Bergen - trole we fiordach.docx

(26 KB) Pobierz

Bergen – trole we fiordach

 

Okolica bardzo zielona, choć jesteśmy na podobnej szerokości geograficznej co Alaska. Dzięki ciepłemu Golfsztromowi morze nigdy tu nie zamarza, temperatury rzadko bywają ujemne, za to pada tak często (ok. 2250 mm rocznie), że miasto zyskało przydomek jednego z najbardziej mokrych w Norwegii. Przysłowie mówi, że wszyscy noszą tu parasole...

Bergen reklamuje się także jako "metropolia o wdzięku małego miasteczka". Bo choć ma wiele imponujących gmachów i instytucji publicznych, a tutejszy port jest największy w Norwegii, to - mimo pożarów - zachowało jeden z największych w Europie zespołów drewnianej architektury. Spacerując po brukowanych uliczkach, wśród domków w pastelowych barwach, z ukwieconymi podwórkami, czujemy się swojsko, jak w miasteczku właśnie. Ludzi mało, wielkomiejskiego zgiełku nie słychać, a hałasują jedynie... gromady chłopców uderzających w werble.


***
Z Floyen zjeżdżamy niemal wprost do dawnego Bryggen, które w 1979 r. trafiło na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Popołudniowe słońce złociście oświetla drewniane kamieniczki o ostrych dachach. Jedno- i dwupiętrowe, zwrócone frontem do portu, patrzą na wodę. Czerwone, żółte, ceglaste i białe ciągną się daleko w głąb, wzdłuż uliczek ułożonych z bali i desek, szerokich na metr, dwa. Wszędzie krzywe ściany, koślawe schodki, pozostałości kantorków i żurawi. Budynki stawiano na sztucznym lądzie, bowiem już w XI w. poszerzono nabrzeże o kilkadziesiąt metrów; grunt był niestabilny, stąd owe krzywizny. Pełno tu sklepów z dość drogimi, ale pięknymi pamiątkami. Królują renifery, trolle i swetry w norweskie wzory. Ale przede wszystkim filcowe kapcie, czapki, torby i wdzianka. Przez okrągły rok jest otwarty Julehuset - sklep z ozdobami bożonarodzeniowymi.


Od 1360 r. przez cztery wieki działało tu założone przez Niemców jedno z czterech - oprócz Londynu, Brugii i Nowogrodu - przedstawicielstw Hanzy w Europie. Było to niemal państwo w państwie, zamieszkane przez samych mężczyzn, rządzące się własnymi prawami. Eksportowano głównie ryby i rybi olej, a sprowadzano zboże, mąkę, słód, ubrania i narzędzia. W szczycie potęgi Hanzy pracowało w Bryggen 2 tys. Niemców. Sami kawalerowie - mogli zakładać rodziny, wróciwszy do ojczyzny po zakończeniu kilkuletniego kontraktu.


Na domach nie było numerów, lecz nazwy uliczek, wzdłuż których się ciągnęły. Każda ulica miała od 7 do 15 żurawi i wspólne pomieszczenie z piecem, gdzie gotowano, jedzono, spędzano wolny czas. Na końcu stała kamienna, przysadzista budowla w typie spichlerza (kilka się zachowało) - tam przechowywano najcenniejsze dobra i towary, by uchronić je przed pożarem.


Co jakiś bowiem czas miasto płonęło doszczętnie. Zabudowa była tak gęsta, a ludzi tak dużo, że nie pomagały surowe przepisy zakazujące m.in. ogrzewania i oświetlania domostw. Za każdym razem odbudowywano Bryggen na nowo (drewna było w bród) w tym samym stylu - ciasno i wzdłuż. Pozostałości tych oryginalnych konstrukcji sprzed wieków można zobaczyć w przeszklonym Muzeum Bryggen, które gromadzi też znaleziska archeologiczne. Do dziś zachowała się czwarta część drewnianego miasta z XVIII-XIX w. - w 1702 r. niemal całe strawił największy w historii pożar.

***
By pojąć, czym było Bryggen, trzeba odwiedzić arcyciekawe Muzeum Hanzeatyckie w domu z 1704 r. Powstało w 1872 r. i należy do najstarszych w Norwegii. Za 50 koron (tyle kosztuje bilet) fundujemy sobie podróż w czasie: krzywe podłogi i sufity, pachnie rybami i smołą, a naszym cicerone jest długowłosy Jorge o wyglądzie wikinga. - Partery w Bryggen zajmowały składy towarów, głównie ryb i tranu - wyjaśnia. U sufitu wiszą więc sztokfisze, czyli ususzone na kość dorsze, które dostarczali tu rybacy z północy, nawet z Lofotów (Norwegia to wciąż światowy gigant w produkcji i eksporcie tego przysmaku, zwłaszcza do krajów śródziemnomorskich, znanego tam jako bacalao). Pod ścianami beczki i prasy do ubijania w nich ryb, obok zaś narzędzia do ich znakowania.


Na pierwszym piętrze "wzorcownia" towarów, sypialnia szefa i jadalnia, gdzie spożywano wyłącznie zimne posiłki (pożary!). Na drugim - sypialnie czeladników i pomocników. Można by je nawet uznać za... praprzodków hoteli kapsułowych. Całą ścianę zajmują piętrowe łóżka podobne do małych szafek (spano po dwóch, żeby było cieplej). Na wewnętrznej stronie drzwiczek, na które je zamykano, dostrzegam nawet pin-up-girl sprzed wieków - malowany portret wydekoltowanej kobiety. Wyposażenie skromne: stojak z miską i dzbankiem na wodę, wieszak na ręczniki, szafeczka. O wiele większe i bardziej wystawnie urządzone są mieszkania "menedżerów". Przylegały do nich mikroskopijne kantorki, w których mieściło się tylko biurko, krzesło i księgi rachunkowe. Jak zapewnia Jorge, niemal wszystkie wnętrza pokrywały malowidła - w wielu miejscach zachowały się roślinne sploty i geometryczne ornamenty podobne do tapet.


Do Muzeum Hanzeatyckiego należy również zrekonstruowany dom (kilkaset metrów dalej), który służył mieszkańcom jednej ulicy za jadalnię i miejsce zgromadzeń. W środku długie stoły i ławy, a w piwnicy - kuchnia z wielkim kominkiem, miedzianymi kotłami i czerpakami. W ogrzewanych (ale tylko od końca października do połowy kwietnia) pomieszczeniach odbywały się też narady, sesje sądu, ceremonie pogrzebowe i stypy. Tu również przyjmowano gości, a czeladnicy uczyli się pisać i rachować.


Hanzeaci uczęszczali do kościoła Marii tuż obok. Kamienna świątynia powstała w latach 1130-70. To najstarsza budowla w Bergen, a zarazem najwspanialszy romański kościół w Norwegii. Wnętrze kryje średniowieczny poliptyk z Matką Boską i Dzieciątkiem w otoczeniu świętych. Malowidła skrzą się złotem, żywą czerwienią i błękitem. Najwspanialsza jest jednak rzeźbiona w drewnie ambona. Tworzą ją dwie półkule podtrzymywane przez białe aniołki, spowite girlandami kolorowych kwiatów i owoców. Na tej górnej widać też znaki zodiaku i liście akantu. Ambonę ufundowali kupcy, uchodzi za najświetniejszy przykład sztuki barokowej w kraju.


O wiele skromniej prezentuje się katedra św. Olafa, do której w dodatku niełatwo się dostać - bardzo często jest zamknięta (mnie udało się wejść dopiero za trzecim razem). Powstała w XII/XIII w. i była wielokrotnie przebudowywana; podczas renowacji w XIX w. przywrócono jej średniowieczny charakter. W tej kamiennej świątyni niemal pozbawionej ozdób ciekawy jest sufit, który przypomina dno statku. W przedsionku zaskakują nowoczesne fotele i dwa szklane stoliki - atmosfera niemal klubowa, gdyby nie nagrobki i epitafia na ścianach...

***
W 1349 r. Bergen zdziesiątkowała dżuma, to portowe miasto ze swej natury nieustannie było narażone na epidemie. W miejscu średniowiecznego szpitala św. Jerzego dla trędowatych powstało Muzeum Trądu (dwa kroki od katedry). Czworobok drewnianych parterowych budyneczków z XVIII w. okala dziedziniec wykładany brukiem i wielkimi kamiennymi płytami, na środku rozłożyste drzewo. Niestety, poza sezonem nie da się wejść do środka, a ten trwa bardzo krótko - od połowy maja do 1 września.


Zaglądamy przez okna - na ścianach ryciny przedstawiające ofiary trądu. Jego prątki odkrył w 1873 r. dr Armauer Hansen, działający w Bergen lekarz i naukowiec. Wraz ze szkolną wycieczką wchodzimy do barokowego kościoła, który przynależy do kompleksu. Cały w surowym drewnie, na ścianach reszki malunków, w ołtarzu obraz olejny z Jezusem uzdrawiającym trędowatych, a ławki są zmyślnie "zamykane" na drzwiczki.


Z zamyślenia wyrywa nas głośne bum, bum, bum - to na dziedzińcu zaczyna swoje ćwiczenia buekorp. Takie młodzieżowe "orkiestry" złożone wyłącznie z werbli spotkamy dziś już tylko w Bergen. Na przedzie poczet sztandarowy, za nim mali i duzi dobosze w ciemnych garniturkach z biało-czerwonymi lampasami i beretach z pomponem, z atrapami kusz i prawdziwymi bębenkami. Wylegają na miasto w weekendy i paradują ulicami, zatrzymując się na dłużej pod pomnikiem chłopca z kuszą przy kościele Marii upamiętniającym członków buekorps poległych w czasie II wojny światowej.


Niemal każda dzielnica w centrum ma swoją orkiestrę. Ich historia sięga połowy XIX w., kiedy to organizowano grupy ćwiczące musztrę na wzór militarnych oddziałów. Jak twierdzi nasza przewodniczka Ewa Onstad (Polka, od dziesięciu lat w Norwegii), był to sposób, by zająć młodzieży wolny czas i nauczyć ją dyscypliny.

 

Wracamy w stronę zatoki i Bryggen, na słynny Fisketorget - targ rybny pod gołym niebem. Przez cały rok można tu zjeść gotowe kanapki z krewetkami czy łososiem (40 koron), kupić świeże ryby i rybne przetwory. Dostaniemy nawet kawałki wędzonego wieloryba (choć od 1986 r. obowiązuje na świecie zakaz połowu wszystkich dużych gatunków, Japonia, Islandia i Norwegia nie zaprzestały wielorybnictwa, wykorzystując nieprecyzyjny przepis).

 

Na targ spogląda z postumentu Ludvig Holberg, zwany Molierem Północy, w surducie, z laseczką i w pierogu na głowie. Urodzony w Bergen (1684 r.) pisarz, filozof i historyk, uchodzi za twórcę nowoczesnej literatury duńskiej i norweskiej.


Pożar z 1916 r. spustoszył drugi brzeg zatoki, ten naprzeciwko Bryggen. Ze starej zabudowy przetrwał jedynie kamienny dom Rosenkrantza z połowy XVI w. Zamożny Erik Rosenkrantz (nazwisko rozsławione przez Szekspira) był duńskim namiestnikiem królewskim. Z czasem przeniósł się do bergeńskiego zamku, fortyfikując jego wieżę. Ona też nosi jego imię. Stoi niedaleko królewskiej Sali Hakona - wspaniałej gotyckiej budowli z 1261 r. Obydwie można zwiedzać, jednak są tak często zamknięte, że graniczy to z cudem (mnie się nie udało).

***
Kafe' Kippers zajmuje narożnik dawnej przetwórni United Sardine Factory przy Georgernes Verft tuż nad brzegiem wody. Od razu polubiłam to miejsce! Tysiące metrów kwadratowych oddano we władanie artystom, którzy dziewięć lat temu stworzyli tu centrum kulturalno-rozrywkowo-gastronomiczne (płacą niskie czynsze). Z daleka wydaje się, że to wciąż fabryka, z wysoko sterczącym kominem wędzarni. Na fasadzie uchowały się trzy pingwiny z sardynkami w dziobach i napisem "Sardinen USF".


W Kulturhuset USF zadomowiło się bodaj 300 artystów. Wielu ma tu pracownie, są galerie i studia fotograficzne, miejsca do tańca i szkoła baletowa, kino z klasycznym repertuarem i teatr, bary i restauracje, jak właśnie Kippers. A olbrzymie pomieszczenie po wędzarni z pieco-kominem pośrodku zamieniono w nocny klub. Wnętrze o okopconych ścianach wciąż jeszcze czuć wędzoną rybą, ale nikomu to nie przeszkadza...

 

Niedaleko stąd do oceanarium. Bergen Akvariet uchodzi za największe i najstarsze (1960 r.) w Norwegii. Publiczność przyciągają przed wszystkim pingwiny, do których w porze karmienia przychodzą wycieczki uczniów i przedszkolaków. Do połowy przyszłego roku można oglądać żywą wystawę 30 krokodyli i aligatorów, przedstawicieli większości gatunków z całego świata (czynne 9-19, zimą 10-18, www.akvariet.com ).


Edward Grieg, najsłynniejszy norweski kompozytor i jeden z najwybitniejszych przedstawicieli nurtu romantycznego na świecie, urodził się w 1843 r. w Bergen. Wiele dowiemy się o nim na Troldhaugen - Wzgórzu Trolli (www.troldhaugen.com ). Nowoczesny gmach muzeum tonie w zieleni, a wiosną kwitną na zboczach wielkie krzaki rododendronów. Wśród licznych pamiątek po kompozytorze zwraca uwagę czepeczek i sukienka, w której był chrzczony (długa, błękitna szata, bogato haftowana, z 1770 r., po przodkach), a ponadto kufer podróżny i stroje, w jakich występował na koncertach. Jest też jego dyrygencka pałeczka i pierwsza płyta, którą nagrał w 1903 r.


Na pagórku tuż obok wznosi się piękna drewniana willa Edwarda i Niny Griegów, bladożółta, z widokiem na jezioro Nordas połączone z fiordami i oceanem. Na ścianach wieńce laurowe, mnóstwo zdjęć i sztychów (szkoda, że niepodpisane). Są też oryginalne meble z końca XIX w. i czarny steinway kompozytora, który dostał w prezencie na swoje srebrne wesele w 1892 r. Odbywają się tu koncerty, ale podczas zwiedzania wcale nie słychać muzyki - ponoć Grieg nienawidził, gdy ludzie rozmawiają, kiedy on gra.


Nad samą wodą stoi hytta - czerwona chatka z drewna, w której komponował; zajrzawszy przez okno, ujrzymy jedynie pianino, biurko, piecyk i fotel. Nad nią, niemal w rozpadlinie skalnej, ulokowano nowoczesną salę koncertową Troldsalen, która niczym kaskada spada w dół. Jej pokryty torfem dach porasta zielona murawa. Na Troldhaugen spędzał Grieg każde lato od 1885 r. aż do śmierci w 1907 r. Urny z prochami obojga małżonków zgodnie z wolą kompozytora spoczywają w zamurowanej grocie nad zatoką.


***
Little Giant, jak bywa nazywany przez rodaków Grieg, miał tylko 152 cm wzrostu (Nina też była niewysoka, listy do przyjaciół podpisywali: Dwa Małe Trolle). Ma w Bergen kilka pomników. Jeden stoi obok Troldsalen. A kolejny - w centrum, przy secesyjnym Teatrze Narodowym z 1909 r. (najstarszy w Norwegii, www.dns.no ). Niedaleko upamiętniono innego XIX-wiecznego muzyka - Ole Bull, wirtuoz skrzypiec i kompozytor, stoi na kamieniu, z którego spływa woda. Na skwerku przed Teatrem Narodowym kilka ciekawych rzeźb. Wśród nich „Morog Barn” słynnego Gustava Vigelanda. Ładny deptak prowadzi stąd w stronę małego jeziora, nad którym rozsiadły się muzea i galerie.


Muzeum Sztuki posiada dużą kolekcję obrazów Edwarda Muncha, jednego z prekursorów ekspresjonizmu, zaś sąsiadujące z nim Muzeum Sztuki Użytkowej Zachodniej Norwegii chlubi się zbiorami chińskimi należącymi do najwspanialszych w Europie. Wśród nich m.in. bajeczne stroje z haftowanego jedwabiu, posągi Buddy, sylwetki wojowników, wyroby z porcelany i jadeitu, które zgromadził w XIX w. pochodzący z Bergen generał w chińskiej służbie J.W.N. Munthe. Stała wystawa "People and Possessions" pokazuje zaś dzieła sztuki użytkowej z kilku ostatnich wieków (moją uwagę zwróciły skrzypce Ole Bulla). Do 18 października można podziwiać obiekty współczesnej koreańskiej artystki malującej na porcelanie. W muzealnym sklepie warto zaś zrobić zakupy. Drogo tu, ale takiej kolekcji szalonych nakryć głowy nie zobaczycie nigdzie indziej!


***
Wycieczka "Norway in a Nutshell" to kraj w pigułce, a dokładniej - w skorupce orzecha. W jeden dzień pozwala zakosztować uroków norweskiego numero uno, czyli słynnych fiordów. Z samego rana jedziemy pociągiem do Myrdal. Tory biegną wzdłuż jeziora, a potem brzegiem fiordu. Podziwiamy jego pionowe, ciemne skały. Gdzieniegdzie przycupnęły małe osady bądź pojedyncze domy - białe, żółte, rdzawoczerwone. Nieodmiennie kojarzą mi się z atmosferą Bullerbyn ze słynnej powieści Astrid Lindgren. Czubki gór posypane śniegiem niczym cukrem pudrem. Po drodze małe stacyjki - podłużne drewniane domki, schludne i zadbane. Takie jest i Myrdal, gdzie przesiadamy się do wykładanych drewnem staroświeckich wagoników linii Flam.


Jej szlak wykuwano ręcznie przez 20 lat, przebijając się przez litą skałę. Uruchomiona w 1941 r., stanowi jedno z największych osiągnięć norweskich inżynierów. Chyba nigdzie na świecie połączone wagony na zwykłych torach nie mają tak stromej drogi jak tu. Różnica poziomów między stacjami wynosi aż 863,5 m, pociąg pokonuje 20 tuneli o łącznej długości 6 km. Kursuje codziennie, wożąc turystów pomiędzy położonym na płaskowyżu Myrdal a miasteczkiem Flam nad Aurlandsfjordem, odnogą Sognefjordu. Niezwykle piękna trasa liczy 20 km. Po drodze mamy kilka przystanków, by podziwiać widoki (wodospady, rwące rzeczki, góry z lodowcami).


Góry coraz większe. Ich szczyty polukrowane śniegiem i lodem emanują nieziemskim spokojem. W dole po kamienistym dnie płynie szmaragdowa rzeka. Nad brzegami poskręcane buki i kępy brzóz, ze skalnych szczelin wyzierają fioletowe kwiatki. Czasem mignie opuszczone farma - mimo subwencji trudno się w tych okolicach utrzymać z rolnictwa.

Po godzinie - Flam (www.visitflam.com ). 400 mieszkańców, drewniane domki, parę knajpek, kościół z połowy XVII w., schronisko młodzieżowe i kemping oraz bezpłatne Muzeum Kolejki Flam. Drogę zbudowano tu dopiero w latach 90. XX w., wcześniej można się było dostać tylko wodą lub koleją. Tu zresztą kończą się tory i tu - wraz z gromadą cudzoziemców - wsiadamy na prom. Choć wszędzie stoją krzesełka i ławeczki, większość pasażerów krąży po pokładzie, by uchwycić (aparatem bądź kamerą) jak najlepsze widoki. Dziś - o dziwo! - nie pada, błękitne niebo niemal bez chmurki. Zimno, mocno wieje. Ale - jak mawia się w Norwegii - nie ma złej pogody, człowiek może być tylko nieodpowiednio ubrany. Mnie ratuje „eskimoska” czapka, swetry i kurtka.

 

Po godzinie opuszczamy Aurlandsfjord i skręcamy w Naeroyfjord, jeden z najpiękniejszych w kraju (to najwęższy fiord świata, w najwęższym miejscu liczy 150 m, a góry wokół sięgają 1800 m, od 2005 r. na liście dziedzictwa UNESCO). Płyniemy wśród majestatycznych szczytów, rzadko można dostrzec kawałek płaskiego brzegu z paroma domkami czy wieżą kościoła. Tylko zieleń i szarość skał, i srebrzyste strugi wodospadów. O mijanych ciekawostkach donosi co jakiś czas głos z megafonu - po norwesku, angielsku, niemiecku, japońsku i chińsku!


Po dwóch godzinach Gudvangen - zatoczka z portem i niewiele więcej (www.gudvangen.com). Tu czekają już autobusy, które powiozą nas do odległego o 45 km Voss, gdzie wsiądziemy w powrotny pociąg do Bergen. Śliczna droga biegnie najpierw przez góry, a potem wzdłuż coraz to szerszej rzeki

Pożegnalny obiad jemy w Bryggen. W spoglądającym na zatokę drewnianym domu z figurą jednorożca nad wejściem (mieszkał tu podobno ostatni hanzeatycki administrator) działa restauracja o takiejże nazwie - Enhjorningen. Wąskie, koślawe schodki prowadzą na piętro. A tam równie krzywe drzwi, podłogi i ściany, stare meble, szafkowe zegary i mnóstwo zdjęć. Na stołach lampki z zielonymi abażurami. Z okien widać jachty i stateczki na nabrzeżu. W menu - dary morza. Wśród nich klippfisk, czyli słynny suszony dorsz. Na talerzu pojawia się oczywiście po kilku dniach porządnego moczenia, zanurzony w sosie, wyborny!


Warto wiedzieć

  Samolot. Linie Norwegian łączą z Bergen Kraków i Warszawę, www.norwegian.no
  Tanie noclegi. Bergen YMCA Hostel przy Vedre Korskirkeall Menningen, w samym centrum, niedaleko targu rybnego, od 90 koron, www.hostelworld.com . Schronisko Bergen Vandrerhjem Montana, dojazd autobusem 31 - nocleg w pokoju kilkuosobowym ok. 180 koron, w sezonie 230, na jego tyłach punkt widokowy na miasto, www.montana.no
  Informacje. „Nordiske impulser” - znakomita książeczka z programem kulturalnym. Ten i wiele innych materiałów dostaniemy gratis m.in. w imponującym centrum informacji turystycznej niedaleko targu rybnego, które też warte jest zwiedzenia
  Bergen card. Upoważnia do bezpłatnego wstępu do muzeów i turystycznych atrakcji, korzystania z transportu publicznego, daje zniżki w niektórych restauracjach i na parkingach. 24-godzinna - 190 koron (dzieci 3-15 lat - 75), 48-godzinna - 250 (100). Kupimy ją m.in. w biurach informacji turystycznej, hotelach i schroniskach, na dworcach, www.visitBergen.com/bergencard
  Stavkyrke. Charakterystyczne drewniane kościoły o oryginalnej konstrukcji słupowej, stromych dachach i kunsztownej snycerce - wznoszono je bez użycia gwoździ. Jeszcze w XIX w. było ich ponad tysiąc, do dziś przetrwało 21 oryginalnych, a wraz z kopiami będzie ich 28. Ten w Bergen spłonął w 1992 r. podpalony przez satanistów. Na zalesionym wzgórzu można obejrzeć jego replikę. Z wysokiego dachu krytego wycinanymi w ząbki deseczkami sterczą w cztery strony świata niby-rzygacze o kształcie ni to smoków, ni to łodzi wikingów z żaglami, które miały odpędzać złe moce.

  Ulriken. Najwyższe z bergeńskich wzgórz - 642 m. Prowadzi tam kolejka linowa, z której doskonale widać całą okolicę. Niestety, do połowy 2009 r. w remoncie. www.ulriken.no
  Norway in a Nutshell. Na jednodniową wycieczkę można wybrać się przez cały rok z Bergen, Voss lub Oslo. Wystarczy wykupić pakiet na pociąg/prom/autobus: www.fjordtours.com
 

W sieci
www.visitBergen.com - informacje
www.vk.museum.no - muzea
www.fjordhostel.com , www.vandrerhjem.no - tanie noclegi
www.fjordnorway.com - transport, hotele, biura turystyczne

 

 

Źródło: Gazeta Turystyka

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin