. Galaktowie Suzeren Poprawnoci dał wyraz swemu podnieceniu poprzez tukanie i odtańczenie krótkiej serii podskoków na swej Grzędzie Deklamacji. Te na wpół uformowane robaki naprawdę opóniały stawienie się przed jego sšdem, powstrzymujšc się od udzielenia informacji przez więcej niż obrót planetarny! Co prawda wszyscy ocaleni z górskiej zasadzki wcišż byli w stanie szoku. Ich pierwszš mylš było zgłoszenie się do dowództwa armii, ta za, zajęta likwidowaniem ostatniego z nieudanych powstań na pobliskich równinach, kazała im czekać. Ostatecznie jakie znaczenie miała niewielka utarczka w górach w porównaniu z niemal udanym atakiem na baterię obrony przed atakiem z głębokiego kosmosu? Suzeren był w stanie zrozumieć, w jaki sposób dochodzi do podobnych omyłek, niemniej jednak przyprawiało go to o frustrację. Wydarzenie w górach było w rzeczywistoci znacznie ważniejsze niż wszystkie pozostałe wybuchy dzikiej aktywnoci partyzanckiej. - Powinnicie byli się unicestwić - wyeliminować - spowodować własny koniec! Suzeren wyćwierkał i wytańczył swe potępienie przed gubryjski-mi uczonymi. Pióra specjalistów wcišż były nastroszone i nie wymuskane po długiej wędrówce przez wzgórza. Teraz pogršżyli się jeszcze głębiej w przygnębieniu. - Akceptujšc zwolnienie na parol narazilicie na szwank - wyrzšdzilicie szkodę - umniejszylicie naszš poprawnoć i honor - zakończył swš reprymendę suzeren. Gdyby to byli wojskowi, najwyższy kapłan mógłby zażšdać odszkodowań od nich i od ich rodzin. Większoć członków eskorty zo- stała jednak zabita, a uczeni byli zwykle mniej zainteresowani sprawami poprawnoci niż żołnierze i mniej o nich wiedzieli. Suzeren postanowił im wybaczyć. - Niemniej wasza decyzja jest zrozumiała - otrzymuje sankcję. Dotrzymamy warunków waszego parolu. Technicy zatańczyli z ulgi. Gdy wrócš do domu, nie spotka ich poniżenie, ani nic gorszego. Władze nie wyprš się ich uroczycie złożonego słowa. Będzie ono jednak kosztowne. Ci uczeni muszš natychmiast opucić układ planetarny Garthu i nie można ich będzie zastšpić przez co najmniej rok. Ponadto trzeba będzie wypucić na wolnoć równš liczbę ludzi! Nagle suzeren wpadł na pomysł. Przyniósł mu on trzepot tego niezwykłego uczucia - rozbawienia. Tak jest, rozkaże zwoink szesnastu ludzi, ale górskie szympansy nie połšczš się na nowo ze swymi nie bezpiecznymi panami. Zwolnieni ludzie zostanš odelš' ni na Ziemię! Z pewnociš spełni to wymogi poprawnoci parolu. Co prawdę będzie to drogie, dalece jednak tańsze niż wypuszczenie podob nych stworzeń na główny kontynent Garthu! Myl, że neoszympansy mogły osišgnšć rzecz, o której zameldo wali wracajšcy z gór, przyprawiała o oszołomienie. Jak to możliwei Protopodopieczni, których obserwowali w miecie i w dolinie, nie sprawiali bynajmniej wrażenia zdolnych do takiej finezji. Czy to możliwe, by nadal kryli się tam ludzie? Ta myl budziła lęk. Suzeren nie mógł sobie wyobrazić, w jak sposób mogłoby do tego dojć. Zgodnie ze spisem ludnoci liczb; brakujšcych ludzi była zresztš zbyt mała, by mogła mieć znaczenie W myl twierdzeń statystyki wszyscy oni powinni po prostu by< martwi. Rzecz jasna, trzeba będzie zintensyfikować naloty gazowe. Nów Suzeren Kosztów i Rozwagi będzie się skarżył, gdyż ten progran okazał się bardzo drogi. Teraz jednak Suzeren Poprawnoci stanii bez zastrzeżeń po stronie armii. Poczuł wewnštrz słabe poruszenie, lekkie ukłucie. Czy była t( wczesna oznaka zmiany stanu seksualnego? Nie powinna sil ona jeszcze zaczšć. Sytuacja była na razie nie ustalona, a walka ( dominację między trójkš partnerów nie rozstrzygnięta. Pierzenii musi zaczekać, dopóki nie spełni się wymogów poprawnoci, dopó ki nie zostanie osišgnięty consensus tak, by stało się jasne, kto jes najsilniejszy! Suzeren wyćwierkał modlitwę do utraconych Przodków. Pozosta li natychmiast zanucili w odpowiedzi. Gdyby tylko istniał jaki sposób, by się upewnić, na którš stro nę przechyla się szala bitew, tam, w galaktycznym wirze! Czy odnaleziono już statek delfinów? Czy floty jakiego sojuszu zbliżajš się w tej chwili do wracajšcych Starożytnych, by wywołać koniec wszechrzeczy? Czy czas Zmiany już się rozpoczšł? Gdyby kapłan był pewien, że Prawo Galaktyczne rzeczywicie załamało się poza możliwoć naprawy, uznałby, że jest władny zignorować trudny do przełknięcia parol i implikowane przez niego uznanie rozumnoci neoszympansów. Były jednak, rzecz jasna, pewne sprawy, które przynosiły mu pocieszenie. Nawet jeli ludzie będš im służyć przewodnictwem, te prawie zwierzęta nigdy nie odgadnš właciwych sposobów na wykorzystanie faktu tego uznania. Tak to już było z gatunkami dzikusów. Ignorowały one subtelnoci starożytnej kultury galaktycznej, pchały się naprzód, stosujšc bezporedniš taktykę, i niemal zawsze ginęły. - Pocieszenie - zaćwierkał suzeren. - Tak jest, pocieszenie i zwycięstwo. Istniała jeszcze jedna sprawa, którš trzeba było się zajšć - potencjalnie najważniejsza ze wszystkich. Kapłan ponownie zwrócił się do dowódcy ekspedycji. - Ostatnim z warunków waszego zwolnienia było zobowišzanie się - przyrzeczenie - zaprzysiężenie, że nigdy już nie odwiedzicie tego miejsca. Uczeni zatańczyli na znak potwierdzenia. Wstęp na ten mały skrawek powierzchni Garthu był dla Gubru zabroniony, dopóki gwiazdy nie pospadajš z nieboskłonu lub dopóki zasady nie ulegnš zmianie. - A przed atakiem znalelicie - odkrylicie - odnalelicie lady tajemniczej działalnoci - manipulacji genetycznych - sekretnego Wspomagania? To również znajdowało się w ich raporcie. Suzeren wypytywał ich dokładnie o wszelkie szczegóły. Mieli czas na jedynie powierzchowne badania, wskazówki jednak były nieodparte. Wnioski zdumiewajšce. Tam, w górach, szympansy ukrywały przedrozumny gatunek! Przed inwazjš oni oraz ich ludzcy opiekunowie byli zaangażowani we Wspomaganie nowej podopiecznej rasy! Tak jest! - zatańczył suzeren. Dane wydobyte z tymbrimskiego kopca nie były kłamstwem! W jaki sposób, jakim cudem, ten zniszczony katastrofš wiat urodził skarb! A teraz, mimo że Gubru panowali nad powierzchniš oraz niebem. Ziemianie nadal ukrywali przed nimi swe odkrycie! Nic dziwnego, że planetarnš Filię Biblioteki ogołocono z wsz stkich danych dotyczšcych Wspomagania! Próbowano ukryć d wody. Teraz jednak - radował się suzeren - wiemy już o tym cudzie. - Możecie odejć - oddalić się - odlecieć na swych statkach domu - zezwolił uczonym o niechlujnym wyglšdzie. NastępD zwrócił się do swych przybocznych Kwackoo, zgromadzonych p( grzędš. - Skontaktujcie się z Suzerenem Wišzki i Szponu - rozkazy z niezwykłš dla niego zwięzłociš. - Powiedzcie mojemu partnen; wi, że pragnę niezwłocznie odbyć naradę. Jeden z puszystych czworonogów pokłonił się natychmiast i p( pędził wezwać dowódcę sił zbrojnych. Suzeren Poprawnoci zastygł nieruchomo na grzędzie. Obycz; zakazywał mu postawienia stopy na gruncie, dopóki nie zostanš a kończone ceremonie ochrony. Od czasu do czasu przestępował z nogi na nogę. Oparł dzió o pier pogršżony głęboko w mylach. CZĘĆ CZWARTA ZDRAJCY Nie chciej oskarżać Natury, gdyż ona To uczyniła, co uczynić miała; A ty czyń swoje... JOHN MLTON Raj utracony . Rzšd w ukryciu Posłaniec siedział na tapczanie w kšcie gabinetu rady. Otulił sobie ramiona kocem i popijał z kubka parujšcš zupę. Od czasu do czasu młody szen dygotał, przede wszystkim jednak wyglšdał na wyczerpanego. Jego mokre włosy wcišż tworzyły splštane kłaki wskutek przeprawy przez lodowate morze, która stanowiła ostatni etap jego niebezpiecznej podróży. To cud, że w ogóle udało mu się tu dotrzeć - pomylała Megan Oneagle, spoglšdajšc na niego. - Wysłalimy tyle szpiegów i ekip rekonesansowych, wyposażonych w najlepszy sprzęt. Nikt z nich nigdy nie wrócił. A jednak ten mały szym zdołał do nas dotrzeć, żeglujšc na maleńkiej tratwie wykonanej z pni i wyposażonej w ręcznie tkane żagle. I przyniósł wiadomoć od mojego syna. Megan ponownie otarła oczy. Przypomniała sobie pierwsze sło wa, jakie wypowiedział do niej kurier po przepłynięciu ostatniego odcinka podziemnych jaskiń, dzielšcego go od ich znajdujšcej si{ głęboko pod wyspš reduty. - Kapitan Oneagle przesyła swe pozdro... swe pozdrowienia proszę pani. Wycišgnšł paczkę - impregnowanš sokiem z drzewa oli -i wręczył jš jej, po czym opadł w ramiona techników medycznych. Wiadomoć od Roberta - pomylała zdumiona. - On żyje. Jes wolny. Pomaga w dowodzeniu armiš. Nie wiedziała, czy się radować, czy drżeć na tę myl. Z pewnociš był to powód do dumy. Robert mógł być jedynyn dorosłym człowiekiem przebywajšcym w tej chwili na wolnoci n; powierzchni Garthu. I choć jego "armia" była niczym więcej ni; obdartš bandš małpich partyzantów, to, cóż, przynajmniej osišgnę ła ona więcej niż jej własne starannie chronione pozostałoci regu larnej milicji planetarnej. Robert nie tylko napełnił jš dumš, lecz również przyprawi o zdumienie. Czy to możliwe, by w tym chłopcu było więcej ni; się jej dotšd zdawało? Być może przeciwnoci pomogły wydobyć to na wierzch? Może mieć w sobie więcej z ojca, niż byłam skłonna przyznać. Sam Tennace był pilotem statków międzygwiezdnych, który zatrzymywał się na Garthu mniej więcej co pięć lat - jednym z trzech mężów Megan, którzy wszyscy byli astronautami. Każdy z nich przebywał w domu zaledwie po kilka miesięcy - niemal nigdy jednoczenie - po czym odlatywał ponownie. Inne fem mogłyby nie być w stanie poradzić sobie z takim układem, co jednak odpowiadało astronautom. Było też zgodne z jej potrzebami jako polityka i zawodowego dyplomaty. Z tej trójki jedynie Sam Tennace dał jej dziecko. A ja nigdy nie chciałam, by mój syn został bohaterem - zdała sobie sprawę. - Choć odnosiłam się do niego tak krytycznie, chyba nigdy nie pragnęłam, by stał się choć trochę podobny do Sama. Po pierwsze, gdyby Robert nie okazał się tak zaradny, mógłby być teraz be...
sunzi