Nowy7.txt

(33 KB) Pobierz
Rozdział 6
Denser nie miał problemów z dostaniem się do biblioteki Kolegium Dordover, mimo iż było już ciemno i teren został zamknięty dla wszystkich z wyjštkiem magów kolegium i obsługi. Trzeba przyznać, że po przybyciu Kruków Vuldaroq chętnie pomagał w ich ledztwie i dostarczał im wszystkich niezbędnych informacji. Zaaprobował sugestię Densera i Ilkara, aby przeczytali Proroctwo Tinjaty, lecz oficjalne zaproszenie skierował tylko do Densera.
Ciemny Mag starał się zachowywać bardzo ostrożnie. Podczas kiedy Bezimienny i Ilkar przeczesywali ulice w poszukiwaniu kontaktów i informacji, które Dordovańczycy mogli przeoczyć, on tylko czytał i miał nadzieję, że dowie się, dlaczego Vuldaroq był taki układny.
Oryginał Proroctwa był trzymany pod hermetycznym szkłem w innej częci kolegium. Przydzielony Denserowi archiwista przyniósł mu duży, oprawiony w jasnobršzowš skórę tom, na którego okładce wytłoczono złoty lić. Składał się z ponad szećdziesięciu grubych pergaminowych kart, na których po lewej stronie zapisano oryginalny tekst, a po prawej nie dokończone tłumaczenia.
Denser zapytał bibliotekarza, dlaczego w niektórych miejscach znajdujš się białe plamy, na co otrzymał odpowied, że te fragmenty sš dostępne tylko dla oczu wybranych skrybów. Zmarszczył brwi i zaciekawiony zaczšł czytać.
Pierwsze strony zajmowało chaotyczne wyliczanie zagrożeń wynikajšcych z łšczenia się ze sobš magów z różnych kolegiów, opis niebezpieczeństwa, jakim byłby dla Balai powrót Jedynej Drogi magii, oraz wskazówki dotyczšce wykrycia i ograniczenia rozwoju takich magów.
Ciemny Mag uniósł brwi. Wyglšda na to, że w tej kwestii mylenie Dordover nie zmieniło się w cišgu ostatnich mileniów.
Czytał dalej, opuszczajšc kilka niepełnych fragmentów, aż wreszcie trafił na opis prawdopodobnych skutków braku kontroli nad rozwijajšcym się magiem. Serce Densera zaczęło bić szybciej, w ustach mu zaschło. Balaia była nękana falami przypływu, huraganami i nieustajšcymi burzami - i włanie o nich czytał. Aż trudno uwierzyć, ale Tinjata w swoim Proroctwie nie tylko przewidział, jakie kataklizmy nastšpiš, ale i gdzie.
Morze podniesie się i zmiecie usta lšdu... Nie trzeba było geniusza, by zgadnšć, że Tinjata pisał o Zębach Sunary. Słońce zasłoni swojš twarz, a łzy nieba stanš się wielkie i zelš na ziemię potop. A kiedy bogowie westchnš, wyniesieni zostanš upokorzeni tam, gdzie czuli się najbezpieczniej, pyszni upadnš w proch, a kamienne wištynie stanš się grobami ich rodzin.
Denser aż zadrżał na myl o tym, co mogło nadejć.
Bestie powstanš z dołu, aby się wzajemnie pożerać, góry upadnš, ale ich pyłu nikt nie zobaczy, albowiem oczy wiata, olepione, będš czekać na nowe wiatło Jednoci. To będzie wiatło piekła na powierzchni ziemi.
- Bogowie. - Denser podniósł głowę i spojrzał na przyglšdajšcego się mu archiwistę. - To dzieje się naprawdę, tak?
Bibliotekarz skinšł głowš.
- Czy jest co więcej na ten temat?
- Warto, aby czytał dalej. To pomoże ci lepiej zrozumieć nasze obawy.
Denser wydšł policzki.
- Już zrozumiałem, tylko nie zgadzam się z waszymi metodami. Mówimy o mojej córce.
- Cóż mogę zrobić? - Bibliotekarz wzruszył ramionami.
- Możesz na przykład powiedzieć: Przyniosę ci kawę i kanapkę....
- Za chwilę wrócę, ale nie wychod z biblioteki. Nadal sš tu tacy, którzy bardzo le wspominajš to, co się wydarzyło, kiedy ostatni raz wszedłe do naszej Wieży.
Archiwista skłonił się i odszedł, Denser usłyszał, jak drzwi cicho się zamykajš. Przypuszczał, że nie chodzi o niego, tylko o chowańca, który na jego rozkaz zabił w komnacie na Wieży maga z Dordover. Nie czuł dla tego mężczyzny współczucia - przede wszystkim dlatego, że pojmanie zwišzanego z nim demona było wyjštkowo głupim pomysłem - lecz nadal żałował, że jego mierć była konieczna. W grę wchodził Złodziej witu i ocalenie Balai, dlatego nie było takiej rzeczy, której nie można byłoby powięcić.
Denser na powrót zajšł się Proroctwem, przewracajšc szeleszczšce kartki. Nagle zmarszczył brwi i jeszcze raz spojrzał na jednš z częciowo tylko zapełnionych kart. Z pergaminem było co nie tak. Przysunšł bliżej lampę i przyjrzał się, wygładzajšc sšsiedniš stronę. Obie kartki miały inny kolor, ta z tłumaczeniem była bledsza niż ta z oryginałem. Niezbite dowody były także widoczne na grzbiecie oprawy. Szybko sprawdził wszystkie szeć pustych lub częciowo zapisanych stron. Nie miał żadnych wštpliwoci. Były nowsze.
Z walšcym sercem i uszami wyczulonymi na najlżejszy dwięk oznajmiajšcy powrót archiwisty Denser wycišgnšł sztylet i wycišł z księgi nie przetłumaczone strony, a potem złożył je i pospiesznie wepchnšł za koszulę. Zaledwie zdšżył schować sztylet i odwrócić kartkę, kiedy drzwi otworzyły się.
- Dziękuję - powiedział, kiedy na stole pojawiła się taca z kawš i chlebem. Lekko drżšcš rękš nalał sobie kawy.
- Czy mogę ci jeszcze w czym pomóc? - zapytał archiwista.
- Nie - odparł z umiechem Denser - już kończę. Jeszcze tylko kilka stron.
Dordovańczyk odszedł. Denser odchylił się na krzele i obserwował go, dmuchajšc na kawę. Potem wypił połowę kawy i ugryzł kawałek kanapki z zimnym mięsem. Kiedy mag zniknšł za regałem, Denser zamknšł tom i wsunšł zatrzaski na swoje miejsce. Miał nadzieję, że kto, kto będzie przeglšdał tę księgę, nie dostrzeże niczego podejrzanego.
Postanawiajšc nie podejmować większego ryzyka, Denser dopił kawę i odgryzł następny kęs kanapki, po czym wstał, szurajšc krzesłem po drewnianej podłodze. Idšc w stronę półki, na której jego zdaniem stał tom, napotkał archiwistę.
- Nie kłopocz się - powiedział tamten - wezmę jš.
I wycišgnšł dłonie.
- To żaden kłopot.
- Nalegam.
Denser umiechnšł się tak szeroko, jak tylko zdołał.
- Dziękuję.
Podszedł za Dordovańczykiem do wysokiego na osiem półek regału. Mężczyzna uniósł ksišżkę, by wsunšć jš na miejsce, i znieruchomiał, lekko marszczšc czoło. Potem podrzucił jš w dłoni, jakby jš ważył. Denser wstrzymał oddech. Minęło może uderzenie serca, dla niego długie niczym cała wiecznoć, nim bibliotekarz wzruszył ramionami i odstawił księgę na półkę.
- Dziękuję za pomoc. - Denser umiechnšł się.
- Cała przyjemnoć po mojej stronie. - Ale zmarszczki nie do końca zniknęły z twarzy archiwisty. - Wychodzšc, zabierz jedzenie. Strażnik odprowadzi cię do bramy.
Denser wycišgnšł dłoń, a Dordovańczyk jš ucisnšł.
- Do widzenia - powiedział Ciemny Mag. - Miejmy nadzieję, że to wszystko dobrze się zakończy.
- Tu się z tobš zgadzam. - I w końcu mężczyzna umiechnšł się.
Denser podszedł cicho do drzwi biblioteki i przywołał strażnika, aby wyprowadził go z Wieży, a potem przez teren kolegium na ulice Dordover. Dopiero tam się odprężył i na jego twarzy pojawił się szeroki umiech. Musi szybko znaleć pozostałych. Już niedługo Vuldaroq przestanie ich tak miło przyjmować.
Dopiero następnego poranka nie dajšca spokoju zadra w umyle zaprowadziła archiwistę do Proroctwa Tinjaty. Jego głone przekleństwa zburzyły spokój biblioteki.

* * *
Krucy, jeli można ich tak nazwać, przyjechali i odjechali w cišgu dwóch dni. Na ile Vuldaroq i jego szpiedzy zorientowali się, nie znaleli niczego nowego, było to doć przykre, choć właciwie nie zaskakujšce. Straże kolegium i magowie szpiedzy przepytali każdy możliwy kontakt z miasta, sprawdzili każdy lad, lecz jak do tej pory mieli tylko kilka niewyranych wskazówek co do kierunku ucieczki Erienne.
Mimo to Vuldaroq był zadowolony, że jego plany układajš się pomylnie. Przynęta została połknięta, czuł, że może odpoczywać ze wiadomociš, iż najlepsi na Balai najemnicy sš zajęci poszukiwaniami Erienne i Lyanny. Niepokoiło go jedynie to, że Denser nie tylko przeczytał te fragmenty Proroctwa, które Vuldaroq chciał mu pokazać, ale że również skradł to, czego mu nie oferował. A Pan na Wieży wolał nie ryzykować, że Kruk znajdzie kogo, kto mu to przetłumaczy. Kogo takiego, jak na przykład Erienne, jego żona skryba.
Wszedł do baru znajdujšcego się w eleganckiej dzielnicy, z dala od kolegium, na wschód od głównego targu sukiennego. Mógł tu odpoczšć, pewien, że nikt mu nie przeszkodzi, i dyskretnie spotkać się z kim zechce. Tym razem jego towarzysz był mniej miały i arogancki niż podczas ich pierwszego, raczej trudnego spotkania, lecz nie mniej opanowany obsesjš.
- Musisz zrozumieć, że od czasu inwazji Wesmenów sytuacja magów zmieniła się. Nie możemy ot tak sobie powięcać innych na życzenie Czarnych Skrzydeł. Musimy odzyskiwać siły, a nie coraz bardziej je tracić. - Vuldaroq pocišgnšł głęboki łyk z pucharu i dolał sobie z karafki bardzo drogiego czerwonego wina z Blackthorne. Służšca przyniosła kolejnš misę omułków i ostryg z ujcia Koriny. - Wyborne.
- A ty zrozum, że moja cena nie może być niższa - powiedział Selik, kryjšc twarz pod kapturem. - Znajdę tę dziwkę z twoim błogosławieństwem lub bez niego, lecz razem będzie nam łatwiej osišgnšć nasze cele.
Vuldaroq zachichotał. Selik miał szczęcie, iż uszedł z kolegium żywy, a zawdzięczał to wyłšcznie osobistej interwencji władcy Dordover. Czarne Skrzydło wyszedł stamtšd blady i drżšcy, ale uwolniony z unieruchamiajšcych go czarów, w które natychmiast go owinięto. Były oczywicie krzyki, popychanie i oskarżenia, ale przede wszystkim niedowierzanie, i to włanie ono pozwoliło Vuldaroqowi wyprowadzić stamtšd Selika.
- Erienne to nadal jedna z naszych najbardziej utalentowanych i płodnych czarodziejek. Jej mierć będzie dla nas ciosem, który mocno odczujemy. Nie muszę jednak podzielać zdania kolegium.
- A zatem?
- Zatem zgadzam się na twojš cenę, lecz musisz kontaktować się tylko ze mnš. A tymczasem załatwiłem ci towarzystwo.
- Kogo?
Jedyne oko Selika patrzyło spod kaptura bez wyrazu.
- Kruków.
Selik rozemiał się, i ten trzeszczšcy dwięk wstrzšsnšł jego zniszczonymi płucami.
- A jakšż to pomoc oni mogš mi zaoferować? Jestem bliżej twojej cennej nagrody niż oni będš kiedykolwiek.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin