Antoni Ferdynand Ossendowski - Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów.pdf

(806 KB) Pobierz
63606393 UNPDF
Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów
(Konno przez Azję Centralną)
10–13 Tysiące
Autor: Antoni Ferdynand Ossendowski
Korekta: Małgorzata Suchocka
Wydawnictwo TOWER PRESS Gdańsk 2002
63606393.001.png
Spis treści:
Część pierwsza: Przez kraj krwi i przez kraj wiecznego pokoju
Przyczyny mojej podróży
Tajemniczy przyjaciel
Tajemnica mego gościa
Walka o życie
Moje rybołówstwo
Niebezpieczny sąsiad
Zuchwały plan
Przez południową Syberję
Trzy dni nad przepaścią
Do Sajanów – do wybawienia!
Potyczka na Sejbi
W kraju odwiecznego pokoju
Tajemnice, cuda i potyczka
Rzeka Diabła
Położenie się zmienia
Pochód widm
W „Kraju Krajów”
Część druga: Przez kraj Szatana
Mongolja
Tajemniczy lama-mściciel
Dzicy czaharzy
Demon Zagastaju
Gniazdo śmierci
Pośród morderców
Na wulkanie
Krwawy porachunek
Trwożne dnie
„Biała” banda
Przed tronem „Władcy Świata”
Tchnienie śmierci
Część trzecia: Przebudzona Azja
Droga Dżengiz-Chana
Zwiastun śmierci
Jazda „urgą”
Stary wróżbiarz
„Śmierć stanie za tobą”...
Groza wojny
W mieście Żywych Bogów
Potomek krzyżaków i piratów
Obóz męczenników
Przed obliczem Buddhy
W Pałacu „Żywego Boga”
Żywy Buddha
Cienie dawnych wieków
Księgi o cudach
Zjawienie się „Żywego Buddhy”
Widzenie „Żywego Buddhy” w dn. 17 maja 1921 r.
Ostatnia noc
„Człowiek z głową podobną do siodła”
Władca Świata
Wielkie misterja Władcy Świata
Przepowiednia „Władcy Świata” w 1890 r.
Tej,
którą spotkałem niegdyś na brzegu „wielkiej,
lazurowej, słonej wody” u stóp piętrzących się
czerwonych skał, a dla której przechowałem
wierną miłość do dnia, gdy stała się moją
Eleer-Bałasyr,
owianą legendami prastarego Erdeni-Dzu,
poświęcam
tę opowieść o swojej męczeńskiej włóczędze
przez serce tajemniczej, obudzonej Azji.
Ant. Ossendowski
Warszawa, 1923 r.
Część pierwsza
Przez kraj krwi i przez kraj wiecznego pokoju
Przyczyny mojej podróży
Portret Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego z roku 1905.
Przed nawałnicą bolszewicką musiałem uchodzić z Petersburga na Syberję jeszcze w roku 1918.
Do stycznia roku 1920 przebywałem na Syberji, gdzie rządy bolszewickie zastąpił rząd adm.
Kolczaka, zgubionego przez wpływy monarchistów i przez nieudolnych ministrów. Po katastrofie
syberyjskiej, gdy Kołczak został stracony w Irkucku, gdy 5-ta polska dywizja syberyjska była już w
zdradzieckich rękach bolszewików, którzy szybko zalewali kraj cały, bez boju posuwając się na
wschód za resztkami zdemoralizowanej armji rządu syberyjskiego, na Syberji zaczęły się
prześladowania Polaków. Wystarczało mieć nazwisko o brzmieniu polskiem, żeby być skazanym na
śmierć. Musiałem więc myśleć o dalszej ucieczce.
Na początku roku 1920 los rzucił mię do Krasnojarska, miasta położonego u brzegu wielkiej i
pięknej rzeki Jenisej, której źródła rodzą się w górach Urianchaju, a ujście ginie w Oceanie
Lodowatym.
Z kilku Polakami układaliśmy plan ucieczki do Urianchaju i dalej – do Mongolji, Chin, Europy...
lecz wypadki zmieniły nasze zamiary. Znajomi moi zostali aresztowani i umarli na tyfus plamisty w
więzieniu, a grupa katów bolszewickich przybyła po mnie i, wypadkowo nie zastawszy mnie w
domu, uczyniła na mnie zasadzkę.
Uprzedzono mię w porę. Przebrawszy się w ubranie wieśniacze, wyszedłem pieszo za miasto,
wynająłem pierwszego lepszego Sybiraka, powracającego na wieś do domu, i po kilku godzinach
byłem już o 40 kilometrów od Krasnojarska, w małej wsi, otoczonej ze wszystkich stron gęstym
lasem syberyjskim, czyli, jak go nazywają chłopi miejscowi – „tajgą”. Tu przyjaciele przysłali mi
karabin, 300 naboi, siekierę, nóż, kożuch, herbatę, suchary, sól i kociołek. Po kilku dniach ten sam
chłop odwiózł mię w głąb lasu, gdzie stała porzucona przez właściciela chata, na wpół spalona, lecz
używana jeszcze na nocleg przez miejscowych myśliwych. Od onego dnia stałem się pierwotnym
człowiekiem, lecz nie przypuszczałem wtedy, że to może potrwać tak długo.
Nazajutrz po przybyciu do tajgi, wyszedłem na polowanie i o kilkadziesiąt kroków od chaty
63606393.002.png
zabiłem dwa olbrzymie głuszce. Dalej spostrzegłem ślady jeleni i przyszedłem do przekonania, że
braku pożywienia odczuwać nie będę.
Jednak pobyt mój w tem miejscu został raptownie przerwany.
Tajemniczy przyjaciel
Powracając po kilku dniach z polowania do schroniska, spostrzegłem dym, wychodzący z
komina, chaty. Z wielką ostrożnością skradając się do domu, zauważyłem dwa osiodłane konie, a
przy siodłach żołnierskie karabiny. Zorjentowałem się odrazu, że dwaj nieuzbrojeni ludzie nie mogą
dla mnie stanowić poważnego niebezpieczeństwa, gdyż posiadałem doskonały Manlicher.
Niepostrzeżony obszedłem chatę od strony tej ściany, która nie miała okien, i nieoczekiwanie
wszedłem do izby. Z ławki z przerażeniem porwało się dwóch żołnierzy. Byli to bolszewicy, gdyż
na barankowych kołpakach mieli umocowane czerwone gwiazdy, a na piersiach kożuchów –
czerwone, brudne kokardy.
Po powitaniu usiedliśmy. Żołnierze zdążyli już przyrządzić herbatę i, popijając ją, wszczęliśmy
rozmowę. Żeby odwrócić od siebie ich uwagę i podejrzenie, opowiedziałem, że jestem myśliwym z
pewnej dalekiej wioski i żem tu zamieszkał, gdyż od dawna już wytropiłem kilka gniazd soboli. Od
bolszewików zaś dowiedziałem się, że z miasta posłano do tajgi wielki oddział jazdy, który
zatrzymał się stąd o 15 kilometrów, ich zaś wysłano na wywiad, aby sprawdzili, czy nie włóczą się
po lasach jakieś podejrzane osobistości.
– Pojmujesz, towarzyszu, – rzekł jeden z żołnierzy – że szukamy kontrrewolucjonistów i że
będziemy ich rozstrzeliwali...
Lecz ja domyśliłem się tego już od dawna i nie potrzebowałem bynajmniej jego wyjaśnień.
Myśli moje były skierowane ku temu, aby przekonać nieproszonych gości, że jestem zwykłym
myśliwym syberyjskim, nie mającym nic wspólnego z kontrrewolucją. Jednocześnie myślałem o
konieczności natychmiastowego przeniesienia się po odjeździe bolszewików w inne, bardziej
bezpieczne miejsce.
Zapadał wieczorny zmrok. Twarze moich gości stały się jeszcze mniej pociągające. Żołnierze
wyjęli z torby butelkę spirytusu i zaczęli pić, zakąsując chlebem i popijając gorącą herbatę. Alkohol
szybko działał, i bolszewicy, wymachując rękoma i uderzając pięściami w stół, zaczęli głośno
rozmawiać, przechwalając się ilością zabitych „burżujów”. Śmiejąc się ohydnie, opowiadali sobie
wzajemnie o wesołych dniach w Krasnojarsku, gdy wyłapywali znienawidzonych kozaków i
spuszczali ich pod lód Jeniseju. W końcu żołnierze zaczęli się o coś spierać, lecz prędko ich to
znużyło i powoli zabierali się do snu.
– Pójdę już konie rozkulbaczyć i przyniosę karabiny – rzekł młodszy i, przeciągając się, podniósł
się z ławki.
W tej chwili drzwi, prowadzące na dwór, szeroko się rozwarły; do izby wpadły gęste obłoki
mroźnej pary, i prąd zimnego powietrza wionął na nas. Gdy mgła opadła, zobaczyliśmy w izbie
wysokiego barczystego chłopa w kosmatej barankowej czapie i w szerokim kożuchu. W ręku
trzymał karabin, a z poza pasa wyglądała ostra siekiera, z którą Sybirak – myśliwy nigdy się nie
rozstaje. Bystre, przenikliwe, połyskujące, prawie zwierzęce oczy nieznajomego badawczo
zatrzymały się na każdym z obecnych. Po chwili zdjął czapkę, przeżegnał się i cicho zapytał:
– Kto tu gospodarz?
– Ja! – odezwałem się.
– Czy mogę przenocować? – spytał.
– Proszę, miejsca dość – powiedziałem. – Napijcie się herbaty, jeszcze gorąca.
Nieznajomy tymczasem zaczął powoli zdejmować kożuch, nie przestając obserwować ludzi i
przedmioty. Rzucił kożuch w kąt izby, przykrywając nim karabin, i pozostał w wynoszonych
skórzanych kurcie i spodniach wsuniętych w długie wojłokowe buty. Twarz miał zupełnie młodą,
drwiącą i piękną. Połyskiwały białe zęby i badawcze, przenikliwe oczy. Powichrzona, mocno
Zgłoś jeśli naruszono regulamin