Andrew Wheatcroft, Habsburgowie.doc

(206 KB) Pobierz
ANDREW WHEATCROFT, Habsburgowie, Kraków 2000

17

 

ANDREW  WHEATCROFT, Habsburgowie, Kraków 2000.

 

Upór był u Habsburgów znacznie częstszą cechą niż brak zdecydowania. Istnieje na to wiele dowodów. Bliski Filipowi pod wieloma względami był cesarz Ferdynand II, który w przeciwieństwie do ojca i wujów, nigdy nie mieszkał w Hiszpanii, a jednak wykazywał kastylijskie cechy wyraźniej niż oni. Klęczał, modląc się o spokój duszy ludzi, których skazał na śmierć 8 listopada 1620 roku, gdy byli ścinani i duszeni na wielkim placu w Pradze, a ich głowy wbijano na pale. Przypominał w tym Filipa, który podobno odpowiedział skazanemu szlachcicowi podczas publicznej egzekucji w roku 1559, gdy ten zapytał go, jak może pozwolić, by coś takiego spotykało jego lojalnego sługę, że osobiście zaniósłby drewno na stos, gdyby to było konieczne dla wytępienia herezji. Od Karola V i jego brata Ferdynanda, przez syna Ferdynanda, Maksymiliana II, i jego wnuków, Rudolfa i Macieja, którzy odziedziczyli cesarski tron, i innych jego synów, Karola i Ferdynanda, którzy rządzili w Austrii, wszyscy wykazywali tę samą determinację. Wszyscy też niemal obsesyjnie trzymali się wybranych celów. Przybierało to różne formy. Maksymilian II nie cofnął odmowy zaakceptowania surowszych post­trydenckich wymogów. Nawet na łożu śmierci nie przyjął katolickich sakramen­tów, twierdząc, że przyjęcie hostii zaciąży na jego sumieniu, podczas gdy przyjęcie opłatka i wina obrazi jego rodzinę. Umarł; jak żył - chrześcijanin wprawdzie, ale ani nie katolik, ani nie protestant.

Jako cesarz, Maksymilian z zapałem oddawał się licznym zainteresowaniom.

Charakterystyczną cechą cesarza - pisze R.J.W. Evans - była ciekawość, łącząca odkry­waną na nowo wiedzę o klasycznej starożytności z nowym zamiłowaniem do obserwacji i analizy porównawczej. Cesarz wykazywał szczególne zainteresowanie botaniką. Lubił chodzić po ogrodach swoich rezydencji, upiększonych dzięki ostatnim osiągnięciom ogrodnictwa. Busbeq [jego wysłannik] przywiózł z Konstantynopola tulipany, lewkonie i bzy, a Marteoli, Doedens, a zwłaszcza Clasius odnieśli znaczne sukcesy w identyfikowaniu i klasyfikacji roślin.

Wiele zainteresowań miał również jego najstarszy syn, Rudolf, który pragnął ponadto stworzyć w Pradze wspaniały dwór i kolekcję dzieł sztuki. Jednak to, co w przypadku ojca, znającego wiele języków, było wyrazem szerokich intelektual­nych zainteresowań, u syna przerodziło się w obsesję. Maksymilian był doskona­łym żołnierzem i władcą, Rudolf natomiast bez reszty oddawał się swoim pasjom, zaniedbując sprawy państwa. Jego brat i następca, Maciej, również owładnięty był obsesją, ale wyrażała się ona wyłącznie w nienawiści do brata, cesarza: kiedy więc w roku 1612 zdobył nareszcie cesarską władzę, nie miał już przed sobą żadnego celu. Również wujowie obu władców podążali z determinacją raz obraną drogą. Ferdynand, który rządził w Tyrolu, poślubił w roku 1557 dziewczynę z augsburskiej rodziny kupieckiej, Philippinę Welser, mimo gwałtownego sprzeci­wu zarówno ojca, jak braci. Nic nie mogło go od tego odwieść. Podobnie jak jego bratanek Rudolf, Ferdynand zajmował się głównie gromadzeniem dzieł sztuki i mistycznych przedmiotów w swoim zamku Ambras pod Innsbruckiem. Żaden z tych Habsburgów nie był niezdecydowany, chociaż przedmiot ich obsesyjnej pasji wydawał się późniejszym pokoleniom dziwny lub bezwartościowy.

Jedynie Ferdynand I cieszy się podziwem dzisiejszych badaczy. Przekazał on najstarszemu synowi, Maksymilianowi, wyczucie polityczne i wrażliwość. W więk­szym lub mniejszym stopniu jego inni synowie i wnukowie zaniedbywali sprawy państwowe. Cechowały ich bardziej zainteresowania natury ideologicznej niż organizacyjnej i administracyjnej, jednak tym samym mocniej tkwili w głównym nurcie tradycji Habsburgów. Jeśli szukalibyśmy paraleli dla stylu rządzenia Fer­dynanda - pamiętając, że analogie zawsze są ryzykowne - to nie znajdziemy jej w Austrii, lecz w Hiszpanii jego dziadka, Ferdynanda aragońskiego, opiekuna i nauczyciela austriackiego władcy. Słowa uznania, jakich nie szczędzi mu jeden z biografów, przystają jak ulał również do jego wnuka, gdyż chwalą "jego trzeźwość i umiarkowanie, powagę i szacunek dla religii, jakie utrzymywał wśród wszystkich poddanych”. Chwalą też "pracowitość, którą propagował, wydając słuszne prawa i dając osobisty przykład, jego mądrość, która wieńczyła sukcesem wszystkie przedsięwzięcia i sprawiała, że stał się wyrocznią dla książąt swej epoki". Siła i skuteczność rządów Ferdynanda, od chwili gdy przyjął austriackie dobra w latach dwudziestych XVI wieku, aż do śmierci w roku 1564, charak­teryzowały się pragmatyzmem i tolerancją w niczym niepodobnymi do sztywności jego brata, Karola V. W rezultacie gwiazda Ferdynanda błyszczała coraz jaśniej, podczas gdy pozycja brata i następców wyraźnie słabła. Nam w XX wieku trudno ocenić religijną żarliwość Ferdynanda I (i jego syna Ferdynanda II oraz wnuka, Leopolda I) czy wyrafinowaną politykę kulturalną Filipa II i jego wnuka, Filipa IV hiszpańskiego. Zainteresowania i zajęcia "szalonego" cesarza Rudolfa II, jakim oddawał się w swoim zamku w Pradze, całkowicie natomiast wymykają się racjonalnej ocenie.

Chociaż Habsburgowie z Madrytu mieli inną mentalność niż ci z Wiednia, Innsbrucka i Pragi, widoczne były również podobieństwa. Mieli podobne upodo­bania w sztuce i często kupowali dzieła tych samych artystów. Filip II i Rudolf bardzo cenili Brueghla i Diżrera, i chociaż ścian Escorialu i Prado nie ozdabiały ulubione obrazy artystów Rudolfa, którzy z upodobaniem malowali ciało, to jednak Filip cenił dobry akt i rozmyślał nad zawiłymi tajemnicami dzieł Boscha, których w roku 1574 miał trzydzieści trzy. Austriacy bardzo cenili obrazy mediolańczyka Giuseppe Arcimbolda, którego na wiedeński dwór sprowadził Ferdynand I. Malarz ten pracował później dla Maksymiliana II i Rudolfa II. Jego skomplikowane portrety były rodzajem martwej natury, ułożeniem nieskoń­czenie bogatych form i barw różnych owoców, warzyw i innych tworów natury na kształt ludzkiej twarzy. Sugerowały one, że świat ludzki i świat przyrody są tylko różnymi formami wspólnej kosmicznej harmonii, a wszelkie życie ma taką samą istotę i wspólną naturę. Ten synkretyzm nie miał wiele wspólnego z ekskluzyw­nością katolickich zelotów, którzy coraz bardziej stanowczo sprzeciwiali się możliwości akceptowania czegokolwiek, co przekraczało ścisłe granice ortodoksji. Nic więc dziwnego, że Arcimboldo, podobnie jak Bosch, nie miał następców: czas tworzenia takich dzieł szybko zbliżał się do końca.

Klasyczna retoryka Bartholomaeusa Sprangera ("świadoma cnotliwość, niere­gularna kompozycja, dramatyczne środki wyrazu, aluzyjność), również popular­nego na dworze Rudolfa, łatwiej dawała się zaadaptować do wyrażania cesarskiej wielkości w zgodzie z wymogami katolickiej czystości. Tak więc oprócz erotycz­nych arcydzieł Sprangera, stworzonych dla zaspokojenia gustów cesarza, powstawały również prace, które mogłyby zawisnąć w zborze protestanckim. Jego Triumf rozumu, namalowany w roku 1595, demonstruje jedynie nagie sutki, a Bellona z roku 1600 zdaje się być pozbawiona jakichkolwiek cech płciowych. Spranger namalował również w roku 1600 Adorację pasterzy, która mogłaby zadowolić najbardziej wymagającego ascetę. Jednak Rudolfowi Dziewica Maryja mogła przypominać Psyche, stworzoną przez tego artystę sześć lat wcześniej, tyle że ubraną. Łączenie klasycznej harmonii z chrześcijańskim kontekstem (czasami zaprawianym mieszaniną seksu i sadystycznego gwałtu) stało się wzorem dla portrecistów dynastii w następnym stuleciu.

Treść tych obrazów - nieustanna gloryfikacja domu Habsburgów - była wspólna dla Madrytu i Pragi. Podczas gdy Filip przeczesywał Europę w po­szukiwaniu palców świętych i skrawków całunu - Rudolf równie zapamiętale poszukiwał rzadkich klejnotów i osobliwości. Tym samym zajmował się też jego wuj Ferdynand w zamku Ambras. Tak Escorial jak pałac na Hradczanach były odizolowanymi, zamkniętymi miejscami, chroniącymi monarchę i jego ulubione przedmioty. Chociaż, w przeciwieństwie do Filipa, Rudolf nie zamykał się, by odmawiać różaniec, to jednak wycofywał się w zacisze swojego laboratorium i biblioteki, niewidzialny dla ludu, nieobecny dla dworu. Niezwykłą pilnością Filipa i jego zamiłowaniem do papierkowej biurokracji nie charakteryzował się ani jego czeski kuzyn, ani własny syn czy wnuk. Przejęli oni jednak "ikonograficzny program" i wszystkie ideologiczne roszczenia, które stworzył i reprezentował Filip IV, "król planet". W swoim pałacu Buen Retiro udostępnił on pełną ikonografię Habsburgów, ukrytą dotąd za murami Escorialu.

Budowa pałacu, który byłby w istocie oknem wystawowym dynastii, stała się głównym środkiem, za pomocą którego minister Filipa IV, książę Olivares, pragnął gloryfikować swojego pana. Na zewnątrz nowy pałac Buen Retiro był prosty i surowy, stylistyką nawiązując do wzorca Escorialu. Wewnątrz natomiast był w istocie "pawilonem rozkoszy usytuowanym w ogromnym parku, w którym znajdowały się francuskie ogrody kwiatowe, zaciszne zagajniki, małe pawilony i samotnie oraz długie aleje, wzdłuż których stały liczne posągi”. Prawdziwa akcja rozgrywała się jednak za murami. Wszystko to przypominało teatr, gdzie "za­chwycona publiczność z zapartym tchem śledziła w napięciu, jak bogowie i boginie w rydwanach zstępują z chmur, a Kirke zamienia towarzyszy Ulissesa w świnie jednym ruchem swej magicznej różdżki". W sumie Buen Retiro charakteryzował się nadmiernym, męczącym już nasyceniem obrazami. Zimą ściany pokrywały tapiserie, latem zaś pojawiały się ogromne ilości płócien. W samej tylko udostępnianej publiczności części pałacu mieściło się czternaście galerii. Spis obrazów zrobiony w roku 1636 obejmował 885 pozycji, a do śmierci Filipa w roku 1664 wzrósł do 1500. Nadmiar ten wyraził francuski gość, który odwiedził Buen Retiro tuż po śmierci Filipa: "Zaskoczyła nas ilość obrazów w pałacu. Nie wiem, jak jest przyozdabiany podczas innych pór roku, ale kiedy tam przebywaliśmy, widzieliśmy więcej obrazów niż ścian. Galerie i schody były ich pełne, jak również sypialnie i salony. Zapewniam pana, że było ich więcej niż w całym Paryżu".

Sercem pałacu była Sala Królestw, świątynia dynastii Habsburgów, długa na ponad trzydzieści pięć metrów galeria o wysokim sklepieniu. Wzdłuż północnej i południowej ściany, powyżej dwudziestu okien, wisiały herby dwudziestu czterech królestw wchodzących w skład hiszpańskiego imperium. Poniżej można było obejrzeć dwanaście wielkich scen batalistycznych sławiących zwycięstwa odniesione przez wojska Filipa IV. Znajdowały się wśród nich obrazy ze scenami z życia Herkulesa, namalowane przez Zurbarana - a pamiętajmy, że Filipa nazywano wówczas Hercules Hispanicus. Wokół drzwi wisiało pięć wielkich konnych portretów królewskiej rodziny, namalowanych przez Velazqueza. Każda ze scen batalistycznych była opowieścią o triumfie Habsburgów. Każda naprowadzała uwagę oglądającego na galerię królewskich przedstawicieli rodu: Filipa III, Filipa IV, ich następcę Baltasara Carlosa i kolejnych królowych Hiszpanii. Skojarzenia były jednoznaczne - niczym Herkules królowie Hiszpanii walczyli z niebezpieczeństwem, przeciwnościami i siłami natury, jak Herkules (oni lub ich armie) odnosili zwycięstwa. Na jednym z tych obrazów zwycięski generał wskazuje ręką na arrasowy portret Filipa w pełnej zbroi, na którym bogini Minerwa i sam Olivares wkładają mu na głowę wieniec laurowy. Przed tą sceną artysta przedstawił klęczący "lud", oddający cześć królowi. Sala Królestw sławiła w dużej mierze iluzoryczną chwałę. Chociaż hiszpańskie wojska odnosiły sukcesy, sama Hiszpania chyliła się ku politycznemu i ekonomicz­nemu upadkowi. W roku 1640 Portugalia odzyskała niepodległość, a w Katalonii wybuchło powstanie. Trzy lata później "niezwyciężeni” hiszpańscy tercios zostali pokonani w bitwie pod Rocroi. Być może niesłusznie uczyniono z tej porażki symbol hiszpańskiego upadku. Hiszpańska armia, pozbawiona dostaw prowiantu i sprzętu, rozpoczęła wówczas oblężenie francuskiego miasta Rocroi, tuż za granicą Niderlandów. W starciu ze znacznie liczniejszymi oddziałami, dowodzonymi przez księcia d'Enghien (lepiej znanego w historii pod przydomkiem Wielki Kondeusz), które przyszły miastu z odsieczą, Hiszpanie walczyli z tradycyjną zręcznością, dwukrotnie odpierając zajadłe francuskie natarcia. Po wielogodzinnym ostrzale poprosili jednak w końcu o dogodne warunki kapitula­cji, na co d'Enghien gotów był przystać. Kiedy jednak francuski dowódca i jego towarzysze zbliżyli się do stanowisk Hiszpanów, ci myśląc, że to nowy atak, wznowili ostrzał. Rozwścieczony d'Enghien rozkazał rozbić hiszpańskie oddziały. Poległo ponad 8000 Hiszpanów, 7000 zostało wziętych do niewoli. Tylko około trzem tysiącom udało się przekroczyć granicę. Potęga Hiszpanii nie skończyła się wprawdzie pod Rocroi, ale prawdą jest, że "hiszpańska piechota nigdy już nie odzyskała prestiżu, który utraciła pod Rocroi. Stało się ono dla armii hiszpańskiej tym, czym klęska armady dla marynarki". Po tym wydarzeniu zdolność bojowa armii flandryjskiej, którą siedemdziesiąt lat wcześniej Alba sprowadził na północ, nigdy nie odzyskała dawnego poziomu. Nie było więcej zwycięstw, które mogłyby ozdobić Salę Królestw.

A miały nastąpić gorsze katastrofy. W październiku 1646 roku, tuż przed swoimi siedemnastymi urodzinami, zmarł następca tronu, Baltasar Carlos. Trzy lata później Filip IV ożenił się ponownie - tym razem z narzeczoną syna, Marią Anną austriacką, córką swojego kuzyna, cesarza Ferdynanda III. Oboje ze wszystkich sił starali się dać życie nowemu następcy tronu. Ich pierwsza córka poślubiła potem swojego wuja Leopolda I, a kolejna trójka dzieci zmarła w niemo­wlęctwie. Trzeci syn tej pary, któremu dawano niewielkie szansę na przeżycie, przeżył i mimo wszelkich przeciwności losu w roku 1665, jako Karol II, odzie­dziczył po ojcu tron Hiszpanii. Jednak przez ostatnich dziewiętnaście lat życia Filipa IV sukcesja tronu była zagrożona, zależała bowiem od życia dziecka. W tych okolicznościach austriaccy kuzyni spodziewali się, że jeden z nich będzie mógł scalić spuściznę Karola V.

Zgodnie z tradycją, oddzielnie traktuje się "austriackich" i "hiszpańskich" Habsburgów. Adam Wandruszka podkreśla różnice stylu panującego na ich dworach. Przytacza opinie weneckich ambasadorów, którzy dostrzegli "pewną wyniosłość, czy to w chodzie, czy to w każdym ruchu ciała, która sprawia, że są (Rudolf i jego brat Ernest] znienawidzeni. Pod każdym względem jest to bowiem sprzeczne z miejscowym obyczajem, wymagającym, by władca zachowywał się w swobodny sposób. Tymczasem język i sposób bycia Rudolfa i Ernesta wyda­wały się manieryczne, zapożyczone z Hiszpanii, a więc złe i godne pogardy. Jego Wysokość zwrócił na to uwagę". Hiszpania dostarczała monarchom maski, określała ich sposób bycia. "Typ władcy, jaki reprezentował Karol V i jego syn, pozostawał wzorem dla niemieckiej linii Habsburgów od czasów synów Ma­ksymiliana II, wykształconych na dworze Filipa II, do czasów Leopolda I i Karola VI". Ich młodsi bracia, Maciej, Maksymilian i Albert, którzy spędzili wiele lat na hiszpańskim dworze, zachowali jednak austriacką swojskość (Gemutlichkeit). Może, jako młodsi synowie, nie byli pod taką presją. W praktyce niemożliwe jest jednak pedantyczne wyizolowanie i określenie czysto "hiszpańskich" i "austro­-burgundzkich" cech. Tak jak słynny "hiszpański ceremoniał" jest zlepkiem różnych, często pokrewnych tradycji. Ale "Austriacy" przejmowali mimo wszystko religijną żarliwość Filipa II. Czynili to, mimo że Ferdynand II, w przeciwieństwie do swoich wujów i własnego ojca, Karola ze Styrii, nie kształcił się w Hiszpanii, ale na jezuickim uniwersytecie w Ingolstadt w Bawarii. Jego synowie, Ferdynand i Leopold Wilhelm, wzmocnili jednak związki z Hiszpanią.

Ferdynand I miał liczne potomstwo obojga płci, podobnie jak Maksymilian II i jego brat Karol ze Styrii. (Synowie Maksymiliana nie przyczynili się do wzmocnienia dynastii, płodząc rzesze utalentowanych, lecz nieślubnych dzieci). Synowie Karola mieli wiele córek, a jego najstarszy syn, Ferdynand II, tylko dwóch chłopców, z których jeden (Leopold Wilhelm) wybrał karierę kościelną. Ferdynand III był ojcem jedenaściorga dzieci, ale tylko dwóch synów, którzy przeżyli wiek niemowlęcy. Śmierć starszego syna, Ferdynanda, w roku 1654, na powszechną w owym czasie ospę wietrzną, utorowała drogę do tronu jego młod­szemu bratu, Leopoldowi, który tym samym stał się najstarszym męskim potom­kiem austriackiej gałęzi Habsburgów. Po roku 1665 był jedynym mężczyzną w najbliższej rodzinie. Tak więc mimo wszystkich starań o potomstwo, oba habsburskie trony (w męskiej linii) zależały od dwóch chorowitych kuzynów, Leopolda i Karola. I chociaż wiele złego przypisywano genetycznym skutkom związków małżeńskich między blisko spokrewnionymi ze sobą członkami rodu, bardziej niebezpieczne dla Habsburgów były śmiertelność niemowląt i epidemie wybuchające w pobliżu dworów w Madrycie, Wiedniu, Grazu i Innsbrucku. Rodziło się więcej córek niż synów i żyły one na ogół dłużej niż bracia. Ale długość ich życia i tak drastycznie skracały wcześnie zawierane małżeństwa, częste ciąże i śmierć przy porodzie lub z powodu gorączki połogowej.

Kiedy tak wielu umierało, ten, kto przeżył, wydawał się być boskim pomazań­cem. Ferdynand II i jego następcy doszli więc do wniosku, że Bóg uchronił ich po to, by mogli wypełnić swoje dziejowe zadanie. Podobnie jak pierwszy Rudolf powinni uczynić z Krzyża swój emblemat i zostać wojownikami Chrystusa aż do ostatecznego kresu. Z herezją i niewiarą nie można bowiem zawierać żadnych kompromisów. Ferdynand II otrzymał nawet zlecenia z pierwszej ręki. Pewnego razu przemówił do niego Bóg, a zdarzenie to opiewano później często w balladach i przedstawiano na rycinach. Został wybrany i powołany do tego, by zastąpić Macieja, chociaż prawo progenitury przyznawało sukcesję jednemu ze starszych wujów. Habsburgowie doszli jednak do wniosku, że potrzebne są młodość i energia, jeśli dynastia i Kościół mają przetrwać. Ferdynanda zawsze przedstawiano jako fanatyka, gotowego oddać swe posiadłości Kościołowi. Jego krytycy często wskazywali na fakt, że w swoim księstwie, w Styrii, przeprowadził udaną kampanię przeciw protestantom, miał jednak do tego prawo, zgodnie z doktryną (przyjętą zarówno w krajach protestanckich, jak i katolickich), że książę może decydować o obowiązującej religii. Jako król Czech niechętnie zobowiązał się, że utrzyma w mocy dekret o tolerancji, który musiał podpisać Rudolf. Nie ma dowodów na to, że chciał złamać słowo: inicjatywa zrodziła się gdzie indziej. Cesarski rząd nie cieszył się popularnością w Pradze i został "obalony przez dobrze wyliczone w czasie protestanckie powstanie" - jednak prawo było po stronie Ferdynanda. Znana jest historia z wyrzuceniem przez okno jego przed­stawicieli - przypadkowo na leżącą pod ścianą stertę śmieci. Fakt, że przeżyli (przypisywany osobistemu wstawiennictwu Dziewicy Maryi) miał być cudownym znakiem. Potwierdzał bezgraniczną wiarę i optymizm Ferdynanda, nawet w ob­liczu klęski. Podobnie jak Filip II, wiedział, że Chrystus i święci nie opuszczą go.

Przez pewien czas wydawało się, że jest sam. Fryderyk, protestancki elektor Palatynatu, wybrany przez Czechów, którzy widzieli w nim bardziej uległego władcę, próbował zorganizować koalicję przeciw cesarzowi. W sierpniu 1619 roku armia składająca się (w większości) z węgierskich protestantów pod dowództwem księcia Siedmiogrodu, Gabora Bethlena, do której dołączyła żądna łupów ciżba, pomaszerowała na Wiedeń. W tym czasie Czesi zaatakowali od północy. Wówczas właśnie głos Pana przemówił z ołtarza: "Ferdynandzie, nie opuszczę cię". Ocalił go brat Leopold, który wysłał z Tyrolu czterystu konnych rycerzy. Ferdynand przyjął za motto słowa: "Legitime certantibus corona" (Walczącym w słusznej sprawie przypada korona). Chociaż brał pod uwagę możliwość klęski, żywił głębokie przekonanie, że Bóg mu pomoże. Wtedy też zwierzył się spowiednikowi: "Zważyłem niebezpieczeństwa zagrażające ze wszystkich stron i ponieważ nie mogę liczyć na żadną ludzką pomoc, poprosiłem o to Pana. Jeśli jednak zadecyduje On, że polegnę w tej walce, niech się tak stanie".

Los rzeczywiście się odmienił i w roku 1619 Ferdynand został cesarzem. Panowanie jego zostało utwierdzone w wyniku zwycięstwa pod Białą Górą, niedaleko Pragi, odniesionego przez wspólną armię katolickich państw Europy dowodzoną przez Holendra Tilly'ego, jednego z najznakomitszych żołnierzy swoich czasów. W bitwie tej - 8 listopada 1620 roku - śmiałość i umiejętności tego dowódcy zdecydowały o klęsce armii protestantów, która zbiegła do Pragi, a następnie w panice ruszyła na zachód, w stronę niemieckiej granicy. Protestancki król i jego rodzina mieli niewiele czasu na zebranie swoich rzeczy, gdy zmuszono ich do ucieczki. Następnego dnia wojska Ferdynanda weszły do stolicy Czech, niosąc na czele wizerunek Dziewicy Maryi, który uroczyście wprowadzono do katedry św. Wita. Na hiszpańską modłę cesarz nadał Matce Boskiej tytuł naczel­nego dowódcy wszystkich swoich armii. Dopiero jednak latem ludność zamiesz­kująca czeskie ziemie w pełni odczuła ciężar fanatyzmu Ferdynanda. Ogłoszono list Jego Wysokości: po niemal dwóch wiekach herezji cesarz z całą stanowczością zamierza sprowadzić kraj na drogę prawdziwej wiary. Realizację tego zbożnego zamiaru rozpoczęto od publicznej egzekucji. Wieczorem 6 czerwca dwudziestu siedmiu najwybitniejszych obywateli Czech, którzy poparli rebelię, poniosło karę za zdradę, jakiej się dopuścili. Na placu przed ratuszem wzniesiono niską platformę. Na rycinach przedstawiono później te ponure wydarzenia: niektórych z oskarżonych powieszono, jednemu obcięto język, drugiemu zaś przybito język do szubienicy, gdyż obaj popełnili bluźnierstwo. Za miastem znajdowała się kostnica, gdzie ciała porąbano na kawałki, po czym rozesłano w różne rejony królestwa. Rankiem dwanaście głów zatknięto na pale przy Bramie Mostowej. Zwycięstwo Ferdynanda w Czechach - chociaż nie sprawiały mu przyjemności te potworne egzekucje - utwierdziło go w przekonaniu o konieczności prowadze­nia wojny z innowiercami aż do końca.

Determinacja Ferdynanda w tej kwestii zapoczątkowała w istocie wojnę trzydziestoletnią. Hiszpania i Austria poczuwały się do obowiązku czynnej walki z protestantyzmem. Chociaż wojna zrujnowała Niemcy i zmieniła kształt Europy, Habsburgowie nie mieli wątpliwości, że podjęli właściwą decyzję. Jak to później ujął filozof Leibniz: "Kiedy cesarstwo zaczęło chylić się ku upad­kowi, Bóg obudził w Austrii nową siłę". Przez całe życie Ferdynand miał poczucie łaski uświęcającej, która jakoby mu towarzyszyła, co stało się podstawą jego późniejszej legendy. Spowiednik cesarza, Wilhelm Lamormaini, w książce opisują­cej cnoty Ferdynanda, opublikowanej w roku 1638, przywołał na nowo dawne przekonania Habsburgów, iż są specjalnie wybrani, wysnuwając wniosek, że od urodzenia Ferdynand cieszył się szczególną łaską Bożą, która poprzez niego spływała na następców, lojalnych i prawych synów Kościoła. Podczas gdy w Hiszpanii pobożność Habsburgów była związana z wielkością kraju i dynastii, w Austrii przybrała skromniejszą, choć bardziej pociągającą formę. Obok licz­nych kapliczek miejscowych świętych - Leopolda, Floriana i Jana Nepo­mucena, kanonizowanego dopiero w roku 1729 - pojawiły się liczne przydrożne kapliczki Matki Boskiej, teraz z habsburską koroną cesarską na głowie. Po­grzebowy rytuał Habsburgów również się rozwinął. W roku 1618 na ostatnie miejsce spoczynku przedstawicieli rodu wybrano kościół Kapucynów, świąty­nię "nowego" zakonu, znanego z ascetyzmu i ewangelizacyjnego zapału. Jednak serca i wnętrzności zmarłych potrzebne były innym. Serca umieszczano w srebr­nych naczyniach, przypominających kanopy faraonów, i ofiarowywano kościołowi Augustianów, gdzie były przechowywane, jak relikwie Filipa II, za wielkim ołtarzem. Wnętrzności, siedlisko emocji, należały się katedrze św. Stefana, gdzie z równym szacunkiem przechowywano je w srebrnych naczyniach.

Za rządów Ferdynanda III, drugiego cesarza pochowanego w krypcie u kapu­cynów, odżyły tradycje związane z rodzinnymi "świętymi”, zwłaszcza "świętym Rudolfem". Nowa tradycja grzebania i czczenia zmarłych cesarzy, nadająca ich ciałom znamię świętości, dostarczała dynastii nowych świętych. Bardziej realnych niż poprzednicy. Hiszpańscy Habsburgowie mieli inne tradycje zwią­zane z pochówkiem. Nawiązywały one do "egzekwii” stworzonych przez Ka­rola V i Filipa II. Nowy ceremoniał natomiast narodził się i rozwinął w Wiedniu, podobnie jak procesja Bożego Ciała i obchody Wielkiego Tygodnia. Podczas tych wielkopostnych uroczystości cesarz, nawiązując do gestu pokory Chry­stusa, mył stopy zwykłym ludziom. Ceremoniał ten kładł nacisk na rolę głowy dynastii jako kapłana. Największy władca na świecie stawał jako skruszony grzesznik przed Królem Królów. W wieczór zaś poprzedzający uroczystości pogrzebowe, odbywane w nowym, kształtującym się w Wiedniu stylu, ciało zmarłego wystawiano na pokaz w Sali Rycerskiej w Hofburgu, "na podnie­sieniu nakrytym złotogłowiem i czernią, pod wielkim czarnym baldachimem z aksamitu. Ta sala, jak i wszystkie inne sale pałacu, była wówczas udeko­rowana czarną żałobną krepą [...] Zwłoki zaś przyodziewano [...] w hiszpański strój, nakładano na głowę kapelusz, cesarski płaszcz zarzucano na ramiona, miecz spoczywał u boku, a srebrny krucyfiks tkwił w rękach umarłego. Wielkie srebrne świeczniki, dzień i noc rozświetlone, stały wokół ciała adorowanego przez ośmiu członków jego domu. Grupa augustianów przez cały czas modliła się o spokój jego duszy. W dniu pogrzebu biły wszystkie dzwony w mieście. Trumnę poprzedzała długa procesja, na której czele szli członkowie dworu, szeroko rozumiana "rodzina" zmarłego, potem zakony, dygnitarze i przedstawiciele posiadłości austriackich, każdy z białą świecą. Rycerze Orderu Złotego Runa, w paradnych szatach i ze złotymi łańcuchami na szyi, postępowali za nimi, poprzedzając cesarski chór i muzyków. Następnie dwudziestu czterech panów Złotego Klucza niosło trumnę. Na niej spoczywały cesarska korona, berło i jabłko oraz łańcuch Orderu Złotego Runa. Korony Węgier i Czech leżały niżej na dwóch poduszkach.

Za trumną podążała rodzina cesarska, na czele z nowym cesarzem, oraz zagraniczni dygnitarze i dyplomaci. Pochód zamykała gwardia i garnizon miasta, z opuszczoną bronią i werblami owiniętymi materiałem, który tłumił jednostajnie wybijany rytm, łączący się z monotonnym biciem dzwonów. W małym kościele Kapucynów mieścili się tylko najznakomitsi przedstawiciele orszaku pogrzebowe­go. Po odmówieniu modlitw za duszę zmarłego cesarza, trumnę po wąskich schodach znoszono do krypty. Kiedy zbliżała się ona do zamkniętych i zaryg­lowanych drzwi krypty, procesja zatrzymywała się w całkowitej ciszy. Szambelan dworu trzy razy pukał w nie, a ze środka rozlegał się głos, który zapytywał po łacinie: "Kto idzie?" Szambelan odpowiadał: "Jego Cesarska Wysokość”. Od­powiedź brzmiała: "Nie znam go”. Szambelan trzykrotnie lekko powtarzał pu­kanie. Powtórnie pytano ze środka: "Kto idzie?" Szambelan odpowiadał: "Biedny i nieszczęsny grzesznik". Drzwi otwierały się i przeor kapucynów przyjmował doczesne szczątki pana świata.

Śmierć była ostatnim zwycięstwem Habsburgów, a wspaniałe grobowce w kry­pcie u kapucynów świadczą o rozmiarach tego triumfu. Każdy z pochowanych w krypcie przedstawicieli rodu przyczynił się do ekspansji walczącego katolicyz­mu. W tym sensie wojna z herezją "aż po kres” została wygrana. Pozostawała ostatnia przeszkoda. Dworski kaznodzieja Leopolda I, Abraham a Sancta Clara, który nie znosił Żydów i heretyków, najbardziej nienawidził muzułmanów. "Czym jest Turek?", pytał w kazaniach wygłaszanych w obecności Leopolda i dodawał:

Wy, chrześcijanie, nie odpowiadajcie, póki się nie dowiecie. Jest on repliką Antychrysta, jest próżnym tyranem, nienasyconym tygrysem, przeklętym światowym mąciwodą, okrutni­kiem, który "nigdy nie ma dosyć", mściwą bestią, bezwstydnym złodziejem koron, mor­derczym jastrzębiem, niezadowolonym rozpustnikiem, wschodnią smoczą trucizną, piekiel­nym psem, który zerwał się z łańcucha, ekskrementem, potworem.

Jego opinia o proroku Mahomecie była jeszcze surowsza. Przez niemal po­kolenie, dzięki układowi z Turkami zawartemu po ich klęsce w bitwie pod Szentgotthard, nie myślano o zagrożeniu ze strony imperium otomańskiego. Kiedy Turcy podeszli pod Wiedeń w roku 1683, nikt się tego nie spodziewał, podobnie jak wówczas gdy Sulejman Wspaniały rozbił się obozem pod murami miasta w roku 1529. Rudolf "walczył" z islamem, i razem z Maciejem przed­stawiany był jako pogromca niewiernych. Chociaż przez większą część XVI wieku dochodziło do walk z Turkami na Nizinie Węgierskiej i na Bałkanach, nigdy nie stanowili oni zagrożenia porównywalnego z tym, jakie flota sułtana stwa­rzała królom Hiszpanii. jednak skala i potęga tureckiego naporu w roku 1683 wywołały w Wiedniu lęk na hiszpańską miarę. Przez wiele jeszcze pokoleń matki w Grazu straszyły dzieci opowieściami o Turkach, którzy przyjdą, aby je porwać.

Oblężenie Wiednia i ocalenie go 12 września 1683 roku wywołały radość i ulgę w całej Europie. Miasto ocaliły wojska wielu krajów, jednak pod nieobecność samego Leopolda. Dopiero dwa dni po odsieczy wrócił on do stolicy z bezpiecz­nego Linzu. Pierwszą wiadomość o zwycięstwie otrzymał, kiedy na wzgórzach ciągnących się wzdłuż Dunaju na zachód od Wiednia zapalono pochodnie. Początkowo chwałą zwycięstwa cieszył się słusznie król Polski Jan III Sobieski, który zdobyte trofea wysłał papieżowi i doży weneckiemu. Kiedy jednak Leopold wrócił, przypisał sobie większość zasług za ocalenie miasta. Na głównej bramie miejskiej kazał złotymi literami wyryć długi tekst po łacinie, który zawierał między innymi te słowa:

Dzięki Świętości i Szczodrobliwości Papieża Innocentego XI Dzięki Radzie i Przedsiębiorczości Cesarza Augusta Leopolda I


Z Pomocą JEZUSA Chrystusa

Z Pomocą Najbardziej Chrześcijańskiego z Monarchów Przeciwko Najbardziej Niechrześcijańskiemu Monarsze Wiedeń Jest Uwolniony.

Turecka Potęga Ginie. Bunt Zamiera.

Szczęśliwa AUSTRIA (Dla Której BÓG Zawsze Czyni Cuda Przeciwko Turkom i Francuzom)

Wstaje z Popiołów i po Zniszczeniu Triumfuje.

Dlatego Wy, Którzy Jesteście Wrogami, Bójcie się BOGA, Walcząc za Leopolda Wy, Którzy Jesteście Jego Poddanymi, Kochając Leopolda, Walczycie za BOGA

Bo Chociaż Powstaną Potęgi Powietrza, Ziemi i Piekła, w Końcu Chrześcijańska Sprawa Zatriumfuje.

Tak więc Leopold walczył za Boga, Bóg za Leopolda, a razem, w tym mistycznym związku, pokonali wroga.


6. FELIX AUSTRIA - SZCZFSLIWE PANSTWO 1660-1790

Prostota była prawdziwą cnotą Habsburgów. Surowe czarne szaty Filipa II, ozdobione tylko Orderem Złotego Runa, bardzo się różniły od tych, w jakie ubierano się na innych dworach. Młodzi Habsburgowie jednak nosili się modnie, dopiero władcy w dojrzałym wieku porzucali przepych na rzecz mnisiego, zazwyczaj czarnego stroju, tak charakterystycznego dla wszystkich przedstawicieli dynastii, od Filipa II do Leopolda I. Była to "hiszpańska tradycja" rodu, która niekiedy przeszkadzała Habsburgom w spełnianiu bardziej teatralnych wymogów barokowej monarchii. Filip IV, mimo wszystkich wspaniałych obrazów i mebli, jakie posiadał w Buen Retiro, nie dorównywał splendorem swojemu kuzynowi, Ludwikowi XIV.

Apogeum tradycyjnej hiszpańskiej okazałości było przedstawienie pokazane w Niedzielę Palmową 1623 roku, "godne uwagi nie tylko ze względu na swe piękno, wyrafinowanie i kosztowne stroje oraz wielkich panów i szlachciców, którzy brali w nim udział [...]. Na tę okazję sprowadzono najlepsze konie, jakie wyhodowano w Andaluzji, z błyszczącą uprzężą i ozdobami, bogatszymi, niż kiedykolwiek widziano. Być może - jakie kiedykolwiek widziano w Hiszpanii, bo przecież nie na dworze angielskim czy francuskim.

Najpierw dwunastu werblistów, trzydziestu trębaczy i ośmiu minstreli jechało konno, ubranych w biały i czarny aksamit, za nimi podążali piesi, a następnie królewscy forysie prowadzili trzydzieści sześć koni okrytych wspaniałymi czaprakami, z uzdami ze szkar­łatnego aksamitu i złota, z kołpakami ze złotogowia i napisem "Filip IV". Za nimi trzydziestu sześciu lokajów, niektórzy w czarnych szatach, inni w szkarłatnych, ozdobionych delikat­nym haftem. Następnie szli stajenni, różniący się od lokajów tym, że mieli na głowach czapki, a nie kapelusze. Za nimi podążało trzydziestu sześciu pocztylionów ubranych jak niewolnicy w srebrny plusz na czarnym tle, z odpowiednio dobranymi do tego stroju kapeluszami.

Przepych na dworze Ludwika XIV wykraczał jednak daleko poza wyrafinowane kapelusze i ozdobny haft.

Prawie czterdzieści lat później młody król Francji zorganizował bal, "rodzaj konnego baletu" czy maskarady na otwartej przestrzeni przed pałacem Tuileries. Podczas tego siedemnastowiecznego odpowiednika turnieju, który odbywał się przed licznym i pełnym podziwu tłumem, Ludwik pojawił się jako rzymski cesarz i rywalizując z innymi uczestnikami "baletu", wykazywał się doskonałymi umieję­tnościami jeździeckimi. Dworzanie, podzieleni na grupy i odziani w równie fantazyjne kostiumy, udawali Rzymian, Persów, Turków, Hindusów i mieszkań­ców Ameryki. "Amerykanie", w strojach nawiązujących do drzew i dzikich zwierząt, pod kierunkiem księcia Gwizjusza, musieli mieć spore trudności w wy­konywaniu skomplikowanych ewolucji z powodu ogromnych (i niebezpiecznie chyboczących się) pióropuszy.

Była to "pierwsza prawdziwie wspaniała zabawa" zorganizowana przez Króla Słońce, stała się więc prototypem wielu następnych. Na swojej tarczy Ludwik miał płonące słońce i dewizę: "Kiedy zobaczyłem, zdobyłem" (Ut vidi vici). Tym sposobem dawał do zrozumienia, że zamierza walczyć o symboliczne pierwszeń­stwo z Habsburgami, którzy zawsze uważali się za najpierwszych. Rywalizacja między Ludwikiem, od chwili kiedy wstąpił na tron w roku 1660, a jego kuzynem Leopoldem, który został wybrany cesarzem zaledwie trzy lata wcześniej, zaost­rzała się. Austriaccy Habsburgowie uważali Ludwika i jego następców za swoich przeciwników, a antagonizm ten trwał (z wzajemnością) aż do rewolucji francus­kiej, a nawet dłużej. Pogarda ludu francuskiego dla Marii Antoniny, żony Lud­wika XVI, była tym większa, że była ona habsburską księżniczką, "Austriaczką". Czasami Habsburgowie i Burboni zawierali polityczne sojusze, co jednak nie łagodziło zawziętej rywalizacji, jaka panowała między dwoma rodami.

Habsburgowie dawny burgundzki ceremoniał przekształcili w sztukę. Kiedy młody cesarz Leopold I wrócił triumfalnie do stolicy po swojej elekcji 1 grudnia 1658 roku, u bram Wiednia powitał go burmistrz z kluczami, wygłaszając długą mowę pochwalną. Cesarz z wolna przejechał do katedry św. Stef...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin