Prawie Idealna.docx

(96 KB) Pobierz

 

 

Prawie Idealna

Rozdział 1

Potrzebne ci wiaderko wodorostów i jeżowiec? - zapytałam babcię.

- Owszem, Bello. A, i nie zapomnij przynieść mi kilka muszelek. W różnych kolorach, różowe, białe, koralowe i szare - wyliczała Esme, wsuwając kosmyk białych jak śnieg włosów pod miękki żółty kapelusz.

Wodorosty, muszelki, jeżowiec? Westchnęłam. Powinnam była już przywyknąć do dziwnych próśb babci. Była artystką, rzeźbiła w drewnie i mieszkańcy Forks uważali ją za osobę trochę ekscentryczną. Ja byłam nieco innego zdania. Była nie „trochę”, lecz bardzo ekscentryczna, ale podziwiałam jej talent naprawdę ją kochałam.

- Muszelki i wodorosty to żaden problem - powiedziałam wstając z wiklinowego krzesła. - Gorzej z jeżowcem. Musisz go mieć? - zapytałam, zastanawiając się, jaka to rzeźba powstanie tym razem. Pewnie jakaś bardzo dziwna. Specjalna. Dla znawców. Powiedzą, że to sztuka nowoczesna, i kupią ją za straszne pieniądze.

Esme uśmiechnęła się i pokręciła głową tak energicznie, aż zatańczył kwiat na jej kapeluszu.

- Nie, kochanie, muszę koniecznie mieć jeżowca. Pływasz tak świetnie, że na pewno go znajdziesz. Wiem.

- To niemożliwe - zaoponowałam, okręcając wokół palca koniuszek warkocza.

- Nie dla mojej wnuczki - odparła Esme. - Wspaniale pływasz, chyba tylko delfiny są lepsze od ciebie.

- Co znaczy lepsze? - obruszyłam się. - Dorównam każdemu delfinowi!

Esme zaśmiała się.

- Bardzo możliwe. Czasami mi się zdaje, że jesteś na wpół rybą, na wpół dziewczyną. Spędzasz więcej czasu w wodzie niż na lądzie.

- Tylko dlatego, że ciągle wysyłasz mnie na łowy. Dobrze, że nie mam dodatkowych zajęć w szkole, wtedy sama musiałabyś szukać skarbów – oznajmiłam biorąc niebieski ręcznik plażowy i zawieszając na szyi gogle.

Esme poklepała mnie serdecznie po dłoni.

- Pierwsza bym przyklasnęła, gdybyś się czymś zajęła. Czasami martwię się o ciebie, Bello. W twoim wieku miałam mnóstwo przyjaciółek, a nawet jednego czy dwóch chłopaków - powiedziała z przekornym błyskiem w oku.

Prychnęłam.

- Chłopcy! Mowy nie ma. Na to mnie nie namówisz. Nie chcę mieć nic wspólnego z tymi smarkaczami!- wykrzyknęłam.

- Może dlatego, że nie dajesz im szansy.

- Daję, ale oni nie zwracają na mnie uwagi - odpowiedziałam. - Nie rozumieją mnie, i nie szkodzi. Niech zostanie, jak jest. Wolę siedzieć w domu albo pływać.

- Owszem, cieszę się, że często mam cię pod ręką. - Babcia popchnęła mnie lekko do drzwi.

- Szczególnie kiedy potrzebuję czegoś do moich rzeźb. Zawsze wiesz, gdzie czego szukać.

- Na przykład jeżowców? - zapytałam z domyślnym uśmiechem. - Bierzesz mnie na pochlebstwa i wiesz, że to działa. Znajdę ci te skarby, choćby miało mi to zająć cały dzień.

- Cudownie! Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć - ucieszyła się Esme otwierając mi drzwi.

- Pospiesz się, chciałabym jak najszybciej zabrać się do tej nowej rzeźby, a nie mogę, dopóki nie wrócisz.

Pocałowałam babcię w policzek i wyszłam.

Natychmiast poczułam słoną morską bryzę, kojarzącą się z mewami. Przez wełniste chmury zaczynało przebijać słońce, ocean był spokojny, łagodny. Zapowiadał się piękny dzień.

Wciągnęłam w płuca rześkie powietrze i uśmiechnęłam się do siebie. Wiosna w Forks potrafi być cudowna. Ogarnęła mnie radość, miałam ochotę pobiec w podskokach po piasku.

Uczucie radości minęło równie nagle, jak przyszło. Raptem poczułam ukłucie melancholii. Nie potrafiłam już podskakiwać, chyba żebym się do tego zmusiła. Wypadek samochodowy, który zdarzył się trzy lata temu, zmienił wszystko - albo i więcej. Prawda, pływałam jak ryba, ale chodząc utykałam.

Spojrzałam na prawą nogę. Po przeszczepach skóry, blizny poniżej kolana były już mniej widoczne, ale mnie ciągle wydawały się czerwone i wstrętne. Przypominały mi, że rodzice odeszli na zawsze. Zginęli w tym samym wypadku. Wtedy przepadły też moje nadzieje, że kiedyś będą startować na olimpiadzie. Po roku fizykoterapii znowu mogłam pływać, ale nie o to chodziło. Byłam lepsza niż inni, nie miałam jednak szans zostać „gwiazdą”.

Zacisnęłam zęby i odwróciłam wzrok od okaleczonej nogi. Dzień był zbyt ładny, żeby marnować go na rozczulanie się nad sobą. Spojrzałam na ocean i ogarnął mnie błogi spokój. On ma w sobie coś takiego, co zawsze chwyta mnie za serce i łagodzi ból.

Szybko ruszyłam do brzegu. Kiedy woda sięgała mi już do ud, założyłam gogle i dałam nurka.

Woda była wspaniała, zimna i orzeźwiająca. Pławiłam się i rozkoszowałam tym, że mogę swobodnie poruszać nogami. Szalałam, na co na lądzie nie mogłabym sobie pozwolić.

Byłam ciekawa, czy pokaże się któreś ze znajomych zwierząt. Przez ostatni rok zaprzyjaźniłam się z trzema mewami, parą lwów morskich, a na dodatek z delfinem. Jego lubiłam najbardziej. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, nie wiedziałam, czy to samica czy samiec, ale uznawszy, że jednak samiec, nazwałam go Srebrzykiem, bo miał na grzbiecie srebrzystobiałą pręgę. Przypływał często i razem bawiliśmy się w wodzie.

Czy pojawi się dzisiaj? Zaraz się przekonam. Zatoczka była idealnym miejscem na poszukiwanie skarbów dla babci.

Opłynęłam skalny cypel i skierowałam się w stronę mojej kryjówki - mojej prywatnej plaży. Była dostępna tylko ód strony morza; od lądu strzegło jej strome zbocze. Należała tylko do mnie. Niewielu ludzi kąpało się w tej okolicy, a tylko wariat odważyłby się zejść tu po skalnej stromiźnie.

Kiedy więc dopłynęłam do zatoczki i zobaczyłam na brzegu jakąś sylwetkę, w pierwszej chwili pomyślałam, że to właśnie jakiś szaleniec!

Po chwili zmieniłam zdanie. Byłam już bliżej i mogłam rozpoznać chłopaka. Nazywał się Edward Cullen i był w drugiej klasie liceum Forks  High, jak ja. Tyle że w przeciwieństwie do mnie był bardzo popularny - udzielał się, gdzie mógł. Był przewodniczącym samorządu uczniowskiego i prowadził program młodzieżowy w naszej lokalnej stacji radiowej KNEDLE. Pochodził z bogatej rodziny, mieszkał w największym domu w Forks. Na dodatek był przystojny! Miał jedwabiste kasztanowe włosy, muskularną sylwetkę i oczy zielone jak trawa. Słyszałam często, jak zachwycają się nim dziewczyny, i w duchu przyznawałam im rację.

Nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Powinnam dopłynąć do brzegu i zająć się szukaniem cudeniek potrzebnych babci, ale nie miałam ochoty robić tego w obecności Edwarda. Zatrzymałam się przy skale. Niepewna, jaką podjąć decyzję, obserwowałam intruza. Nie był zupełnie sam, towarzyszył mu rudy spaniel. Edward rzucał niebieskie kółko do gry w ringo, a pies radośnie je aportował. Wyglądało na to, że świetnie się bawią. Nagle pożałowałam, że nie mogę się do nich przyłączyć, ale to było, oczywiście, niemożliwe. Ja wiedziałam, kim jest Edward, on natomiast nie miał pojęcia o moim istnieniu. Jeśli w ogóle kiedyś mnie zauważył, to tylko dlatego, że utykałam. W szkole trzymałam się z dala od wszystkich, pewna, że ludzie traktują mnie jak dziwoląga.

Usłyszałam wołanie Edwarda:

- Aport, Jacob! Aport!

Pomyślałam, że głos też ma ujmujący. Jakby brzmiało moje imię wypowiedziane tym głosem.

Edward ponownie rzucił kółko, tym razem jeszcze wyżej niż poprzednio, tak wysoko, że porwał je wiatr i poniósł nad wodę.

- Dalej, Jacob! Płyń! - zawołał Edward, ale pies cofnęła się przed falą i pochylił łeb.

Zachichotałam. Jacob najwyraźniej nie lubił wody. Biedny Edward, pomyślałam. Straci swoje niebieskie kółko, jeśli sam po nie, nie popłynie, a to było raczej mało prawdopodobne, miał bowiem na sobie dżinsy. Zamoczone w słonej wodzie schłyby całe wieki. Żadna przyjemność wracać w mokrych dżinsach do domu.

- Płyń, Jacob! No, aport, piesku! - namawiał pupila bez wielkiego przekonania.

Patrzyłam na oddalające się od brzegu niebieskie kółko. Przepadnie na pewno, jeśli ktoś nie pomoże Edwardowi.

Może ja?

Ale czy się odważę? Czy nieśmiała, utykająca Bella potrafi zamienić słowo z Edwardem?

Zanim zdążyłam pomyśleć, płynęłam już po kółko. Chwyciłam je i ruszyłam w stronę brzegu. Zatrzymałam się kilka metrów od Edwarda, w miejscu gdzie woda sięgała mi do pasa. Mogłam się do niego odezwać, ale za nic nie chciałam, żeby zobaczył blizny na mojej nodze.

Edward był najwyraźniej zaskoczony moim widokiem.

- Skąd się tu wzięłaś? - zapytał łapiąc kółko.

- Uch... z morza - powiedziałam nieśmiało. Serce waliło mi jak oszalałe.

Edward uśmiechnął się szeroko.

- Musisz być chyba syreną. Nie wiedziałem tylko, że syreny noszą kostiumy kąpielowe.

Nie mogłam się oprzeć pokusie i zaczęłam się z nim przekomarzać.

- Spróbuj ubierać się w ostre muszelki i rybią łuskę. Bardzo kłujące odzienie. Ja osobiście wolę nylon.

- Całkiem rozsądnie - odparł Edward. - Ale jeśli naprawdę jesteś syreną, nie powinnaś splatać włosów w warkocz, tylko zostawić je rozpuszczone.

- Gdybym je rozpuściła, zasłaniałyby mi oczy. Nic miłego zderzyć się z głodnym rekinem, tylko dlatego że człowiek nic nie widzi. Ciasno spleciony warkocz jest znacznie bezpieczniejszy.

- To już druga całkiem sensowna odpowiedź, panno Syreno - zgodził się Edward, kręcąc kółkiem. - Panna Syrena brzmi okropnie oficjalnie. Jak masz naprawdę na imię?

- Isabella - odpowiedziałam czując jednocześnie ulgę i rozczarowanie, że nie zapamiętał mnie ze szkoły.

-Isabella - powtórzył. - Bella. To mi się podoba, Isabella, morska syrena. Pasuje do ciebie.

- Czy ja wiem - bąknęłam spuszczając oczy.

- Imię jak każde inne.

- Ale to twoje imię. Wyobraź sobie, że w rodzinie Cullenów jestem już czwartym Anthonym Edwardem Juniorem. Przyjaciele nazywają mnie...

- Edward - wpadłam mu w słowo i zrozumiawszy, że palnęłam głupstwo, zasłoniłam usta dłonią.

- Hej, wiesz, jak mam na imię! zawołał Edward.

- Spotkaliśmy się już kiedyś?

Pokręciłam głową powstrzymując uśmiech. Edward wpatrywał się uważnie w moją twarz.

- Wydaje mi się, że skądś cię znam. Do jakiej szkoły chodzisz?

- Syreny nie chodzą do szkoły ze zwykłymi śmiertelnikami - odparłam wyniośle.

Chłopak roześmiał się.

- W porządku, skoro nie chodzisz do zwykłego liceum, to gdzie się uczysz? Czy król Neptun ma specjalną szkołę dla syren?

- Jasne. Nazywa się Liceum Ogólnokształcące H2O - odpowiedziałam chichocząc. - Tam właśnie nauczyłam się łowić zgubione kółka do gry w ringo.

- Musisz być dobrą uczennicą. Dzięki za złowienie mojego. Pewnie się już domyśliłaś, że Jacob nie lubi wody. - Poklepał psa.

Jacob spojrzał na mnie i pomachał ogonem.

- I tak jest słodki - zapewniłam właściciela.

- Pewnie - odparł Edward. - Wygląda na to, że cię polubił. Zawsze warczy na obcych, a na ciebie nie.

Okręciłam wokół dłoni koniec warkocza.

- W ogóle zwierzęta chyba mnie lubią. Pewnie czują, że i ja je lubię.

- Dlaczego nie wyjdziesz z wody. Poznasz lepiej Jacoba... i jego właściciela - zaproponował Edward.

- Nie! - krzyknęłam na cały głos. - To znaczy... mam coś do załatwienia. Dlatego się tutaj znalazłam, ale teraz powinnam znikać.

Edward ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się przed wysoką falą.

- Ej, nie odpływaj jeszcze. Nic o tobie nie wiem. Do jakiej naprawdę chodzisz szkoły? Gdzie mieszkasz? Jak się nazywasz?

Bez odpowiedzi odwróciłam się i dałam nura w morze. Płynęłam szybciej niż kiedykolwiek, prędko oddalając się od zatoczki. Postanowiłam wrócić później, by poszukać muszelek i jeżowca dla babci. Obecność Edwarda peszyła mnie; sprawiała mi jednocześnie radość i ból. Czułam się wspaniale, bo był kimś niezwykłym - z takim chłopakiem mogłabym chodzić, gdybym była normalna - i okropnie, bo nie byłam normalna. Byłam klasowym dziwolągiem, i tak już będzie zawsze.

Gdybym naprawdę była morską syreną, jak przekornie nazwał mnie Edward...

Gdybym...

Rozdział 2

W poniedziałek rano w drodze do szkoły wyglądałam przez okno samochodu, babcia natomiast nie przestawała opowiadać o swojej najnowszej rzeźbie.

- ... a na środku będzie jeżowiec, wokół suszone wodorosty. Ta praca to wyraz harmonii wszechświata, artystyczna wizja oceanu i ziemi. Będzie wspaniała i wyjątkowa. Ten jeżowiec, którego znalazłaś, ma idealną fakturę - mówiła w podnieceniu, skręcając na szkolny parking.

- Uchu... - przytaknęłam. Błądziłam gdzieś myślami, słuchając jej jednym uchem. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie potrafiłam uwolnić się od obrazu Edwarda Cullena w zatoczce. Nie mogłam o nim zapomnieć.

To bez sensu, napomniałam się w duchu. Wczorajsze spotkanie było cudowne - jak sen - ale dzisiaj muszę wrócić do rzeczywistości. Rzeczywistość to szkoła, a w szkole jestem nikim.

Samochód stanął. Wysiadłam. Pocałowałam babcię na do widzenia i ruszyłam do swojej klasy. Na schodach noga zaczęła mrowić, musiałam więc zwolnić. Próbowałam poruszać się naturalnie, jakbym nie kulała. Może to moja wyobraźnia, ale czułam na sobie oczy wszystkich wokół.

To wrażenie nie opuszczało mnie podczas lekcji angielskiego. Pan Masen omawiał właśnie twórczość Karola Dickensa, cedząc swoim zwyczajem słowa, a ja nie mogłam się skupić. Ktoś na mnie patrzył, czułam to.

Rozejrzałam się po klasie, najpierw zerknęłam w lewo, potem w prawo. Nie dostrzegłam nic nadzwyczajnego - drzemiąca jak zwykle, śmiertelnie znudzona klasa. Wobec tego zrzuciłam pióro na podłogę, żeby spojrzeć do tyłu.

Napotkałam wzrok miłej ciemnowłosej dziewczyny; uśmiechała się do mnie. Właściwie się nie znałyśmy, ale wiedziałam, kim jest. Angela Weber - sekretarz samorządu uczniowskiego, kronikarka roku i najładniejsza dziewczyna w Forks. Czyżby to ona się we mnie wpatrywała? Jeśli tak, to dlaczego?

Zrobiło mi się słabo. Może metka od bluzki mi wychodzi? A może ktoś przyczepił mi na plecach jakąś idiotyczną kartkę?

Właśnie łamałam sobie głowę, rozważając różne przyczyny, kiedy poczułam lekkie klepnięcie w ramię i szept:

- Trzymaj.

- Co? - mruknęłam i zerknęłam na Angelę.

- List - powiedziała.

Nic nie rozumiejąc wyciągnęłam rękę i wzięłam od niej kartkę. Powoli rozprostowałam papier.

Bello,

Pewnie się dziwisz, że do Ciebie piszę. Prawie Cię nie znam, ale wiem, jak masz na imię. Czy masz ochotę zjeść dzisiaj lunch ze mną i moimi przyjaciółkami ?

Chcę Cię zapytać o coś ważnego.

Jesteśmy umówione!

Angela

Angela miała rację - jej liścik mnie zdziwił. Zastanawiałam się, o co też chce mnie zapytać. Może chce, żebym jej pomogła przygotować się do zapowiadanej klasówki z angielskiego. To bardzo możliwe. Zawsze miałam mocną piątkę z angielskiego.

A może jej zaproszenie na lunch nie ma nic wspólnego ze szkołą? Ale o czym innym chciałaby ze mną rozmawiać?

Przez resztę lekcji usiłowałam skupić uwagę na wykładzie pana Masena. Bez powodzenia. Wreszcie odezwał się dzwonek.

Wstałam pospiesznie i odwróciłam się.

- Angelo... eee... przeczytałam twój list - wydusiłam z siebie.

Uśmiechnęła się i dopiero teraz zobaczyłam wyraźnie, jaka jest śliczna, z niebieskimi jak niebo oczami, jasną cerą i delikatnymi rysami. Miała na sobie żółtą mini i zielono - beżową bawełnianą bluzę. Spojrzałam na swoje sprane dżinsy. Nigdy nie odważyłabym się włożyć krótkiej spódniczki i pokazać nóg.

- Zjesz z nami? - zapytała Angela. - Naprawdę muszę z tobą porozmawiać.

Mocniej zacisnęłam dłoń na książkach.

- Nie wiem. Twoje przyjaciółki mogą być niezadowolone, że się do was przyłączam - powiedziałam nieśmiało, kiedy wychodziłyśmy z klasy.

- Ucieszą się.

Zagryzłam wargę. Pomysł lunchu z koleżankami Angeli wcale mi się nie uśmiechał. Czułam się niezręcznie.

- Nie możemy porozmawiać teraz?

- Za mało czasu- odparła Angela. - Muszę ci najpierw mnóstwo wytłumaczyć, zanim przejdę do rzeczy.

- Nie rozumiem...

- Jasne, że nie powiedziała Angela ze śmiechem. - Jeszcze nie, ale przyrzekam, że wszystko ci wyjaśnię. Nie zdążyłyśmy się jeszcze dobrze poznać, ale wiem, że to o ciebie chodzi.

- O mnie? - Coraz mniej rozumiałam. Angela przytaknęła.

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin