Nowy19.txt

(32 KB) Pobierz
Rozdział 19



Inteligentne" pociski przemykały ponad dolinkami, wdawały się w pojedynki, nurkowały i wymykały się, czasem niszczyły nawzajem w ogłuszajšcych eksplozjach. Inne uwalniały obłoki gazów paraliżujšcych neutralizowanych niezwłocznie przez kolejne, odpalane przez czujniki ładunki. Broni biologicznej jak dotšd nie zastosowano. Przy tak bezporednim starciu istniało ryzyko, że zmutowani mikroagenci zacznš radonie zarażać wszystkich bez wyboru.
Większoć rolinnoci spopielała już pod ogniem, gdy lizgacz Randżiego wniknšł w wybrany kanion. Wkoło płonęły resztki drzew, ale pancerz bojowy chronił również przed goršcem, a system podtrzymania życia dostarczał chłodne, przefiltrowane powietrze.
Z przodu pień wielkiego drzewa eksplodował od żaru i zasypał okolicę ognistymi drzazgami. lizgacz zakołysał się od podmuchu. Leciał tak nisko, aż kurz, popiół i błoto tryskały mu spod brzucha.
Dotarł do kanału. Był pełen brunatnego dymu i Randżi musiał sterować według instrumentów.
Uprzedzony już o nagłej inspekcji oddział zwiadowców nie otworzył ognia. Żołnierze zalegli po obu brzegach strumienia toczšcego brudnš od sadzy wodę. Gdy tylko pierwsze postacie zamajaczyły w dymie, Randżi zatrzymał lizgacz i wylšdował.
Wysiadajšc omal na co nie nadepnšł. Spojrzał pod stopy. Ciemnozielony kształt o wielu nogach wyrywał się rozpaczliwie ku spokojniejszej wodzie. Jaki miejscowy dwudyszny. Przez jednš, krótkš chwilę Randżi zapomniał o całej wojnie, widział

tylko tego jednego, nieszczęsnego zwierzaka, którego los rzucił pomiędzy walczšce potęgi. Nagle pomylał o Itepu.
Czubkiem buta pchnšł stworzenie pomagajšc mu pokonać ostatniš naniesionš pršdem wody przeszkodę i patrzył jeszcze, jak znika pod powierzchniš.
Czujniki zdradzały bliskš obecnoć trzech lizgaczy desantowych i szeciu eskortowych rozstawionych w poprzek kanału. Było doć miejsca, żeby poruszać się względnie szerokš ławš. Jakby co, przyjdzie zmienić szyk, ale w tym przypadku ważniejsze było uniknięcie wykrycia, a nie siła ognia.
Dowodzšca była wyranie zdumiona, że przybyłym oficerem jest aż Randżi-aar, dowódca zgrupowania.
- Witaj, szanowny - powiedziała. Była niska i drobna nawet jak na "zmutowanego" Aszregana, ale robiła wrażenie silnej i zdecydowanej. - Czy chcesz przejšć dowodzenie?
Nie tym razem.
Randżi zerknšł niecierpliwie przez jej ramię. Zaciekawieni żołnierze spoglšdali raz po raz w jego kierunku. Byli wród nich starzy przyjaciele: Winun i Tourmast. Tu was rzuciło! Dobrze, pomylał, z wami znajdę wspólny język.
- Czy masz pod swoimi rozkazami kadeta o imieniu Saguio--aar? - spytał dowodzšcš.
- Twój brat jest w drugim desantowcu - odpowiedziała z umiechem. - Jeli chcesz go zabrać, to...
- Nie. Upewniam się tylko, czy dobrze mnie poinformowano. Życzę sobie jedynie, abycie ruszyli dalej.
- To doć odsłonięty teren... Może zrobić się goršco. Spojrzał jej w oczy.
- Może już słyszała, że nie jestem z tych, co awansujš za biurkiem. Chcę działania. To nasza jedyna szansa. Kto musi uderzyć pierwszy.
- Tak jest.
- Gdyby co, to dam znać. Na razie to twój oddział. Ty tu dowodzisz.
Odwróciła się i wydała stosowne rozkazy. Podoficer pochylił głowę w aszregańskim gecie potakiwania i sięgnšł do komunikatora.
Chwilę póniej ożyły silniki lizgaczy i trzy uniosły się równoczenie w powietrze. Randżi oddał własny pojazd jednemu z żołnierzy i wsiadł do lizgacza dowódcy.

> Kompania posuwała się powoli krętym kanałem.  Sensory obwšchiwały dosłownie każdš pięd terenu. Porykujšc z cicha napędem, pojazdy pokonały kolejno niewielkš kataraktę. - Tutaj   widocznoć  była  lepsza.  Przypuszczenia  Randżiego potwierdziły się w całej rozcišgłoci. Kanał naprawdę przechodził przez sam rodek kompleksu stacji mocy. $ - Włšczyć maskowanie! - warknęła pani oficer. Kolumna zniknęła w zadymionym powietrzu. Odblaski dalekich pożarów liż robiły swoje.
Widzieli już lizgacze szturmowe Gromady, przemykajšce na północ. Całkiem blisko drżały goršcem pylony wyznaczajšce perymetr obronny. Na ekranach lizgaczy wyglšdały jak las płonšcych głowni.
Kanał jednak cišgnšł się dalej, wprost ku sercu stanowisk gbrony. Podczas jesiennych ulew musi być pełen wody, pomylał Eandżi, patrzšc na ciurkajšcy strumyk.
T Zerknšł na ekrany. Zainstalowano je, aby powstrzymywały wszystko, co unosi się nad powierzchniš gruntu. Wiedział, że Współczesna technika wojskowa doszła do takiego nasycenia elektronikš, że coraz częciej zdarzało się konstruktorom i inżynierom przeoczać rzeczy oczywiste. Zaawansowane systemy feywały bezradne wobec najprostszych, czasem archaicznych iBetod walki.
? O ile będš przemykać pod barierš pojedynczo i wyłšczš na chwilę większoć ródeł zasilania, powinno się udać. Owszem, ekrany "cieknš" zwykle na boki, ale indywidualne pancerze tyle firytrzymajš.
" Pozostało poczekać, aż dowodzšca sama wpadnie na ten pomysł. Gdy doszła samodzielnie do identycznych wniosków, 't całego serca pogratulował jej inwencji. Na razie przywiecał im ten sam cel: wniknšć bezpiecznie na teren bronionego obiektu. Różnice zdań miały pojawić się dopiero póniej.
Podwładni przyjęli plan z entuzjazmem. Wszyscy ujrzeli się już zwycięzcami, pomyleli o zaszczytach i awansach.
- Jeli nam się uda - powiedział kto - sami rozstrzygniemy całš bitwę.
Nie wiesz nawet, ile racji tkwi w tych słowach, pomylał Randżi.
Oczywicie plan, który wykluwał się od chwili opuszczenia Kossut, mógł się nie powieć. Mógł doprowadzić do mierci

całego oddziału. Cóż, wtedy i Randżi nie pożyje doć długo, aby poczuć gorycz klęski i zaczšć obwiniać się o los brata. Teraz jednak widział, że doć się już naczekał. Przyszła pora działania. Nigdy nie dowie się, czy miał rację, jeli nie spróbuje. W najgorszym razie zginie. W najlepszym... Za wczenie jeszcze było o tym myleć.
Pracowali nad dostosowaniem pojazdów, gdy poruszył wreszcie jeszcze jeden, drażliwy temat.
- Niechętnie o tym wspominam, ale niestety, jest nas za wiele - powiedział i od razu przycišgnšł wszystkie spojrzenia. - Żadnš miarš nie przemkniemy się takš masš. Trzy desantowce i siedem lizgaczy szturmowych... Czujniki oszalejš.
Dowodzšca spojrzała na swego zastępcę, potem na Randżiego.
- Co proponujesz?
- Sukces naszego rajdu zależy od zaskoczenia. Powinnimy wyruszyć małš grupš, dobranš sporód członków twojej kompanii. Nie mylcie, że mam co przeciwko komukolwiek, ale skłonny byłbym utworzyć jš sporód tych, którzy wywodzš się z Kossut. Przeszli identyczne przeszkolenie, wystarczajšco znajš się nawzajem, aby wiedzieć, na co kogo stać. Podwyższona sprawnoć takiej drużyny wynagrodzi nam zmniejszonš siłę ognia. Co więcej, ci z Kossut przypominajš sylwetkami Ziemian. Gdyby kto nas spostrzegł z daleka, zawaha się przed otwarciem ognia. Zacznie się zastanawiać, a to da nam czas na reakcję. W nocy mamy duże szansę, aby posiać zdrowe zamieszanie. Reszta kompanii poczeka tutaj i albo wzmocni nasze siły w drugim rzucie, albo osłoni nasz odwrót. Chcę, aby zebrała wszystkich żołnierzy nie pochodzšcych z Kossut, załadowała ich na dwa desantowce i pięć lizgaczy, zajęła z nimi stanowiska w połowie długoci kanału i tam poczekała.
- Tak jest - odparła dowodzšca bez przekonania. - Ale na co mamy czekać?
- Na rozwój wypadków.
Oficer podrapała się w koniec nosa.
- To, co mówisz o zaskoczeniu, że to ważniejsze od siły ognia, to rozumiem. Ma sens. Ale w mojej kompanii jest ledwie ze trzydziestu Kossutczyków. Obawiam się, że to za mało na udany atak. Nawet z zaskoczenia.
Aszreganie z innych planet zaszemrali potwierdzajšco. Pozostali, jak Winun czy Tourmast, milczeli, z czego Randżi wywnioskował, że w pełni się z nim solidaryzujš.

Czuł, że nie przekonał wszystkich. Wiedział też, że jeżeli wda się w dyskusję, to prędzej czy póniej kto poinformuje dowództwo o jego genialnym pomyle, a to będzie oznaczać koniec wszelkich nadziei. Druga taka szansa już mu się nie trafi. Musi przekonać tę Aszregankę. Spróbował przeledzić jej tok mylenia.
- Rozumiem twoje obiekcje, ale jeli teraz zrezygnujemy, zmarnujemy wspaniałš sposobnoć. Albo zrobimy, jak proponuję, albo zaraz się wycofujemy. - Ukłonił się jej, jak mógł najuprzejmiej w tych okolicznociach. - Bo dostrzegasz przecież, że mój plan ma szansę powodzenia?
Otworzyła usta, zamrugała i jakby się ocknęła.
- Tak, oczywicie masz rację. Przepraszam. Tak trzeba. Nie od razu zrozumiałam. - Na jednym oddechu zwróciła się do podwładnych. - Dowódca ma rację. To najlepszy pomysł. - Spojrzała na Randżiego. - Zajmiemy wskazanš pozycję i będziemy czekać na dalsze rozkazy.
- Dobrze - odparł Randżi zadowolony, ale i zdumiony nagłš zmianš frontu. - Małš grupš szybko się uwiniemy.
- Tak jest - mruknęła. - Jak pan sobie życzy.
Zmieniono pospiesznie rozkazy i przestawiono pojazdy. Po paru chwilach pierwszy desantowiec i dwa towarzyszšce mu lizgacze zostały obsadzone wyłšcznie przez żołnierzy z Kossut.
- Wiesz, co masz robić? - spytał Randżi, stajšc po kostki w błocie tuż obok pani oficer. Na wszelki wypadek wyłšczono wszystkie wiatła w pojazdach i panował prawie nieprzenikniony mrok.
- Tak, szanowny. Mam zajšć stanowiska obronne i czekać na rozwój wypadków.
Wraz z Winunem i Tourmastem patrzył potem, jak obładowane desantowce cofajš się kanałem. Wraz z eskortš zniknęły błyskawicznie w ciemnoci.
- Szybko sobie z niš poradziłe - mruknšł Tourmast.
- Po prostu jš przekonałem. Mój plan jest najlepszy.
- Naprawdę?
Randżi zmarszczył brwi i spojrzał na przyjaciela.
- Nie wierzysz mi? Tourmast umiechnšł się lekko.
-r- Mam pewne wštpliwoci. - Zerknšł na Winuna. - Ale

wierzę ci. Wierzyłem ci już na Koba. I na Eirrosad. I nie zawiodłem się.
Randżi poczuł się nieswojo. Musi uważać. Jeli zwštpiš w niego choć na chwilę, to bez wahania zameldujš komu trzeba o wszystkich poczynaniach przyjaciela.
Oczywicie, gdyby do tego doszło, oznacz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin