Sheemie spojrzał na niš, przerażony i zrozpaczony. Nie znam żadnych dobrze dobranych słów, sai Thorin, ano tak, nie znam. W ogóle nie radzę sobie ze słowami. Nonsens. Olive pocałowała chłopca w czoło. Wra- caj szybkim kłusem. Jeli nie spotkasz nikogo idšcego naszym ladem, a słońce dotknie wzgórz na zachodzie, zawróć na północ. Będziemy na ciebie czekać przy znaku. Wiesz, gdzie to jest? Chłopiec z wahaniem przyznał, że tak, chociaż znak wy- znaczał północnš granicę tego spłachetka ziemi, który był mu dobrze znajomy. Ten czerwony? upewnił się. Z wymalowanym na nim sombrerem i strzałkš wskazujšcš drogę do miasta? Dokładnie tak. Dojedziesz do niego póno po zmroku, ale dzi nie zabraknie ci księżycowego wiatła. Jeli nie poja- wisz się od razu, zaczekamy. Zawrócić jednak musisz i spro- wadzić z tropu każdego, kto jedzie naszym ladem. Zrozu- miałe? Sheemie zrozumiał. Zelizgnšł się z konia Olive, przywołał Caprichosa, wspišł się na jego grzbiet, krzywišc się strasznie, gdy dotknšł go obolałym poladkiem. Niech i tak będzie, Olive-sai. Doskonale, chłopcze. Doskonale. Ruszaj więc. Sheemie? odezwała się Susan. Podjed na chwilę, proszę. Chłopiec podjechał posłusznie, trzymajšc sombrero przy piersi i patrzšc na niš z uwielbieniem. Susan pochyliła się i pocałowała go, nie w czoło jednak, nie tym razem, lecz w usta. Sheemie omal nie zemdlał. Dzięki ci powiedziała dziewczyna. Za wszystko. Podziękował jej skinieniem głowy, a kiedy chciał co po- wiedzieć, okazało się, że jest w stanie mówić wyłšcznie szeptem. To tylko ka powiedział. Wiem o tym, ale... kocham cię, Susan-sai. Jed w zdrowiu. Niedługo się spotkamy. Będę czekała na ciebie z niecierpliwociš. Dla nich jednak nie było już ani wkrótce, ani póniej. Sheemie pojechał na południe, obejrzał się za siebie, po- machał. Susan skinęła mu głowš. Widział jš wówczas po raz ostatni i z wielu powodów należy uznać to za błogosła- wieństwo. Latigo rozstawił straże milę przed Skałš Wisielców, ale młodziutki blondyn, na którego trafili Roland, Cuthbert i Ala- in, sprawiał wrażenie zagubionego i niezbyt pewnego siebie. Wokół ust i nosa miał wrzody spowodowane szkorbutem; najwyraniej wysłani przez Farsona ludzie poruszali się for- sownym marszem, nie zatrzymujšc się w celu zdobycia wie- żego prowiantu. Kiedy Cuthbert wykonał sigul Dobrego Człowieka: obie dłonie przyłożone do serca, lewa nad prawš, a następnie wycišgnięte gestem pozdrowienia, odpowiedział im tym sa- mym; na jego twarzy pojawił się pełen ulgi umiech. Cosik przeszło i było na zachodzie, jo? spytał z silnym akcentem ze wiata Wewnętrznego. Roland nabrał przeko- nania, że ma do czynienia z Nordytš. Trzy szczyle dorwały paru duuużych goci i pryli na wzgórza odparł Cuthbert. Był doskonałym naladowcš, akcent chłopca nie sprawiał mu najmniejszych kłopotów. Nakopali tyłków. Już pewnie koniec, ale strach, jak walczyli. Co...? Nie ma czasu na rozmówki przerwał mu Roland. Wieziemy rozkaz. Przyłożył dłonie do serca, wycišgnšł je. Hile! Farson! Dobry Człowiek! powtórzył jasnowłosy chłopak. Od- dał im salut z umiechem dowodzšcym niezbicie, że chętnie wypytałby Cuthberta, skšd pochodzi i z kim jest spokrewniony, gdyby tylko miał na to czas. Przejechali obok niego i znaleli się wewnštrz sił Farsona. Takie to było proste. Pamiętajcie: Jedno uderzenie i odwrót przypomniał im Roland. Nie wolno wam zwolnić. Czego nie zniszczymy, zostawiamy. Drugiego ataku nie będzie. Bogowie, nawet o nim nie wspominaj westchnšł Cuthbert, ale na wargach miał wesoły umiech. Wyjšł procę, kciukiem sprawdził elastyczny nacišg, polizał palec, by się zorientować, skšd wieje wiatr. Żaden problem, wiatr był wprawdzie silny, ale wiał im w plecy. Alain zdjšł z pleców pistolet maszynowy Lengylla, przyjrzał mu się z powštpiewaniem, zarepetował. Niewielkie mam o tym pojęcie, Rolandzie. Jest nałado- wany i chyba wiem, jak się nim posłużyć, ale... Więc posłuż się nim dobrze powiedział Roland. Wszyscy trzej ruszyli, nabierajšc prędkoci, tętent końskich kopyt stawał się coraz głoniejszy. Powiał wiatr, wydymajšc imserapes. Zrobiono go w tym celu. Jeli się zatnie, odrzuć go i użyj rewolweru. Gotów? Tak, Rolandzie. Bert? Ano przytaknšł Cuthbert, parodiujšc lokalny dia- lekt. Jestem gotowy, ano tak. Przed sobš widzieli chmurę pyłu i grupę jedców kršżšcych wokół cystern, przygotowujšcych je do drogi. Piesi obejrzeli się, spojrzeli na nadjeżdżajšcych z ciekawociš, lecz, na swoje nieszczęcie, nie zdradzajšc żadnych oznak niepokoju. Roland wycišgnšł oba rewolwery. Gilead! krzyknšł. HM Gilead! Pchnšł Rushera do galopu, przyjaciele poszli za jego przykła- dem. Cuthbert znów jechał porodku; usiadł na wodzach, w ręku trzymał procę, w zaciniętych wargach wysiarkowane zapałki. Niczym furie zaatakowali pod Skałš Wisielców. Dwadziecia minut po odesłaniu Sheemiego, Susan i Olive pokonały ostry zakręt cieżki i znalazły się twarzš w twarz z trzema konnymi, blokujšcymi im drogę. W skonych pro- mieniach zachodzšcego słońca dziewczyna zauważyła niebieski tatuaż na dłoni stojšcego porodku. Był to Reynolds. Wszelka nadzieja pierzchła z jej serca. Tego po lewej Reynoldsa, w poplamionym białym kapeluszu pastucha i z bielmem na oku nie znała, ale tym po prawej, wyglšdajšcym jak wędrowny kaznodzieja o kamiennym sercu, był Laslo Rimer. I to na niego spojrzał Reynolds, posyłajšc przedtem dziewczynie szeroki umiech. No i proszę, Las i ja nie moglimy nawet pożegnać drinkiem jego tragicznie zmarłego brata, kanclerza Czegokol- wiek Chcesz i Ministra Dziękuję Ci Bardzo. Nim naprawdę zjechalimy do miasta, już namówiono nas na przyjazd w tę dzicz. Nie chciałem jechać, ale, niech to wszyscy diabli, z tej starej baby jest niezły numer. Namówiłaby trupa, żeby cię wyssał, panie wybaczš nieeleganckie słowa. Za to wasza ciotka, sai Delgado, straciła zapewne pištš klepkę i czwartš pewnie też. Ciocia... Twoi przyjaciele nie żyjš przerwała mu Susan. Reynolds przerwał przemowę. Wzruszył ramionami. A co mi tam. Może żyjš, może nie? Ja i tak postanowi- łem jechać, gdzie oczy poniosš, choćby i bez nich. Ale pewnie zabawię w okolicy jeszcze z dzień. Te Plony na przykład... wiele słyszałem, jak ludzie bawiš się w Plony tu, w wiecie Zewnętrznym. Wiele mówi się zwłaszcza o rozpalaniu stosu. Mężczyzna z bielmem na oku zamiał się bełkotliwie. Przepućcie nas odezwała się Olive Thorin. Ta dziewczyna nie zrobiła nic złego. Ja też nic nie zrobiłam. Pomogła uciec Dearbornowi odparł Rimer. Temu, który zamordował twojego męża i mojego brata. Nie powie- działbym, że to nic złego. Bogowie, których Kimba Rimer spotka na polanie, może go przygarnš, ale jest prawdš, że rozkradł połowę skarbca miasta, a to, czego nie przekazał Johnowi Farsonowi, za- trzymał dla siebie. Laslo Rimer drgnšł, jakby kto wymierzył mu policzek. Nie mielicie pojęcia, że wiem, zgadza się. Wiesz, Las- lo Olive znów się rozemiałabyłabym na was wciekła, bo mielicie mnie za nic... ale co może mnie obchodzić, za co majš mnie tacy jak wy? Wiem tyle, że zbiera mi się na mdłoci, wiem wystarczajšco wiele. Na przykład to, że siedzšcy obok ciebie człowiek... Zamknij się burknšł Rimer. ...że to włanie on przebił czarne serce twojego brata; sai Reynoldsa widziano wczesnym rankiem w pobliżu jego sypial- ni, tak mi przynajmniej powiedziano... Zamknij się, dziwko! ...i ja w to wierzę. Lepiej zrób, co mówi, sai, i powstrzymaj język. Rey- nolds nie był już tak wesoły jak jeszcze przed chwilš. Nie chce, żeby ludzie wiedzieli, co naprawdę zrobił, pomylała Susan. Nawet wtedy, kiedy wygrywa i nikt nie może mu zagrozić. A bez Jonasa jest nikim, prawie nikim. I zdaje sobie z tego sprawę. Pozwólcie nam przejechać powtórzyła Olive. Nie, sai. Tego nie mogę zrobić. A więc powinnam ci pomóc, prawda? Przez cały czas rozmowy ręka Olive Thorin wędrowała powoli pod przesadnie wielkš serape. W tej włanie chwili wycišgnęła spod niej potężny, stary rewolwer z rękojeciš z pożółkłej koci i ozdobnš lufš w kolorze zaniedziałego srebra. Tę broń należało podsypywać! Olive nie powinna jej nawet wycišgnšć, rewolwer zahaczył się o serape, musiała wyrwać go siłš. Nie miała prawa nacišgnšć kurka, potrzebne jej do tego były oba kciuki i dwie próby. Ale trzech mężczyzn miertelnie zaskoczył widok potężnego grata w jej drobnych dłoniach. Reynoldsa bardziej niż innych; siedział na koniu nieruchomo i tylko rozdziawił gębę. Jonas popłakałby się na ten widok. Bierzcie jš zakrakał chrypliwy głos zza ich pleców. Co się z wami dzieje, głupie szczeniaki. BIERZCIE JĽ! Reynolds drgnšł i sięgnšł po broń. Był szybki, ale dał przeciwniczce za duże fory. Pobiła go o bardzo długi łeb. Nim wycišgnšł broń z kabury, gruba wdowa po burmistrzu trzymała już swojš w obu dłoniach i, mrużšc oczy jak mała dziewczynka, zmuszona przełknšć niesmaczne lekarstwo, pocišgnęła za spust. Iskra skoczyła, ale wilgotny proch wyparował z cichym puf w chmurze błękitnego dymu. Kula, tak wielka, że zdolna zmiażdżyć Reynoldsowi głowę od nosa w górę, nie wyleciała nawet z lufy. Reynolds strzelił w następnej sekundzie. Koń Olive Tho- rin zarżał i wierzgnšł, ona sama przeleciała przez jego łeb. Na pomarańczowym pasie serape pojawiła się czarna dziu- ra, a był to pas na wysokoci jej serca. Susan usłyszała swój własny, przeraliwy krzyk; wydawało się jej, że dochodzi z bardzo daleka. Mogła tak krzyczeć przez dłuższy czas, ale usłyszała zbliżajšcy się zza pleców stukot kopyt kucyka... i już wiedziała. Wiedziała, nim mężczyzna z bielmem na oku odsunšł się, by przepucić wózek. I przestała krzyczeć...
sunzi