Szczygieł Mariusz_-_Kartka.doc

(68 KB) Pobierz

Mariusz Szczygieł

Kartka

 

REPORTAŻ

 

 

Długopis spadł mi ze stolika w kawiarni.. Nowy Świat. Schyliłem się i zobaczyłem     , że na podłodze leżą dwie rzeczy: oprócz długopisu w szczelinie między nogą stołu a ścianą leży kartka Pożółkła i zapisana

.

Nie była to kartka z zeszytu, raczej z notesu. Po obu stronach ktoś wypisał osoby, ich roczniki (lata trzydziestej i,adresy. Już miałem zwrócić spis kelnerowi (taka kptka pewnie jest d1ą kogoś, ważna), gdyby nie fakt, że wszystkie zapisanwe osoby są kobietami, a jedną z nich znam.

Kobiet jest dwadzieścia jeden.                                                      

Kartka jest stara, ale nie pognieciona, wygląda, jakby 

nikt jej nie używał, nie składał, nie rozkładał. Nazjwis-                           ,          .»,

ka wypisane są równo, piórem, i zrobiła to ręka wpraw

na w pisaniu. Kobiety łączy tylko to, że urodziły się

mniej więcej w tym samym czasie.

Dwie z nich wyróżniono. Przy Krystynie P. z Puławskiej

Ktoś postawił trzy wykrzykniki,  przy Ewie S. z Zalesia Dolnego wykrzyknik, plus i wykrzyknik.

Wśród 21 adresów jest adres, którego nie ma - Aleja/ Stalina 16/33, ka,rtka musi w|ęc pochodzić z pierwszej'; połowy lat pięćdziesiątych. ''

Zadzwoniłem do tej, którą znam. To Hanna Krall. ,

- JeSt panika liście kobiet, która nie jest listą alfabe-

tyczną Kobiety te nie są też ponumerowane"- powie*

działem i odczytałem nazwiska.              : •.-.:, i.

- Dziwne. Żadnej z nich nie znam - odparła reporterka. - A pan się czegoś domyśla?

- Domyślani się, ale nie chcę pani dotknąć.

- Śmiało.              /               f"         ,/               ''.    •

-jMoże listę ^sporządził >;imężczyźna? Ewidencjonował wszystkie,,kobiety, ,:które miał? Dlatego one nie powinny się wzajemnie znać, na tym  mu właśnie zależało.

- Brzmi logicznie, ale odpada.

- Dlaczego?

- Bo mnie nikt nie miał, poza jednym panem, który właśnie bawi na nartach w Val Thorens i nie mógł zgubić

żadnej kartki. Kartka jest czymś innym. Na przy-

kład listą krawca

- A po co krawcowi daty urodzenia?

- No tak, po co?

 

 

Nazwiska kobiet są raczej Ich nazwiskami panieńskimi, mogły mieć wtedy po 1 8-20 lat. O Katarzynie Sz. z Londyńskiej 28 nikt pod tym adresem nie słyszał. Może tylko wynajmowała pokój przez krótki czas? Na klatkach schodowych wybieram z list lokatorów, którzy mogą pamiętać sąsiadki z początku lat pięcdziesiatych. Dzwonię do Franciszków, Józefów

Wacławów. Na Siennej 59 - nic. Na Mickiewicza 2/6

- nic. Na Dynasach 8 -nic.

Dzwonif do Hanny Krall: - Ma pani jakiś nowy pomysł?

- To może być lista od lekarza.

- Ale dlaczego lekarz przyniusł by do Nowego Światu

listę pacjentek, i to po pięćdziesięciu latach?

 

W „Gazecie Stołecznej” zamieszczam ogłoszenie.

Nie mogę jedciak napisać, że szukam kobiet z kartki

znalezionej na podłodze. W dodatku mam (ciągle) prze

czucie, że napisał  mężczyzna, który nie chciał się  po -

gub/ć w romansach.             

”Pisze reportaż o warszawiankach z początku lat pięć - 

Dziesiątych...” Podaję nazwiska jakie wtedy mogły no- •.•

sić i ulice, na Których mieszkały.

Pierwszy telefon następnego dnia: -Nazywam się Kata-

rzyna Meloch i jestem wymieniona w pana ogłoszeniu.

Spoglądam na kartkę. – Przepraszam, ale pani w ogó

le nie jest wymieniona.             

(Praca reportera nauczyła mnie, że takie przypadki

się zdarzają. Ludzie, zwłaszcza samotni, uwielbiają

podszywać się pod cudze historie,; aby zwrócić na się -    bie uwagę).                    

- Ależ pan mnie szuka. Tylko jako 'Ireny Dąbrowskiej

- Tak, rzeczywiście szukam Ireny  Dąbrowskiej.

- To ja. Zmieliłam nie tylko nafwisko, zmieniłam na

wet imię. Interesuje to pana? Może wiem, co to za kart-

ka, spotkajmy się jutro w kawiarni.     ,             

Jutro. Katarzyna Meloch w Nowym Świecie. , Jest dziennikarką, autorką książki „Zaproszenie do kochania" - portrety pisarzy pokolenia „Współczesności''. Ma ze sobą jakąś fotografię.

 

TEKST • MARIUSZ SZCZYGIEŁ

 

 

 

- Dlaczego pani zmieniła imię i nazwisko?

- To było w sześćdziesiątym ósmym. W okolicach marca. Zaczęło się polowanie na Żydów i wielu osobom wyciągano ich semickie nazwiska, które już mieli zmienione na polskie. Ireną Dąbrowską byłam 28 lat i pomyślałam: to jest ten moment, muszę się odsłonić. Powiedzieć innym, ale też sobie: jestem Żydówką, nazywam się Katarzyna Meloch. Wiedziałam, że poczuję się wtedy lepiej.

-1 poczuła się pani?

- Doszło do tego, że teraz należę do stowarzyszenia Dzieci Holocaustu, inspiruję innych ludzi i wie pan, ciągle ktoś wyłania się z kryjówki.

- Są tacy, którzy nie chcą?

- Tak, i oni umrą na serce.

- Dlaczego na serce?

- Jeśli facet ma sześćdziesiąt siedem lat, a żona i dzieci nie mają pojęcia o tym, kim jest naprawdę, to co mu pozostało? Ludzie, którzy ukrywają coś tak silnie, umierają na serce.

Katarzyna-Irena zapomina o herbacie, nie wypiła nawet łyka. Pokazuje zdjęcie. Młody przystojny mężczyzna w drucianych okularach podpiera ręką głowę, obok dziewczyna niebywałej urody. Zdjęcie, powiększone kil-    ka razy, reklamowało wystawę „Fotografia Żydów Polskich" w Zachęcie.

- To moja mama ze swoim bratem. Wanda i Jacek Gold-

manowie. Był czas, że chodziłam po mieście i spoglą-

dali na mnie zewsząd. Ze słupów ogłoszeniowych, z wy-

staw księgarskich. O, proszę: patrzą na mnie, jeszcze nie wiedząc, że istnieję. Chyba nie mają dwudziestu lat.

Gdy w 1939 zbombardowali nasz dom niedaleko Pru-

dentialu, wynieśliśmy się do Białegostoku. Mój tata, Maks Meloch, pracownik archiwum państwowego, f

zniknął. Znajomi rodziców uciekli przed Niemcami j

do Związku Radzieckiego. Mama była nauczycielką =

greki i łaciny, ale w Białymstoku nie chodziła do prą- \

cy. Opowiadała mi „Księgę dżungli" Kiplinga, cały czas •

siedziałyśmy same w domu.

One mogły pomóc w rozwiązaniu tej zagadki. Od lewej: Izabella Pro Irena Przybytowska; Hanna Krall, Krystyna

Sienkiewicz,      «,. Krall: Niech pan zostawi te kobiety w spokoju

sL^/" *V*.

///j Ł

Czekałyśmy.

Wiedziała, że po nią przyjdą. Kiedy Niemiec wziął jej radziecki paszport do ręki, powiedział głośno: „Ko-munistka i oczywiście Żydówka!". „Jestem tylko matką" - odpowiedziała. Pozwolili jej się ubrać. Wyszła vi zniknęła na zawsze z mojego życia. Miałam wtedy s dziewięć lat.

§ Kelner chodzi wokół nas niespokojnie. Pyta, czy przy-fSnieść trzecią herbatę, bo druga też wystygła. Ale Ka-Starzyna-Irena na temat herbaty nie ma zdania.

 

- Zaczęłam być Ireną Dąbrowską. Używałam metryM? zmarłej dziewczynki. Przechowały mnie siostry Służebniczki starowiejskie w Turkowicach pod Lublinem. Przywiozły do siebie około dwustu dzieci, wśród nich było trzydzieścioro żydowskich.

- Więc co to za kartka? - pytam i pokazuję moją listę.

- To uratowane żydowskie dziewczynki pod okupacytf" nymi nazwiskami. Jednak niech pan uważa.

- Dlaczego?

- To kra lodowa.

 

jWYSOKI E   OBCASY

4    STYCZNIA    2003

 

 

 

 

 

Kawiarnia Nowy Świat. Warszawa 2002 r.

Wychodzę z Nowego Światu, dzwonię do Krall.

- To może być kolejna lista Żydówek - prawdziwych, i mianowanych. Takie listy krążą, więc, panie Mariuszu, ostrożnie... .'"- Zawsze rozmawiam ostrożnie.

- Wiem, ale one mogą zareagować strachem. Wie pan co? Najlepiej niech pan zostawi tę listę i te kobiety

w spokoju.

 

Wiem, ale one mogą zareagować strachem. Wie pan              „...„,

co? Najlepiej niech pan zostawi tę listę i te kobiety w spokoju.

Alina Krzepkowska (dźis""'pod rfa"źwiskiem męża),

jako jedyna mieszka dokładnie w miejscu zapisanym

na kartce. W przedwojennej kamienicy na Tamce. Ko

bieta z majestatycznym wyglądem: wysoka, wyprosto

wana, siwy kok, elegancka. W mieszkaniu - książki

i obrazy namalowane przez męża. Widoki, które uwiod

ły go w krajach arabskich, zaraz przenosił na płótno.

Ona pracowała w handlu zagranicznym, on jest dok

torem nauk technicznych. Na"° stoliku do kawy leży

„Nasz Dziennik".              * /

Rozmawiamy o historii.

- Tak dużo mówi się o 11 września, że za drwilę doj

dzie do paradoksu - tłumaczy gospodyni. - Pod tabli

cami pamięci spotykam młodzież, która nie ma poję-:

cia, co to było Powstanie Warszawskie. Za chwilę anu

lujemy własną historię.              , •'

(Praca reportera nauczyła mnie, by czasem nie pytać

wprost. Kobiety, która przed operacją napisała list po

żegnalny do rodziny, nie spytałbym: „Co pani napisa

ła w tym liście??. , -, ,*,^

JJoz|nói?p«|jjpsfsi mieć"lżansę na uniknięcie odpowiedzi.

„Ciekawe, co człowiek może napisać w pożegnalnym

liście?". Takie pytanie daje rozmówczyni możliwość

Jeśli nie chce, nie musi wtedy mówić o sobie.

Czy to może być lista żydowskch dziewczynek ura-

-towanych w czasie wojny? - p/tam. Błyskawicznie się uśmiecha: - Nie.   ,,,

-Dlaczego?

- Boja nie mam żydowskiego pochodzenia. Rozmawiamy o literaturze., 6rospodyni mówi, że uwie: bia literaturę faktu. Nigdy nie tolerowała zmyślenia. Przygląda się liście. - Zaraz... znam tę panią z trzema wykrzyknikami. Studiowała ze mną na kierunku matematycżno-przyrodniczym. Krysia była piękna. Blortfe dynka o zielonych oczach, niebywała uroda. Choć czu-ftTsię,**żi w przyszłości przytyje.       

-Dlaczego?              _                  

- Bo, niebyła typefn"u|portowiony|i. Może wyKrzyk-niki są za urodę? Z kartki wynika, że mieszkała

tuż obok mnie.              ,. " „ . 9- y, *

- Ale kto mógł to napisać i po co?              /

- Może myśmy czymś podpadły? Ja nie kryłam się z poglądami. Może to jakaś lista służby bezpieczeństwa? W handlu zagranicznym, to wiem, żyłam wśród agen-tów; Jestem, zdaje się w Budapeszcie, na rozmowach hindlowych, i siedzi Polak, którego widzę pierwszy raz w życiu. Wszyscy się witamy, a on nagle przedstawia się kontrahentom: Zbigniew Kowalski z działu finansowego. A ja wiem przecież, że Zbigniew Kowalski to mój kolega, został w firmie i nawet do Budapesztu ;'wybierał.

Rozmawiamy o domu na Tamce. - Mieszkamy tu od wy--zwojenia. To bardzo znana kamienica. Jest nawet bo-hateflą książki „Przeciw konfidentom i czołgom". Z kamienicy idę prosto do dziewczyny z trzema, wykrzyknikami.

Dzwoni Halina P. z Solca, przeczytała ogłoszenie o warszawiankach. Opowiadam, że tak naprawdę chodzi o kartkę.

- Myślę, że wiem, co to za lista — mówi z przekonaniem.

- To nie jest na telefon, ale mogę panu powiedzieć jedno: myśmy wszystkie wtedy były straszne. Oczywiście pozostałe na pewno bęjjlą się starały uniknąć prawdy. Może nawet doradzą, żeby pan się tym nie zajmował.

I elefon od Hanny Krall: - Panu podrzucono ten świstek. Z jakichś powodów ktoś chciał, żeby to opisać. Czy odchodził pan od stolika w Nowym Świecie?

- Odchodziłem.

"- Na tyle, ile trwa wizyta w toalecie?

- Na dłużej, bo zobaczyłem kolegę w drugim końcu sali.

 

- No to ją Panu ktoś podrzucił, Tylko po co? Przepraszam, muszę kończyć, bo dzwoni Tadek Sobolewski. Hanna Krall po godzinie: - Opowiedziałam Tadeuszowi o kartce, on zna wszystkie fabuły filmowe świata i powiedział: „PbdrŹBcili mu".

 

- Pani Haniu, czy pani mogła być w tamtych latach dla kogoś straszna?

- Ja?! Ja byłam bardzo subtelna.

Straszna mieszka przy Solcu na pierwszym piętrze. ,,Na klatce zapach moczu, ale mieszkanie - pudełeczko. Jest na emeryturze, pokazuje dzieło swojego życia: czterysta map z czasów, gdy była dyrektorem w wydawnic-

twie kartograficznym. Wszystko przygotowane: jarzębiak, winiak klubowy i wiśniówka.              2

STYCZNIA   2003

WYSOKIE   OBCASY

 

 

 

fPORIttl

Sprawca całego

zamieszania

(po lewej) z kolegą,

z którym

w 1954 roku

przeprowadzał

szczepienia

na dur brzuszny

Kim jest pani?

Doktor nie pamięta

Jt ff "

- Dla mnie to trochę za wcześnie... - mówię, gdy stawia kryształowe kieliszki na stole.

- Niech pan nigdy nie mówi, że na coś jest za wcześnie. Bo szybko się pan zorientuje, że na wszystko jest już za późno.

- Dlaczego byłyście straszne?

- Proszę pokazać tę listę... no tak, już nie pamiętani, czyje to pismo. Jeśli to ten, o którym myślę, to stał wysoko na stalinowskim świeczniku. On mógł mieć tyle kobiet. Nie, on mógł mieć więcej, a ta lista to wycinek.

- Dlaczego byłyście straszne?

- Ciiiiiiiii - Straszna syczy nagle i sztywnieje na krześle.

- Mysz? - pytam szeptem.

-Nie! Ciiiii!... osiem, dziewięć, dziesięć,jedenaście. No dobrze. Jedenaście to do mieszkania pod trójką. Uspokaja się, opada na krzesło.

- My robiłyśmy straszne rzeczy... Cicho! Nie otworzyła! O, schodzi! My robiłyśmy rewolucję obyczajową. Nie chodziło nam tylko o doznania erotyczne. To był bunt. Nasz komunizm był buntem. Przecież z buntu na studiach należałam do ZMP. Myśmy uważali, że nasi rodzice doprowadzili do tej okropnej wojny. Uważaliśmy, że trzeba żyć inaczej. Jak mówi jedna moja koleżanka, kościół nie miał żadnego rządu dusz i nie było AIDS. Myśmy nie myślały o przyjemności, myślałyśmy, że to jest nowa forma życia. I to lepsza. A konsekwencje tego były fatalne.

- Jakie?

- Ciiiiiiii... dwanaście, trzynaście, czternaście, piętnaście, szesnaście... a nie, idzie pod szóstkę!

- Jakie konsekwencje?

- Skrobanki. Myśmy usuwały ciąże, jakbyśmy wyrywały zęby. Ta spod trójki to jest okropna baba. Taka wścib-ska. „Pani Halino, ja to ciągle w głowę zachodzę, dlaczego pani za mąż nie wyszła". „Bo lepiej żyć samą niż z jakimś idiotą" - mówię jej wtedy, a ona już wie, że piję do jej męża.

- Pani też usuwała?

- Trzy razy. Bezprzytomnie kochałam jednego durnia. On miał żonę i dwoje dzieci, nie chciałam mu robić kłopotu. Byliśmy ze sobą siedemnaście lat. Czternaście razy pojechaliśmy na wczasy, z tego osiem do Bułgarii. Mówił, że ta żona jest koszmarna, że liczy tylko na jego pieniądze. I wie pan, jak głupio się skończyło? Raz, tak dla żartu, powiedziałam w Wigilię: „Tobie życzę wszystkiego najlepszego, a jej wszystkiego najgorszego". Nie odezwał się rok! On ją rzeczywiście kochał, a mówił, że jest z nią tylko ze względu na dzieci. To, co było między nami przez siedemnaście lat, nie miało żadnego znaczenia! Boże, potrafiłam spaść w spazmach na podłogę i leżeć tak cały dzień. Milknie. Nasłuchuje, ale nie ma czego liczyć.

- A dlaczego pan taki sztywny i nie wypił tej wiśniówki? Przed czterdziestką raptownie chciałam zajść w ciążę. Z kimkolwiek. Nic z tego. Aborcja ma straszne skutki i dziś jestem jej przeciwniczką. Niech pan pokaże jeszcze tę kartkę. Może być też od ginekologa i dlatego nie znam tych kobiet... Dotknął pan czegoś bardzo intymnego. Niech pan nie szuka tych pań. Ciiiiiiiiiii!

 

- A dlaczego pani liczy kroki?

- Bo czternaście to byłoby do mnie.

Nadchodzi list od Katarzyny-Ire-ny: „Proszę nie myśleć, że to była lista kochanek. W latach pięćdziesiątych dalekie byłyśmy od tych spraw. Dojrzewałyśmy późno i żyłyśmy w stanie dziecięctwa — to pewne. I jeszcze jedno: w tajemniczy sposób zniknęła kopia listy, którą Pan mi dał. Chciałabym mieć pełną, aby się jeszcze nad nią zastanowić".

Doznaję olśnienia. Jeszcze jedna z zapisanych kobiet jest bardzo znana. Ostatnią na liście odczytałem jako Sienkiewicz Krystynę, a powinienem - Sienkiewicz. Telefonuję, aktorka jest właśnie w Katowicach. - O Boże! - krzyczy do słuchawki. - Czy one wszystkie nie żyją?! A ja tylko dlatego żyję, że pojechałam na Śląsk? Jestem ostatnia na liście? Oprócz Demona, które je pozabijał, nade mną czuwał Anioł?

I dlaczego pan zadzwonił wieczorem? Teraz nie będę spała. Nie byłam wplątana w żadne afery, ale zadręczę się do rana. Raz przesłuchiwał mnie Urząd Bezpieczeństwa. Kiedy porwano syna Bolesława Piaseckiego, z dziewczynami byłyśmy na balu maskowym. To już było po zabójstwie chłopca, tajna policja uznała, że nitki prowadzą na bal. Przyszło tam dwóch rycerzy zakutych w zbroję. I przez cały wieczór nie odsłonili przyłbicy. Podejrzewano, że byli to dwaj mordercy. Albo ubecy, którzy obserwowali bal.,

- Albo i ubecy, i mordercy w jednym/- mówię.

- Otóż to. I przesłuchiwano mnie na okoliczność, czy wiem, jak rycerze naprawdę wyglądali. Może tamte kobiety też tańczyły na tym balu?

- Nie tańczyły. Syna Piaseckiego zabito w 1958, a kartka pochodzi z czasów Alei Stalina, czyli sprzed 1955 roku.

- Jaki jest numer Alei Stalina na liście?

-16 przez 33.

- Ja mieszkałam w tym mieszkaniu'!

- Nie, tam mieszkała Izabella Prokopg, czwarta od końca na liście.

- Ale ja też! W latach sześćdziesiątych. U mamy Iza-

mbelli, znanej śpiewaczki operowej dwudziestolecia mię-

|dzywojennego.  Wynajmowałam pokój, z którego

l mnie wyparł Budyń Duży. Musiałam się wyprowadzić,

§bo on tam zamieszkał.              y"

l-Kto?                                                  .*     X

<- Budyń Duży, ale musi pan wiedzieć, że był też Budyń

2 Mały. Budynie miały budyniową urodę i włosy utlenio-

 

iWYSOKl E    OBCASY

4    STYCZNIA    2003

 

 

 

 

 

 

-i r,

't.

l.

 

ne na budyniowy kolor. Budynie przyjechały do Warszawy otrzeć się o wielkie miasto. Duży, czyli Hania, był sympatią jednego estradowca. Oba tańczą na stole w filmie „Gangsterzy i filantropi". Jestem litościwa i wpuściłam Budyń do siebie, aż mnie Budyń wyparł. To były czasy!

-.Piękne dziewczyny, o których marzyli wszyscy, a wielu się doczekało?

- Ale jaz żonatymi nie miałam nic wspólnego, więc ta kartka nie może być listą kochanek. Mówi pan, że jest na niej Irena Przybyłow-śka z Dziekanki? To moja serdeczna koleżanka, była bardzo porządna. Wyjechała do Szydłowca za mę-,żfem weterynarzem, nazywa się Ha-nusz. Skończyła polonistykę, pracowała jako nauczycielka w liceum. Nie, to nie może być rejestr romansów. A usuwanie ciąży wręcz wykluczone!

Szukam śladu po Izabelli Prokopp mieszkaniu jej mamy, a przy oka-Wzji Krystyny Sienkiewicz i Budynia. Łańcuszek osób, które mi pomagają, to cztery sąsiadki z trzech okolicznych kamienic i jeden sąsiad. Dziś Izabella mieszka w Józefowie, ukończyła muzykologię. Do 13 grudnia 1981 pracowała w „Kulturze", potem - w Polskim Radiu. Pisała omówienia płyt. Z Tadeuszem Bairdem napisała o nim książkę. Uczuciowo zajęta od piętnastego roku życia.

- Może to wspólna lista obecności z jakiegoś międzywydziałowego wykładu, skoro wszystkie studiowały?

- przypuszcza.

- Chyba niemożliwe - mówię. - Rozpiętość wieku mię-dzwśtudentkami to sześć lat. Wspólny wykład mogą mreć ludzie z tego samego roku albo z lat sąsiadujących.

- To z niczym już mi się ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin