spodem żarzyła 
się jak płomień wiecy. 
*
Szeć i pół minuty póniej awansowały z żółtych kwadratów na animowane 
poklatkowo czterowymiarowe wielociany. Odróżnianie dwóch 
dwudziestoszeciociennych ruchomych brył, różnišcych się jednš ciankš na jednej 
klatce zajmowało im tyle samo czasu, co odróżnianie żółtego kwadratu od czerwonego 
trójkšta. Na skórze przez cały czas igrały dynamiczne skomplikowane wzory, 
dynamiczne hafty migocšce niemal zbyt szybko, by to dostrzec. 
- Ja pierdolę - szepnęła James. 
- Może to wybiórcze zdolnoci. - Cunningham dołšczył do nas w ConSensusie, 
choć jego ciało na wpół pozostało w BioMedzie. 
- Wybiórcze zdolnoci - powtórzyła tępo. 
- Sawantyzm. Supertalent do jednego rodzaju obliczeń niekoniecznie dowodzi 
wyższej inteligencji. 
- Wiem, Robercie, co to sš wybiórcze zdolnoci. Tylko mylę, że nie masz racji. 
- Udowodnij. 
Zrezygnowała więc z geometrii i powiedziała wężydłom, że jeden i jeden równa 

się dwa. To ewidentnie już wiedziały: dziesięć minut póniej zgadywały na żšdanie 
dziesięciocyfrowe liczby pierwsze. 
Wywietliła im cišg dwuwymiarowych kształtów, one wybrały następny z kolei z 
menu subtelnie różnišcych się figur. Potem zabrała także możliwoć wyboru z menu, 
pokazała poczštek następnego cišgu i nauczyła je, jak rysować czubkiem ramienia po 
dotykowym panelu. Precyzyjnymi szkicami dokończyły sekwencję, przedstawiajšc 
kolejne logiczne kroki, kończšc na figurze nieuchronnie prowadzšcej do punktu 
wyjcia. 
- To nie sš roboty. - Głos uwišzł jej w gardle. 
- To wszystko tylko liczenie - powiedział Cunningham. - Miliony programów 
komputerowych robiš to z palcem w nosie. 
- Robert, one sš inteligentne. Inteligentniejsze od nas. Może nawet od Jukki. A 
my... czemu nie potrafisz się do tego przyznać? 
Miała to wypisane na wszystkich płaszczyznach: Isaac by to przyznał. 
- Bo nie majš odpowiednich obwodów - upierał się Cunningham. - Jak mogłyby... 
- Nie wiem jak! - wykrzyknęła. - To należy do ciebie! Ja wiem tylko, że torturuję 
istoty, którym nie dorastamy mózgiem do pięt. 
- Ale już chyba niedługo. Jak tylko rozgryziesz ich język... 
Pokręciła głowš. 
- Robercie, nie mam zielonego pojęcia o ich języku. Spędzamy tu już... całe 
godziny, prawda? Siedzi tutaj cała Banda, pokłady językowych baz danych z czterech 
tysięcy lat, wszystkie najnowsze lingwistyczne algorytmy. Poza tym wiemy dokładnie, 
co mówiš, i obserwujemy wszelkie możliwe sposoby przekazania tego. Co do 
angstrema. 
- Dokładnie. Więc... 
- I nic nie wychodzi. Wiem, że porozumiewajš się mozaikš pigmentowš. Możliwe, 
że też poprzez poruszanie tych włosków. Ale nie widzę żadnej prawidłowoci, nie 
potrafię nawet dojć, jak one liczš, a co dopiero powiedzieć im, że... przepraszam... 
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Bates obserwowała nas z kuchni na suficie, ale 
nie starała się przyłšczyć. W ConSensusie, ułaskawione na chwilę wężydła unosiły się 
w swoich klatkach jak wieloręcy męczennicy. 
- No - powiedział wreszcie Cunningham - skoro to dzień złych wieci, to ja też co 
mam. Zdychajš. 
James ukryła twarz w dłoniach. 

- Nie od twojego przesłuchania, jeli to w czym pomoże - cišgnšł biolog. - Na ile 
mogę ustalić, po prostu nie majš niektórych cieżek met...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin