Ciebie też opanuje duch Pański i będziesz prorokował wraz z nimi, i staniesz się innym człowiekiem. I Ks. Samuela, 10, 6 - Prawdopodobnie bylimy rozszczepieni przez większoć ewolucji - powiedziała mi kiedy James, gdy dopiero się zapoznawalimy. Poklepała się po skroni. - Tu jest mnóstwo miejsca: współczesny mózg może przetwarzać kilkadziesišt wiadomych rdzeni, wcale się nie przecišżajšc. A wielozadaniowoć i równoległoć majš oczywiste zalety dla przetrwania. Kiwnšłem głowš. - Co dziesięć głów, to nie jedna. - Możliwe, że zintegrowalimy się doć niedawno. Niektórzy eksperci sšdzš, że w odpowiednich okolicznociach wcišż umiemy wrócić do osobowoci wielorakiej. - Pewnie, że tak. Sama jeste najlepszym dowodem. Pokręciła głowš. - Nie chodzi mi o fizyczny podział. Jestemy najnowszym osišgnięciem, jasne, ale teoretycznie chirurgia nie jest konieczna. Może do tego doprowadzić pospolity stres, byle był odpowiednio silny. I zdarzył się we wczesnym dzieciństwie. - Serio? - Teoretycznie tak - przyznała James i przedzierzgnęła się w Saschę, która rzuciła: - Chuja tam w teorii. Sš udokumentowane przypadki sprzed zaledwie pięćdziesięciu lat. - Naprawdę? - Stłumiłem pokusę sprawdzenia tego przez wszczepkę; zdradziłbym się niewidzšcym spojrzeniem. - Nie wiedziałem. - Bo teraz w ogóle się o tym nie mówi. Ale wtedy ludzie byli jakimi, kurwa, barbarzyńcami, jeli chodzi o osobowoci wielorakie - nazywali to zaburzeniem, próbowali leczyć, jak chorobę. A pomysł na leczenie mieli jeden: zachować który rdzeń, a resztę zamordować. Tylko że oczywicie nie nazywali tego morderstwem. Raczej integracjš albo czym w tym stylu. Tak się włanie wtedy robiło: tworzyło się inne osobowoci, żeby zaabsorbowały tortury i maltretowanie, a kiedy już nie były potrzebne, można się było ich pozbyć. Niespecjalnie klimat, jakiego spodziewalimy się na imprezie zapoznawczej. Ale James dyskretnie wcisnęła się na fotel kierowcy i poprowadziła konwersację, zbliżajšc jš do towarzyskich standardów. Nigdy jednak nie słyszałem, żeby kto z Bandy, wtedy czy teraz, nazywał resztę alterami. W ustach Szpindla brzmiało to doć niewinnie. Zastanawiałem się, czemu tak się oburzyli - a teraz, gdy unosiłem się sam we własnym namiocie, nie było nikogo, kto zwróciłby uwagę, że zaszkliły mi się oczy. Słowo alter miało ponadstuletni bagaż - powiedział mi ConSensus. Sascha miała rację; kiedy Kompleks Wielordzeniowy nazywał się Zaburzeniem Osobowoci Wielorakiej, czyli o wiele gorzej niż tylko kompleksem - i nigdy nie wywoływało się go umylnie. Według ówczesnych ekspertów osobowoci wielorakie powstawały spontanicznie w niewyobrażalnych otchłaniach mšk - ułamkowe osoby składały się w ofierze, cierpišc gwałty i pobicia, podczas gdy dziecko w rodku chroniło się w niezgłębionym sanktuarium zwojów mózgowych. Stanowiły jednoczenie strategię przetrwania i rytualne powięcenie - bezbronne dusze siekajšce się na kawałki, ofiarowujšce drgajšce ochłapy własnej jani w desperackiej nadziei, że mciwi bogowie zwani mamš lub tatš nie okażš się nienasyceni. Okazało się, że nic z tego nie jest prawdš. A przynajmniej nic się nie potwierdziło. Jednak ówczeni lekarze byli na poziomie szamanów odtańcowujšcych zaimprowizowane rytuały: meandrujšce swobodne wywiady, pełne sugerujšcych odpowiedzi pytań i niewerbalnych podpowiedzi, wyprawy na szaber w zwróconš treć dzieciństwa. Gdy nie pomagały koraliki i grzechotki, czasem przydawał się zastrzyk litu lub haloperidolu. Technologia mapowania umysłu dopiero raczkowała; technologia edytowania go miała przyjć za wiele lat. Dlatego terapeuci i psychiatrzy dgali paluchem swe ofiary i wymylali nazwy dla rzeczy, których nie rozumieli, kłócšc się nad ołtarzykami Freuda, Kleina i dawnych astrologów, robišc, co tylko się da, żeby brzmieć jak przedstawiciele nauki. Było do przewidzenia, że to włanie nauka zmiecie ich ze sceny; Dysocjacyjne Rozszczepienie Osobowoci było na wpół zapomnianš modš jeszcze przed narodzinami rekonfiguracji synaptycznej. Ale słowo alter pochodziło włanie z tamtych czasów i zachowało swój rezonans. Wród osób pamiętajšcych historię, było kryptonimem dla zdrady i ludzkiej ofiary. Alter oznaczało mięso armatnie. Wyobrażajšc sobie topologię współzamieszkujšcych Bandę dusz, rozumiałem, dlaczego Sascha przyswoiła sobie tę mitologię. Rozumiałem, czemu Susan jej pozwoliła. Ta idea nie miała w sobie nic nieprawdopodobnego - samo istnienie Bandy stanowiło dowód. Zostałe oddzielony od istniejšcej wczeniej jani, wrzebiony z nieistnienia od razu w dorosłoć - jeste zaledwie fragmentem jakiej osoby i nie masz nawet w pełni własnego ciała - tę odrobinę złoci można ci wybaczyć. Jasne, jestecie wszyscy sobie równi. Naturalnie, nikt nie jest lepszy od innych. Ale i tak tylko Susan ma nazwisko. Zrozumiałem co jeszcze. Otoczony ekranami obrazujšcymi niestrudzony wzrost lewiatana pod nami, uwiadomiłem sobie nie tylko, dlaczego Sascha zaprotestowała przeciw temu słowu; wiedziałem już, czemu wypowiedział je Szpindel - ewidentnie niewiadomie. Z punktu widzenia Ziemi, na Tezeuszu wszyscy byli alterami. * Sarasti został na górze. On nie przywiózł ze sobš zastępcy. Ale reszta tak: tłoczylimy się w lšdowniku, wbici w specjalnie zaprojektowane skafandry, o ekranujšcych pancerzach tak grubych, że moglibymy uchodzić za zeszłowiecznych nurków głębinowych. To delikatna równowaga: zbyt grube opancerzenie byłoby gorsze niż jego całkowity brak, bo rozbijałoby pierwotne czšstki na wtórne, równie grone i dwukrotnie liczniejsze. Czasem trzeba pogodzić się z umiarkowanym napromieniowaniem - jedyna alternatywa to zatopić się w ołowiu jak owad w bursztynie. Wystartowalimy szeć godzin od perygeum. Scylla popędziła naprzód jak ciekawskie dziecko, zostawiajšc rodzica w tyle. Ale organizmy wokół mnie nie promieniały zapałem. Z jednym wyjštkiem: Banda Czworga za szybkš hełmu prawie iskrzyła. - Podekscytowana? - zapytałem. Odpowiedziała Sascha: - A jak! Kurwa, Keeton, pierwszy kontakt. Prawdziwa robota. - A jeli tam nikogo nie ma? I co, jeli jest, a my się mu nie spodobamy? - Tym lepiej. Mamy szansę obejrzeć ich literki i pudełka z płatkami i żaden gliniarz nie będzie nam zaglšdał przez ramię. Ciekawe, czy mówi w imieniu reszty. Bo wydało mi się, że za Michelle na pewno nie. Scylla miała zaklejone wszystkie porty. Żadnego widoku na zewnštrz, poza robotami, ciałami i skłębionš sylwetkš rosnšcš na wywietlaczu HUD w hełmie. Czułem jednak, że promieniowanie przechodzi przez nasz pancerz jak przez bibułkę. Czułem węlaste grzbiety i doliny pola magnetycznego Rorschacha. Czułem też zbliżanie się samego Rorschacha: osmalone korony spalonego obcego lasu, bardziej krajobraz niż artefakt. Wyobrażałem sobie strzelajšce między gałęziami gigantyczne pioruny. Wyobrażałem sobie, że wlecimy w co takiego. Co za stwory chciałyby mieszkać w czym takim? - Ty naprawdę mylisz, że się dogadamy - powiedziałem. Wzruszenie ramionami, prawie całkiem stłumione przez pancerz. - Pewnie nie od razu. Możliwe, że le zaczęlimy i trzeba będzie naprostować mnóstwo nieporozumień. Ale w końcu się porozumiemy. Była przekonana, że odpowiada na moje pytanie. Lšdownik gwałtownie skręcił; obijalimy się o siebie jak kręgle. Trzydzieci sekund mikromanewrów wyhamowało nas do zera. HUD wywietlał wesołš zielonoczerwonš animacyjkę: luza dokujšca lšdownika wsuwajšca się do rodka przez membranę, służšcš za wejcie do nadmuchiwanego przedsionka Rorschacha. Nawet jako kreskówka miało to w sobie co lekko pornograficznego. Bates została zasztauowana tuż obok luzy. Odsunęła wewnętrzne drzwi. - Wszyscy schować głowy. To niełatwe przy takim opatuleniu systemami podtrzymywania życia i ferroceramikš. Hełmy latały wte i wewte, zderzajšc się ze sobš. Trepy, rozpłaszczone nad nami jak potężne miercionone karaluchy, zaszumiały, budzšc się do życia, i odkleiły od sufitu. Skrobišc, przemaszerowały przez wšski przewit nad głowami, enigmatycznie skinęły swej pani głowami i wyszły za lewš kulisę. Bates zamknęła wewnętrzny właz. Po jakim czasie zamek znów odskoczył, ukazała się pusta komora. Według wskaników wszystko w porzšdku. Roboty czekajš cierpliwie w przedsionku. Nic ich nie napadło. Bates zeszła za nimi. Na wizję musielimy czekać latami. Bity ledwo ciurkały. Słowa przesyłały się bez problemu... - Na razie żadnych niespodzianek - zameldowała Bates głosem jak przesterowane vibrato na drumli... ale każdy obraz wart jest milion słów i... Jest: oczyma tylnego trepa zobaczylimy przedniego, nieruchomego, ziarnistego i monochromatycznego. Pocztówka z przeszłoci - wzrok zamieniał się w słuch, grube niechlujne wibracje obijajšcego się o kadłub metanu. Każdy z zaszumionych obrazów osadzał się na HUD całymi sekundami: trepy wchodzš do dziury; trepy wychodzš w dwunastnicę Rorschacha; niezrozumiały, nieprzyjazny jaskiniowy krajobraz odmalowywany regularnymi przyrostami. W lewym dolnym rogu każdego obrazu przesuwały się ich stemple czasowe i tesle. Bardzo wiele tracisz, gdy postanawiasz nie ufać widmu elektromagnetycznemu. - Wyglšda niele - zameldowała Bates. - Schodzę. W życzliwszym wszechwiecie maszyny przechadzałyby się po bulwarze, lšc na górę idealne obrazy w krystalicznej rozdzielczoci. Szpindel i Banda siedzieliby sobie w bębnie, popijali kawę i rozkazywali trepom: wecie próbkę tego, dajcie zbliżenie na tamto. W życzliwszym wszechwiecie w ogóle bym się tu nie znalazł. Bates pojawiła się na kolejnej pocztówce. Wychodziła z przetoki. Na następnej stała tyłem do kamery, lustrujšc okolicę. Na jeszcze następnej pa...
sunzi