Cyran Wylęgarnia.txt

(42 KB) Pobierz
Janusz Cyran

Wyl�garnia

Niewelt patrzy� mru��c oczy na drgaj�ce od gor�ca powietrze 
nad szos�. Ziewn��.
- Zn�w jeste� niewyspany? - powiedzia�a Kamila. Spojrza� 
na ni�. W jej oczach ukrytych za s�onecznymi okularami o 
dziwnym kszta�cie nie dostrzeg� nagany. Kamila nigdy o nic 
nie mia�a pretensji, przyjmowa�a go dok�adnie takim, jakim 
by�, z pogodn� oboj�tno�ci�, nie wymagaj�c niczego i niczego 
si� nie spodziewaj�c. By� jej za to niesko�czenie wdzi�czny 
i czu� si� w jej obecno�ci odpr�ony i spokojny.
- Jasne, �e si� nie wyspa�em. Wiesz, jak nie cierpi� 
poniedzia�k�w.
Kamila u�miechn�a si�. Prowadzi�a samoch�d pewnie i 
ostro�nie; patrzy� z przyjemno�ci� na jej twarz, kt�ra tak 
rzadko ujawnia�a emocje. Mia�a kr�tko ostrzy�one w�osy, a 
jej ubranie pachnia�o dobrym proszkiem do prania, co 
przypomnia�o mu o nie zmienianej od tygodnia koszuli. Na 
p�eczce z przodu le�a�o kolorowe czasopismo. Niewelt 
przejrza� je. By� to magazyn dla dziewczyn. Pr�cz reporta�u 
z o�rodka opieki nad narkomanami mo�na by�o tam przeczyta�, 
jak piel�gnowa� pup�, by wygl�da�a atrakcyjnie, jakie kolory 
d�ins�w b�d� najmodniejsze tej jesieni i co zrobi�, by 
wygra� konkurs pi�kno�ci. Niewelt zatrzyma� si� na chwil� 
nad artyku�em o marzeniach erotycznych nastolatk�w.
Kamila zerkn�a w jego stron�.
- Znalaz�e� co� ciekawego?
- O tak! Wiesz, o czym marz� skrycie dziewczyny?
Za�mia�a si�.
- Kupujesz co� takiego? Zadziwiasz mnie.
- Nie, nie kupi�am tego czasopisma. Zostawi�a je 
dziewczyna, kt�r� wczoraj podwozi�am.
Od�o�y� czasopismo na p�k� i przeci�gn�� si�.
- Przypuszczam, �e wiesz ju� wszystko na temat tych 
zak�ad�w?
- A ja przypuszczam, �e nawet nie zajrza�e� do 
dokument�w, kt�re dostali�my?
Wzruszy� ramionami.
- Co� tam czyta�em. Zak�ady w Zorau nale�� do Siemensa. 
Produkcja sieci neuronowych oraz oprogramowania. Zak�ady 
zatrudniaj� dwadzie�cia pi�� os�b. W ostatnich dw�ch 
miesi�cach mia�y tam miejsce trzy �miertelne wypadki. No i 
teraz ta katastrofa. Dwie osoby zosta�y ci�ko ranne. Co� 
zupe�nie niezwyk�ego jak na tego typu fabryk�.
- Wiesz, jak zgin�li ci trzej pracownicy?
- Nie, nie doczyta�em.
- Pierwszy zosta� rozjechany przez zak�adow�
kolejk�. W jego krwi stwierdzono znaczn� zawarto�� 
alkoholu. Drugi w niewyja�nionych okoliczno�ciach zatrzasn�� 
si� w hermetycznej komorze, kt�ra wype�niana jest w cyklu 
produkcyjnym wodorem i udusi� si�. Trzeci uleg� �miertelnemu 
pora�eniu pr�dem elektrycznym. Dyrektor zak�ad�w, Robert 
Ingram, skar�y� si� zwierzchnikom na rozlu�nienie 
dyscypliny i nieprzestrzeganie podstawowych zasad 
bezpiecze�stwa przez cz�� pracownik�w. Twierdzi, �e to, co 
si� zdarzy�o w zesz�ym tygodniu, potwierdza jego opini�.
- Do diab�a, jakim cudem brak dyscypliny m�g� spowodowa� 
zawalenie si� dw�ch wielkich hal?
Zatrzymali si� na parkingu przed pi�trowym budynkiem 
administracyjnym zak�ad�w. Dyrektor Ingram by� ju� 
uprzedzony.
- Pa�stwo jeste�cie z Inspekcji Przemys�owej?
Pewny siebie, �ysiej�cy, inteligencja przeci�tna, brzydka 
brodawka na lewym policzku, oty�y i oci�a�y - oczy Niewelta 
rejestrowa�y posta� dyrektora ze znudzeniem i niech�ci�.
- Tak - powiedzia�a Kamila.
- Niech pa�stwo usi�d� na chwil�. Poprosimy g��wnego 
in�yniera i kierownika laboratorium selekcji.
Dyrektor nacisn�� klawisz na biurku i wezwa� dw�ch 
pracownik�w.
- Rozumiem, �e ci dwaj faceci s� tu poza panem 
najwa�niejsi? - powiedzia� Niewelt.
Dyrektor u�miechn�� si� do niego. By� troch� zaskoczony 
tonem Niewelta.
- Mo�na tak powiedzie� - Ingram my�la� przez chwil� o 
czym� przykrym. - Mieli�my ju� tu policj�, prokuratora i 
ludzi z Urz�du Ochrony Pracy. Nie doszukali si� �adnych 
niedoci�gni�� z naszej strony.
- Dawno jest pan tu dyrektorem? - zapyta� Niewelt.
Ingram spochmurnia�.
- Od trzech lat.
Nieciekawy typ - pomy�la� Niewelt. Czu�, jak wycieka z 
niego energia i ogarnia go znu�enie. Tacy ludzie jak Ingram 
powodowali, �e z ca�� moc� odczuwa� bydl�c� stron� 
cz�owieka. Patrzy� na zestaw odruch�w warunkowych Ingrama, 
widzia� jego myszkuj�ce oczy i nie s�ysza� tego, co tamten 
m�wi�. Na szcz�cie Kamila odpowiada�a zdawkowo na pytania 
dyrektora.
Do gabinetu wesz�o dw�ch m�czyzn.
- G��wny in�ynier, Stanis�aw Ryglewicz. Kierownik 
laboratorium Ryszard Wizner.
Ryglewicz - niski, korpulentny weso�ek, natura otwarta i 
bezproblemowa. Wzrok Niewelta zatrzyma� si� na Wiznerze.
- My�l�, �e powinni�my zobaczy� hale, kt�re uleg�y 
zniszczeniu - powiedzia�a Kamila.
- S� ju� w�a�ciwie ca�kowicie wyremontowane - zagrucha� 
Ryglewicz. - Za tydzie� wznawiamy produkcj�. Trwa jeszcze 
naprawa linii monta�owej i testy konstrukcji, ale nie ma ju� 
�adnych widocznych �lad�w zniszcze�.
- Mimo to prosimy, by oprowadzili nas panowie po obu 
halach.
Niewelt patrzy� z zaciekawieniem na Wiznera. By� 
szczup�y, mia� wystaj�ce ko�ci policzkowe i smutne 
spojrzenie. Kiedy ich oczy spotka�y si�, Niewelt poczu�, jak 
powraca jego ciekawo��. Patrzy� w g��b ciemnej studni, na 
kt�rej dnie po�yskiwa�o co� niepokoj�cego. U�miechn�� si� z 
zadowoleniem.
- Tak, bardzo prosimy, by oprowadzili nas panowie po tych 
halach - powiedzia� Niewelt i zachichota�. Wszyscy pr�cz 
Kamili poczuli si� nieswojo. Kamila by�a przyzwyczajona do 
tego, �e Niewelt wybucha� denerwuj�cym chichotem w najmniej 
odpowiednich momentach.
W hali s�ycha� by�o burczenie automat�w, kt�re 
przykucn�y przy ta�mie monta�owej. Ich metalowe kad�uby 
trwa�y pochylone nieruchomo nad elementami maszyn. Co jaki� 
czas kt�ry� z automat�w przechodzi� w inne miejsce.
- Jak mog�o doj�� do tego, �e zawali�y si� wsporniki 
hali? - zapyta�a Kamila.
- Nie wykryli�my �adnych wad konstrukcyjnych ani 
materia�owych - powiedzia� Ryglewicz. - W czasie wypadku 
liczniki zarejestrowa�y znaczne zwi�kszenie poboru mocy. 
Wydaje si�, �e powodem zniszczenia hal by�y silne drgania 
mechaniczne, kt�re wywo�a�y rezonans ca�ej konstrukcji.
- Tak� przyczyn� podaj� wszystkie raporty - powiedzia�a 
Kamila do Niewelta.
- Czy w poprzednich wypadkach, wtedy, kiedy gin�li 
ludzie, pob�r mocy tak�e r�s�? - Niewelt zada� to pytanie 
bez specjalnego zapa�u.
- Tak. Jednak wzrost by� kilkadziesi�t razy mniejszy ni� 
ostatnim razem.
Obejrzeli jeszcze drug� hal�, kt�ra wygl�da�a 
identycznie, a potem rozmawiali przez godzin� w gabinecie 
dyrektora, przegl�dali wykresy i zdj�cia. Niewelt szybko 
poczu� si� zm�czony. Kiedy wracali do Katowic, zdrzemn�� 
si�. Przy�ni�a mu si� matka. By� ma�ym ch�opcem i patrzy�, 
jak jego suczka rodzi ma�e pieski.
- Wiesz, mamo, widzia�em, sk�d one wychodz�! - 
zawo�a� z entuzjazmem. Matka nie powiedzia�a nic, 
spojrza�a tylko na niego z t� sam� wrog� dezaprobat� jak 
wtedy, kiedy u�y� s�owa "sutki", a ona powiedzia�a surowo: 
"Nie u�ywaj takich wyraz�w". Tak w�a�nie powiedzia�a - nie 
"brzydkich", ale "takich". "Dlaczego?". By� zdziwiony i 
zmieszany. "Dlatego, �e to grzech" - powiedzia�a �ciszonym 
g�osem. Poczu� si� zawstydzony.
- Jeste�my na miejscu - Kamila obudzi�a go. By�a tak samo 
�wie�a jak rano.
- Ci�gle ci� podziwiam, Kamilo - powiedzia� szczerze i 
ziewn��.
Wizner by� niespokojny i kiedy jego �ona razem z dw�jk� 
dzieci wysz�a na miasto, zamkn�� si� w swoim pokoju i 
ukl�kn�� przed krzy�em wisz�cym na �cianie nad ��kiem. 
Przymkn�� oczy i z�o�y� r�ce do modlitwy. Przez d�ugi czas 
nie nadchodzi�y �adne s�owa, widzia� tylko obrazy, kt�re 
budzi�y w nim niepok�j i l�k, widzia� szydercz�, wyj�tkowo 
niezno�n� twarz cz�owieka z Inspekcji Przemys�owej (czy aby 
na pewno ta para, kt�ra ich dzisiaj odwiedzi�a, by�a z 
Inspekcji Przemys�owej? Mia� co do tego powa�ne 
w�tpliwo�ci). Wreszcie niezdarnie, rani�c swoj� w�asn� 
wra�liwo��, zacz�� sk�ada� zdania.
"Panie, nie znam Twoich zamys��w, ale staram Ci si� 
s�u�y� tak, jak najlepiej potrafi�. Wiem tylko, �e grzech, 
jakkolwiek d�ugo b�dzie si� panoszy�, wreszcie zostanie 
przez Ciebie ukarany. �wiat jest pe�en grzechu, aby Ty 
przyjdziesz i uka�esz wszystkim �wiat�o prawdy. Czy wybra�e� 
mnie, niegodnego i pe�nego z�ych my�li, abym otworzy� Ci 
bram�? O�wie� mnie, uka� mi w�a�ciw� chwil�. Czy ju� 
nadesz�a? Czy ju� pora, abym uwolni� Twojego anio�a? Prosz� 
Ci�, Panie, o�wie� m�j s�aby umys�".
Potem w jego umy�le zapad�a cisza. Zn�w nie by�o s��w. 
Nie by�o te� �adnych zrozumia�ych obraz�w. Kolorowe, 
pulsuj�ce plamy, rozwijaj�ce si�, spiralne wzory. Wielkie, 
czerwone, wschodz�ce s�o�ce.
Samoch�d Niewelta zepsu� si� i tego dnia musia� pojecha� 
z katowickiego urz�du do Zorau poci�giem. By� pi�kny, 
s�oneczny dzie� i Niewelt czu� si� wspaniale. Gwizda� jak�� 
weso�� melodi�.
Jak zawsze sprawi� to przypadek. By� tak poch�oni�ty 
swoimi my�lami, �e przez dobre kilka minut nie zauwa�y� 
dziewczyny siedz�cej przy oknie po drugiej stronie 
przedzia�u.
Mia�a na sobie kwieciste, obcis�e spodnie z dominuj�cym 
kolorem ciemnowi�niowym i jednolicie ciemnozielon� bluzk� z 
do�� grubego, mi�kkiego materia�u. Mia�a pomalowane na 
niebiesko powieki i drobne, wysokie usta. Patrzy� przez 
chwil� na jej �adne stopy obute w czarne buciki na 
szpilkach, potem poszuka� piersi ukrytych w fa�dach lu�nej 
bluzki. Wyczu�a, �e patrzy na ni� i rzuci�a mu niech�tne 
spojrzenie. Niewelt oderwa� od niej wzrok. Przesta� gwizda�. 
Melodia przemieni�a si� i przenios�a do wn�trza jego g�owy. 
Czu� mrowienie na ca�ej powierzchni sk�ry, muzyka wzmaga�a 
si� i unosi�a go w g�r�. "Och", pomy�la�. "Och".
Zerkn�� na dziewczyn�. Jej oczy by�y wyzywaj�ce, 
troch� bezczelne, takie, jakie lubi�. Na wysuwanym stoliczku 
le�a�o przed ni� kolorowe czasopismo kobiece. Zn�w spojrza�a 
z dezaprobat�. Niewelt usi�owa� opanowa� wzmagaj�c�
si� w g�owie muzyk�, kt�ra zag�usza�a wszystkie my�li. 
Usi�owa� te� u�wiadomi� sobie, co to za muzyka. By� pewien, 
�e bardzo dobrze j� zna. Wyj�� z teczki pi�ro i notes. 
Zastanawia� si� przez chwil�, patrz�c na przesuwaj�cy si� za 
oknem let...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin