Kołodziejczak Tomasz - Dominium Solarne 02 - Schwytany w Światła.txt

(461 KB) Pobierz
TOMASZ KOŁODZIEJCZAK
SCHWYTANY  W WIATŁA
Prolog
Parks Ain'ta obserwowało gromady ludzi przepływajšcych przez halę odlotów kosmoportu w Kalante. Czekało na jednš konkretnš osobę.
Stało przy kawiarnianym stoliku, wolno sšczšc wodę z kubka. Organizm nosiciela potrzebował pić tylko kilka razy dziennie, ale Ain'ta cišgle odczuwało dręczšce pragnienie i bało się, że sucha skóra nosiciela zaraz popęka.
Wiedziało, że to atawistyczne, zwierzęce odruchy, odziedziczone po przodkach. Nie chciało się im poddawać, jednak przegrywało walkę z własnš psychikš. Było to tym dziwniejsze, że instalatorzy aplikujšcy jego umysł do ciała nosiciela twierdzili, że przenoszš tylko partie osobowoci i intelektu z górnego mózgu, pozostawiajšc w spokoju mózg dolny, odpowiedzialny za autonomiczny system nerwowy. Widocznie nawet oni nie wiedzieli wszystkiego.
Nosiciel prezentował się dobrze - był wysokim niebie-skowłosym mężczyznš, o twarzy pokrytej żółtym fosforyzujšcym pigmentem. W jego czaszce tkwił rzšd implan-tów, wzdłuż kręgosłupa wyrastały płaskie wszczepy sztucznego grzebienia, a bose stopy zakończone były tylko dwoma stwardniałymi palcami.
Ain'ta nie rozumiało, po co ludzie tak przekształcajš swoje ciała. W jego społecznoci przebudowa organizmu spełniała wyłšcznie cele praktyczne - wspomagała zdolnoci bojowe lub płodnoć, oznaczała stan płciowy lub gotowoć do starczego samobójstwa. Natomiast ludzie zmieniali swš organicznš konstrukcję dla rozrywki, dla oznaczenia przynależnoci stadnej i z wielu innych, niepojętych powodów. Co gorsza - często wszczepy przeszkadzały
w codziennym życiu. Rogowe płyty na kręgosłupie utrudniały zajmowanie większoci ludzkich siedzisk. Ain'ta potrafiło zablokować uczucia niewygody czy bólu płynšce od nosiciela, jednak wiedziało, że permanentna niewygoda wkrótce osłabi to ciało.
Przy stoliku obok siedziała człowiek-kobieta. Jednš rękš trzymała filiżankę z płynem, w drugiej ciskała pomalowany na różowo i oznaczony jasno wiecšcymi sygnalizatorami pojemnik. Człowiek-kobieta był w cišży. Młode rosło w plastikowej kapsule, wypełnionej organicznymi płynami. Kiedy zostanie wydobyte z inkubatora, będzie umiało nie tylko mówić, ale dzięki stałej prenatalnej stymulacji mięni również poruszać się prawie jak osobnik dorosły. Jakże inny to proces od tego, co Ain'ta uważało za naturalne i w pewien sposób piękne. W jego wiecie każdy osobnik nieustajšco wydzielał miliony jednokomórkowych larw, które unosiły się w powietrzu, łšczyły, pożerały wzajemnie, powielały w mechanizmie naturalnej selekcji. Potem strzępki organicznej materii osiadały na ciele wydzielajšcego seksualne feromony dorosłego parksa i pobierały jego fluereny dziedzicznoci. Gdy ich stężenie było wystarczajšce, rozpoczynał się proces podziału dorosłego osobnika na dwa byty potomne.
Różnice biologii ludzi i parksów były tak wielkie, że nawet lata intensywnych treningów i pracy nie były w stanie zatrzeć atawistycznych lęków Ain'ta. Mimo że używało tego nosiciela od wielu miesięcy i zostało bardzo starannie zainstalowane, cały czas czuło chłód i suchoć nie pokrytej żyznš węglowodorowš maziš skóry.    '
Wiedziało, że tak dziwnie przekształconego nosiciela nie wybrano bez przyczyny. W przeszłoci, nim umysł tego człowieka został wymazany, a mózg przystosowany do noszenia obcej inteligencji, należał on do jednej z wielu ludzkich ras kulturowych, niezbyt powszechnej w tym układzie. Gdyby więc, na skutek pomyłek Ain'ta lub błędów w procesie implantacji, ciało nosiciela zaczęło się dziwnie zachowywać, nikt nie zwróciłby na to uwagi. Ludzie sšdziliby tylko, że to efekt przestrzegania jakiego egzotycznego prawa klanowego, stosowania stymulatorów czy po prostu jaki religijny rytuał.
Religia, to było kolejne ludzkie pojęcie, które Ain'ta bezskutecznie próbowało poznać i zrozumieć...
Może uda mu się to póniej, gdy po skończonej misji powróci z nosicielem do stacji i tam zostanie na powrót przeładowany do swojego ciała. A może - poczuło, że dłonie nosiciela drżš z radosnego podniecenia - do dwóch ciał? Co prawda, na czas służby oryginalny organizm wprowadzano w letarg i schładzano, spowalniajšc procesy metaboliczne, ale ta misja miała trwać bardzo długo. Ono, Ain'ta, było sprawnym parksem o pełnym sukcesów życiu. Jego organizm, nawet w stanie odłšczenia osobowoci i spowolnienia metabolicznego, na pewno wydzielał wiele feromonów przycišgajšcych larwy. Zapłodnienie w anabiozie już zdarzało się niektórym agentom.
Jednak Ain'ta najpierw musi z sukcesem zakończyć misję i nie dać się złapać. Nie obawiało się mierci. Ciało nosiciela nie miało znaczenia, a jego prawdziwy umysł po prostu straciłby wspomnienia i emocje z tego okresu. Poważna to strata, jednak nie tragedia. Przecież było tylko programem, symulacjš wykrojonych fragmentów prawdziwego rozumu, pogršżonego teraz w letargu na dalekim lodowym wiecie.
Jego mierć oznaczałaby niepowodzenie misji. Stres zwišzany z porażkš mógłby zablokować działanie gruczołów rozrodczych i zlikwidować wydzielanie seksualnych feromonów.
Nagle Ain'ta poczuło słodkš, jedynš w swoim rodzaju woń. To była zakodowana reakcja - odnalazło cel. Zdobycie zapachowego ladu poszukiwanego człowieka było najcenniejszym łupem poprzednich tygodni. Teraz nastrojone nań wyspecjalizowane komórki w nozdrzach nosiciela mogły wykryć ofiarę z odległoci wielu kilometrów, pomiędzy tysišcami innych osób. Wystarczyło, że dotarło do nich choć kilka czšstek niosšcych charakterystycznš woń ofiary. Po kilku minutach Ain'ta zobaczyło swój cel. Mężczyzna wolno szedł przez halę odlotów. Był wysoki i mocno zbudowany, jednak w jego ruchach brakowało sprężystoci i siły. Jakby nie był pewien, czy wysunięta do przodu stopa natrafi na posadzkę, jakby bał się, że no-
ga zegnie się zaraz w dziwny sposób, a koci popękajš. Skórę miał białš, nienaturalnie nacišgniętš. Młodš jeszcze twarz opinała sieć zmarszczek, na skroniach rysowały się sinozielone żyły. Żuchwa mężczyzny wyranie drżała, podobnie jak prawa dłoń, to zwierajšca się w pięć, to rozprostowujšca gwałtownie.
Cały jego bagaż stanowiła mała walizka.
Ain'ta podniosło ciało nosiciela zza stolika i skierowało w stronę bufetu. Nie mogło dopucić, by ktokolwiek zorientował się, że obserwuje tamtego człowieka. Nie obawiało się samego ledzonego. Jednak było pewne, że mężczyzna pozostawał pod cisłš kontrolš solarnych służb specjalnych. Musiało więc być ostrożne i czekać sposob-niejszej chwili do działania.
Daniel Bondaree, były żołnierz, były buntownik, były więzień, stał w hali odpraw największego na Gladiusie kosmoportu. Co powiedział, splunšł na posadzkę, skrzywił się. Szedł wolno, lekko powłóczšc prawš nogš.
Kiedy zniknšł w korytarzu oznaczonym wielkim symbolem stacji hiperprzestrzennej Dirac, Ain'ta wstało i ruszyło w tę samš stronę, wiedzione nieomylnie zapachem ciganego człowieka.









Częć I
1.
Daniel Bondaree stał na pokładzie widokowym wewnštrz układowego transportowca Hans Heinz Ewers". Patrzył na gigantycznš planetę zajmujšcš niemal pół ekranu, Spathę, gazowego olbrzyma, największy glob w systemie gwiazdy Multon. Nie tak dawno Daniel był tutaj, uciekajšc przed solarnym pocigiem i próbujšc skontaktować się z walczšcymi jeszcze rebeliantami. Nie tak dawno... Kilka miesięcy - dla ludzi z miast zbudowanych na księżycach Spathy, dla mieszkańców sztucznych stacji satelitarnych i dla załóg kolonii rakietowych. On, Daniel, miał o piętnacie lat więcej - o ponad pięć tysięcy dni spędzonych samotnie w celi wirtualnego więzienia. W półmroku, chłodzie i ciszy sšczonych do umysłu przez serwery więzienne. W ogłuszajšcym wietle słońca, gdy wyrywano go ze sztucznego wiata i poddawano badaniom. W hałasie niechcianych rozmów, gdy kto wchodził do jego umysłu, by namawiać Daniela do współpracy, wydobywać informacje, straszyć i grozić.
Statek Hans Heinz Ewers" leciał z Gladiusa do stacji Bolzmann. Baza tkwiła nieruchomo na granicy układu, poza ostatniš planetš, w wewnętrznej częci asteroidowe-go obłoku Fasganona, niemal dokładnie na linii łšczšcej bazę hiperprzestrzennš Dirac i gwiazdę Multon. Na Bol-zmannie pasażerowie przesišdš się na specjalny prom podwietlny - niezwykły pojazd przystosowany do rozwijania gigantycznych przypieszeń i wyposażony w wyrafinowanš aparaturę podtrzymujšcš życie. Rakieta pokona odległoć czterech miesięcy wietlnych dzielšcych Boi-
zmanna od bramy hiperprzestrzennej Dirac w cišgu pięciuset dni. Ten czas pasażerowie spędzš w stanie anabio-zy, zanurzeni w antyprzecišżeniowych kapsułach, specjalnie odżywiani i poddawani wielu zabiegom fizjologicznym majšcym ich przygotować do hiperskoku.
Na razie jednak Daniel stał w milczeniu na pokładzie promu i patrzył na planetę, z którš zwišzane było tak wiele jego wspomnień.
To tu, w pobliżu Spathy, trzykrotnie brał udział w operacjach tanatorskich, kiedy jeszcze służył w formacji sędziów. Walczył z terrorystami, psychopatami i zwykłymi rzezimieszkami. Sšdził ich, a często także zabijał.
Widok planety nieodmiennie przywoływał w mylach Daniela jeszcze jedno wspomnienie. To z małej społecznoci zamieszkujšcej Tanto, księżyc Spathy, pochodził ojciec Daniela, Dirk Bondaree. To w pobliżu tego księżyca zginšł, walczšc z solarnym patrolowcem.
- Nie miałem czasu - szepnšł cicho Daniel. - Naprawdę, nie miałem czasu tu przylecieć!
Czuł, że to dziwne. W czasie swej służby wojskowej odwiedził dziesištki miejsc w układzie Multona. Potem, gdy przyłšczył się do buntowników walczšcych z solarnš armiš i podległym jej nowym rzšdem Gladiusa, również znalazł się w pobliżu Spathy. Teraz przelatywał obok planety, podróżujšc ku rubieżom układu. I ani razu nie zdołał spędzić na Tanto choćby chwili, spotkać swych dalekich krewnych, zobaczyć miejsce, dla którego Dirk Bondaree zostawił przed laty ukochanš żonę i syna.
Transportowiec miał pozostać na orbicie Spathy kilka godzin ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin