Janusz G�owacki MY SWEET RASKOLNIKOW OBCIACH Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 My sweet Raskolnikow Us�ysza�em: ??All�. ??Odpowiedzia�em po angielsku: ??Hallo. ??I to by�a ona. ??Where are you? ??zapyta�a. A ja zrozumia�em i odpowiedzia�em: ??In Paris. ??Zapyta�a: ??At the airport? ??Te� to zna�em, wi�c m�wi�: ??Yes. ??A ona: ??I'm driving ??czyli jad�. I wszystko by�o jak si� nale�y. Samoch�d mia� bieg�w pi��, magnetofon oczywi�cie, odkrywany dach jak najbardziej, za� Lubow obj�a mnie przypominaj�c, �e ma piersi ma�e, stercz�ce jak psie uszy i �e nie przyjecha�em tu dla przyjemno�ci. Wszystko w��czy�a i ruszamy. Ulice by�y to w�sze, to szersze, samochody jecha�y w r�wnych rz�dach najpierw po trzy, a potem po cztery. Jak kt�ry� ma zbity reflektor i urwany zderzak, to drugi o sze�� za du�o i dwa zderzaki. Domy na og� wysokie, ale by�y i ni�sze. Tak jechali�my o wiele za szybko, a� zrobi�o si� ca�kiem przestronnie, a na chodnikach pojawi�o si� pe�no Francuz�w i to by�y Champs- �lys�es. ? Czemps Elizes ??powiedzia�em z polska, a Lubow za�piewa�a: ??O Champs-�lys�es ??i doda�a; ??You are in Paris ??co by�o przyjemnie us�ysze�. Patrz� w lewo, patrz� w prawo i znowu w lewo, znowu w prawo. Robi� tak, bo pisarz, kt�ry przydzieli� mi sto trzydzie�ci pi�� dolar�w, powiedzia�: �K�ad�cie tam oko, k�ad�cie, popatrzcie sobie, jak si� tam to wszystko prze�amuje�. A� stan�li�my na �rodku jezdni, wszystko si� zapcha�o, zatka�o, klaksony si� d�awi�, j�cz�, kurz, szyk si� z�ama�, samochody w sze�ciu, siedmiu stoj� w rz�dach, g�sto, a gdzie indziej dziury. To nimi na motocyklach tylko �wiszcze, tak przemykaj� w he�mach baniastych, kurtkach ze sk�ry czarnej ??nagrody na nich i odznaczenia ??m�odzi Francuzi na japo�skich Hondach. To ju� pu�kownik znajomy przepowiedzia�, �e my garnitury, teczki, okulary nosimy, �eby si� wyda� inteligentniejsi, a ci m�odzi na wojskowo, prawdziwych m�czyzn udaj�. Jednak ruszyli�my, na chodniku pogotowie tr�bi i b�yska �wiat�ami (a ja patrz�), dooko�a samochody, nowe i porozbijane, jak nowe, to b�yszcz�, �e bardziej nie mo�na. Tylko na bok dwa najbardziej rozbite zepchni�to. W jednym krzyk, w drugim przez okno sterczy r�ka z zegarkiem z�otym na przegubie. Lubow tylne �wiat�o Volkswagena skasowa�a, zderzak Forda wgniot�a i wprowadzi�a samoch�d w karuzel�. Przy Pont Nacional ju�, ju�, prawie �e upolowa�a dw�ch patriot�w m�odych. Twarze mieli poci�gni�te farb� bia��, w�osy ciekawiej ??tr�jkolorowe, w narodowe barwy, oj, mojemu dawnemu koledze, Lizakowi, sprawi�oby to komplikacje: Przypa�owa� im, czy aby nie przypa�owa�? Skr�camy w bulwar Poniatowskiego, bo nas, Polak�w, porozrzuca�o po �wiecie, i jedziemy chrz�szcz�c oponami na rozbitym szkle. Lubow puszczaj�c kierownic� g�adzi mnie po r�ce i na podjazd wje�d�amy, i na d�, a obok rzeka, na most i z mostu w boczn� alej�, jak w lewo skr�camy, to potem w prawo i ju� jeste�my w lasku Vincennes, dok�adnie takim jak Biela�ski, ale gorzej zadbanym. Alejami je�d�� samochody, Francuzi chodz� po trawie, le�� pod drzewami, graj� weso�o w warcaby. Wszystko jak na niedzielnej ��czce przed zak�adem przemys�owym w Warszawie, gdzie w �wi�ta pomys�owe dzieciaki montuj� sto�y z kawa�k�w cegie�, desek i blachy, r�wno, aby si� wino nie be�ta�o. Tam to przychodzi�em z Niedobitkiem po jego ojca, kiedy ju� popad� w pesymizm, nie znajdowa� przyjemno�ci w piciu, a z�o�ci�a go nawet szyjka butelki z wod� brzozow�, �e za w�ska. Ale na razie co mi tam Niedobitek. Patrz� w lewo, patrz� w prawo, bo pisarz, kt�ry przydzieli� mi sto trzydzie�ci pi�� dolar�w, powiedzia�: ,,Nawarstwiajcie sobie, nawarstwiajcie, to si� wam potem sca�kuje w warto�ciowej syntezie.� A brzegiem alejki spaceruj� kobiety, podryguj� po�ladkami, mrugaj�, piersi maj� du�e, ma�e ods�oni�te, wysuwaj� j�zyki, kr�c� torebkami i kusz�. Tak oto dojechali�my przed dom. Lubow, raczej przejechali�my pod nim. Od ty�u wygl�da�o to jak podw�rko � studnia u Niedobitka na Brzeskiej (mam oko), jednak niezupe�nie. Zamiast figurki Matki Boskiej, otoczonej rzadkimi sztachetami, nieco z��k�ymi od moczu, sta�y tu Simca Matra jaskrawo ��ta, Ford czerwony i jeszcze dwa samochody. A my do windy. Niedobitek mieszka� na pi�trze sz�stym, po obu stronach korytarza pokoje pojedyncze, ale ustawne, na ko�cu kibel. On mieszka� w trzeciej klatce od kibla, wej�cie z bramy, po drewnianych schodach wychodzonych, wygodnych, z rodzin�. Powodzi�o im si� jak najlepiej. To by�y lata pi��dziesi�te i wszystkim chcia�o si� pracowa�. Ojciec Niedobitek mia� wtedy s�uch absolutny ??przed po�udniem grywa� na harmonii w poci�gach, a wieczorami �piewa� dla przyjemno�ci: �Hen, na meksyka�skim szlaku jedzie kowboj na rumaku.� M�ody Niedobitek pracowa� jako recepcjonista w hotelu harcerskim �Pod Liliami� ??odmawia� jednak dorabiania sutenerstwem. Jego kolega, Lizak, chcia� koniecznie po kryjomu wynale�� now� past� do but�w, za� nauczyciel geografii z m�odziutk� �on� opowiada� szeroko o najwi�kszych na �wiecie kopalniach rudy i diament�w na Uralu. Ale czasy te przemin�y z wiatrem. Mam u�miech zjednuj�cy ludzi. Kiedy przyjecha�em pod Warszaw�, gdzie si� pracuje tw�rczo w kolektywie, Najwybitniejszy Pisarz powiedzia�, �e u�miecham si� jak Gioconda. U�miech Giocondy wcale mi si� nie podoba�, ale nast�pnego dnia wsta�em wcze�nie, w�o�y�em tylko k�piel�wki i zacz��em biega�. Biega�em, biega�em, obieg�em klomb kilka razy i nic, ale biega�em. Ju� si� pocz��em obawia�, �e to na nic, �e nic nie wybiegam, ale jeszcze biega�em i naraz po pokoju Najwybitniejszego Pisarza jakby wicher przeszed�: firanki zafalowa�y, okno zatrzepota�o. Przy obiedzie zaproponowa� wsp�lne obmy�lanie scenariusza i wieczorem bodaj zacz�liby�my go pisa� i film polski wzbogaci�by si� o ciekaw� pozycj�, gdyby nie przyjecha�a Lubow. Ju� kiedy mia�em sze�� lat, wiedzia�em, �e nie mo�na mie� wszystkiego. W bramie mojego domu pracowa�a muskularna kobieta o pi�knie ow�osionych nogach. Twarz mia�a jasn�, oczy �agodne. Poniedzia�ek by� na podw�rku niecierpliwie oczekiwanym dniem wyp�aty tygodni�wek dla dzieci. Z kilkoma kolegami i jedn� kole�ank� stawali�my przed konieczno�ci� wyboru. Wspomniana kobieta, je�li akurat nie mia�a powodzenia, zgadza�a si�, po przeliczeniu sk�adkowych pieni�dzy, podci�gn�� sp�dnic� i ods�ania�a poro�ni�te bogatym rudym w�osem podbrzusze. Trwa�o to tyle co przelot samolotu, potem czeka� nas d�ugi, smutny tydzie� bez landrynek. Pozna�em wi�c wcze�nie smak wyrzecze�, a nast�pne lata do�wiadczenia te ugruntowa�y. Ale wszystko do czasu, bo teraz cztery pierwsze pi�tra zajmowa�y sk�ady, a my jedziemy wind� wy�ej (patrz� sobie, patrz�). Zn�w mnie obj�a, przycisn�a do lustra. Wysiadamy. Otworzy�a ozdobne, d�bowe drzwi ??mo�e i mia�y tyle zamk�w, co komis na Nowym �wiecie, ale nie mia�y kraty ??potem po kostki w dywan, pufy, kandelabry, marmury, butoniery, zegary. Na lewo drzwi do mnie, na prawo do niej, na wprost, zamiast o�tarza, kobieta i m�czyzna na zdj�ciu kolorowym. Ona z u�miechem jakby przestraszonym, malutka. On wygl�da� tak, jak powinien wygl�da� przemys�owiec ??troch� podobny do Ernesta Hemingwaya, gdyby by� bokserem, nie mia�by k�opot�w z ochron� szcz�ki, ale i w bran�y tekstylnej zaszed� daleko, du�o dalej ni� m�j ojciec. Kiedy tato �egna� mnie na lotnisku, nie mia� �adnej w�tpliwo�ci, �e musi mi si� uda�. �Pom�cisz mnie, synu� ??m�wi�. Kryszta�owe �wieczniki wisia�y symetrycznie w czterech rogach. W moim pokoju panowa� p�mrok. �aluzje na obu oknach i drzwiach na taras opuszczone. Lubow poca�owa�a mnie w usta, pokaza�a, gdzie jest �azienka, i wysz�a. Pachnia�o. W ca�ym domu unosi� si� czysty zapach, jakby �wierk�w na �cie�ce Pod Reglami i konwalii. No, Janek, pomy�la�em, wygl�da na to, �e przyjecha�e� we w�a�ciwe miejsce. Tak pachnie szmal. Ale te� ciekawe, �e gdy�my przystan�li po drodze, Lubow pozwoli�a mi zap�aci� za piwo. Si�ga�em do kieszeni ruchem, kt�ry nie trwa� przecie� minut�. Spokojnie sobie zaczeka�a, a nawet powiedzia�a, ile zostawi� napiwku, nie m�wi�a jeszcze nic o przysz�o�ci. Pojawi�a si� w Domu Pracy Tw�rczej w czasie kolacji. Przywioz�a j� Pola, �ona Najlepszego Scenarzysty Filmowego, co to sko�czy� studia w Moskwie, a potem by� attach� kulturalnym w Pary�u lub odwrotnie. W czasie wsp�lnych pobyt�w za granic� Pola nauczy�a si� zdziera� sk�rk� z par�wek jednym ruchem, z min� zdziwionego dziecka. Lubow obejmowa�a szklank� d�ugimi, szczup�ymi palcami, d�ugie, na ka�dym trzy, cztery pier�cionki, na przegubie z�ota bransoletka. Spodoba�a mi si� od pierwszej chwili. Posadzono je przy naszym stole, dot�d siedzieli�my we dw�ch z czarnow�osym poet� lirycznym. Najwybitniejszy Pisarz szepn�� do mnie: ??Dziokonda ??a powiedzia� po francusku: ??Oto utalentowana nadzieja naszej literatury. ??Poeta splun��, Lubow u�miechn�a si�, Pola zatrzepota�a rz�sami i powiedzia�a: ? Chod�my si� przej��, pokaza� jej, bo to przecie� zima nasza, mro�na, bia�a. ??Lubow narzuci�a na d�insowy kostium futro z lis�w, poeta przyzna�, �e sprawia wra�enie bardzo inteligentnej, i m�wi: ??Niech tam sobie na zim� popatrzy. ??A park wygl�da� jak nale�y: drzewa pokryte �niegiem od g�ry do do�u, gwia�dziste niebo, niedalekie psa szczekanie i zimno, ale do wytrzymania. Pola pozna�a Lubow w czasie zwiedzania Pietropaw�owskiej Krieposti, polubi�y si� i ju� razem ogl�da�y puszk�-cara. Po�lizgali�my si�, �niegiem obrzucili i pohukali, a� Pola m�wi: ??Ona jest bardzo bogata. ??Ale p�acze ??zauwa�y�em, bo Lubow mia�a �zy w oczach. ??Pieni�dze szcz�cia nie daj�. ??P�acze, bo jej brat zgin�� w wypadku. ??Na biednego nie trafi�o ??warkn�� towarzysz�cy nam poeta. Lubow potyka si�, chwytam jej d�o�, a ona �ciska mi palce i r�k� w spodnie �aduje. ??Hu ha, hu ha ??krzykn��em. A ...
ZuzkaPOGRZEBACZ