J.M. Dillard Star Trek Rebelia Prze�o�y�a: Paulina Braiter �wiat Ki��ki Warszawa 2000 Copyright � 1998 by Paramount Pictures Dla Jacka Benny�ego, gdziekolwiek jeste�. 1 Poranek dnia, nazwanego p�niej Dniem Pioruna, przypomina� wszystkie inne wiosenne ranki: rze�ki ch��d, stopniowo ust�puj�cy miejsca przyjemnemu ciep�u. Anij przystan�a i unios�a wzrok ku g�rom, surowym i pi�knym, na tle bezchmurnego nieba. Ponadczasowe szczyty, niezmienne jak promienie s�o�ca padaj�ce na jej okryte samodzia�em ramiona, odwieczne niczym poranek, prastare jak ch�odne powietrze kr���ce w jej p�ucach, sta�e niczym umys� Ba�ku. Co dzie� w�drowa�a do miasta t� szczeg�ln� �cie�k�; co dzie� - od ilu� to rank�w? Od zawsze, odpowiedzia�a w duchu; przez ca�e �ycie, nie chcia�a bowiem wspomina� Czasu przed tym czasem. Ba�ku mieszkali tu zawsze lub przynajmniej tak si� zdawa�o; zawsze p�awili si� w bogactwach �yznej doliny. I co dzie�, bez wzgl�du na por� roku, wszystko wygl�da�o tak samo: wyrusza�a w drog� i ogl�da�a te same widoki - soczyst� zielon� dolin�, pachn�c� zio�ami i polnymi kwiatami, czarne, zaorane, wiecznie �yzne pola, pokryte zdrow�, bujn� ro�linno�ci�, imponuj�ce zbocza g�r, czasem br�zowo zielone, czasem r�owe, czasami b��kitne b�d� fioletowe, w nieustannie zmieniaj�cym si� dziennym blasku. Nawet opady w porze deszcz�w by�y �agodne i doskona�e, po prostu doskona�e; nigdy do�� obfite, by zatrzyma� j� w domu. I ka�dego ranka przejmuj�ce pi�kno �wiata na nowo j� zdumiewa�o i wype�nia�o rado�ci�. Nagle rozleg�o si� beczenie. Anij unios�a wzrok. Na niskich zielonych wzg�rzach pas�y si� w�ochate zwierz�ta juczne. Kilka z nich poruszy�o si�, s�ysz�c krzyki bawi�cych si� na pobliskiej farmie dzieci. Pod��y�a za wzrokiem ciekawskich zwierz�t ku grupce wyra�nie czego� szukaj�cej dzieciarni. Dw�ch ch�opc�w uwa�nie bada�o wy�o�one s�om� zag��bienia pomi�dzy wzg�rkami delikatnych m�odych ro�lin - oczywi�cie uwa�aj�c, by nie zdepta� jak�e cennych plon�w. Kolejna tr�jka ugania�a si� ze �miechem po pobliskim sadzie. Anij u�miechn�a si� do nich z roztargnieniem - oczywi�cie zna�a je wszystkie, jak r�wnie� ich rodzic�w - i nadal obserwuj�c dzieci, podj�a sw�j codzienny spacer. Nagle ze stogu siana wynurzy�a si� z�ocista g�owa i rozejrza�a si� wok� w poszukiwaniu po�cigu. - Tam jest! - wrzasn�a jedna z dziewczynek i Anij u�miechn�a si� szerzej, widz�c, jak ze stogu wy�aniaj� si� kolejno drobne ramiona, �okcie, kolana i wreszcie ca�e cia�o, otoczone chmur� fruwaj�cej s�omy. To by� jej najm�odszy przyjaciel, dwunastoletni Artim, syn nie�yj�cej ju� najdro�szej Barel. Po tragicznej przedwczesnej �mierci przyjaci�ki, tu� po narodzinach ch�opca, Anij sta�a si� jego przybran� ciotk�. Artim okaza� si� wspania�ym kompanem, m�drym ponad wiek, pogodnym i uroczym jak jego matka; Anij ju� dawno dosz�a do wniosku, �e z nich dwojga to ona wi�cej zyska�a na tej znajomo�ci. Zanosz�c si� �miechem, ch�opak pop�dzi� naprz�d szlakiem prowadz�cym na skaliste wzg�rza, wyprzedzaj�c �cigaj�cych go koleg�w. Spod jego st�p sypa� si� deszcz kamyk�w. Anij obserwowa�a roze�miane dzieci, kt�re pu�ci�y si� w pogo�, wykrzykuj�c �artobliwe s�owa oburzenia z powodu jego ucieczki. Ani na moment nie przerwa�a w�dr�wki kr�t� dr�k� wiod�c� do wioski. Tam ponownie spotka dzieciarni� zd��aj�c� bardziej strom�, trudniejsz� �cie�k�. Tam te� b�dzie czeka� Sojef, ojciec Artima. Sojef, wysoki i powa�ny, w kt�rego oczach sta�e kry�o si� pytanie. I Anij, odpowiadaj�ca mu bez s��w: Jeszcze nie teraz, jeszcze nie... Zawsze s�dzi�a, �e jej odpowied� opiera si� na czysto logicznych podstawach: wci�� jeszcze jest m�oda, podobnie jak Sojef; nadal ma czas na zawarcie zwi�zku, na dzieci. To prawda, dobry by� z niego cz�owiek - przyw�dca ca�ej spo�eczno�ci Ba�ku, licz�cej sze��set os�b i zn�w powoli rosn�cej, mimo utraty tak wielu podczas Czasu Smutk�w. Wiedzia�a te� od nieboszczki Barel, �e Sojef by� dla niej wspania�ym m�em, najczulszym kochankiem. Rok po �mierci Barel, w pierwsze urodziny syna, Sojef wyzna� Anij sw� mi�o�� i poprosi�, by zawar�a z nim trwa�y zwi�zek. Na zawsze, rzek�. Anij wiedzia�a, �e zawsze to bardzo, bardzo d�ugo. Nie odm�wi�a jednak ani si� nie zgodzi�a. Nie wiem. Daj mi czas, Sojef. Daj mi czas... Czas, by pogodzi� si� z my�l�, �e nie wyjdzie za m�� z mi�o�ci, lecz z przyja�ni. Rzecz jasna, Sojef si� zgodzi�; by� przecie� Ba�ku, zbyt dojrza�ym i inteligentnym, by pozwoli� da� si� ponie�� czemu� tak niem�dremu jak uczucia. I tak, wraz z Artimem pozostali jej przyjaci�mi i odwiedzali j� co dzie�. W wiosce powszechnie s�dzono, �e kt�rego� dnia og�osz� formalne zar�czyny. Anij odetchn�a g��boko ch�odnym porannym powietrzem, pokonuj�c ostry zakr�t; przes�aniaj�ca dotychczas widok g�ra pozosta�a z boku i ukaza�a si� wioska otoczona wiosennymi kwiatami, setkami plam ��ci, purpury, b��kitu i fioletu. Niewa�ne, ile razy ogl�da�a ten widok, zawsze cieszy� jej oczy. Ile wiosen ju� prze�y�a? Wiele, tak wiele. Cho� zawsze bujna uroda tej pory roku porusza�a jej zmys� estetyczny, Anij nieodmiennie reagowa�a z rozs�dkiem i opanowaniem. Tylko najm�odsze, najbardziej rozpieszczone dzieci swobodnie okazywa�y emocje. Ta wiosna jednak by�a inna; a mo�e to ona, Anij, zmieni�a si�, zm�czy�a odrzucaniem uczu� w imi� odpowiedzialno�ci. Zesz�ej nocy przy�ni� jej si� niem�dry sen: by�a wolna od wszelkich zobowi�za�, umkn�a z wioski niczym ptak i znalaz�a wymarzon� przysta� u boku poza�wiatowca, nieznajomego, kt�rego twarzy nie dostrzega�a, lecz czu�a tul�ce j� mocno silne ramiona. Jego szept pobudza� w niej przemo�ne pragnienia i emocje, kt�rych nigdy dot�d nie do�wiadczy�a. Ockn�a si� z okrzykiem zawodu, odkrywaj�c, �e le�y samotnie w ��ku; nawet teraz, patrz�c na wiosk� przycupni�t� pomi�dzy g�rami, niebem a srebrzyst� rzek�, poczu�a uk�ucie t�sknoty. T�sknota towarzyszy�a jej w w�dr�wce przez pe�n� kwiat�w ��k� obok stawu, na centralny plac wioski, a Anij spiera�a si� z ni� w duchu: To niem�dre my�le� o takich rzeczach. Wiesz, jacy nikczemni i niemoralni s� poza�wiatowcy; jak mog�a� �ni� o tym, �e kochasz jednego z nich? Mia�aby� zrezygnowa� z tego wszystkiego? Uroda i spok�j doliny ukoi�y j�, jak zawsze. Kiedy po chwili powita�a pierwszego przyjaciela z wioski, zn�w u�miecha�a si� szczerze. To by�o jej miejsce - od zawsze - a rado�� z pobytu tutaj znacznie przerasta�a dziecinne pragnienie prze�ycia prawdziwej nami�tno�ci. Ludzie zacz�li wype�nia� rynek. Pierwsi kupcy rozstawiali ju� swoje kramy w cieniu skalnej �ciany, w miejscu, gdzie g�ra styka�a si� z wiosk�. Uk�adali na nich towary: samodzia�owe ubrania, mi�d, zio�a lecznicze. - Dzie� dobry, Gen�a! - zawo�a�a Anij do kobiety d�wigaj�cej przeznaczone na sprzeda� skopki �wie�ego mleka. Zwracaj�c si� do jej ciemnow�osego m�a, najstarszego z Pierwszej Grupy, doda�a: - Jat�ko, jak si� miewasz? I nagle ujrza�a Sojefa. Sta� obok kramu, ubrany w prosty samodzia�. Anij przygl�da�a mu si� z podziwem, odegnawszy chwilowo wszelkie my�li o gor�cokrwistym poza�wiatowcu; cho� strojem nie wyr�nia� si� spo�r�d innych, obcy przybysz z �atwo�ci� rozpozna�by w nim przyw�dc�. Nie ze wzgl�du na afektowan� mow� czy wynios�e maniery - Sojef by� zawsze spokojny i �agodny, lecz za jego spokojem kry�a si� si�a, kt�r� Anij ogl�da�a w dzia�aniu wielokrotnie, zw�aszcza podczas Czasu Smutk�w, gdy wzi�� na swoje barki odpowiedzialno�� za podj�cie najtrudniejszej decyzji. Powita�a go jak co dzie� przez ostatnich jedena�cie lat od chwili o�wiadczyn: lekkim porozumiewawczym u�mieszkiem, jakby ich umowa, �e kiedy� si� zar�cz�, wci�� pozostawa�a sekretem. On za� odpowiedzia� jak zwykle tym samym znacz�cym u�miechem i niepewnym pytaniem w oczach: Czy kochasz mnie tak, jak ja ciebie? Odpowiedzia�a bez s��w: Daj mi czas... Skin�� g�ow�, ko�cz�c rytua�, i skupi� uwag� na kolejnych w�drowcach zmierzaj�cych na targ; uwa�a� za sw�j obowi�zek zna� k�opoty, nadzieje, potrzeby... oraz sny ka�dego mieszka�ca wioski. Zw�aszcza sny. Anij odwr�ci�a si� na pi�cie i ruszy�a ku kramowi z warzywami. Kupiec uk�ada� w�a�nie na honorowym miejscu pierwsze tej wiosny owoce maj�ra. Gdy si� zbli�y�a, przerwa� prac�, wyj�� n� i zacz�� odkrawa� kawa�ek grubej bia�ej sk�ry pod�u�nego owocu, ukazuj�c ukryty wewn�trz soczysty, fio�kowy mi��sz. Odkroi� ociekaj�cy sokiem kawa�ek i poda� go Anij, kt�ra z wdzi�czno�ci� ugryz�a k�s. Czuj�c cierpki smak, skrzywi�a si� z rozkosz�. Przeszed� j� nag�y dreszcz, a wraz z nim powr�ci�o nieproszone, niepokoj�ce wspomnienie Czasu Smutk�w, chwili, gdy wieczno�� niemal si� sko�czy�a. *** Siedz�cy w g��bi ska�y, skryty za os�onami zapewniaj�cymi mu niewidzialno��, Gallatin patrzy�, jak kobieta Ba�ku wzdryga si�, po czym unosi g�ow� i patrzy wprost na niego. Jego serce odruchowo zabi�o szybciej. Niemo�liwe! Czy�by go wyczu�a, mo�e rozpozna�a... Nie, uspokaja� si� w duchu, jest po prostu rozkojarzona i patrzy gdzie� w przestrze�... To twoje w�asne niem�dre poczucie winy odnalaz�o ci�, Gal�na, nie ta kobieta. Mimo wszystko jednak zerkn�� na monitor, by upewni� si�, �e os�ony wci�� dzia�aj�. I oczywi�cie dzia�a�y; nie mog�a widzie� ani jego, ani kobiety w mundurze Gwiezdnej Floty siedz�cej obok niego przy konsoli, pozosta�ych badaczy dziel�cych z nim kryj�wk� czy te� zamaskowanych zwiadowc�w kr���cych po rynku. Otaczaj�ce ich pole si�owe, kt�re Gallatin postrzega� jako jaskrawoczerwon� aur�, sprawia�o, �e byli niewidzialni. Jeden sta� tu� obok niej - tak blisko, �e gdyby nagle zacz�a wymachiwa� r�kami, dotkn�aby go. Ona jednak, rzec jasna, nie zrobi tego; to dobrze wychowana Ba�ku i, podobnie jak wszyscy jej pobratymcy, pi�kna. Wyj�tkowo pi�kna. Ze swymi poja�nia�ymi od s�o�ca kr�tko przystrzy�onymi lokami okalaj�cymi twarz o delikatnych rysach... ...i tych przekl�tych, pozbawionych wieku oczach. Wszyscy Ba�ku j...
ZuzkaPOGRZEBACZ