ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA SZALONEGO DEMONA
PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW
Przełożyła: IWONA ŻÓŁTOWSKA
Słowo wstępne Alfreda Hitchcocka
Witajcie, miłośnicy zagadek kryminalnych!
Znów mam przyjemność opowiedzieć Wam o przygodach sprytnych Chłopców znanych jako Trzej Detektywi. Tym razem przyszło im odkryć sekrety barbarzyńskich koczowników z epoki Czyngis-chana oraz machinacje współczesnych nam przebiegłych złodziei. Rzadko słyszy się relacje dotyczące wydarzeń tak głęboko osadzonych w historii. To wyjątkowo emocjonująca i tajemnicza opowieść. Pojawi się na jej kartach budzący grozę Szalony Demon. Wierzcie mi, na samą myśl o tym monstrum włos jeży się na głowie.
Wybaczcie, trochę się zagalopowałem. Czas przedstawić bohaterów książki. Jupiter Jones, zwany Pierwszym Detektywem, to pyzaty i korpulentny chłopak o wielkiej inteligencji. Z uporem dąży do wyjaśnienia każdej sprawy, choćby to było niebezpieczne. Pete Crenshaw, postawny i barczysty Drugi Detektyw, nie pochwala brawury, ale gdy przyjdzie co do czego, koledzy zawsze mogą liczyć na jego pomoc. Bob Andrews jest spokojny i cichy; jego działka to archiwum i zbieranie dokumentacji. Radzi sobie z tym doskonale. Cała trójka mieszka w miasteczku Rocky Beach niedaleko Hollywoodu, w Kalifornii. Mają tajną Kwaterę Główną... Nie zdradzę teraz żadnych szczegółów. Wkrótce się dowiecie, jak to miejsce wygląda. Dodam tylko, że dzięki tak odmiennym uzdolnieniom trzej chłopcy rozwiązali wspólnie sporo niezwykłych zagadek kryminalnych.
Jeśli starczy Wam odwagi, by spojrzeć prosto w twarz Szalonemu Demonowi, rozpocznijcie lekturę pierwszego rozdziału.
Alfred Hitchcock
ROZDZIAŁ 1
Fruwająca lalka
— Jesteście detektywami — oznajmiła z powagą rudowłosa dziewczynka. — Na pewno potraficie odnaleźć Anastazję! Chcę was wynająć! — Otworzyła brudną piąstkę, w której zaciskała monetę o nominale pięćdziesięciu centów.
— Nie zajmujemy się szukaniem lalek — Pete Crenshaw wybuchnął śmiechem.
— Przyjmujemy znacznie poważniejsze zlecenia, Winifredo — wyjaśnił z powagą Jupiter Jones.
— Nie martw się — Bob Andrews z uśmiechem pocieszył sześcioletnią dziewczynkę. — Jestem pewny, że zostawiłaś swoją lalkę w domu.
— Na pewno — Pete znowu parsknął śmiechem. — Wracaj do siebie, Winnie, i dobrze poszukaj. Idziemy, chłopaki. Muszę zanieść projektor filmowy taty do naprawy.
Trójka przyjaciół, znanych w kalifornijskim miasteczku Rocky Beach jako Trzej Detektywi, spędziła pierwszy dzień wiosennych ferii na porządkowaniu garażu państwa Crenshawów. Właśnie skończyli i mieli zabrać do warsztatu zepsuty projektor filmowy, gdy nagle mała Winifreda Dalton przecisnęła się między wysokimi krzakami żywopłotu i przybiegła z prośbą o pomoc.
— Przykro nam, że zgubiłaś lalkę — dodał Pete — ale nie mamy czasu. Mój tata prosił, żebyśmy jak najszybciej zanieśli projektor do naprawy. Musimy już iść, Winnie.
— Nieprawda! Wcale nie zgubiłam Anastazji! — Winnie uderzyła w płacz. — Moja lalka odleciała. Była na podwórku. Położyłam ją na noc do łóżeczka, a ona pofrunęła!
— Naprawdę? — Jupiter mrugnął porozumiewawczo do dziewczynki.
— Przestań zmyślać, Winnie — wpadł mu w słowo Pete. — Opowiadasz głodne kawałki! Na nas już czas. Chyba nie chcesz, żeby mój tata wpadł w złość.
— Nie odparła niepewnie dziewczynka i rozszlochała się znowu. — Tak mi żal Anastazji!
— O rany! Przestań ryczeć, Winnie — mruknął Bob. — Na pewno znajdziesz?...
— Co miałaś na myśli mówiąc, że Anastazja odfrunęła? — wypytywał Jupiter, marszcząc brwi.
— Tak było! — odparła Winnie, wycierając załzawione oczy. — Zostawiłam ją w łóżeczku na świeżym powietrzu i poszłam do domu. Nim położyłam się spać, stanęłam w oknie, żeby na nią popatrzeć. Zobaczyłam, jak Anastazja wraz z łóżkiem leci w stronę drzewa! Mój tata szukał jej dziś rano, ale zniknęła! Pewnie już nie wróci do domu!
— Ciekawe — mruknął Jupiter. — Sądzę, że moglibyśmy się trochę rozejrzeć.
— Musimy odnieść projektor do naprawy — jęknął rozpaczliwie Pete.
— Stary, coś tu nie gra. Przecież lalki nie fruwają — mruknął do Jupitera zaciekawiony Bob.
— Racja — odparł pucołowaty detektyw, z roztargnieniem spoglądając na przyjaciół. — Właśnie dlatego trzeba się przyjrzeć temu drzewu. To nam zajmie jedynie chwilę.
Winifreda przestała rozpaczać i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
— Zaprowadzę was!
Chłopcy przecisnęli się w ślad za nią między krzewami żywopłotu. Feralne drzewo okazało się wspaniałym okazem awokado. Rosło tuż za płotem odgradzającym posesję od ulicy. Mocne gałęzie zwisały nisko, ocieniając część podwórka Daltonów. Winifreda wskazała murawę pod wielkim konarem.
— Anastazja spała tutaj!
Chłopcy wypatrywali czegoś wśród skórzastych liści i ciemnozielonych owoców zwisających z gałęzi. Rozgarnęli nogami liście leżące na ziemi.
— Nie zauważyłem lalki na drzewie — oznajmił Pete.
— Na ziemi też nie ma po niej śladu — dodał Bob.
Jupiter wyszedł na ulicę. Drzewo awokado wyrastało z wąskiego klombu biegnącego wzdłuż płotu. Jupiter pochylił się, by popatrzeć na miękką ziemię między roślinami.
— Chodźcie tu! — krzyknął do kolegów. Chłopcy ominęli konary drzewa, podeszli do niskiego płotu i wyjrzeli na ulicę. Obok pnia, między kwiatami, widać było cztery niewielkie wyraźne ślady.
— Ktoś się niedawno wspinał po tym drzewie — stwierdził w zamyśleniu Jupiter. — Był to osobnik niewielkiego wzrostu. Nosił tenisówki.
— Na pewno jakiś dzieciak — stwierdził Pete. — Mnóstwo smarkaczy łazi po drzewach.
— Owszem — przytaknął Jupiter. — Nie można jednak wykluczyć, że tajemniczy złodziej wspiął się na drzewo, przeszedł po gałęziach nad płotem i zabrał lalkę.
— Jasne! O zmierzchu mogło się wydawać, że zabawka frunie między konarami!
— Po co ktoś miałby zabrać lalkę tej smarkuli? — rzucił z powątpiewaniem Pete.
Jupe wzruszył ramionami i wrócił do ogrodu. W tej samej chwili z domu wyszła rudowłosa kobieta. Była łudząco podobna do Winifredy — tylko znacznie wyższa.
— Winnie? Pete? Co wy tu robicie?
— Oni mi znajdą Anastazję, mamusiu — oznajmiła dziewczynka. — Są detektywami.
— Jasne. Całkiem o tym zapomniałam — oznajmiła z uśmiechem pani Dalton, podeszła bliżej i dodała, smutno kiwając głową: — Obawiam się jednak, że Anastazja zniknęła na dobre.
— Czy jest pani całkiem pewna, że lalkę skradziono?
— Początkowo byłam innego zdania — przyznała matka Winnie. — Zmieniłam je, gdy mój mąż przeszukał dokładnie ogród i dom. Zadzwonił także na policję.
— Jak zareagowali?
— Byli okropnie zirytowani. Wczorajszej nocy dokonano na naszej ulicy paru drobnych kradzieży.
— Łupem złodziei padły lalki? — wykrzyknął Jupiter.
— Nie. Zaginęła wiertarka, jakieś narzędzia, mikroskop oraz kilka innych przedmiotów. Nie pamiętam co jeszcze. W każdym razie nic wartościowego. Komendant Reynolds sądzi, że to robota młodocianych złodziejaszków.
— Są idioci, którzy sądzą, że kradnąc mają okazję popisać się sprytem i odwagą — mruknął ironicznie Pete.
— Prędzej czy później każdy wpada — dodał Bob.
— Z tego wniosek, że smarkacze kradną drobiazgi dla hecy — mruknął zamyślony Jupiter.
— Ja chcę moją Anastazję! — Winnie znowu się rozszlochała.
— Litości — jęknął Pete, zerkając na kolegów. — Chyba musimy poszukać tej lalki. Łatwa robota. Znamy przecież wszystkie dzieciaki w okolicy.
— To bardzo miło z waszej strony, chłopcy — oznajmiła pani Dalton.
— Policjanci są tak zajęci, że nie mają czasu zajmować się drobnymi kradzieżami.
— Muszę wynająć detektywów, mamusiu. Widziałam w telewizji, jak to się robi — wtrąciła z powagą Winnie, podając chłopcom pięćdziesięciocentówkę. — Proszę bardzo.
— Jesteś teraz naszą klientką — oświadczył z powagą Jupiter, biorąc monetę. — Czekaj w domu na raport. Zgoda?
Uradowana dziewczynka pokiwała główką. Chłopcy ruszyli w stronę domu Pete'a. Zastanawiali się, jak rozpocząć dochodzenie. Idąc wolno ku furtce sąsiedniego ogrodu, postanowili najpierw zapytać szkolnych kolegów, czy słyszeli ostatnio jakieś plotki o idiotach, którym przychodzą do głowy durne pomysły. Nagle usłyszeli zza domu głośny krzyk matki Pete'a:
— Wynocha z mojego ogrodu! Ej, ty! Zabieraj się stąd!
— Za mną! — rzucił Pete.
Chłopcy okrążyli dom. Gdy wypadli zza rogu, zobaczyli pikującą w dół osobliwą postać z czarnymi skrzydłami, która zniknęła w mgnieniu oka za ciemnym płotem! Chłopcy nie wierzyli własnym oczom. Matka Pete'a spoglądała w głąb ogrodu.
— Patrzcie tylko na moje kwiaty — jęczała. — Wszystko podeptane!
Chłopcy ani myśleli oglądać zniszczone klomby. Gapili się na płot, ponad którym przefrunęła tajemnicza postać w czarnej pelerynie podobnej do rozłożystych skrzydeł. Widzieli nieproszonego gościa przez mgnienie oka. Kiedy na moment odwrócił głowę, ujrzeli chudą, drobną twarz z sumiastymi wąsami!
— Widzieliście? — mruknął Pete. — To na pewno nie był mały chłopcem.
Jupiter pobiegł w stronę garażu. Koledzy deptali mu po piętach. Jupiter wskazał ręką miejsce, gdzie zostawili ukryty w czarnym futerale projektor filmowy pana Crenshawa.
— Zniknął! — rzucił dramatycznie Pierwszy Detektyw.
ROZDZIAŁ 2
Jedna zagadka rozwiązana
— Cóż — oznajmił bezradnie Jupiter — trudno powiedzieć, w jakim celu złodziej ukradł ojcu Pete'a projektor filmowy, małej Winnie lalkę, a pozostałym osobom rozmaite drobiazgi. — Przysadzisty szef agencji detektywistycznej zawiesił głos i dodał ponuro: — Kto wie, czy te przedmioty w ogóle są mu potrzebne?
Pete i Bob spojrzeli wyczekująco na przyjaciela.
— W takim razie dlaczego... — zaczął Bob.
— ... ukradł je właścicielom? — wpadł mu w słowo Pete.
Wiele godzin minęło od chwili, gdy niewysoki mężczyzna w pelerynie zniknął, unosząc projektor filmowy pana Crenshawa. Trzej Detektywi spotkali się po obiedzie w swojej kryjówce. Była to stara przyczepa samochodowa, stojąca za stertą rupieci w ustronnym kącie składu złomu należącego do rodziny Jonesów. Wnętrze było okropnie zagracone; wśród mebli piętrzyły się skoroszyty oraz sprzęt potrzebny młodym detektywom do prowadzenia śledztwa. Trójka przyjaciół doskonale urządziła i zamaskowała swą bazę operacyjną. Właściciele składu, wuj Jupitera Tytus Jones oraz jego żona Matylda, dawno zapomnieli o istnieniu przyczepy. Wiodły do niej tajne przejścia, a peryskop umożliwiał chłopcom dyskretną obserwację terenu. Detektywi zebrali się w Kwaterze Głównej, by przeanalizować fakty dotyczące zagadkowych kradzieży powtarzających się ostatnio na ulicy Pete'a.
Jedno wiedzieli na pewno: nie była to sprawka młodocianych przestępców. Po zniknięciu tajemniczego mężczyzny w pelerynie detektywi obejrzeli ślady złodzieja na klombach pani Crenshaw. Odciski stóp były identyczne Z tymi, które znaleźli u Winnie Dalton pod drzewem awokado! Dlaczego przestępca ukradł lalkę i projektor filmowy?
— Może facet jest... — Pete zająknął się, szukając w pamięci trudnego słowa — człowiekiem, co to kradnie pod wpływem nagłego impulsu?
— Kleptomanem — podpowiedział Bob.
— Nie można tego wykluczyć — przyznał Jupiter — ale nie przekonuje mnie takie rozwiązanie. Kleptomani rzadko grasują po domach i ogrodach. Najczęściej kradną w sklepach oraz innych miejscach publicznych.
— Podsumujmy. Nasz złodziej nie jest kleptomanem, a zarazem nie przywiązuje chyba większej wagi do ukradzionych przedmiotów — mruknął Bob. — W takim razie po co ryzykuje?
— Moim zdaniem — oznajmił tryumfalnie Jupiter — facet w czarnej pelerynie czegoś szuka!
Bob i Pete popatrzyli na Pierwszego Detektywa z niedowierzaniem.
Archiwista zabrał głos jako pierwszy.
— Zastanów się, co mówisz, Jupe — przekonywał. — Jak to możliwe, skoro kradnie tak różne przedmioty? Gdyby istotnie chciał odnaleźć jakąś konkretną rzecz, nie zabierałby tych wszystkich rupieci, prawda?
— Może złodziej ma słaby wzrok? — rzucił Pete.
Bob jęknął, spoglądając z politowaniem na Drugiego Detektywa, który lepiej sprawdzał się w akcji niż podczas burzy mózgów.
— Pewnie zgubił okulary i dlatego pomylił lalkę z projektorem filmowym! — rzucił drwiąco.
— Masz rację — zgodził się niechętnie Pete. — Przyjmijmy w takim razie, że nie chodzi o ukradzione przedmioty, tylko o rzeczy w nich schowane. Łobuz wie, czego szuka, ale nie ma pojęcia, w czym to zostało ukryte!
— Rozpracowaliśmy niedawno podobną sprawę — przypomniał Jupiter. — Ta afera jest znacznie bardziej tajemnicza. Jeśli mimo wszystko przyjmiemy, że złodziej ma głowę na karku, automatycznie nasuwa się jeden wniosek: jakaś cecha musi łączyć ukradzione przedmioty. Zastanówmy się, co wspólnego mają ze sobą trofea naszego złodzieja!
— Na przykład projektor filmowy i lalka? — mruknął z powątpiewaniem Bob.
— Moje przypuszczenie wydaje się nieprawdopodobne, ale przyznajcie, że coś w tym jest. Szukajmy elementu wspólnego dla ukradzionych dotychczas przedmiotów. W końcu go odkryjemy.
— To wszystko, co zaginęło? — upewnił się Pete, sięgając po spis leżący na biurku Jupitera. — Lalka Winnie, projektor mego taty oraz przedmioty wymienione na policyjnej liście: wiertarka elektryczna, mikroskop, barometr, piła mechaniczna, narzędzia do polerowania. Wszystko zaginęło na mojej ulicy.
Gdy Pete przeczytał głośno listę, Trzej Detektywi popatrzyli na siebie z nadzieją. Długo panowało milczenie.
— Sporo urządzeń elektrycznych — rzucił w końcu Pete.
— Trochę narzędzi — dodał Bob.
— Tylko jedna zabawka należąca do małej dziewczynki — mruknął Jupiter. Po chwili dodał: — Może kupiono te przedmioty w jednym miejscu?
— Ciekawe gdzie? — Bob pokręcił głową. — Pokaż mi w okolicy sklep, w którym dostaniesz lalkę i barometr.
— Poza tym mój tata kupił projektor filmowy w Nowym Jorku. Ma go od lat — dodał z westchnieniem Pete. — To na nic, Jupe. Nie widzę żadnej wspólnej cechy.
— Coś musi łączyć te wszystkie kradzieże — przekonywał Jupiter. — Myślcie, chłopaki, tylko nie komplikujcie sprawy!
— Wszystkie przedmioty z listy to ciała stałe — oznajmił z powagą Pete. — Nie ma żadnych cieczy.
— Ale się wysiliłeś! — mruknął Bob.
— Ejże, panie archiwisto, każdy pomysł jest wart rozważenia! — skarcił go Jupiter. — Zgoda, mamy do czynienia z ciałami stałymi. Czy wszystkie przedmioty są z metalu? Nie. Czy mają ten sam kolor? Nie.
— Są dostatecznie małe, by je przenieść bez trudu — wtrącił Bob. Jupiter zerwał się na równe nogi. Oczy mu zabłysły.
— Racja! Może o to chodzi. Idziemy do Winnie Dalton.
Jupiter pospiesznie otworzył klapę w podłodze wiodącą do tajnego przejścia. Pozostali detektywi bez pytania opuścili Kwaterę Główną. Znali dobrze Jupitera i wiedzieli, że nic im teraz nie powie. Gdy znalazł właściwy trop, nie tracił czasu na wyjaśnienia. Cała trójka ruszyła Tunelem Drugim, prowadzącym do warsztatu urządzonego na świeżym powietrzu. Wolno zapadał zmierzch. Chłopcy wskoczyli na rowery i pojechali w stronę domu Pete'a. Jupe wyprzedził kolegów. Minęli podwórko Crenshawów i zatrzymali się przed sąsiednim domem. Zadzwonili do drzwi. Otworzyła im pani Dalton. Obok niej pojawiła się natychmiast ubrana w piżamę mała Winifreda.
— Znaleźliście Anastazję! — pisnęła.
— Jeszcze nie — Jupiter pokręcił głową. — Winnie, jeśli dobrze zrozumiałem, powiedziałaś, że Anastazja leżała w łóżku, gdy zniknęła wśród konarów. Możesz je opisać?
— Miała własne łóżeczko — oznajmiła z dumą dziewczynka. — Zawsze...
— Rozumiem — przerwał zniecierpliwiony Jupiter. — Jak ono wyglądało? To nie było chyba prawdziwe łóżko?
— Masz rację, Jupiterze. Mój mąż dał małej starą walizeczkę.
— Czarną? — wypytywał chłopiec. — Wysoką na dwanaście cali. Podobną do kuferka?
— Projektor mojego taty miał bardzo podobny futerał! — zawołał Pete.
— Wszystko się zgadza, chłopcy — odparła pani Dalton. — Walizeczka przypominała kuferek.
— Dzięki — rzucił Jupiter z błyskiem w oku i obiecał: — Jeszcze tu wrócimy, mała.
Detektywi wskoczyli na rowery. Po chwili znaleźli się w garażu Crenshawów. Było tam jeszcze dość jasno.
— Futerały! — zawołał radośnie Bob. — Wszystkie ukradzione przedmioty znajdowały się w czarnych walizeczkach. Tak wyglądał również kuferek na projektor twego ojca, Pete!
— Racja, stary — rzucił chełpliwie Jupiter. — To jedyny element łączący lalkę Winnie z resztą ukradzionych rzeczy. Złodziej szuka czegoś, co jest ukryte w czarnej walizeczce!
— Niesamowite — rzucił Pete. — Co to jest?
— Nie będzie łatwo... — zaczął Jupiter.
Zza garażu dobiegł głośny hałas.
Odgłos przypominał rąbanie drewna. Potem rozległ się stłumiony ryk i tupanie. Chłopcy podbiegli do okna wychodzącego na podwórko. W gasnącym świetle dnia majaczyła niewyraźnie jakaś postać. Zniknęła w gęstych krzakach otaczających posesję Crenshawów.
— Złodziej! — krzyknął Pete.
Chłopcy wymknęli się z garażu i ostrożnie szli wzdłuż ściany. Ogród wydawał się pusty i cichy. Pod oknem, przez które wyglądali, coś leżało na ziemi. Pete schylił się, by podnieść tajemniczy przedmiot.
— To... zwierzęca łapka! — wykrztusił.
Jupiter wziął do ręki osobliwe znalezisko.
— Łapa wilka, moim zdaniem, i to zabitego przed wielu laty. Niekiedy używana jako talizman przynoszący szczęście.
— Znalazłem ją pod oknem garażu — mruknął Pete. — Panowie, ktoś nas podglądał i podsłuchiwał.
— Na pewno złodziej w czarnej pelerynie — oznajmił Bob.
Jupiter pokręcił głową.
— Nasz tajemniczy gość był od niego wyższy. Może kilka osób szuka czarnej walizeczki... albo jej zawartości.
— Teraz przynajmniej jeden z zainteresowanych wie, że przejrzeliśmy jego grę — oznajmił ponuro Crenshaw junior.
— Fakt — przyznał Jupiter. Oczy lśniły mu w półmroku. — Dowiedział się, że jesteśmy na właściwym tropie i to nam pozwoli go schwytać. Sam do nas przyjdzie!
— Jak zdołamy go skłonić... — zaczął niepewnie Pete.
— Prawdopodobnie obserwuje ulicę i nas — wyjaśnił Jupiter. — Powłóczymy się trochę po okolicy, jakbyśmy szukali czarnej walizeczki. W pewnym momencie narobimy dużo szumu udając, że trafiliśmy na tę właściwą, i wtedy...
— Zastawimy pułapkę! — krzyknęli jednocześnie Bob i Pete.
Jupiter uśmiechnął się szeroko.
— Tak. Wpadnie w nią przebiegły złodziej... albo złodzieje.
ROZDZIAŁ 3
Sprytna pułapka
Białe pasma mgły snuły się tego wieczoru w porcie oraz nad ciemnymi falami Pacyfiku. Ulice Rocky Beach były ciche i wyludnione. Dwie samotne latarnie jaśniały tajemniczo we mgle.
W oddali zaszczekał pies.
Zabłąkany kot przeciął opustoszałą ulicę.
Potem zapanował całkowity spokój.
W otwartych drzwiach oświetlonego garażu Crenshawów stanął Pete. Wysoki, barczysty detektyw spacerował przez chwilę w tę i z powrotem, zerkając niecierpliwie w głąb ciemnej ulicy. Wydawało się, że na coś czeka. Od czasu do czasu odwracał głowę i zerkał na stojące przed garażem czarne walizeczki. Było ich kilka. Trójka przyjaciół zgromadziła je nieco wcześniej. Jeżeli ktoś obserwował dom i garaż, musiał dostrzec tę zagadkową kolekcję.
Nagle przed domem pojawił się zdyszany Jupiter. Za nim przybiegł Bob. Chłopcy przywieźli ze sobą kolejny czarny kuferek. Sprawiali wrażenie bardzo podekscytowanych, gdy pędzili zamgloną uliczką.
— Co tam, chłopaki? — zawołał Pete.
Jupiter i Bob wbiegli na podwórko Crenshawów.
...
BIBLIOTEKARZ1234