Martin Michelle - Lord kamerdyner.pdf

(926 KB) Pobierz
5693810 UNPDF
MARTIN
Lord
kamerdyner
MICHELLE
5693810.001.png
Prolog
Kapryśnym zrządzeniem losu John Rawlins urodził się jako trzeci
syn księcia Merifielda. Jego narodzinom nie towarzyszyło jednak uro­
czyste bicie dzwonów ani wspaniałe fajerwerki, czym uczczono przyj­
ście na świat jego braci, albowiem Jack był synem z nieprawego łoża,
owocem wieloletniego romansu księcia z gospodynią domu w jednej
z jego licznych posiadłości. Książę, rozzłoszczony srodze na Catheri­
ne - na tyle bezczelną, by począć dziecko - zesłał ją do skromniejszego
majątku w Stradfordshire, zanim księżna zdołała dostrzec jej brzemien-
ność. Catherine, podając się za wdowę, pracowała tam i wychowywała
swego syna. Będąc niewiastą praktyczną- co stało w niejakiej sprzecz­
ności z lekkomyślnym romansem z księciem -przyuczała Jacka do służ­
by, zawodu uprawianego przez nią i jej przodków.
Jack zobaczył po raz pierwszy ojca dopiero w wieku lat dwunastu.
Podczas pobytu księcia w Stradfordshire, gdzie zaimprowizowano po­
lowanie z udziałem licznych jego kompanów, ojciec z synem nie zamie­
nili nawet słowa, arystokrata nie obdarzył go ani spojrzeniem, nie uczy­
nił w jego stronę żadnego gestu. Jack był dla niego po prostu urodziwym
chłopcem na posyłki spełniającym pańskie polecenia.
Gdy Jack skończył lat czternaście, ślepy los sprawił, że coś się w je­
go życiu odmieniło. Na zaproszenie księcia znów odbyło się w Strad­
fordshire huczne polowanie. Tym razem Jack usługiwał ojcu, jeżdżąc
u jego boku wierzchem i masakrując w imię sportu tuziny ptactwa. Umie­
jętności Jacka w posługiwaniu się bronią i jeździe konnej wywarły na księ­
ciu wrażenie. Postanowił więc przypomnieć sobie o swych rodzicielskich
5
powinnościach i zadbać o wykształcenie syna. Zaopatrzył chłopca w od­
powiednią odzież i sumę pieniędzy, upominając go zarazem surowo, by
nie zdradził nikomu i pod żadnym pozorem swego pochodzenia, i wy­
słał do szkół w Szkocji, jak najdalej od miejsc, w których się obracał,
aby chłopak nie natknął się na nikogo, kto mógłby dostrzec podobień­
stwo syna do tak znakomitego ojca. Skoro Jack osiągał dobre wyniki
zarówno w nauce, jak i w sporcie (w przeciwieństwie do swoich przy­
rodnich braci), książę ponownie okazał mu łaskawość. Wysłał go na uni­
wersytet do Edynburga, ostrzegając, że jeśli piśnie choć słowo o ich po­
krewieństwie, cofnie mu natychmiast wszelką finansową pomoc.
Wydawałoby się, że syn służącej będzie wdzięczny ojcu za to, co dla
niego uczynił, ale Jack Rawlins nie żywił tego uczucia. Oczywiście, rad
był, że może czerpać wiedzę z książek i od wykładowców, lecz szkoła,
jaką dali mu studenci, odmieniła jego szlachetne serce i wyjawiła okrut­
na prawdę o świecie. Koledzy z wyższych sfer ignorowali i otwarcie lek­
ceważyli syna służącej. Opanowanie - tej sztuki Jack uczył się każdego
dnia. I oto dzięki niej, bystrości umysłu i celującym ocenom jego szkoc­
cy koledzy zaczęli czuć przed nim respekt. Mało tego, stał się wręcz ich
przywódcą, naśladowali jego sposób bycia; byli mu szczerze oddani i nie
było rzeczy, jakiej by dla niego nie zrobili. Odtrącony w dzieciństwie
i uhonorowany w młodości poznał gorzką prawdę o sobie samym. Nie
należał ani do świata matki, ani do świata ojca. Urodzenie i edukacja
zamknęły mu drogę do nich obojga.
Po ukończeniu studiów John Rawlins miał wykształcenie dżentel­
mena, pierwszorzędne maniery służącego, gruntowną znajomość hipo­
kryzji, prawie sto funtów, jakie udało mu się zaoszczędzić, silną niechęć
do sfery, do której należał ojciec, oraz pierwszy i ostatni list, jaki otrzy­
mał od księcia Merifielda. Ojciec obwieszczał mu, że jest wielce rad
z wypełnienia swoich ojcowskich obowiązków. Życzył synowi sukcesu
w dziedzinie, jaką sobie obierze, rekomendując mu kapłaństwo, prawo
bądź służbę morską- kariery wybierane przez młodszych synów Meri-
fieldów.
Jack wybrał armię.
Po ukończeniu studiów Fitzwilliam Hornsby, ósmy wicehrabia Ly-
leton i prawy dziedzic tego tytułu, otrzymał zgodnie z wolą swego dzia­
da, sześć tysięcy funtów rocznego dochodu oraz Charlisle, dużą posia­
dłość w Somersetshire wraz z rozległymi pastwiskami na wzgórzach,
mieniącymi się zielenią polami uprawnymi, lasami oraz pięknymi ogro-
6
dami - wszystko to zostało opisane w najlepszych przewodnikach pod­
różniczych, które zachwalały zwłaszcza wspaniały elżbietański dwór
z początku XVII stulecia. Jasnożółta kamienna budowla lśniła w pro­
mieniach słońca. Wysokie komnaty, marmurowe i drewniane posadzki,
eleganckie apartamenty zachwycały najbardziej wybrednych. Word­
sworth, który pewnego pięknego lata zwiedzał Charlisle, tak ją określił:
„Cudowna, tonąca w słońcu sielanka, miejsce nawiedzane niechybnie
przez boginię Dianę".
Któż mógłby marzyć o wspanialszej wiejskiej siedzibie?
Fitzwilliam Hornsby, Fitz dla przyjaciół, do których zaliczał się rów­
nież Jack, przybył do Charlisle dopiero po trzech latach od skończenia
uniwersytetu, i to na wyraźne żądanie zarządcy majątku. Wicehrabia nie
cierpiał wsi, wszechobecnego brudu, psów, wieśniaków w zgrzebnym
przyodziewku. Uwielbiał miejskie życie - modne stroje, przechadzki
Bond Street, grę w karty aż do świtu u Watiera. Gdyby go zapytano
o główny cel w życiu, odparłby: stać się w mieście kimś znanym, słyną­
cym z fantazji.
W przeciwieństwie do wielu rówieśników osiągnął swój cel już za
młodu.
Jedynym utrapieniem Fitza byli jego rodzice. Hrabiostwo Lavesly
nie przyjmowali do wiadomości faktu, że Fitz liczy już sobie dwadzie­
ścia cztery lata i jest dorosłym, majętnym mężczyzną. Traktowali go jak
małego chłopca, który wciąż potrzebuje rodzicielskiej kurateli. Zaled­
wie w ubiegłym miesiącu wygłosili długie i kąśliwe kazanie na temat
jego strojów, gry w karty, próżniactwa, nieodpowiednich przyjaciół, pa­
sji do koni i niechęci do małżeństwa.
To ostatnie było powodem nieustannego zatroskania rodziców, ale
na nic się zdały ich perswazje. Fitz ani myślał o ożenku, gotów byłby
dołożyć wszelkich starań, by przed trzydziestką nie stanąć na ślubnym
kobiercu, a z upływem lat zaczął się poważnie zastanawiać, czy nie pod­
wyższyć swego progu do lat czterdziestu. Lubił kobiety, owszem. Uwa­
żał, że stanowią miłą rozrywkę, której dość często się oddawał, szcze­
gólnie z tymi niewiastami, które podziwiały jego nowy paltot bądź
oryginalną kompozycję jego czarnych loków.
Lecz co do wymarzonego przez rodziców ślubu, to wolałby przy­
wdziać worek pokutny i posypać głowę popiołem, wyrzec się gry u Wa­
tiera, oddać wszystkie swoje konie jakiemuś biednemu Szkotowi niż
związać się węzłem małżeńskim. Fitz może i nie grzeszył mądrością, ale
miał bardzo rozwinięty instynkt samozachowawczy. Wiedział, że jako
bogaty i przystojny mężczyzna jest świetną partią. Obserwował czujnie
7
wszystkie matrony pragnące złowić go dla swych córek i jak mógł, opę­
dzał się przed nimi. Wygłaszane przez rodziców co jakiś czas kazania
były dość niską ceną, jaką płacił za swoją wolność. Z tego też powodu
uważał się za człowieka, któremu los sprzyjał bardziej niż innym jego
rówieśnikom.
Niestety, jego wiara w szczególną przychylność losu runęła pewne­
go majowego dnia 1813 roku, albowiem hrabia i hrabina Lavesly po­
wiadomili go, że pod koniec czerwca będzie pełnił rolę gospodarza let­
niego sezonu, na który zjedzie do Charlisle około dwudziestu pięciu
zaproszonych przez nich gości. Co gorsza, rodzice będą pilnie baczyć,
by nawet przez godzinę nie ważył się zaniedbać ciążących na nim obo­
wiązków. Wieść owa zupełnie go oszołomiła - czeka go zatem nieznośny
pobyt na wsi.
Fitz mógł się zaledwie domyślać, że za tym wszystkim kryje się ja­
kiś niecny cel. Usiłował stanowczo się temu przeciwstawić. Do diabła,
mogą sobie wkroczyć do Hadesu, ale nie będą włóczyć się po Charli­
sle! - słowa te zawisły na jego wargach, lecz groźne spojrzenie ojca ka­
zało mu zamilknąć. Poczuł się zupełnie zdruzgotany.
Rad nierad wicehrabia pogodził się z losem. Pisemna instrukcja, jaką
wysłał do służby swej wiejskiej rezydencji, była dość lakoniczna. Poda­
wał w niej liczbę oczekiwanych gości i polecił przygotować wszystko
jak należy. Resztę pięknego maja spędził w ponurym nastroju, mniej lub
bardziej litując się nad sobą, w zależności od wypitego wina. List, jaki
otrzymał pod koniec miesiąca, pogrążył go ostatecznie. Ów arkusik pa­
pieru nie tylko pozbawił go radości życia, ale też odebrał mu apetyt i sen.
Fitz schudł, pobladł, oczy płonęły mu niezdrowym blaskiem.
- Mój drogi - rzekł John Rawlins, wszedłszy do porannego salonu
miejskiej rezydencji wicehrabiego przy Berkeley Square -wyglądasz nad
wyraz mizernie. - Zmarszczył czoło. - Cóż się takiego wydarzyło?
Fitz jęknął i ukrył twarz w dłoniach.
-. Jestem na dnie, Jack - powiedział. - Diabeł przykrył mnie ogo­
nem i nie mogę go z siebie strząsnąć. Zawsze byłeś moim aniołem stró­
żem. Musisz mi pomóc.
- Przyjacielu - rzekł anioł stróż z westchnieniem - zaledwie przed
trzema miesiącami wróciłem do Anglii i już zdołałem uwolnić cię z matni
szulerów i wyjaśnić nieporozumienie tyczące wyścigów Bow Street.
W dniu, kiedy osiedliłem się w Devonshire, oświadczyłem ci, że nie będę
już za ciebie nadstawiać karku. Czyżbyś znowu znalazł się w kłopotli­
wym położeniu? Ratuj się sam z opresji. Dość mam pseudoheroicznych
wyczynów. I nie zamierzam rozstawać się z moimi sadami, polami i la-
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin