Palmer Diana - Zimową nocą 02 - W sercu gór.pdf

(1042 KB) Pobierz
Microsoft Word - Palmer Diana - Zimową nocą 02 - W sercu gór.doc
Palmer Diana
Zimową nocą 02
W sercu gór
Amanda Corrie Callaway szybko zyskała popularność jako
wokalistka grupy rockowej. Kiedy pewnego dnia na jej koncercie
dochodzi do tragedii, Amanda przeżywa załamanie. Zaszywa się w
górskiej chacie na odludziu.
Wierzy, że tutaj odzyska spokój i równowagę. niestety już
pierwszego dnia popada w ostry konflikt z jedynym sąsiadem,
Quinnem Suttonem. Postanawia trzymać się od niego z daleka.
jednak szalejąca burza śnieżna zmusza ją do schronienia się pod
niegościnnym dachem Quinna…
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nieznany odgłos kolejny raz odbił się głuchym echem od
drewnianych ścian górskiej chaty. Zaniepokojona Amanda uniosła się
lekko w fotelu i szczelniej owinęła wokół ramion indiański koc.
Książkę, którą czytała, siedząc przy otwartym palenisku, na wszelki
wypadek odłożyła na bok. Do tej pory jej ustronie było istnym rajem
na ziemi. W ostatnich dniach przybyło ponad metr śniegu, ale się tym
nie przejmowała; w spiżarni miała dość zapasów, by spokojnie
przetrwać kilkutygodniowy atak zimy, która w Wyoming potrafi dać
się mocno we znaki. Musiała być zapobiegliwa, gdyż do chaty nie
dochodziła linia telefoniczna. A co ważniejsze, wokół nie było żywej
duszy.
No, niezupełnie. Nieopodal mieszkał pewien mężczyzna. Jego
imponujące domostwo posadowione niemal na samym szczycie
górowało nad jej chatą przycupniętą u podnóża. Nikt przy zdrowych
zmysłach nie zanuciłby na jego widok: „Jak dobrze mieć sąsiada...”,
ale Amanda na szczęście nie utrzymywała z nim żadnych kontaktów.
Widziała go tylko jeden jedyny raz i szybko uznała, że był to o jeden
raz za dużo.
Spotkała go, o ile to „czołowe zderzenie” można w ogóle nazwać
spotkaniem, w ubiegłą sobotę, gdy cały świat był biały od śniegu.
Spostrzegła go na skraju ośnieżonej łąki, gdy stojąc w jednokonnych
saniach, podawał widłami siano niewielkiemu stadu biało -
czerwonych krów. Unosił spore bele tak lekko, jakby nic nie ważyły.
Scenka ta urzekła Amandę, gdyż postępowanie mężczyzny wzięła za
przejaw odpowiedzialności i troski. Wysoki, silny ranczer nie zważa
na śnieżną zadymkę i jedzie nakarmić głodne zwierzęta. Wzruszające,
pomyślała, uśmiechając się do swoich myśli.
Zachęcona podjechała do niego terenowym samochodem i,
wychyliwszy przez okno głowę, zapytała o drogę do chaty Durninga,
tak bowiem nazywało się miejsce, które wynajęła od jednego z
przyjaciół ciotki. Ledwie się odezwała, przyjazne uczucia, które
obudził w niej nieznajomy, prysły niczym mydlana bańka.
Ranczer obrócił się wolno i spojrzał na nią tak nieprzyjaznym
wzrokiem, że aż przeniknął ją chłód. Zaskoczona, przyjrzała się jego
szczupłej twarzy pokrytej jednodniowym zarostem, który i tak nie był
w stanie zamaskować uderzającej brzydoty nieregularnych rysów.
Mężczyzna miał wystające kości policzkowe, szerokie czoło i
sterczący podbródek, a do tego grubą szramę na twarzy, wyglądającą
tak, jakby ktoś przejechał mu po policzku brzytwą.
Na Amandzie ten ewidentny brak urody nie zrobił najmniejszego
wrażenia; Hank Shoeman i pozostali trzej muzycy z jej zespołu byli
bodaj jeszcze bardziej szpetni. Tyle że oni potrafili się uśmiechać, to
zaś posępne indywiduum z pewnością wygrałoby ogólnokrajowy
plebiscyt na największego ponuraka w historii.
- Pytam, czy może pan wskazać mi drogę do chaty Blalocka
Durninga... - powtórzyła, czując narastające zniecierpliwienie.
Na ogorzałej twarzy ranczera nie drgnął żaden muskuł.
- Niech pani jedzie prosto tą drogą, a potem skręci w lewo obok
masztów. - rzekł w końcu sucho, głosem tak głębokim, że kojarzył się
z pomrukiem nadciągającej burzy.
- Masztów? - powtórzyła zaskoczona. - Wigwamy? A jak one
wyglądają?
- Droga pani - powiedział z wymuszoną uprzejmością - maszty to
te wysokie sosny. Są strzeliste, mają pnie pokryte brązową
chropowatą korą i zielone igły. Te, o których mówię, rosną na rozstaju
dróg.
- Nie musi pan być aż tak nieuprzejmy, panie...?
- Sutton - rzucił z przymusem. - Quinn Sutton.
- Miło pana poznać - zaryzykowała. - gestem Amanda. - Zanim
podała nazwisko, zastanowiła się, czy jest szansa, by tu, na tym
odludziu, ktoś mógł ją rozpoznać. Mimo wszystko wolała nie
ryzykować i na wszelki wypadek przedstawiła się, używając
panieńskiego nazwiska matki. - Amanda Corrie. Zamierzam spędzić w
tej okolicy kilka tygodni - dodała.
- Sezon turystyczny już się skończył - burknął, nie siląc się na
grzeczność.
- Całe szczęście! Nie jestem turystką.
- Pani sprawa. Ale proszę na mnie nie liczyć, kiedy zabraknie pani
drewna albo zaniepokoją panią jakieś odgłosy. - W jego ciemnych
oczach tliła się niechęć. - Zresztą i tak pewnie ktoś panią ostrzeże, że
kobiety nie mają ze mnie pożytku.
Zszokowana, szukała w myślach adekwatnej odpowiedzi, gdy zza
sań wybiegł chłopiec, który na oko miał nie więcej niż dwanaście lat.
- Tato! - wołał podniecony. - Na drugim pastwisku cieli się
krowa. Chyba będzie poród pośladkowy!
- W porządku, synu! Wskakuj! - odkrzyknął Sutton zaskakująco
ciepłym, wręcz czułym głosem.
Wystarczyło jednak, że zwrócił się w stronę Amandy, i po
łagodności nie było śladu.
- Niech pani porządnie zamyka na noc drzwi - napomniał. - No,
chyba że spodziewa się pani odwiedzin Durninga - dodał drwiąco.
W odpowiedzi spojrzała mu twardo w oczy. Chciała powiedzieć
temu impertynentowi, że nawet nie zna człowieka, o którym mówi, bo
to przyjaciel ciotki, ale dała sobie spokój. Uznała, że nie ma sensu
wdawać się w niepotrzebne dyskusje.
- Dziękuję za cenną radę - odezwała się ugodowo. Spojrzała przy
tym na chłopca, który przysłuchiwał się rozmowie. - Zdaje się, że
jakiejś kobiecie jednak pan się na coś przydał - zauważyła z
przekąsem. - Proszę złożyć żonie wyrazy najgłębszego współczucia.
Żegnam, panie Sutton.
Nie czekając na jego reakcję, podniosła szybę i wciskając mocno
gaz, ruszyła przed siebie. Koła zabuksowały w śniegu, wyrzucając w
powietrze deszcz białych grudek, tył zatańczył na nierównej drodze,
ale napęd na cztery koła zrobił swoje i samochód bezpiecznie wyszedł
z poślizgu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin